Informacje

  • Wszystkie kilometry: 56790.11 km
  • Km w terenie: 26.50 km (0.05%)
  • Czas na rowerze: 78d 16h 57m
  • Prędkość średnia: 26.68 km/h
  • Suma w górę: 463798 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy piotrkol.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>1000m

Dystans całkowity:11196.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:427:09
Średnia prędkość:26.21 km/h
Maksymalna prędkość:90.40 km/h
Suma podjazdów:144042 m
Maks. tętno maksymalne:206 (101 %)
Maks. tętno średnie:168 (82 %)
Suma kalorii:36084 kcal
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:130.19 km i 4h 58m
Więcej statystyk
Piątek, 31 marca 2017 Kategoria >1000m, >100km, Peleton, Szosa

31. Piątkowa wyrypa

Dzień przerwy i lecimy dalej. Dziś znowu z Arkiem. Początek dość podobny czyli lecimy na Rzezawę i Bochnię. Potem trafiamy na skrót do Wiśnicza, który wyglądał mniej więcej tak:



Także tak :D

Nie było tego jednak dużo i po chwili byliśmy już na asfalcie. Lecimy na Wiśnicz, tam znów skróty i zupełnie nowe drogi także całkiem fajnie. Dotarliśmy do Lipnicy Górnej i tam już znaną trasą jedziemy na Rajbrot. Po szybkich ustaleniach postanawiamy spróbować sił na piekielnym podjeździe w Kątach - powiem tylko, że maksymalne nachylenie to 27%, cały podjazd 1,7km i 14%... 

Lekko nie było w żadnym wypadku, końcówka już typowo siłą woli podkręcona :D Tętno 201 czyli w zasadzie maks. Na górze dłuższy odpoczynek w altance:



Zjeżdzamy do Kątów i kontynuujemy w kierunku Witowic. Trafia się 2km krajówką ale mamy szczęście, trafiamy na koniec kolejki na wahadle przy remontowanym moście i te 2 kilometry jedziemy pustym pasem.

W Witowicach skręcamy w bok i lecimy na Dzierżaniny. Ładne tereny, z początku płasko, potem już ciężki, sztywny podjazd do Dzierżanin. Zjeżdzamy do Filipowic i tu już dobrze znane tereny Zakliczyna i Gwoźdzca. Od Łoniowej daje jeszcze mocną zmianę żeby podreperować średnią (22,3km/h :D). Udaje się podciągnąć do 24. 

Fajna trasa, fajne przewyższenie. Super :) 



  • DST 128.90km
  • Czas 05:32
  • VAVG 23.30km/h
  • VMAX 73.00km/h
  • Podjazdy 1872m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 marca 2017 Kategoria >1000m, >100km, Peleton, Szosa

30. Seta z Arkiem

Piękna pogoda. Od początku 'na krótko'. Dziś spotkałem się z Arkiem, w planach seteczka. Na początek dość mało znane drogi przez Jasień, całkiem ciekawy skrót do Rzezawy. Potem już lecimy na Bochnię ale przed centrum zjeżdżamy w bok, przekraczamy główną drogę i lecimy gdzieś na Nieszkowice. Jedzie się ciężko bo pod mocny wiatr, a do tego sporo górek. Ale przynajmniej ciepło :D

Męczymy więc pod ten wiatr żeby potem mieć w plecy. W Krakuszowicach już mamy skręcić na dom, ale trochę mało kilometrów więc jeszcze pętelka żeby dorzucić i zaczynamy jazdę w kierunku domu - i teraz robi się autostrada bo wiatr w plecy :D Zatrzymujemy się na chwilę przy sklepie, a potem sprawnie lecimy na Bochnię i już czwórką do Brzeska i do domów. Ładnie :>




  • DST 104.30km
  • Czas 04:18
  • VAVG 24.26km/h
  • VMAX 72.00km/h
  • Podjazdy 1173m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 marca 2017 Kategoria >1000m, >100km, Peleton, Szosa

22. Peleton :)

Fantastyczna wiosenna pogoda. Znów byłem w najlepszym miejscu w kraju - rejon Tarnowa był wczoraj najcieplejszy ze wszystkich i to właśnie tam jeździliśmy. +19 stopni w cieniu mówi samo za siebie. Wpadły pierwsze kilometry "na krótko" w tym roku. Co tam w tym roku. Pierwsze kilometry na krótko od Listopada! Niemal 4 miesiące męczenia się w długich spodniach, bluzach, kurtkach, czapkach, kominach i kto wie czym jeszcze.



Dziś zebrała się większa grupa z naszego Brzesko Cycling + 2 kolarzy z dzikimi kartami z Krakowa :) W sumie 6 osób + kolega z Tarnowa, który dołączył w trakcie i także przejechał kawał trasy z nami. Na dobry początek polecieliśmy z mocnym wiatrem w plecy na wschód po płaskim. Było więc szybko ale nie było szczególnie ciężko. Prędkości pałętały się gdzieś w przedziale 35-40 także przyjemnie się leciało. Później jednak zmiana kierunku jazdy oraz górki. 



Każdy leciał po górach swoim tempem więc robiły się przerwy w grupie. Ja raczej trzymałem się w grupetto i spokojnie kręciłem :P Po pierwszej większej górce - Lubince - zrobiliśmy przerwę w sklepie. Trochę integracji i doładowanie akumulatorów paliwem w postaci pepsi :P




Lecimy dalej, pod wiatr ale 7 osób w grupie więc po zmianach idzie to sprawnie. Trasa dośc fajna, spokojne drogi wzdłuż Dunajca. Dotarliśmy do promu w Piaskach Drużkowie. Po nim spory podjazd pod Kozieniec i bardzo fajny, szalony zjazd do Iwkowej. O ile na podjeździe zabezpieczałem tyły, o tyle na tym zjeździe poleciałem do przodu dla odmiany :P siedem dyszek na liczniku weszło pod wiatr więc nie jest źle. 





W Iwkowej znów krótka przerwa w sklepie i lecimy dalej w kierunku serpentyn. Tym razem podjazd trochę mocniej pojechałem i wylądowałem na 3 miejscu na premii górskiej. Zjazd jak zawsze cudowny - ponad 2 kilometry i bodaj 15 zakrętów/serpentyn. Mega, uwielbiam ten zjazd i co cieszy mocno - na 107 osób to ja mam tam póki co najlepszy czas ze średnią 54km/h :D (https://www.strava.com/segments/6491713?filter=ove...



Tymczasem po zjeździe znów do góry - tym razem nielubiany przeze mnie podjazd po kiepskim asfalcie do Lipnicy. Zjazd też byłby tu kapitalny, gdyby nie kiepska nawierzchnia na której boję się całkiem zwolnić hamulce. Także i dziś dość asekuracyjnie. W Lipnicy skręcamy w prawo i czeka nas ostatni wspólny podjazd w kierunku Wiśnicza. Tym razem nie kalkuluje - kolega z Krakowa rusza pierwszy, ja po chwili włączam sprint i doganiam go. Tętno wędruje do 97% ale trzymam się koła. Kolega ładnie co jakiś czas przyspiesza i sprawdza czy się trzymam, ale ja na złość jednak się trzymam :P Fajna zabawa, na samym końcu już praktycznie umieram ale udaje się utrzymać koło do wypłaszczenia :) Tam się dzielimy na dwie grupy, chłopaki zjeżdzają w kierunku Bochni, a my do Brzeska. Znów jest z wiatrem więc mimo zmęczenia całkiem ładne tempo. 




Ostatnie kilometry już samemu. Wpada pierwsza setka roku i pierwszy 1000m pionu. Super :)

  • DST 124.00km
  • Czas 04:27
  • VAVG 27.87km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 1227m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 sierpnia 2016 Kategoria >1000m, >100km, Peleton, Szosa

185. Dobczyce, Wieliczka

Wreszcie setka. Ostatnia wpadła niemal miesiąc temu 24 Lipca... No ale taki ten sezon letni do dupy, że brak motywacji. Mimo to, udało się zgadać we trójkę na coś dłuższego więc o 11:00 ruszyłem na Brzesko. Pół godziny później w pełnym składzie ruszamy na Jodłówkę. Tempo raczej spokojne, bo nie chodziło tu o robienie czasówek, a o przyjemny rowerowy dzień. Pogoda świetna, słońce, bardzo ciepło ale bez zbyt dużego upału i wiatr, który nie przeszkadzał aż tak jak zwykle. 

Dotarliśmy do Bochni, przejechaliśmy przez centrum i bokami wydostaliśmy się na południe. Tereny bardzo rzadko przeze mnie odwiedzane więc było fajnie. Pojawiły się hopki mniejsze i większe. Na górze Św. Jana przerwa w sklepie, każdy wypił pepsi i zjadł co miał zjeść i jedziemy dalej. Teraz sporo zjazdów, w tym dwa szalone przez Zegartowice, gdzie mieszka Rafał Majka. Po chwili docieramy do Dobczyc, Marcin niestety musi wracać na dom bo brakuje mu czasu, a tymczasem ja i Arek lecimy na północ w kierunku Wieliczki. 

Teren cały czas mocno pofałdowany, a do tego spory ruch w pobliżu centrum bo piątek. Nie było więc świetnie, ale udało się w miarę sprawnie przejechać przez Wieliczkę i uciec na Brzegi, gdzie niemal miesiąc temu rozegrały się śdm'y. Do dziś nie posprzątali hehe. Docieramy do Niepołomic, gdzie robimy stop w sklepie i po chwili wlatujemy do Puszczy Niepołomickiej więc jest spokojnie i pusto i chłodno (no albo raczej nie ma aż takiego upału). Z Puszczy już znajome dobrze tereny więc droga szybko zlatuje i melduje się w domu z całkiem fajnym kilometrażem ;) 



  • DST 162.80km
  • Czas 06:02
  • VAVG 26.98km/h
  • VMAX 79.00km/h
  • Podjazdy 1535m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 sierpnia 2016 Kategoria >1000m, Peleton, Szosa

180. Urwany łańcuch (tak jakby)

Dziś sporo przewyższeń. Na początku lecimy do Jastwi i podjazd w kierunku Bocheńca. Na stromej ściance bezpośrednio po zjeździe mocno szarpnąłem, zmieniłem przełożenie i... poszedł łańcuch... Po chwili okazało się jednak, że łańcuch jest cały, a brakuje spinki. Bez większych nadziei udaje się więc w dół w poszukiwaniu owej spinki srama. Już miałem zrezygnować, gdy udało się ją dostrzec. Obie połówki tuż obok siebie na szosie :D I co najlepsze - bez żadnego szwanku. Czyli wychodzi na to, że rozpięła się, a nie strzeliła. Dziwne ale zawsze się mówi o tym żeby nie zmieniać przełożenia przy mocnym naciskaniu więc dostałem za swoje :) 

Spinka jak wspomniałem była cała więc po chwili pojechaliśmy dalej. Po Bocheńcu wjazd na rundę - podjazd pod Godów, zjazd do Łysej i pętla z dwoma podjazdami w Jaworsku. Potem lecimy na Gwoździec i już płasko przez Porąbkę.




  • DST 70.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 25.45km/h
  • VMAX 65.00km/h
  • Podjazdy 1024m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 lipca 2016 Kategoria >1000m, >100km, Szosa

164. Tymbark, Ostra

Spontaniczna trasa. Pogoda ładna, obudziłem się dość wcześniej więc pojechałem. Plan średnio oryginalny - Tymbark i Ostra wariantem pagórkowatym. Więc początek standardowy, pojechałem na Porąbkę i w Łoniowej pierwszy podjazd do Złotej. Tempo spokojne, po Złotej zaczęło się cały czas góra - dół. Dotarłem bokami do Lipnicy Murowanej, tam w centrum jakiś odpust więc dużo ludzi ale dało się przejechać. W Żegocinie skręt na Kamionną i tutaj odcinek, który nazywam sinusoidą - niezliczona ilość małych, stromych hopek, jedna po drugiej. 100m pod górę, 100m z góry i tak przez kilka kilometrów. W międzyczasie przejazd przez nasz własny Atlantic Road z zakręcanym mostem :)

W Starym Rybiu na szczycie ostatniego z serii podjazdów funkcji sin() przerwa w sklepie na Pepsi. Po przerwie zjazd i kilka kilometrów płaskiego do Tymbarku. Sektor brukowy, przedzieranie się przez hopkowate centrum i po chwili krajówki skręcam na Zalesie. Teraz już konkret bo 11 kilometrów podjazdu ze średnim 3% co daje podjazd drugiej kategorii. Tak naprawdę dopiero ostatnie 3 kilometry dają w kość - średnio 7% i maks. 17%. Początek to lekko pod górę co swoją drogą też bardzo męczy. No ale udaje się to podjechać i bez zatrzymania 800 metrów szalonego zjazdu (11%) po krętych uliczkach Zalesia. 

Po zjeździe jestem 2 kilometry od szczytu Ostrej więc trzeba te 2km się powspinać. Zjazd z Ostrej w wariancie "po torze wyścigowym". Fajne patelnie, fajnie wyprofilowana droga więc lecę ostro w dół na Limanową. Udaje się dokręcić do 76km/h w pewnym momencie. Wpadam szybko do Limanowej ale tez się nie zatrzymuje tylko lecę na Laskową, gdzie mam zaplanowany postój w sklepie. Kawałek wcześniej doganiam powoli dziewczynę na rowerze, która chyba dostała motywacji jak mnie zobaczyła bo mocno przyspieszyła. heh. 

W centrum Laskowej przerwa, chwila relaksu i ruszam na Krosną. Czeka mnie teraz kilka w miarę przyjemnych kilometrów lekko w dół wzdłuż rzeki. Dojeżdżam szybko do Krosnej i znów dość strome podjazdy, które olewam i jadę na najlżejszym przełożeniu i slalomem :)
Docieram do Iwkowej, wspinam się w kierunku Czchowa. Na tym etapie mam lekki kryzys - ciężko się jedzie, ale na szczęście jedzie ;)
Trochę dodaje otuchy fakt, ze po Czchowie pozostaje już tylko jeden większy podjazd - Złota. W połowie owego, zatrzymuje się jeszcze raz przy sklepie ale tym razem pepsi wypijam jadąc, nie chcę już tracić czasu. Docieram na szczyt i jestem juz niemal w domu, bo ostatnie 15 kilometrów mogę przejechać z zamkniętymi oczami. 

Wpada fajny dystans, większy niż myślałem i planowałem, oraz porządna ilość przewyższeń. 












  • DST 154.50km
  • Czas 06:14
  • VAVG 24.79km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Podjazdy 2240m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 lipca 2016 Kategoria Szosa, >1000m

160. Słońce

W końcu wyszło słońce więc troszkę dłuższa trasa. Na początek poleciałem na Rzezawę oraz Porębę. Spokojne tempo, postanowiłem zachować siły i przyatakować później na podjeździe Niedźwiedza - Gwoździec bo akurat straciłem tam koma kilka dni wcześniej ;) Tak więc cały czas raczej spokojnie. Pojechałem na Biesiadki, zjechałem do Niedźwiedzy i nadszedł wspomniany podjazd. 2,1km długości, dałem wszystko czym dysponowałem. Udało się wykręcić średnią 34,2km/h i odbić koma. Fajna zabawa :) Zjezdzając niedługo potem do Łysej, wyminąłem się z Grześkiem, który akurat... kradł mi koma na podjeździe z drugiej strony :D Powrót do domu przez Bocheniec, akurat zjawili się Ukraińcy w Porąbce na ŚDM.




  • DST 71.70km
  • Czas 02:44
  • VAVG 26.23km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Podjazdy 1013m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lipca 2016 Kategoria top, Szosa, Peleton, >100km, >1000m

152. Tatra Road Race 2016

Nadszedł 9 Lipca i dzień pierwszego w sezonie startu. Pobudka o 4:45 i o 5:30 ruszamy całą rodziną na Zakopane. W tym roku wyjazd wcześniej więc uniknęliśmy korków i nerwów. Zapisałem się, odebrałem pakiet, przygotowałem rower, i porozglądałem się po miasteczku. Dla mnie hitem było stanowisko Canyona, na którym spędziłem masę czasu :P Rowery piękne, czerwony Aeroad to jakieś dzieło sztuki po prostu. Pogadałem z chłopakami, i nawet poprawili mi ustawienie przerzutki oraz skasowali luz na sterach, także bardzo miło z ich strony. 





Nadszedł jednak czas, że musiałem opuścić stanowisko i udać się na start. Dostałem pierwszy sektor więc był luz. O 11 start, na początek za samochodem, powoli żeby wszyscy wyjechali z pod hotelu. Ustawiłem się bliżej początku. W Kościelisku skręt w prawo i start ostry. Ostry dosłownie bo na początek podjazd pod Butorowy Wierch (nazywany też podjazdem pod Gubałówkę). 1.8km ze średnim 10% na maksymalnym ogniu żeby utrzymać się w grupie. Tętno gdzieś w okolicach 190-195 cały czas ale udało się wjechać mniej więcej z przodu. Na zjazdach uformowała się pierwsza grupa ~20 osób i moja grupa, kilkadziesiąt metrów za nimi, też jakieś 20 osób. Goniliśmy ale liderzy nam zniknęli. Mimo to pracowaliśmy ładnie i szło dobre tempo. 





Cały czas było lekko z górki, wyszło 13km ze średnią 50km/h także nieźle. Nadszedł jednak podjazd Zoki, jedynie 700 metrów ale średnio 11% i maks jakieś 17%. Utrzymałem się jednak bez problemu w grupie, nawet się lekko przesunąłem do przodu. Po ściance, kawałek szalonego zjazdu i długi wstęp pod górę do Bachledówki. Na jednym z zakrętów wyłoniła nam się grupa liderów więc wszyscy dostali powera w nogi i zaczęliśmy ich gonić. Udało się jeszcze przed Bachledówką więc można powiedzieć, że gdzies na 35 kilometrze jechałem na czele wyścigu, tudzież w grupie zasadniczej. 



Nie trwało to jednak długo po czołówka przyspieszyła na Bachledówce - ścianie z 20% momentami nachyleniem, którą dziś pokonywać mieliśmy aż 3 razy. Wywoływało to stany depresyjne u wielu, także u mnie ;P Na górze bufet, złapałem szybko bidon i banana i lecę na zjazd. Zjazd kręty i wąski ale dość płynny, więc fajnie się zapierdzielało :) 



Po chwili miejsce rozjazdu na pętlę, tu ustawiony mój prywatny bufet, wziąłem jeszcze bidon jeden i lecę z resztą chłopaków. Kawałek zjazdu i dojazd do kolejnego koszmaru - Pitoniówki czyli kilometr podjazdu ze średnim nachyleniem 13% i jakimiś kosmicznymi maksymalnymi nachyleniami. Szło to bardzo opornie ale grupa się nawet utrzymała razem. Po chwili znów genialny zjazd do Szaflar, tym razem szeroko więc leciało się fenomenalnie. Cały czas kręciłem w drugiej grupie, z naprawdę niewielką stratą do liderów, których było widać na prostych. 



Niestety pod koniec pierwszej rundy dopadła nas ogromna ulewa, temperatura spadła do 12 stopni. Chyba przez to głównie strasznie zgłodniałem i zacząłem łapać bombę. Przez kilka kilometrów utrzymywałem jeszcze koło ale jak nadeszła druga Bachledówka to grupa mi odjechała. Na nic zdało się szaleństwo na zjeździe - 82km/h po mokrej, krętej, szerokiej na 1,5 metra drodze bez działających hamulców ;) Grupy już nie złapałem i musiałem lecieć do końca prawie cały czas sam. Spodziewałem się tego, bo w tym roku nie trenowałem pod kątem ścigania więc wytrzymałości siłowej nie mam zbyt dużej. Wystarczyło na 75km jazdy w 2 grupie tuż za czołem także i tak nie jest źle.



Po odpadnięciu już walka z samym sobą, tempo mizerne, i niestety co chwilę ktoś mnie wyprzedzał i odjeżdżał. Wtoczyłem się na ostatnią Bachledówkę i pozostał jeszcze podjazd Słodyczki, który ciągnął się niemiłosiernie długo. Po nim już tylko zarąbiście niebezpieczny (bo znów zaczęło padać) zjazd do Kościeliska i ostatnia prosta do mety. Wjechałem na kreskę z czasem 4:52:52 co dało 75 miejsce open oraz 23 w kategorii M2, którą zresztą wygrał kolega Dawid :) Duży dystans ukończyło 197 osób, ponad 30 zanotowało DNF.





Organizacja wyścigu ponownie fenomenalna! Zabezpieczenie trasy wzorowe, oznakowanie takie, że tylko ślepy by zabłądził. Bufety perfekcja - wielu ludzi podających bidony z izotonikiem (!!!), banany i inne owoce. Była też kawa i cola! Skrzyżowania obstawione wzorowo, trasa oczywiście bardzo ciężka (niemal 3000m przewyższenia na 133km), więc też na plus :D Widokowo oczywiście bajka choć czasu było mało by podziwiać.

Miasteczko wyścigu jak rok temu - genialne. Atmosfera doskonała, widać, że organizatorom zależy żeby zawodnik czuł się jak najlepiej. Wszystko jest robione dla ludzi startujących, to widać i czuć na każdym kroku. Dlatego zresztą pojechałem na ten wyścig, bo tak jak mówiłem - ściganie mnie nie kręci jakoś szczególnie ale na Tatra Road Race wiedziałem, że być muszę :) 
Minusów nie znalazłem nawet na siłę! Wracam za rok na bank. 



  • DST 134.10km
  • Czas 04:52
  • VAVG 27.55km/h
  • VMAX 82.00km/h
  • Podjazdy 2940m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 czerwca 2016 Kategoria >1000m, >100km, >200km, Szosa, top

138. Słowacja w upale

Zapraszam na relację z dość fajnego czwartkowego wyjazdu...



Dzień zaczynam o godzinie 3:58. Budzik poprzedniego dnia ustawiony na 4, jednak jak to często bywa organizm sam potrafi sobie sprawić pobudkę o zadanej porze. Na polu już dość jasno, a wscohdni horyzont wyraźnie pomarańczowy co zwiastuje rychły wschód słońca. Wykonuje szybkie przygotowania, ubieram się i o godzinie 4:18 jestem przed domem. Czas start.



Od razu nachodzi mnie refleksja, że warto wstawać o tej porze na rower. Jest przyjemnie chłodno i niezwykle spokojnie. Jak się potem okazuje przez dobre kilkadziesiąt minut mijam może za 2-3 samochody na drogach. Na przydrożnych polach wiszą poranne mgły co razem z porannym oświetleniem tworzy iście bajkowy klimat. Uwielbiam to. 



Jak niemal zawsze przy długich trasach początek jest bardzo podobny: kieruje się na południe w kierunku tak dobrze znanej Porąbki. Ogólny plan dnia mam w głowie choć widnieje w nim jeszcze kilka niewiadomych, które decyduje się rozwiązywać podczas jazdy zgodnie z odczuciami. Z rana nie ma wiatru co okazuje się dość zdradliwe w dalszej fazie jazdy. 



Wjeżdżam na moment na krajową 94kę, która przed piątą rano jest niemal pusta. Szybko jednak skręcam na Dębno i znów jadę lokalnymi drogami jak przez większość dnia. Temperatura spada do 15 stopni ale jest bardziej niż wystarczająca do komfortowej jazdy. W Łoniowej pojawia się pierwszy podjazd dnia. Synchronizuje się on doskonale ze wschodem słońca, który w pełnej krasie podziwiam z pnącej się leniwie do góry drogi. 



Nie narzucam zbyt mocnego tempa na podjazdach, nie jest to mądre na całodziennej trasie. Styl jazdy przypomina bardziej wyścigowe grupetto - spokojne tempo na podjazdach i trochę żwawsze na zjazdach i płaskim. Bo spokój spokojem, ale jednak jakieś prędkości dobrze jest utrzymywać. 



Niestety przejrzystość powietrza jest dzisiejszego dnia fatalna, nie widać gór, nie widać nawet bliższych pagórków. W lecie to jednak norma i byłem na to przygotowany. Spokojnie pokonuje więc znaną na pamięć pierwszą część trasy, kierując się w kierunku Lipnicy Murowanej. 



W międzyczasie słońce osiąga już sporą wysokość i zaczyna powoli przygrzewać, zwiastun upalnego dnia. Na to też jestem przygotowany więc nie jest to dla mnie problem. Nadchodzi tymczasem pierwsza większa trudność dnia - podjazd pod przełęcz Widomą. Leniwy kilkukilometrowy odcinek z małym nachyleniem męczy, a ostatnie kilkaset metrów z kilkunastoma procentami nachylenia kończy dzieło. Nie zatrzymuje się jednak na górze ale od razu rozpoczynam ciężki zjazd do Limanowej. 



W Limanowej ruch dość konkretny, w końcu jest poranek dnia roboczego. Przebijam się przez centrum w miarę sprawnie choć kilka aut z tablicami KLI próbuje mnie zdjąć z drogi i skręcam na oddaloną o 20 kilometrów Kamienicę. A pomiędzy mną, a nią 10 kilometru podjazdu pod przełęcz Ostrą. Podjazd ciągnie się dziś bardzo długo. Zauważam, że w ramach przygotowań do corocznych rajdów samochodowych naprawiono nawierzchnię oraz pomalowano "tarki" na zakrętach. 



Na szczycie tym razem robię krótką przerwę i zjadam batonika na śniadanie. Rozważam też dość poważnie skrócenie trasy i powrót domu. Czuje się jakoś słabo i jazda nie jest dla mnie wielką przyjemnością. Postanawiam jednak zjechać do Kamienicy i tam decydować dalej. Jak się okazuje jest to dobry pomysł bo 10 kilometrów zjazdu wraca mi ochotę na jazdę. Skręcam na Łącko i znów lekko w dół dokładam kolejne 5 kilometrów. 



Zaczyna się średnio przyjemny etap drogi wojewódzkiej ale na szczęście ruch jest naprawdę niewielki i można w miarę komfortowo jechać. W międzyczasie zatrzymuje się na stacji paliw i kupuje pierwsze tego dnia Pepsi, Tymbarka i Prince Polo, czyli taki standardowy zestaw. Po chwili przerwy ruszam w kierunku Krościenka nad Dunajcem. Zaczynają się pojawiać bardzo fajne widoki pobliskich pagórków i wijącej się wśród nic rzeki Dunajec. Bardzo lubię tego typu scenerię. W Krościenku się nie zatrzymuje ale od razu skręcam w prawo na Nowy Targ. 



Czeka mnie teraz kilka hopek i podjazdów. W trakcie jednego z nich mijam osiedle Romów, którzy dziś zajęci są na szczęście jakimiś wykopami w rzece biegnącej przez środek ich osiedla. Nie zwracają więc na mnie zbyt wielkiej uwagi. Zauważam za to, że na wjeździe stoi niezmiennie od kilku lat ten samo wózek dziecięcy, który traktowany jest już chyba jako jakiś pomnik albo znak...



Chwilę potem skręcam w lewo na Czorsztyn. I znów droga jest tylko moja i mogę podziwiać w spokoju zamglone widoki, których nie widać :) Jest to lekko deprymujące ale nic na to nie mogę poradzić więc jadę dalej. Zjeżdżam do Sromowców i tutaj następuje kulminacyjny moment dnia - zmieniam zupełnie dalszy przebieg trasy. Oryginalnie miałem zjechać do Niedzicy i udać się na przełęcz Knurowską z której wróciłbym bym do domu znów przez Limanową. Zmieniam jednak plan i skręcam zamiast tego w lewo w Pieniny. 



Tu jeszcze nie byłem więc znów odczuwam to fajne uczucie jazdy po zupełnie nieznanej drodze. Docieram do końca drogi w Sromowcach Niżnych. Przede mną na wyciągnięcie ręki znajdują się Trzy Korony, prezentujące się niezwykle pięknie. Po kilku minutach przerwy na fotki udaje się na kładkę przez Dunajec, która jednocześnie stanowi granicę państwa. Po jej przekroczeniu znajduje się już na Słowacji w Czerwonym Klasztorze. 







Plan jest taki, że przez Słowację jadę aż do miejscowości Stara Lubovna. Mam więc okazję zrobić lekko ponad 40 kilometrów po szosach Słowackich. Nie jest to mój pierwszy raz ale spory kawałek drogi jest dla mnie nowy. Krajobraz zmienia się powoli, z typowo "pieninskiego" na łagodne porośnięte trawą pagórki. W dalszym ciągu jest bardzo spokojnie, okazjonalnie przejeżdża jakiś samochód, a w polach pracuję tylko nieliczni ludzie. 



Od Lubowli zaczyna się długi 5 kilometrowy podjazd w kierunku przejścia granicznego w Piwnicznej. Jadę bardzo powoli i walczę już trochę ze samym sobą - upał daje się we znaki konkretnie. Zjazd witam jak wybawienie chociaż panują tam takie dziury, że koncentracja musi być 100% co też męczy. Niestety wpadam w jedną z tych dziur, nie przesadzę jeśli powiem, że jest to najwięsza dziura w jaką kiedykolwiek wpadłem na rowerze. Huk jest tak wielki, że aż się boję. W myślach widzę już popękane szprychy, dziurawe opony i kto wie co jeszcze. Na szczęście mam kupę szczęścia i nie zauważam żadnego defektu co jest nieprawdopodobne. Od tego momentu nie pozwalam rowerowi się już zbytnio rozpędzić na tym zjeździe... 



Wjeżdżam do Polski i od razu zjeżdżam na stację. Kolejna Pepsi, kolejne napełnienie bidonów i szybki KitKat doprowadzają mnie jako tako do prządku. Lecę teraz wzdłuż Popradu do Starego Sącza. Droga raczej nudna, na szczęście ruch dość mały i tylko w mieście średni. Przez Sącz przedostaje się kombinacją różnych dziwnych ścieżek rowerowych i wylatuje koło znanego mi Statoila, który ostatnio kilka razy odwiedzałem jadąc z Przehyby. Wpadam więc i dziś ale tylko po Pepsi i lecę dalej. 



Postanawiam nie jechać na Chomranice bo dziś bym tej serii podjazdów po prostu nie przejechał. Po głowie chodzi pojechać do domu krajówką bo najbardziej płasko ale ogromny ruch na wylotówce z Sącza i patologia kierowców od razu wybija mi ten pomysł z głowy. Zamiast tego wybieram wariant trzeci - pośredni - czyli jazda przez Gródek nad Dunajcem. Oznacza to kilka podjazdów ale nie tak sztywnych jak te w rejonach Chomranic. 



Raz jeszcze wpadam do sklepu, wypijam pierwszy raz na rowerze energetyka, pakuje zimną fantę pod koszulkę i jadę wspinać się do Kurowa. Wolno bo wolno ale jakoś idzie, nie ma tu na szczęście dużych nachyleń. Potem seria zjazdów aż do poziomu jeziora i w końcu wjeżdżam do Gródka. Tutaj zatrzymuje się przy samym jeziorze na trochę dłuższą przerwę. Ściągam kask i buty, aby odpocząć i pozwalam sobie na kilka minut siedzenia nad wodą. 



Trzeba jednak ruszać bo do domu jeszcze trochę więc oblewam się wodą i jadę. Obliczam, że czeka mnie jeszcze podjazd w Posadowej i Gwoźdzcu z tych większych więc nie jest źle. Podjeżdżam więc Posadową i tu przydarza mi się dość śmieszna historyjka, którą muszę opowiedzieć. Trafiam bowiem na "mistrza rowera"

Wiecie jak jest: na nogach od 4 nad ranem, ponad 200 kilometrów na liczniku po pagórkowatej trasie. Jest ciężko. Wtaczam się na szczyt, a w tym samym momencie z bocznej drogi wjeżdża koleś na mtb. Plecaczek, strój i te sprawy pełna profeska. Macham ręką, mówię cześć i jadę dalej. Po zjeździe następuje wypłaszczenie w Paleśnicy i nagle znikąd ziuuuuuuuuuu - koleś na mtb przelatuje obok mnie. Od razu widzę o co chodzi ale postanawiam dać mu odjechać, niech się cieszy :) Nie ma jednak łatwo bo akurat przytrafia się mini hopka na której ów ktoś ma spore problemy żeby te 35km/h utrzymać. Jedzie strasznie twardo i buja się strasznie na boki. Mimowolnie, niemal przestając kręcić zbliżam się do niego na 50 metrów, on rzuca krótkie spojrzenie i daje do pieca próbując mi uciec. Jadę więc spokojnie za nim. Teraz jest już płasko i widok jak dla mnie z boku musiałbym doprawdy niezły - z przodu koleś na mtb spina się jak nie wiem co żeby utrzymać prędkość, ugiętę ręce, buja nim po całej drodze, ledwo oddycha. Kawałek za nim ja - koleś na szosie, górny chwyt, wysoka spokojna, rytmiczna kadencja - ot odpoczynek po płaskim. Cały czas mam w głowie puścić gościa, niech się cieszy i jedzie ale nie chcę też zwalniać bo niby dlaczego. Jedziemy więc tak w odległości 70-100 metrów przez kilka następnych kilometrów. On co kilka sekund rzuca szybkie spojrzenia za siebie, ale niestety ja tam cały czas jestem. W Zakliczynie on już ledwo żyje, zbliżam się na 30 metrów i powzwalam mu wjechać na rondo jako pierwszy ;) Ostatnie co widzę to jak stacza się ostatkiem sił pod sklep ;P Macham mu i dziękuje za jazdę i kontynuuje dalej..



Fajni są Ci ludzie czasem. Widzą kolarza i nie potrafią odpuścić, muszą za wszelką cenę pokazać kto tu rządzi. Od razu widziałem o co chodzi jak mnie minął bez najmniejszego spojrzenia na mnie. Niestety nie urwał mnie choć starałem się mu w tym pomóc :) Przynajmniej zrobił sobie naprawdę solidny interwał hehe :) Poprawiło mi to humor mocno.



Teraz byłem już blisko domu. Pozostał tylko podjazd w Gwoźdzcu, który spokojnym tempem udało się zaliczyć. Na koniec w Porąbce ostatnia Pepsi dnia (szósta). W kieszeni zostało mi 6 groszy także budżet na styk :) No i z Porąbki już bez przygód dojechałem do domu kończąc ten długi, ciężki ale naprawdę pozytywny dzień. 

Wykręcam nieoczekiwanie naprawdę fajną trasę i trzeci najdłuższy dystans (401, 312, 267). Przewyższeń ponad 3000m więc jest ok. Bardzo wysoka jak na warunki średnia - 26,3 mimo, że od Lubowli ponad 120 kilometrów pod północny wiatr. Nie było łatwo. Ale satysfakcja jest większa dzięki temu. 

Jedzenie podczas jazdy:

1x Kitkat
1x Prince Polo
2x żel sis 60g
1x batonik zbożowy

6x Puszek (5 pepsi + 1 fanta) = 2l
2x bidony izot>2x tymbark = 1l
1x woda truskawkowa = 0,5l

Razem 4,5l napojów

  • DST 267.50km
  • Czas 10:09
  • VAVG 26.35km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 3013m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 czerwca 2016 Kategoria >1000m, >100km, Szosa

131. Przehyba 2

W końcu jakiś konkret. Obudziłem się lekko po 7 nad ranem i już nie chciało mi się spać, więc zdecydowałem, że idę na rower. Pogoda idealna - ciepło, spokojnie i bez ani jednej chmurki. Ruszyłem 7:50 w kierunku południowym. Pierwszy podjazd do Biesiadek i tam zauważyłem, że widoczność po wieczornych opadach deszczu jest doskonała. Tatry widoczne idealnie. Wymyśliłem, że w końcu pojadę na przełęcz Ostrą od Limanowej, czyli podjazd po "torze" wyścigowym. Do Ostrej trzeba było jednak najpierw dojechać :) Więc najpierw standard - bokami do Lipnicy Murowanej, a potem zjazd na Rajbrot i Żegocinę. Tam zaczął się podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu. Końcówka jak zawsze dała trochę popalić. Widok z punktu widokowego obłędny w obie strony. Zaczął się zjazd do Limanowej, w 90% po fatalnej nawierzchni więc było ciężko i trzeba było uważać żeby nie zgubić zębów. 



Udało się zjechać w całości i po chwili płaskiego wjechałem do Limanowej. Tam ruch dość spory, ale udało się sprawnie przejechać na drugą stronę i ruszyłem na Kamienicę. Po chwili początek 11 kilometrowego podjazdu pod Przełęcz Ostrą. Najpierw w miarę płaskawo, potem po torze już trzyma kilka procent. Jechało się bardzo dobrze choć tempo utrzymywałem niskie. Na 180 stopniowym winklu stop na fotę i ruszyłem do szczytu. 



Na górze bez zatrzymania, ruszam w kierunku Kamienicy ale po chwili odbijam na odległe o 19 kilometrów Gołkowice. 19km zjazdu także jest fajnie i można odpocząć. A odpocząć trzeba bo w Gołkowicach zaczyna się 13 kilometrów podjazdu o średnim nachyleniu 6% pod Przehybę. Dziś postanawiam iść full gas i pobić swój najlepszy czas - 56 minut. Początek o małym nachyleniu ale w połowie wjazd do lasu i już droga zaczyna piąć się ostro w górę (~6km @9%).



Po dość dobrym początku zaczynają się dla mnie schody, dzień jest dość upalny i pojawia się zmęczenie. W końcu miałem już w tym momencie ponad 100km i dobrze ponad 1000m pionu... Ale cisnąłem ile się dało, choć w najtrudniejszym momencie prędkość 10-11km/h. W końcu pojawia się znak mówiący o tym, że do szczytu już tylko i aż 3,8km. Odliczam więc co 100 metrów. Końcówka mega trudna psychicznie ale w końcu mijam przekaźnik i jestem na szczycie z nowym najlepszym czasem wynoszącym lekko ponad 52 minuty. Prędkość średnia 15km/h :D 



Niestety w międzyczasie pogoda się zepsuła zupełnie i Tatry było ledwo widać zza chmur.. Na górze więc tylko krótka przerwa. Na tarasie chciało mnie zwiać, zerwał się mega mocny halny co akurat mnie bardzo ucieszyło - bo wiało w kierunku domu :) Lecę więc w dół dość ostro, zjazd z Przehyby potrafi być naprawdę bardzo emocjonujący. Kilka sekund i rower jedzie pod 70km/h. Co chwila ostre zakręty, na górze brak większych zabezpieczeń więc błąd może oznaczać upadek kilkaset metrów w dół po zboczu góry. Docieram jednak bezpiecznie do dolnej części, droga się poszerza i już nie wije się tak jak u góry więc lecę ponad 50km/h z wiatrem w plecy. Jest genialnie! 



Przelatuje przez Gołkowice i już pruje w kierunku Chełmca, cały czas pod 40km/h lekką nogą. Wyjątkowy prezent od pogody. Zajeżdżam na Statoil bo łapie mnie już głód (od rana byłem na jednym małym batoniku, żelu sis i 2 bidonach izotonika). Kupuje marsa, 2 tymbarki do bidonów i pepsi w puszce i po chwili siły wracają i mogę pruć dalej. Prędkość za Chełmcem spada bo zaczyna się podjazd. Ale za to daje czadu na zjeździe bo akurat jedzie za mną ciężarówka więc staram się ją zgubić na krętym zjeździe przez Marcinkowice. Udaje się bo wyprzedza mnie ona dopiero kilkaset metrów po wypłaszczeniu. 



Po kilku kilometrach skręt w prawo na Chomranice i prawie 2 kilometry stromego podjazdu. Od pewnego czasu zerkam też w niebo bo chmury z nad Tatr znalazły się nagle już nade mną. Straszyły ostro ale na szczęście nie padało. W Chomranicach na szczycie znów szybkie pepsi i znów siły wracają. Zjeżdzam do Łososiny, gdzie akurat startuje sobie Cessna, i jestem już w dobrze znanych pagórkach regionu Czchowskiego. 



Pagórki już dość ciężko wchodzą ale nie idę na łatwiznę i ciągle jadę zaplanowaną trasą po górkach. Ciągle też pomaga wiatr więc nie jest źle. Na koniec już ciężko coś napisać konkretnego - Złota, Porąbka, Dębno i jeszcze krótka dokrętka przed domem. Wychodzi ponad 200km i ponad 3000 metrów przewyższeń więc satysfakcja jest. Dokładając do tego świetną prędkość średnią to w ogóle jestem bardzo zadowolony. Szkoda, że tradycji stało się zadość i z Przehyby nie było nic widać - jeszcze nigdy nie trafiłem tam na dobre warunku. No ale trzeba próbować :) 





  • DST 200.90km
  • Czas 07:40
  • VAVG 26.20km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Podjazdy 3015m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl