Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 13250.78 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 487:54 |
Średnia prędkość: | 26.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 88.50 km/h |
Suma podjazdów: | 126573 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (82 %) |
Suma kalorii: | 51027 kcal |
Liczba aktywności: | 109 |
Średnio na aktywność: | 121.57 km i 4h 33m |
Więcej statystyk |
Rekord solo, gorąco i płasko
Już o 8 rano byłem na rowerze. Najpierw nabicie kilometrów i metrów w górę więc pojechałem do Jaworska oraz potem do Złotej. Na podjazdach straszliwie skrzypiały pedały, masakra.
W Brzesku 50km na liczniku i przerwa na lody. Potem już płasko prawie cały czas. Najpierw główną drogą (768) prosto do Koszyc przez Rudy Rysie, Szczurową. Bardzo przyjemnie się jechało - zero ruchu, gładki asfalt toteż wzrok skierowany tuż przed koło i jechałem sobie 31-32 równo. Za Koszycami pętla dająca dwie nowe gminy do kolekcji (Kazimierza Wielka, Proszowice)
Trochę się pogubiłem, przegapiłem skręt i pojechałem trochę inaczej przez co wpakowałem się na karygodną drogę. Niedługo potem znów byłem w Koszycach, kolejna przerwa na picie i jedzenie i ruszyłem dalej już na swojskie tereny.
Za mostem na Wiśle, skręt w lewo i toczyłem się przez wioski różne. Coraz gorzej się jechało, bolały stopy i tyłek ale wjechałem już do Borzęcina i do domu było całkiem blisko. W Biadolinach znów przerwa na sklep bo strasznie mnie na picie brało, kupiłem pepsi i pomogło na kryzys, niczym rok temu.
Do domu jechało się już całkiem przyjemnie :)
Tak oto nowy rekord dystansu w jeździe samotnej i trzeci wynik ogólnie (181km, 153km, 145km). Pogoda się udała bo nie wiało jakoś strasznie, było może lekko za gorąco, ale to w końcu Lipiec :P
Jaworsko

Droga wojewódzka Brzesko -> Koszyce


Krajobrazy w Świętokrzyskiem


łee

przerwa w Koszycach

-180713-swietokrzyskie-goraco/
W Brzesku 50km na liczniku i przerwa na lody. Potem już płasko prawie cały czas. Najpierw główną drogą (768) prosto do Koszyc przez Rudy Rysie, Szczurową. Bardzo przyjemnie się jechało - zero ruchu, gładki asfalt toteż wzrok skierowany tuż przed koło i jechałem sobie 31-32 równo. Za Koszycami pętla dająca dwie nowe gminy do kolekcji (Kazimierza Wielka, Proszowice)
Trochę się pogubiłem, przegapiłem skręt i pojechałem trochę inaczej przez co wpakowałem się na karygodną drogę. Niedługo potem znów byłem w Koszycach, kolejna przerwa na picie i jedzenie i ruszyłem dalej już na swojskie tereny.
Za mostem na Wiśle, skręt w lewo i toczyłem się przez wioski różne. Coraz gorzej się jechało, bolały stopy i tyłek ale wjechałem już do Borzęcina i do domu było całkiem blisko. W Biadolinach znów przerwa na sklep bo strasznie mnie na picie brało, kupiłem pepsi i pomogło na kryzys, niczym rok temu.
Do domu jechało się już całkiem przyjemnie :)
Tak oto nowy rekord dystansu w jeździe samotnej i trzeci wynik ogólnie (181km, 153km, 145km). Pogoda się udała bo nie wiało jakoś strasznie, było może lekko za gorąco, ale to w końcu Lipiec :P
Jaworsko

Droga wojewódzka Brzesko -> Koszyce


Krajobrazy w Świętokrzyskiem


łee

przerwa w Koszycach

-180713-swietokrzyskie-goraco/
- DST 145.70km
- Czas 05:41
- VAVG 25.64km/h
- VMAX 59.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 193 ( 95%)
- HRavg 152 ( 74%)
- Kalorie 4900kcal
- Podjazdy 700m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Równe sto z przygodami ale nie moimi
Dziś we trójkę pojechacliśmy na Jamną zmierzyć się z tamtejszym podjazdem.
Najpierw na miejsce spotkania, załapałem się dostawczaka i pociągnąłem 65-68km/h. Do Jamnej przez Czchów, Dzierżawiny. Na samym początku podjazdu donośne trzask i tak przez pękniętą szprychę, koniec jazdy dla Grześka, który stracił też przerzutkę tylną :(
Sporo czasu spędziliśmy szukając kogoś kto podwiezie Grześka do domu, w końcu chłopaki znaleźli taką osobę.
Szymek i ja pojechaliśmy dalej, na górę do Jamnej a potem przez Kąśną, Jastrzębie, Słoną i Zakliczyn do Gwoźdźca i standardowo przez Porąbkę do domu. Przez Porąbkę jak zwykle dobrze mi się cisnęło więc z Szymkiem pojechaliśmy po szybkich zmianach (42-48km/h) prawie do samej E4 :D




-jamna-100713
Najpierw na miejsce spotkania, załapałem się dostawczaka i pociągnąłem 65-68km/h. Do Jamnej przez Czchów, Dzierżawiny. Na samym początku podjazdu donośne trzask i tak przez pękniętą szprychę, koniec jazdy dla Grześka, który stracił też przerzutkę tylną :(
Sporo czasu spędziliśmy szukając kogoś kto podwiezie Grześka do domu, w końcu chłopaki znaleźli taką osobę.
Szymek i ja pojechaliśmy dalej, na górę do Jamnej a potem przez Kąśną, Jastrzębie, Słoną i Zakliczyn do Gwoźdźca i standardowo przez Porąbkę do domu. Przez Porąbkę jak zwykle dobrze mi się cisnęło więc z Szymkiem pojechaliśmy po szybkich zmianach (42-48km/h) prawie do samej E4 :D




-jamna-100713
- DST 100.00km
- Czas 03:40
- VAVG 27.27km/h
- VMAX 69.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 195 ( 96%)
- HRavg 154 ( 75%)
- Kalorie 3298kcal
- Podjazdy 870m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
sam siebie zadziwiam...
Od Soboty mija 5 dni, a ja w tym czasie trzasnąłem 3 seteczki. heh. Dziś znów w doborowym towarzystwie późnym popołudniem po licznych zmianach planów przejechaliśmy w koło jezioro Rożnowskie. Koledzy dali ostry wycisk, na płaskim jak pociąg zrobiliśmy to wymiękłem i odpadłem:( Trochę głupio tak wstrzymywać resztę ale już nic poradzić nie mogłem. Na szczęście było to już pod sam koniec.
Dziś znów sporo górek, znów ponad 1000m przewyższeń :>. Średnia jak dla mnie bomba :)
Po opadach poziom Uszwicy jest spory:




Mapka
Dziś znów sporo górek, znów ponad 1000m przewyższeń :>. Średnia jak dla mnie bomba :)
Po opadach poziom Uszwicy jest spory:




Mapka
- DST 127.40km
- Czas 04:27
- VAVG 28.63km/h
- VMAX 72.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 194 ( 95%)
- HRavg 155 ( 76%)
- Kalorie 4000kcal
- Podjazdy 1290m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Jedziemy dalej. powtórka z wczoraj!
W życiu bym nie przypuszczał, że dziś przejadę tyle samo co wczoraj. Jednak Szymek z Grześkiem zaproponowali jazdę i jakoś nie potrafiłem sobie odpuścić :) Co do wyjazdu to byłem pełen obaw bo dzień wcześniej ostre ściganie zaliczyłem, a i dziś jakieś górki się miały pojawić. Ale pojechałem.
Znów się nadziwić nie mogłem, że traciłem do kolegów na płaskim, nawet w pewnym momencie na kole nie potrafiłem usiedzieć, ale na podjazdach już tak nie traciłem. Z Grześkiem jechałem równo i tylko Szymek pruł do przodu ;>
W Czchowie lekko popadało ale później w wcześniej pogoda była dobra. Może trochę duszno, ale słonecznie. A, no i trochę jednak wiało momentami. Przyszło mi poznać kawałek nowych tras i podjazdów ale większa część trasy była mi znana.
Ogólnie było bardzo przyjemnie, choć łatwo nie specjalnie. Cieszę sie jednak, że pojechałem :>
hah i ponad 1000m przewyższenia wyszło. Jestem szalony ;P
Mapa
Znów się nadziwić nie mogłem, że traciłem do kolegów na płaskim, nawet w pewnym momencie na kole nie potrafiłem usiedzieć, ale na podjazdach już tak nie traciłem. Z Grześkiem jechałem równo i tylko Szymek pruł do przodu ;>
W Czchowie lekko popadało ale później w wcześniej pogoda była dobra. Może trochę duszno, ale słonecznie. A, no i trochę jednak wiało momentami. Przyszło mi poznać kawałek nowych tras i podjazdów ale większa część trasy była mi znana.
Ogólnie było bardzo przyjemnie, choć łatwo nie specjalnie. Cieszę sie jednak, że pojechałem :>
hah i ponad 1000m przewyższenia wyszło. Jestem szalony ;P
Mapa
- DST 110.00km
- Czas 04:10
- VAVG 26.40km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 182 ( 89%)
- HRavg 154 ( 75%)
- Kalorie 3550kcal
- Podjazdy 1180m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Galicja Road Maraton
Pierwszy wyścig w życiu. Czekałem na ten start od ... dawna. Wreszcie nadszedł dzień startu poprzedzony pieczołowitym przygotowaniem sprzętu.
Na miejsce startu przyjechałem dość wcześnie bo lekko po 8 rano. Ruch był jeszcze nie wielki. Odebrałem sobie numer startowy + pakiet startowy i trzeba było przeczekać kupę czasu. W międzyczasie przygotowałem rower, siebie i obserwowałem z kim to przyjdzie mi się zmierzyć dziś. Na parkingu dość egzotyczne tablice rejestracyjne, można powiedzieć, że ludzie zjeżdżali z połowy Polski.
Dowiedziałem się, że startuje w grupie H o godz. 10:38, jako piąta grupa. 2 minuty za mną jechał Grzesiek więc było praktycznie jasne, że się z nim spotkam ;).
W końcu nadszedł czas startu. Obserwując odliczanie nie powiem, że lekkiego stres złapałem, choć bardziej była to ekscytacja :P. W końcu zegar pokazał 0 i ruszyliśmy. Grupa trafiła mi się ostra. Już przed startem obserwując kompanów jazdy zauważyłem, że łatwo to nie będzie. W pełni poważni, skupieni kolarze potwierdzili na starcie, że ogień pójdzie od startu. Tak też było. Koło trzymałem przez pierwsze 5km, ale jak kolesie pruli pod górę 45, a pulsometr pokazał 98% maxa to odpuściłem. Daleko bym nie zajechał. Oprócz mnie został jeszcze bodaj jeden gość, z którym jechałem pierwsze kilometry.
W Sobolowie pierwszy większy podjazd. Ja pojechałem sobie spokojniutko, a efektem tego było to, że grupa startująca po nas dopadła nas pod sam koniec podjazdu. Udało się utworzyć niewielki peletonik z kolarzy, którzy poodpadali i tak sobie jechaliśmy w miarę spokojnie. Zauważyłem dziś co bardzo mnie zdziwiło, że byłem dość szybki na podjazdach. Brzmi to jak żart ale sporo odrabiałem do większości ludzi właśnie na podjazdach. Nawet udało mi się lekko uciec choć nie było to moim zamiarem.
W Nieszkowicach dopadł mnie Grzesiek i pociągnąłem z nim kawałek choć po chwili zwolniliśmy żeby zaczekać na kilka osób z tyłu. Po chwili jechaliśmy już w kilku. Na kolejnym sporym podjeździe Grzesiek uciekł do przodu, a ja zostałem z większością swojej grupki. Taki stan rzeczy utrzymał się do jednego z najtrudniejszych podjazdów dnia.
Pojawiła się zza zakrętu ona: długa na 500m ściana, która poniżej 20% nie zeszła (u kolego pokazało miejscami 27%). Od grupki usłyszałem ogólne: "O kur**" :D oraz "Chyba ich poje***o" :P. Najgorszy był fakt, że droga była w kiepskim stanie, do tego wąska, mokra i pełno syfu (kamyczki, piach). Idąc śladem grupy zszedłem więc z roweru i z trudnościami (!) wszedłem z buta do góry. cóż...
Na następnych kilometrach sytuacja zmieniła się o tyle, że jechałem w trochę mniejszej grupie i tak dojechaliśmy do pierwszego bufetu. Szybko się napiłem, chwyciłem banana i i tak się okazało, że grupa mi spierniczyła ;>. Goniłem więc i znów zauważyłem, że po płaskim tracę, a na podjazdach zyskuje. Crazy. W końcu zbliżyłem się dość znacznie i postanowiłem dołączyć na zjeździe. Zjazd był fajny bo dobrej jakości i prosta droga. Dokręciłem ostro przy okazji bijąc rekord prędkości (80km/h :D) i złapałem grupę :).
Później zrobiło się trochę bardziej płasko i tu już nie pamiętam skąd nagle jechaliśmy w siedmiu w tym z jedną zawodniczką :>. Wzdłuż rzeki było przyjemnie i miło i dość szybko ale po chwili odbiliśmy w lewo na danie główne tego dnia: Krosną. Mój Boże masakra :). Na początek pionowa ściana ale krótka więc wjechaliśmy ją bez problemów. Zakręt, drugi zakręt i kolejna ściana, już trochę dłuższa. Koledzy zostali w tyle (:O), zostałem ja i przedemną dwóch. Za chwilę patrzę goście z tyłu pozchodzili z rowerów, jeden przede mną też, a ja prułem (7km/h) dalej. Za tą ścianą czekała kolejna, i potem jeszcze jedna. W końcu mijam gościa na poboczu i mówi: "już prawie koniec, jeszcze 100m". Myślę sobie fajnie, najwyższa pora. Ale skręcam w lewo i co widzę? Kilka kolejnych, trochę co prawda lższejszych ścianek :O. Zaczęły mnie łapać skurcze ale pomyślałem, że kurcze głupio by było tego nie podjechać będąc tak daleko. Więc kręciłem dalej, metr za metrem. Skurcze coraz bardziej chwytały, na placu boju byłem ja i koleś przedemną, reszta z grupy została daleko w tyle. W końcu upragniony szczyt i drugi bufet :D
Postałem kilka minut, wypiłem kilka kubków, oblałem się wodą, porozciągałem nogi i ruszyłem razem z jakąś kolarką w dół. Jazda w dół chyba gorsza od podjazdu. Wysoka trawa, nic nie widać, zakręty, żwirek na drodze. Dla bezpieczeństwa więc powolutku z zaciśniętymi klamkami. Udało się.
Ani się obejrzałem i byłem już w znanych mi terenach. Tu też złapał mnie krzyzs. Jechałem sam, zrobił się podjazd w Iwkokej i strasznie opornie mi szło. Na szczęście udało się podjechać i byłem już na serpentynach w Tymowej. Z Tymowej wciąż sam, zresztą już sam do końca pojechałem dalej na Lipnicę. Przedemną jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy przed Lipnicą dość ostry ale krótki. uff. Potem w Lipnicy odbiłem w prawo na Wiśnicz i tam już ostatni większy, ale dość długi i co gorsza nie chciał się skończyć :D. Te kilometry od Tymowej to istna męczarnia, stopy bolały, skurcze na każdej górce łapały, ale było już naprawdę blisko do mety.
W końcu upragniony Nowy Wiśnicz, jeszcze tylko przez miasto i już byłem na ostaniej górce prowadzącej do mety. Triumfalnie przejechałem kreskę i było po zawodach ;).
Świetna sprawa. Pierwszy mój raz na wyścigu, można się było poczuć jak zawodowiec, od przyjazdu na start i przygotowania roweru po sam wyścig i metę. Dowiedziełem się, że przyjechałem 98. w kategorii open i dopiero 16 w kat. H, ale tak jak mówiłem jak wycinaki na począteku poszili to już ich więcej nie miałem okazji widzieć. Jestem super zadowolony. Udało się podjechać najtrudniejszy podjazd, pobiłem Vmax oraz ilość przewyższeń. Wspomnienia pozostaną na długo :)
Korzystając pozdrawiam też koleżankę Aniutę, którą miałem okazję poznać osobiście :)



Michał Kwiatkowski tryb ON ;P (zdj. Tomasz Głód)



-galicja-2013/#/z11/49.82092,20.42118/osm
Na miejsce startu przyjechałem dość wcześnie bo lekko po 8 rano. Ruch był jeszcze nie wielki. Odebrałem sobie numer startowy + pakiet startowy i trzeba było przeczekać kupę czasu. W międzyczasie przygotowałem rower, siebie i obserwowałem z kim to przyjdzie mi się zmierzyć dziś. Na parkingu dość egzotyczne tablice rejestracyjne, można powiedzieć, że ludzie zjeżdżali z połowy Polski.
Dowiedziałem się, że startuje w grupie H o godz. 10:38, jako piąta grupa. 2 minuty za mną jechał Grzesiek więc było praktycznie jasne, że się z nim spotkam ;).
W końcu nadszedł czas startu. Obserwując odliczanie nie powiem, że lekkiego stres złapałem, choć bardziej była to ekscytacja :P. W końcu zegar pokazał 0 i ruszyliśmy. Grupa trafiła mi się ostra. Już przed startem obserwując kompanów jazdy zauważyłem, że łatwo to nie będzie. W pełni poważni, skupieni kolarze potwierdzili na starcie, że ogień pójdzie od startu. Tak też było. Koło trzymałem przez pierwsze 5km, ale jak kolesie pruli pod górę 45, a pulsometr pokazał 98% maxa to odpuściłem. Daleko bym nie zajechał. Oprócz mnie został jeszcze bodaj jeden gość, z którym jechałem pierwsze kilometry.
W Sobolowie pierwszy większy podjazd. Ja pojechałem sobie spokojniutko, a efektem tego było to, że grupa startująca po nas dopadła nas pod sam koniec podjazdu. Udało się utworzyć niewielki peletonik z kolarzy, którzy poodpadali i tak sobie jechaliśmy w miarę spokojnie. Zauważyłem dziś co bardzo mnie zdziwiło, że byłem dość szybki na podjazdach. Brzmi to jak żart ale sporo odrabiałem do większości ludzi właśnie na podjazdach. Nawet udało mi się lekko uciec choć nie było to moim zamiarem.
W Nieszkowicach dopadł mnie Grzesiek i pociągnąłem z nim kawałek choć po chwili zwolniliśmy żeby zaczekać na kilka osób z tyłu. Po chwili jechaliśmy już w kilku. Na kolejnym sporym podjeździe Grzesiek uciekł do przodu, a ja zostałem z większością swojej grupki. Taki stan rzeczy utrzymał się do jednego z najtrudniejszych podjazdów dnia.
Pojawiła się zza zakrętu ona: długa na 500m ściana, która poniżej 20% nie zeszła (u kolego pokazało miejscami 27%). Od grupki usłyszałem ogólne: "O kur**" :D oraz "Chyba ich poje***o" :P. Najgorszy był fakt, że droga była w kiepskim stanie, do tego wąska, mokra i pełno syfu (kamyczki, piach). Idąc śladem grupy zszedłem więc z roweru i z trudnościami (!) wszedłem z buta do góry. cóż...
Na następnych kilometrach sytuacja zmieniła się o tyle, że jechałem w trochę mniejszej grupie i tak dojechaliśmy do pierwszego bufetu. Szybko się napiłem, chwyciłem banana i i tak się okazało, że grupa mi spierniczyła ;>. Goniłem więc i znów zauważyłem, że po płaskim tracę, a na podjazdach zyskuje. Crazy. W końcu zbliżyłem się dość znacznie i postanowiłem dołączyć na zjeździe. Zjazd był fajny bo dobrej jakości i prosta droga. Dokręciłem ostro przy okazji bijąc rekord prędkości (80km/h :D) i złapałem grupę :).
Później zrobiło się trochę bardziej płasko i tu już nie pamiętam skąd nagle jechaliśmy w siedmiu w tym z jedną zawodniczką :>. Wzdłuż rzeki było przyjemnie i miło i dość szybko ale po chwili odbiliśmy w lewo na danie główne tego dnia: Krosną. Mój Boże masakra :). Na początek pionowa ściana ale krótka więc wjechaliśmy ją bez problemów. Zakręt, drugi zakręt i kolejna ściana, już trochę dłuższa. Koledzy zostali w tyle (:O), zostałem ja i przedemną dwóch. Za chwilę patrzę goście z tyłu pozchodzili z rowerów, jeden przede mną też, a ja prułem (7km/h) dalej. Za tą ścianą czekała kolejna, i potem jeszcze jedna. W końcu mijam gościa na poboczu i mówi: "już prawie koniec, jeszcze 100m". Myślę sobie fajnie, najwyższa pora. Ale skręcam w lewo i co widzę? Kilka kolejnych, trochę co prawda lższejszych ścianek :O. Zaczęły mnie łapać skurcze ale pomyślałem, że kurcze głupio by było tego nie podjechać będąc tak daleko. Więc kręciłem dalej, metr za metrem. Skurcze coraz bardziej chwytały, na placu boju byłem ja i koleś przedemną, reszta z grupy została daleko w tyle. W końcu upragniony szczyt i drugi bufet :D
Postałem kilka minut, wypiłem kilka kubków, oblałem się wodą, porozciągałem nogi i ruszyłem razem z jakąś kolarką w dół. Jazda w dół chyba gorsza od podjazdu. Wysoka trawa, nic nie widać, zakręty, żwirek na drodze. Dla bezpieczeństwa więc powolutku z zaciśniętymi klamkami. Udało się.
Ani się obejrzałem i byłem już w znanych mi terenach. Tu też złapał mnie krzyzs. Jechałem sam, zrobił się podjazd w Iwkokej i strasznie opornie mi szło. Na szczęście udało się podjechać i byłem już na serpentynach w Tymowej. Z Tymowej wciąż sam, zresztą już sam do końca pojechałem dalej na Lipnicę. Przedemną jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy przed Lipnicą dość ostry ale krótki. uff. Potem w Lipnicy odbiłem w prawo na Wiśnicz i tam już ostatni większy, ale dość długi i co gorsza nie chciał się skończyć :D. Te kilometry od Tymowej to istna męczarnia, stopy bolały, skurcze na każdej górce łapały, ale było już naprawdę blisko do mety.
W końcu upragniony Nowy Wiśnicz, jeszcze tylko przez miasto i już byłem na ostaniej górce prowadzącej do mety. Triumfalnie przejechałem kreskę i było po zawodach ;).
Świetna sprawa. Pierwszy mój raz na wyścigu, można się było poczuć jak zawodowiec, od przyjazdu na start i przygotowania roweru po sam wyścig i metę. Dowiedziełem się, że przyjechałem 98. w kategorii open i dopiero 16 w kat. H, ale tak jak mówiłem jak wycinaki na począteku poszili to już ich więcej nie miałem okazji widzieć. Jestem super zadowolony. Udało się podjechać najtrudniejszy podjazd, pobiłem Vmax oraz ilość przewyższeń. Wspomnienia pozostaną na długo :)
Korzystając pozdrawiam też koleżankę Aniutę, którą miałem okazję poznać osobiście :)



Michał Kwiatkowski tryb ON ;P (zdj. Tomasz Głód)


-galicja-2013/#/z11/49.82092,20.42118/osm
- DST 110.00km
- Czas 04:28
- VAVG 24.63km/h
- VMAX 80.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- HRmax 198 ( 97%)
- HRavg 165 ( 81%)
- Kalorie 4340kcal
- Podjazdy 2200m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Rekord! Sobotnie 181,5km
Kolejny z tych niesamowitych rowerowo dni. W Piątek zgadałem się z Szymonem na jazdę jeśli zapowiadany deszcz się nie sprawdzi. Sobotni ranek powitał mnie słońcem i zdecydowaliśmy, że jedziemy. Wyjechałem koło 11:35 i przed południem byłem w Brzesku, gdzie się spotkaliśmy i rozpoczęliśmy jazdę. Na początek pod wiatr pojechaliśmy krajową 75'ką w kierunku Jurkowa ale odbiliśmy sporo wcześniej na Gosprzydową. Spokojna jazda w pierwszych małych hopkach.
Po kilkunastu minutach zawitaliśmy do Lipnicy Murowanej (Znanej z corocznego konkursy palm) i tam skręciliśmy w lewo w kierunku Rajbrotu. Po dalszych kilometrach pierwszy poważny podjazd: Rozdziele. Podjazd zaliczyliśmy i z góry mogliśmy obejrzeć bardzo ładne widoczki. Było stamtąd widać między innymi stację narciarską w Laskowej, do której swego czasu bardzo wiele razy przyjeżdżałem. Stare dzieje. Po chwili wytchnienie na zjeździe w dół, i po kilku chwilach po płaskim zawitaliśmy w Limanowej.
Za Limanową czekał na nas najdłuższy podjazd dnia. Około 7 km porządnego podjazdu po bardzo ciekawej drodze. Ciekawej, gdyż jest to niejako tor wyściwgowy/rajdowy. A więc były 'tarki' na zakrętach, spore barierki i stanowiska sędziów. Udało się dojechać na szczyt niecałą minutę za Szymonem, więc nie jest źle ;>
Po podjeździe, bardzo miły dłuuugo zjazd, częściowo przez bardzo ładny 'wąwóz', bardzo mi się spodobało to miejsce. W dół dojechaliśmy aż do drogi głównej. Chwila na zakupy w sklepie i ruszyliśmy dalej w kierunku Starego Sącza. Przed skrętem na d. wojewódzką ujrzałem znak: w lewo N.Sącz, w prawo Nowy Targ. Jasny gwint całkiem blisko rowerem N. Targu byłem. Bardzo dziwne uczucie :P Główną drogą pojechałem sobie na kole Szymona, więc na luzie aż do S.Sącza. Z daleka zobaczyłem osławioną Przehybę, cholernie ciężki podjazd, który kiedyś spróbuje zdobyć. Ale jeszcze nie dziś i nie z taką formą :P. Po Starym wjechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie trafiliśmy na falę 'czerwonych świateł' ;P. Potem już nie wiele pamiętam bo mnie wszystko zaczęło boleć, picia zaczynało brakować i byłem głodny. Zapachy grilli zewsząd naprawdę nie pomagały.
Gdzieś w okolicy N.Gródka nad Dunajcem trochę polało, ale bez tragedii. Tak czy siak tradycji stało się za dośc, bo gdzie i kiedy bym nie jechał z Szymkiem na dłuższe jazdy to pada :)
Po Gródku i kilku wiochach kiepski asfalt w Paleśnicy, a potem dobry asfalt do Zakliczyna. Z Zakliczyna przjechaliśmy do Melsztyna i zjechaliśmy z głównej w kierunku Gwoźdźca, Łoniowej i Porąbki. Ból wszystkiego przeszedł, i dla odmiany już nic nie czułem :D. Po Porąbce dość szybko znalazłem się w Sterkowcu, gdzie pożegnałem Szymka i szybko podjechałem do Szczepanowa i do domu :). Na kresce ujrzałem piękną tęczę na niebie.
Świetna sprawa. Super trasa, ciekawe i ciężkie podjazdy, fajne towarzystwo i kosmiczy dystans. No czegóż chcieć więcej?
Do kolekcji wpadło też 10 nowych gmin, co daje mi już 41 zaliczonych ;)
Mapa
Mapka bikemap
Widok z miejsc. Rozdziele

Tu też:

Kościół w Limanowej bodaj:

Rynek w Limanowej:

Fajne widoki:

Stary Sącz

Tęcza na mecie

http://www.bikemap.net/pl/route/2132787-18052013-181km-o-d/
Po kilkunastu minutach zawitaliśmy do Lipnicy Murowanej (Znanej z corocznego konkursy palm) i tam skręciliśmy w lewo w kierunku Rajbrotu. Po dalszych kilometrach pierwszy poważny podjazd: Rozdziele. Podjazd zaliczyliśmy i z góry mogliśmy obejrzeć bardzo ładne widoczki. Było stamtąd widać między innymi stację narciarską w Laskowej, do której swego czasu bardzo wiele razy przyjeżdżałem. Stare dzieje. Po chwili wytchnienie na zjeździe w dół, i po kilku chwilach po płaskim zawitaliśmy w Limanowej.
Za Limanową czekał na nas najdłuższy podjazd dnia. Około 7 km porządnego podjazdu po bardzo ciekawej drodze. Ciekawej, gdyż jest to niejako tor wyściwgowy/rajdowy. A więc były 'tarki' na zakrętach, spore barierki i stanowiska sędziów. Udało się dojechać na szczyt niecałą minutę za Szymonem, więc nie jest źle ;>
Po podjeździe, bardzo miły dłuuugo zjazd, częściowo przez bardzo ładny 'wąwóz', bardzo mi się spodobało to miejsce. W dół dojechaliśmy aż do drogi głównej. Chwila na zakupy w sklepie i ruszyliśmy dalej w kierunku Starego Sącza. Przed skrętem na d. wojewódzką ujrzałem znak: w lewo N.Sącz, w prawo Nowy Targ. Jasny gwint całkiem blisko rowerem N. Targu byłem. Bardzo dziwne uczucie :P Główną drogą pojechałem sobie na kole Szymona, więc na luzie aż do S.Sącza. Z daleka zobaczyłem osławioną Przehybę, cholernie ciężki podjazd, który kiedyś spróbuje zdobyć. Ale jeszcze nie dziś i nie z taką formą :P. Po Starym wjechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie trafiliśmy na falę 'czerwonych świateł' ;P. Potem już nie wiele pamiętam bo mnie wszystko zaczęło boleć, picia zaczynało brakować i byłem głodny. Zapachy grilli zewsząd naprawdę nie pomagały.
Gdzieś w okolicy N.Gródka nad Dunajcem trochę polało, ale bez tragedii. Tak czy siak tradycji stało się za dośc, bo gdzie i kiedy bym nie jechał z Szymkiem na dłuższe jazdy to pada :)
Po Gródku i kilku wiochach kiepski asfalt w Paleśnicy, a potem dobry asfalt do Zakliczyna. Z Zakliczyna przjechaliśmy do Melsztyna i zjechaliśmy z głównej w kierunku Gwoźdźca, Łoniowej i Porąbki. Ból wszystkiego przeszedł, i dla odmiany już nic nie czułem :D. Po Porąbce dość szybko znalazłem się w Sterkowcu, gdzie pożegnałem Szymka i szybko podjechałem do Szczepanowa i do domu :). Na kresce ujrzałem piękną tęczę na niebie.
Świetna sprawa. Super trasa, ciekawe i ciężkie podjazdy, fajne towarzystwo i kosmiczy dystans. No czegóż chcieć więcej?
Do kolekcji wpadło też 10 nowych gmin, co daje mi już 41 zaliczonych ;)
Mapa
Mapka bikemap
Widok z miejsc. Rozdziele

Tu też:

Kościół w Limanowej bodaj:

Rynek w Limanowej:

Fajne widoki:

Stary Sącz

Tęcza na mecie

http://www.bikemap.net/pl/route/2132787-18052013-181km-o-d/
- DST 181.50km
- Czas 06:57
- VAVG 26.12km/h
- VMAX 62.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 192 ( 94%)
- HRavg 151 ( 74%)
- Kalorie 5500kcal
- Podjazdy 1600m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Majówkowo w grupie
Można by rzecz - w końcu się udało :) Od kilku dobrych dni jakoś nie mogłem się z Szymonem zgadać na rower, albo nie było czasu, albo pogoda się psuła. Dzisiaj jednak decyzja, że jedziemy, udało się jeszcze zgarnąć Grześka więć się szykowała fajowa jazda.
W ostatniej chwili zczaiłem się, że ciężko będzie znaleźć otwarty sklep dziś, więc szybki wypad na oddaloną 200m stację benzynową i tam zaopatrzyłem się w prowiant. Potem już do domu po rower i na miejsce spotkania, gdzie po kilku minutach dołączył Szymon i po następnych kiiilku Grzesiek ;)
Dzisiejsza trasa należała do tras płaskich, czyli północ. Najpierw obraliśmy kierunek na Radłów, gdzie miałem okazję sobie pojechać w 'pociągu'. Pięknie się sunęło bez problemu 35km/h na kole kolegi, dałem też ze 2 zmiany i nie było źle ;P Po minięciu Radłowa w dalszym ciągu jechaliśmy po zmianach aż do Czyżowa, gdzie przeczekaliśmy krótki opad deszczu i zjechaliśmy chwilę potem na prom. Kilka minut po opuszczeniu promu jak grom z jasnego nieba, czuje, że tył mi zaczął tańczyć po drodze. Spojrzenie do tyłu i widzę brak powietrza. Kilka minut wymuszonego postoju i Szymon pięknie wymienił mi dętkę (dziękuje:>) i mogliśmy jechać dalej, tyle, że ja z duszą na ramieniu już do końca - nie lubię jeździć bez zapasu.
Po tym kilku minutowym deszczu zmieniliśmy trochę plany, bo patrząc w niebo sytuacja nie wyglądała optymistycznie (ciemne chmury, grzmiało) i już po chwili sunęliśmy do Jadownik Mokrych i Zaborowa. Po chwili wyszło jednak słońce, zrobiło się ciepło i sucho i zamiast na Szczurową, skręciliśmy w prawo na most nad Wisłą i pojechaliśmy na Koszyce. W Koszycach w lewo na krajówkę i do Nowego Brzeska. Na tym etapie jazdy pojawiły się problemy z dyspozycją. Pojawiły się wzniesienia i coraz ciężej było mi utrzymać koło. Puls zaczął szaleć i nie chciał spaść poniżej 90% ale na szczęście pagórki nie trwały długo i na zjeździe sobie odpocząłem. Przed Nowym Brzeskiem zaczęło znowu padać, ale liczyłem się z tym od samego początku. Po przejeździe po centrum wjechaliśmy na dość ciekawy most. Ciekawy bo cholernie długi i jednopasmowy. Musieliśmy ostro dać po gazie bo wjechaliśmy tuż przed zmianą świateł i kolesie z na przeciwka już chcieli wjeżdżać powoli :P
Chwilę potem skręciliśmy w drogę przez las i strasznie mi się ten lasek spodobał. Cała ziemia porośnięta była zielonymi roślinami tak, że zielono było w 100% praktycznie. Przed Mikluszowicami niebiosa się otworzyły i jak nie lunęło.... Istne oberwanie chmury, ja w moich okularach przestałem cokolwiek widzieć, jedynie widziałem zarysy kolegów przede mną i starałem się jakoś za nimi jechać :). W Mikluszowicach przecięliśmy Rabę korzystając z odrestaurowanej kładki i brnęliśmy w wodzie w kierunku domu. Po kilkunastu minutach opady zelżały i już było coś widać. Przejechaliśmy jakimiś nieznanymi przezemnie drogami i wyjechaliśmy w Mokrzysce, gdzie Szymon odłączyć się i pojechał do domu. Grzesiek za moim przyzwoleniem :P przyspieszył i również z nim się pożegnałem. Sam natomiast starające się utrzymać super średnią pokonałem kilka ostatnich kilometrów do domu. :)
Super dzień :) Świetnie jeździ się z kimś, zupełnie inna bajka niż samemu. Nawet mimo tego deszczu było fajnie, seteczka się nawinęła kolejna, kilometrów przybyło, no i pierwszy raz udało mi się przejechać taki dystans w takiej średniej.
Miejsce spotkania:

Szymek i Grzesiek

Wierzba

#lat=50.006643345551&lng=20.596364449463&zoom=13&maptype=osm
W ostatniej chwili zczaiłem się, że ciężko będzie znaleźć otwarty sklep dziś, więc szybki wypad na oddaloną 200m stację benzynową i tam zaopatrzyłem się w prowiant. Potem już do domu po rower i na miejsce spotkania, gdzie po kilku minutach dołączył Szymon i po następnych kiiilku Grzesiek ;)
Dzisiejsza trasa należała do tras płaskich, czyli północ. Najpierw obraliśmy kierunek na Radłów, gdzie miałem okazję sobie pojechać w 'pociągu'. Pięknie się sunęło bez problemu 35km/h na kole kolegi, dałem też ze 2 zmiany i nie było źle ;P Po minięciu Radłowa w dalszym ciągu jechaliśmy po zmianach aż do Czyżowa, gdzie przeczekaliśmy krótki opad deszczu i zjechaliśmy chwilę potem na prom. Kilka minut po opuszczeniu promu jak grom z jasnego nieba, czuje, że tył mi zaczął tańczyć po drodze. Spojrzenie do tyłu i widzę brak powietrza. Kilka minut wymuszonego postoju i Szymon pięknie wymienił mi dętkę (dziękuje:>) i mogliśmy jechać dalej, tyle, że ja z duszą na ramieniu już do końca - nie lubię jeździć bez zapasu.
Po tym kilku minutowym deszczu zmieniliśmy trochę plany, bo patrząc w niebo sytuacja nie wyglądała optymistycznie (ciemne chmury, grzmiało) i już po chwili sunęliśmy do Jadownik Mokrych i Zaborowa. Po chwili wyszło jednak słońce, zrobiło się ciepło i sucho i zamiast na Szczurową, skręciliśmy w prawo na most nad Wisłą i pojechaliśmy na Koszyce. W Koszycach w lewo na krajówkę i do Nowego Brzeska. Na tym etapie jazdy pojawiły się problemy z dyspozycją. Pojawiły się wzniesienia i coraz ciężej było mi utrzymać koło. Puls zaczął szaleć i nie chciał spaść poniżej 90% ale na szczęście pagórki nie trwały długo i na zjeździe sobie odpocząłem. Przed Nowym Brzeskiem zaczęło znowu padać, ale liczyłem się z tym od samego początku. Po przejeździe po centrum wjechaliśmy na dość ciekawy most. Ciekawy bo cholernie długi i jednopasmowy. Musieliśmy ostro dać po gazie bo wjechaliśmy tuż przed zmianą świateł i kolesie z na przeciwka już chcieli wjeżdżać powoli :P
Chwilę potem skręciliśmy w drogę przez las i strasznie mi się ten lasek spodobał. Cała ziemia porośnięta była zielonymi roślinami tak, że zielono było w 100% praktycznie. Przed Mikluszowicami niebiosa się otworzyły i jak nie lunęło.... Istne oberwanie chmury, ja w moich okularach przestałem cokolwiek widzieć, jedynie widziałem zarysy kolegów przede mną i starałem się jakoś za nimi jechać :). W Mikluszowicach przecięliśmy Rabę korzystając z odrestaurowanej kładki i brnęliśmy w wodzie w kierunku domu. Po kilkunastu minutach opady zelżały i już było coś widać. Przejechaliśmy jakimiś nieznanymi przezemnie drogami i wyjechaliśmy w Mokrzysce, gdzie Szymon odłączyć się i pojechał do domu. Grzesiek za moim przyzwoleniem :P przyspieszył i również z nim się pożegnałem. Sam natomiast starające się utrzymać super średnią pokonałem kilka ostatnich kilometrów do domu. :)
Super dzień :) Świetnie jeździ się z kimś, zupełnie inna bajka niż samemu. Nawet mimo tego deszczu było fajnie, seteczka się nawinęła kolejna, kilometrów przybyło, no i pierwszy raz udało mi się przejechać taki dystans w takiej średniej.
Miejsce spotkania:

Szymek i Grzesiek

Wierzba

#lat=50.006643345551&lng=20.596364449463&zoom=13&maptype=osm
- DST 115.66km
- Czas 03:50
- VAVG 30.17km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 196 ( 96%)
- HRavg 161 ( 79%)
- Kalorie 3555kcal
- Podjazdy 160m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Gwoździec, Demblin
Wczoraj był piękny dzień, ale dla mnie upłynął pod znakiem uczelni. Wyszedłem z domu o 6:30, a wróciłem o 19:45... Dziś sobie to odbiłem z kretesem i walnąłem seteczkę. Za cel obrałem najpierw kilka metrów podjazdów, a potem nową miejscowość: Demblin.
Więc najpierw wyruszyłem znanymi trasami na pętelkę po Gwoźdźcu i Jaworsku, a potem już prosto na północ przez BIadoliny, Waryś, Radłów. W Woli Radłowskiej pierwszy krótki postój i po kilku minutach ruszyłem dalej. Pierwsze 50 kilometrów upłynęło spokojnie, wiatr na szczęście nie był szczególnie mocny.
Po minięciu Jadownik Mokrych wjechałem na nieodkryte przeze mnie tereny. Troszkę koniec świata, bo wszędzie w zasięgu wzroku pola, pola i parę chałup... W Wietrzychowicach za to dość ładnie, centrum miejscowości niczego sobie. W Delikatesach uzupełniłem płyny i mogłem ruszać na Demblin.
Sam Demblin okazał się mało ciekawy. Ot miejscowość na mapie. Ale cel osiągnąłem i zaczęła się droga w stronę domu. Wiaterek zaczął lekko pomagać co miało znaczenie bo już nogi czułem :). Przez Zaborów i Borzęcin śmignąłem ~32km/h, w Borzęcinie stuknęła setka i już po chwili ostatnie kilometry, gdzie naprawdę miałem dość :). Wszystko mnie zaczęło boleć ale do domu pozostało ledwie 3-4 kilometry.
Jakoś się dotoczyłem i dumny z siebie zakończyłem jazdę. Wyszło co najmniej nieźle: 111,5 km, średnio 27km/h i to mimo kilku górek na początku :). Pogoda był świetna, iście letnia: 22 stopnie, słoneczko, lekki wiaterek. Cud, miód, orzeszki :>
Jaworsko

Zjazd do Łysej Góry


mostek w Miechowicach Wilkich


Kościół w Wietrzychowicach

Gdzieś w Dołędze

Więc najpierw wyruszyłem znanymi trasami na pętelkę po Gwoźdźcu i Jaworsku, a potem już prosto na północ przez BIadoliny, Waryś, Radłów. W Woli Radłowskiej pierwszy krótki postój i po kilku minutach ruszyłem dalej. Pierwsze 50 kilometrów upłynęło spokojnie, wiatr na szczęście nie był szczególnie mocny.
Po minięciu Jadownik Mokrych wjechałem na nieodkryte przeze mnie tereny. Troszkę koniec świata, bo wszędzie w zasięgu wzroku pola, pola i parę chałup... W Wietrzychowicach za to dość ładnie, centrum miejscowości niczego sobie. W Delikatesach uzupełniłem płyny i mogłem ruszać na Demblin.
Sam Demblin okazał się mało ciekawy. Ot miejscowość na mapie. Ale cel osiągnąłem i zaczęła się droga w stronę domu. Wiaterek zaczął lekko pomagać co miało znaczenie bo już nogi czułem :). Przez Zaborów i Borzęcin śmignąłem ~32km/h, w Borzęcinie stuknęła setka i już po chwili ostatnie kilometry, gdzie naprawdę miałem dość :). Wszystko mnie zaczęło boleć ale do domu pozostało ledwie 3-4 kilometry.
Jakoś się dotoczyłem i dumny z siebie zakończyłem jazdę. Wyszło co najmniej nieźle: 111,5 km, średnio 27km/h i to mimo kilku górek na początku :). Pogoda był świetna, iście letnia: 22 stopnie, słoneczko, lekki wiaterek. Cud, miód, orzeszki :>
Jaworsko

Zjazd do Łysej Góry


mostek w Miechowicach Wilkich


Kościół w Wietrzychowicach

Gdzieś w Dołędze

- DST 111.50km
- Czas 04:07
- VAVG 27.09km/h
- VMAX 69.70km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 187 ( 92%)
- HRavg 153 ( 75%)
- Kalorie 3700kcal
- Podjazdy 380m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Noworoczna seteczka
Cóż za start nowego roku! Miało być 60, jechało się fajnie więc zrobiłem 70, a jak przekroczyło 75 to pomyślałem że co mi zależy, i strzeliłem setkę:D
Masakra z wiatrem, w jedną stronę jechało się bosko, w drugą pod wiatr tragicznie. Tempo niskie a tętno wysokie brrr.... Pod koniec nie czułem prawej nogi bo przemarzła ;)
Spontaniczna setka na nowy roczek, a co :D
Trasa jak to ze mną mało kreatywna, w niektórych miejscach przejeżdżałem 4 razy. Było trochę przewyższeń w Gwoźdźcu i Jaworsku. Generalnie bardzo na plus :)
Tak oto pobiłem ubiegłoroczny rekord Stycznia (80km przez cały miesiąć:P) pobity.
#lat=49.975743016888&lng=20.720245&zoom=11&maptype=osm
rano było tak:



a wieczorem tak:
Masakra z wiatrem, w jedną stronę jechało się bosko, w drugą pod wiatr tragicznie. Tempo niskie a tętno wysokie brrr.... Pod koniec nie czułem prawej nogi bo przemarzła ;)
Spontaniczna setka na nowy roczek, a co :D
Trasa jak to ze mną mało kreatywna, w niektórych miejscach przejeżdżałem 4 razy. Było trochę przewyższeń w Gwoźdźcu i Jaworsku. Generalnie bardzo na plus :)
Tak oto pobiłem ubiegłoroczny rekord Stycznia (80km przez cały miesiąć:P) pobity.
#lat=49.975743016888&lng=20.720245&zoom=11&maptype=osm
rano było tak:



a wieczorem tak:

- DST 100.17km
- Czas 03:59
- VAVG 25.15km/h
- VMAX 62.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- HRmax 185 ( 92%)
- HRavg 154 ( 77%)
- Podjazdy 460m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Puszcza niepołomicka i poszukiwanie kładki
Ostatnio się zastałem trochę, i wcale nie z braku chęci nie kręciłem, ale po prostu brak czasu bądź warunków pogodowych. Wczoraj cały piękny dzień zmarnowany więc dziś wiedziałem, że trzeba coś dużego nakręcić ;). Wybór padł na Puszcze Niepołomicką. Z domu pokierowałem się na podjazd do Złotej, Zawadę Usz. i Porębę Spytkowską. W Porębie skręciłem w kierunku Bochni. Dość fajna trasa przez Brzeźnicę, kilka podjazdów, asfalty niezłe.
Dostałem się więc do Bochni i nawet sprawnie przedarłem się przez o dziwo dość napakowane ruchem ulice. Pierwsza nie miła niespodzianka: kładka nad rzeką Rabą w remoncie...No nic, pojechałem kawałek główną przez Proszówki i tam przeciąłem Rabę.
W Puszczy fajnie, zero aut, pieszych, tylko kilku kolarzy i rolkarz (wyglądał bardzo PRO :]). Wyjechałem w Mikluszowicach i po kilku km kolejna przykra niespodzianka: druga kładka w remoncie(!). Trochę irytacja mnie ogarnęła, ale zauważyłem na mapie kilka km na północ drogę przez rzekę. Pojechałem tam, przejechałem spory kawał po jakiś kamieniach i... z kładki zostały dwa filary po obu stronach rzeki. Nie pozostało nic innego jak wracać do Bochni i zmienić całkiem plany.
Z Bochni do domu pojechałem przez Rzezawę i Jodłówkę. Jeszcze tylko Brzesko i już dobrze znane asfalty w Jadownikach, Sterkowcu i Maszkienicach :>. Zajechałem do domu bez żadnego dokręcania bo trochę mnie plecy bolą, a nawet więcej niż trochę. Tak jak mówiłem: zastałem się trochę...
Dostałem się więc do Bochni i nawet sprawnie przedarłem się przez o dziwo dość napakowane ruchem ulice. Pierwsza nie miła niespodzianka: kładka nad rzeką Rabą w remoncie...No nic, pojechałem kawałek główną przez Proszówki i tam przeciąłem Rabę.
W Puszczy fajnie, zero aut, pieszych, tylko kilku kolarzy i rolkarz (wyglądał bardzo PRO :]). Wyjechałem w Mikluszowicach i po kilku km kolejna przykra niespodzianka: druga kładka w remoncie(!). Trochę irytacja mnie ogarnęła, ale zauważyłem na mapie kilka km na północ drogę przez rzekę. Pojechałem tam, przejechałem spory kawał po jakiś kamieniach i... z kładki zostały dwa filary po obu stronach rzeki. Nie pozostało nic innego jak wracać do Bochni i zmienić całkiem plany.
Z Bochni do domu pojechałem przez Rzezawę i Jodłówkę. Jeszcze tylko Brzesko i już dobrze znane asfalty w Jadownikach, Sterkowcu i Maszkienicach :>. Zajechałem do domu bez żadnego dokręcania bo trochę mnie plecy bolą, a nawet więcej niż trochę. Tak jak mówiłem: zastałem się trochę...
- DST 103.70km
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 580m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze