Informacje

  • Wszystkie kilometry: 56790.11 km
  • Km w terenie: 26.50 km (0.05%)
  • Czas na rowerze: 78d 16h 57m
  • Prędkość średnia: 26.68 km/h
  • Suma w górę: 463798 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy piotrkol.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

top

Dystans całkowity:4303.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:157:17
Średnia prędkość:27.36 km/h
Maksymalna prędkość:90.40 km/h
Suma podjazdów:52726 m
Maks. tętno maksymalne:206 (101 %)
Maks. tętno średnie:185 (94 %)
Suma kalorii:8800 kcal
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:153.70 km i 5h 37m
Więcej statystyk
Sobota, 9 lipca 2016 Kategoria top, Szosa, Peleton, >100km, >1000m

152. Tatra Road Race 2016

Nadszedł 9 Lipca i dzień pierwszego w sezonie startu. Pobudka o 4:45 i o 5:30 ruszamy całą rodziną na Zakopane. W tym roku wyjazd wcześniej więc uniknęliśmy korków i nerwów. Zapisałem się, odebrałem pakiet, przygotowałem rower, i porozglądałem się po miasteczku. Dla mnie hitem było stanowisko Canyona, na którym spędziłem masę czasu :P Rowery piękne, czerwony Aeroad to jakieś dzieło sztuki po prostu. Pogadałem z chłopakami, i nawet poprawili mi ustawienie przerzutki oraz skasowali luz na sterach, także bardzo miło z ich strony. 





Nadszedł jednak czas, że musiałem opuścić stanowisko i udać się na start. Dostałem pierwszy sektor więc był luz. O 11 start, na początek za samochodem, powoli żeby wszyscy wyjechali z pod hotelu. Ustawiłem się bliżej początku. W Kościelisku skręt w prawo i start ostry. Ostry dosłownie bo na początek podjazd pod Butorowy Wierch (nazywany też podjazdem pod Gubałówkę). 1.8km ze średnim 10% na maksymalnym ogniu żeby utrzymać się w grupie. Tętno gdzieś w okolicach 190-195 cały czas ale udało się wjechać mniej więcej z przodu. Na zjazdach uformowała się pierwsza grupa ~20 osób i moja grupa, kilkadziesiąt metrów za nimi, też jakieś 20 osób. Goniliśmy ale liderzy nam zniknęli. Mimo to pracowaliśmy ładnie i szło dobre tempo. 





Cały czas było lekko z górki, wyszło 13km ze średnią 50km/h także nieźle. Nadszedł jednak podjazd Zoki, jedynie 700 metrów ale średnio 11% i maks jakieś 17%. Utrzymałem się jednak bez problemu w grupie, nawet się lekko przesunąłem do przodu. Po ściance, kawałek szalonego zjazdu i długi wstęp pod górę do Bachledówki. Na jednym z zakrętów wyłoniła nam się grupa liderów więc wszyscy dostali powera w nogi i zaczęliśmy ich gonić. Udało się jeszcze przed Bachledówką więc można powiedzieć, że gdzies na 35 kilometrze jechałem na czele wyścigu, tudzież w grupie zasadniczej. 



Nie trwało to jednak długo po czołówka przyspieszyła na Bachledówce - ścianie z 20% momentami nachyleniem, którą dziś pokonywać mieliśmy aż 3 razy. Wywoływało to stany depresyjne u wielu, także u mnie ;P Na górze bufet, złapałem szybko bidon i banana i lecę na zjazd. Zjazd kręty i wąski ale dość płynny, więc fajnie się zapierdzielało :) 



Po chwili miejsce rozjazdu na pętlę, tu ustawiony mój prywatny bufet, wziąłem jeszcze bidon jeden i lecę z resztą chłopaków. Kawałek zjazdu i dojazd do kolejnego koszmaru - Pitoniówki czyli kilometr podjazdu ze średnim nachyleniem 13% i jakimiś kosmicznymi maksymalnymi nachyleniami. Szło to bardzo opornie ale grupa się nawet utrzymała razem. Po chwili znów genialny zjazd do Szaflar, tym razem szeroko więc leciało się fenomenalnie. Cały czas kręciłem w drugiej grupie, z naprawdę niewielką stratą do liderów, których było widać na prostych. 



Niestety pod koniec pierwszej rundy dopadła nas ogromna ulewa, temperatura spadła do 12 stopni. Chyba przez to głównie strasznie zgłodniałem i zacząłem łapać bombę. Przez kilka kilometrów utrzymywałem jeszcze koło ale jak nadeszła druga Bachledówka to grupa mi odjechała. Na nic zdało się szaleństwo na zjeździe - 82km/h po mokrej, krętej, szerokiej na 1,5 metra drodze bez działających hamulców ;) Grupy już nie złapałem i musiałem lecieć do końca prawie cały czas sam. Spodziewałem się tego, bo w tym roku nie trenowałem pod kątem ścigania więc wytrzymałości siłowej nie mam zbyt dużej. Wystarczyło na 75km jazdy w 2 grupie tuż za czołem także i tak nie jest źle.



Po odpadnięciu już walka z samym sobą, tempo mizerne, i niestety co chwilę ktoś mnie wyprzedzał i odjeżdżał. Wtoczyłem się na ostatnią Bachledówkę i pozostał jeszcze podjazd Słodyczki, który ciągnął się niemiłosiernie długo. Po nim już tylko zarąbiście niebezpieczny (bo znów zaczęło padać) zjazd do Kościeliska i ostatnia prosta do mety. Wjechałem na kreskę z czasem 4:52:52 co dało 75 miejsce open oraz 23 w kategorii M2, którą zresztą wygrał kolega Dawid :) Duży dystans ukończyło 197 osób, ponad 30 zanotowało DNF.





Organizacja wyścigu ponownie fenomenalna! Zabezpieczenie trasy wzorowe, oznakowanie takie, że tylko ślepy by zabłądził. Bufety perfekcja - wielu ludzi podających bidony z izotonikiem (!!!), banany i inne owoce. Była też kawa i cola! Skrzyżowania obstawione wzorowo, trasa oczywiście bardzo ciężka (niemal 3000m przewyższenia na 133km), więc też na plus :D Widokowo oczywiście bajka choć czasu było mało by podziwiać.

Miasteczko wyścigu jak rok temu - genialne. Atmosfera doskonała, widać, że organizatorom zależy żeby zawodnik czuł się jak najlepiej. Wszystko jest robione dla ludzi startujących, to widać i czuć na każdym kroku. Dlatego zresztą pojechałem na ten wyścig, bo tak jak mówiłem - ściganie mnie nie kręci jakoś szczególnie ale na Tatra Road Race wiedziałem, że być muszę :) 
Minusów nie znalazłem nawet na siłę! Wracam za rok na bank. 



  • DST 134.10km
  • Czas 04:52
  • VAVG 27.55km/h
  • VMAX 82.00km/h
  • Podjazdy 2940m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 czerwca 2016 Kategoria >1000m, >100km, >200km, Szosa, top

138. Słowacja w upale

Zapraszam na relację z dość fajnego czwartkowego wyjazdu...



Dzień zaczynam o godzinie 3:58. Budzik poprzedniego dnia ustawiony na 4, jednak jak to często bywa organizm sam potrafi sobie sprawić pobudkę o zadanej porze. Na polu już dość jasno, a wscohdni horyzont wyraźnie pomarańczowy co zwiastuje rychły wschód słońca. Wykonuje szybkie przygotowania, ubieram się i o godzinie 4:18 jestem przed domem. Czas start.



Od razu nachodzi mnie refleksja, że warto wstawać o tej porze na rower. Jest przyjemnie chłodno i niezwykle spokojnie. Jak się potem okazuje przez dobre kilkadziesiąt minut mijam może za 2-3 samochody na drogach. Na przydrożnych polach wiszą poranne mgły co razem z porannym oświetleniem tworzy iście bajkowy klimat. Uwielbiam to. 



Jak niemal zawsze przy długich trasach początek jest bardzo podobny: kieruje się na południe w kierunku tak dobrze znanej Porąbki. Ogólny plan dnia mam w głowie choć widnieje w nim jeszcze kilka niewiadomych, które decyduje się rozwiązywać podczas jazdy zgodnie z odczuciami. Z rana nie ma wiatru co okazuje się dość zdradliwe w dalszej fazie jazdy. 



Wjeżdżam na moment na krajową 94kę, która przed piątą rano jest niemal pusta. Szybko jednak skręcam na Dębno i znów jadę lokalnymi drogami jak przez większość dnia. Temperatura spada do 15 stopni ale jest bardziej niż wystarczająca do komfortowej jazdy. W Łoniowej pojawia się pierwszy podjazd dnia. Synchronizuje się on doskonale ze wschodem słońca, który w pełnej krasie podziwiam z pnącej się leniwie do góry drogi. 



Nie narzucam zbyt mocnego tempa na podjazdach, nie jest to mądre na całodziennej trasie. Styl jazdy przypomina bardziej wyścigowe grupetto - spokojne tempo na podjazdach i trochę żwawsze na zjazdach i płaskim. Bo spokój spokojem, ale jednak jakieś prędkości dobrze jest utrzymywać. 



Niestety przejrzystość powietrza jest dzisiejszego dnia fatalna, nie widać gór, nie widać nawet bliższych pagórków. W lecie to jednak norma i byłem na to przygotowany. Spokojnie pokonuje więc znaną na pamięć pierwszą część trasy, kierując się w kierunku Lipnicy Murowanej. 



W międzyczasie słońce osiąga już sporą wysokość i zaczyna powoli przygrzewać, zwiastun upalnego dnia. Na to też jestem przygotowany więc nie jest to dla mnie problem. Nadchodzi tymczasem pierwsza większa trudność dnia - podjazd pod przełęcz Widomą. Leniwy kilkukilometrowy odcinek z małym nachyleniem męczy, a ostatnie kilkaset metrów z kilkunastoma procentami nachylenia kończy dzieło. Nie zatrzymuje się jednak na górze ale od razu rozpoczynam ciężki zjazd do Limanowej. 



W Limanowej ruch dość konkretny, w końcu jest poranek dnia roboczego. Przebijam się przez centrum w miarę sprawnie choć kilka aut z tablicami KLI próbuje mnie zdjąć z drogi i skręcam na oddaloną o 20 kilometrów Kamienicę. A pomiędzy mną, a nią 10 kilometru podjazdu pod przełęcz Ostrą. Podjazd ciągnie się dziś bardzo długo. Zauważam, że w ramach przygotowań do corocznych rajdów samochodowych naprawiono nawierzchnię oraz pomalowano "tarki" na zakrętach. 



Na szczycie tym razem robię krótką przerwę i zjadam batonika na śniadanie. Rozważam też dość poważnie skrócenie trasy i powrót domu. Czuje się jakoś słabo i jazda nie jest dla mnie wielką przyjemnością. Postanawiam jednak zjechać do Kamienicy i tam decydować dalej. Jak się okazuje jest to dobry pomysł bo 10 kilometrów zjazdu wraca mi ochotę na jazdę. Skręcam na Łącko i znów lekko w dół dokładam kolejne 5 kilometrów. 



Zaczyna się średnio przyjemny etap drogi wojewódzkiej ale na szczęście ruch jest naprawdę niewielki i można w miarę komfortowo jechać. W międzyczasie zatrzymuje się na stacji paliw i kupuje pierwsze tego dnia Pepsi, Tymbarka i Prince Polo, czyli taki standardowy zestaw. Po chwili przerwy ruszam w kierunku Krościenka nad Dunajcem. Zaczynają się pojawiać bardzo fajne widoki pobliskich pagórków i wijącej się wśród nic rzeki Dunajec. Bardzo lubię tego typu scenerię. W Krościenku się nie zatrzymuje ale od razu skręcam w prawo na Nowy Targ. 



Czeka mnie teraz kilka hopek i podjazdów. W trakcie jednego z nich mijam osiedle Romów, którzy dziś zajęci są na szczęście jakimiś wykopami w rzece biegnącej przez środek ich osiedla. Nie zwracają więc na mnie zbyt wielkiej uwagi. Zauważam za to, że na wjeździe stoi niezmiennie od kilku lat ten samo wózek dziecięcy, który traktowany jest już chyba jako jakiś pomnik albo znak...



Chwilę potem skręcam w lewo na Czorsztyn. I znów droga jest tylko moja i mogę podziwiać w spokoju zamglone widoki, których nie widać :) Jest to lekko deprymujące ale nic na to nie mogę poradzić więc jadę dalej. Zjeżdżam do Sromowców i tutaj następuje kulminacyjny moment dnia - zmieniam zupełnie dalszy przebieg trasy. Oryginalnie miałem zjechać do Niedzicy i udać się na przełęcz Knurowską z której wróciłbym bym do domu znów przez Limanową. Zmieniam jednak plan i skręcam zamiast tego w lewo w Pieniny. 



Tu jeszcze nie byłem więc znów odczuwam to fajne uczucie jazdy po zupełnie nieznanej drodze. Docieram do końca drogi w Sromowcach Niżnych. Przede mną na wyciągnięcie ręki znajdują się Trzy Korony, prezentujące się niezwykle pięknie. Po kilku minutach przerwy na fotki udaje się na kładkę przez Dunajec, która jednocześnie stanowi granicę państwa. Po jej przekroczeniu znajduje się już na Słowacji w Czerwonym Klasztorze. 







Plan jest taki, że przez Słowację jadę aż do miejscowości Stara Lubovna. Mam więc okazję zrobić lekko ponad 40 kilometrów po szosach Słowackich. Nie jest to mój pierwszy raz ale spory kawałek drogi jest dla mnie nowy. Krajobraz zmienia się powoli, z typowo "pieninskiego" na łagodne porośnięte trawą pagórki. W dalszym ciągu jest bardzo spokojnie, okazjonalnie przejeżdża jakiś samochód, a w polach pracuję tylko nieliczni ludzie. 



Od Lubowli zaczyna się długi 5 kilometrowy podjazd w kierunku przejścia granicznego w Piwnicznej. Jadę bardzo powoli i walczę już trochę ze samym sobą - upał daje się we znaki konkretnie. Zjazd witam jak wybawienie chociaż panują tam takie dziury, że koncentracja musi być 100% co też męczy. Niestety wpadam w jedną z tych dziur, nie przesadzę jeśli powiem, że jest to najwięsza dziura w jaką kiedykolwiek wpadłem na rowerze. Huk jest tak wielki, że aż się boję. W myślach widzę już popękane szprychy, dziurawe opony i kto wie co jeszcze. Na szczęście mam kupę szczęścia i nie zauważam żadnego defektu co jest nieprawdopodobne. Od tego momentu nie pozwalam rowerowi się już zbytnio rozpędzić na tym zjeździe... 



Wjeżdżam do Polski i od razu zjeżdżam na stację. Kolejna Pepsi, kolejne napełnienie bidonów i szybki KitKat doprowadzają mnie jako tako do prządku. Lecę teraz wzdłuż Popradu do Starego Sącza. Droga raczej nudna, na szczęście ruch dość mały i tylko w mieście średni. Przez Sącz przedostaje się kombinacją różnych dziwnych ścieżek rowerowych i wylatuje koło znanego mi Statoila, który ostatnio kilka razy odwiedzałem jadąc z Przehyby. Wpadam więc i dziś ale tylko po Pepsi i lecę dalej. 



Postanawiam nie jechać na Chomranice bo dziś bym tej serii podjazdów po prostu nie przejechał. Po głowie chodzi pojechać do domu krajówką bo najbardziej płasko ale ogromny ruch na wylotówce z Sącza i patologia kierowców od razu wybija mi ten pomysł z głowy. Zamiast tego wybieram wariant trzeci - pośredni - czyli jazda przez Gródek nad Dunajcem. Oznacza to kilka podjazdów ale nie tak sztywnych jak te w rejonach Chomranic. 



Raz jeszcze wpadam do sklepu, wypijam pierwszy raz na rowerze energetyka, pakuje zimną fantę pod koszulkę i jadę wspinać się do Kurowa. Wolno bo wolno ale jakoś idzie, nie ma tu na szczęście dużych nachyleń. Potem seria zjazdów aż do poziomu jeziora i w końcu wjeżdżam do Gródka. Tutaj zatrzymuje się przy samym jeziorze na trochę dłuższą przerwę. Ściągam kask i buty, aby odpocząć i pozwalam sobie na kilka minut siedzenia nad wodą. 



Trzeba jednak ruszać bo do domu jeszcze trochę więc oblewam się wodą i jadę. Obliczam, że czeka mnie jeszcze podjazd w Posadowej i Gwoźdzcu z tych większych więc nie jest źle. Podjeżdżam więc Posadową i tu przydarza mi się dość śmieszna historyjka, którą muszę opowiedzieć. Trafiam bowiem na "mistrza rowera"

Wiecie jak jest: na nogach od 4 nad ranem, ponad 200 kilometrów na liczniku po pagórkowatej trasie. Jest ciężko. Wtaczam się na szczyt, a w tym samym momencie z bocznej drogi wjeżdża koleś na mtb. Plecaczek, strój i te sprawy pełna profeska. Macham ręką, mówię cześć i jadę dalej. Po zjeździe następuje wypłaszczenie w Paleśnicy i nagle znikąd ziuuuuuuuuuu - koleś na mtb przelatuje obok mnie. Od razu widzę o co chodzi ale postanawiam dać mu odjechać, niech się cieszy :) Nie ma jednak łatwo bo akurat przytrafia się mini hopka na której ów ktoś ma spore problemy żeby te 35km/h utrzymać. Jedzie strasznie twardo i buja się strasznie na boki. Mimowolnie, niemal przestając kręcić zbliżam się do niego na 50 metrów, on rzuca krótkie spojrzenie i daje do pieca próbując mi uciec. Jadę więc spokojnie za nim. Teraz jest już płasko i widok jak dla mnie z boku musiałbym doprawdy niezły - z przodu koleś na mtb spina się jak nie wiem co żeby utrzymać prędkość, ugiętę ręce, buja nim po całej drodze, ledwo oddycha. Kawałek za nim ja - koleś na szosie, górny chwyt, wysoka spokojna, rytmiczna kadencja - ot odpoczynek po płaskim. Cały czas mam w głowie puścić gościa, niech się cieszy i jedzie ale nie chcę też zwalniać bo niby dlaczego. Jedziemy więc tak w odległości 70-100 metrów przez kilka następnych kilometrów. On co kilka sekund rzuca szybkie spojrzenia za siebie, ale niestety ja tam cały czas jestem. W Zakliczynie on już ledwo żyje, zbliżam się na 30 metrów i powzwalam mu wjechać na rondo jako pierwszy ;) Ostatnie co widzę to jak stacza się ostatkiem sił pod sklep ;P Macham mu i dziękuje za jazdę i kontynuuje dalej..



Fajni są Ci ludzie czasem. Widzą kolarza i nie potrafią odpuścić, muszą za wszelką cenę pokazać kto tu rządzi. Od razu widziałem o co chodzi jak mnie minął bez najmniejszego spojrzenia na mnie. Niestety nie urwał mnie choć starałem się mu w tym pomóc :) Przynajmniej zrobił sobie naprawdę solidny interwał hehe :) Poprawiło mi to humor mocno.



Teraz byłem już blisko domu. Pozostał tylko podjazd w Gwoźdzcu, który spokojnym tempem udało się zaliczyć. Na koniec w Porąbce ostatnia Pepsi dnia (szósta). W kieszeni zostało mi 6 groszy także budżet na styk :) No i z Porąbki już bez przygód dojechałem do domu kończąc ten długi, ciężki ale naprawdę pozytywny dzień. 

Wykręcam nieoczekiwanie naprawdę fajną trasę i trzeci najdłuższy dystans (401, 312, 267). Przewyższeń ponad 3000m więc jest ok. Bardzo wysoka jak na warunki średnia - 26,3 mimo, że od Lubowli ponad 120 kilometrów pod północny wiatr. Nie było łatwo. Ale satysfakcja jest większa dzięki temu. 

Jedzenie podczas jazdy:

1x Kitkat
1x Prince Polo
2x żel sis 60g
1x batonik zbożowy

6x Puszek (5 pepsi + 1 fanta) = 2l
2x bidony izot>2x tymbark = 1l
1x woda truskawkowa = 0,5l

Razem 4,5l napojów

  • DST 267.50km
  • Czas 10:09
  • VAVG 26.35km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 3013m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 sierpnia 2015 Kategoria >1000m, >200km, Szosa, top

174. Od z przed świtu do po zachodzie ;)

Nie wybaczyłbym sobie, gdybym w tym rekordowym i wspaniałym sezonie nie zrobił szalonej życiówki. Więc zrobiłem. Trasa układana już dość dawno temu, miałem to jechać w Lipcu ale wyszło jak wyszło. Wiedziałem, że nikt z okolicy raczej chętny nie będzie (dużo km, mało jazdy po płaskich krajówkach...), a poza tym nie wyobrażam sobie jechać czegoś takiego w towarzystwie. Po prostu. :)

Pobudka o godzinie 3 nad ranem, zrobiłem szybkie espresso, zjadłem dwie kromki z nutellą i równo o 3:33 wyruszyłem z pod domu. Prognozy na tą dobę były niemal idealne: malutki wiatr, ciepło ale brak upału i lekkie zachmurzenie. Trochę w stylu kolegi xtnt bacznie obserwowałem temperaturę. Na starcie 14.8 stopni i mimo to pierwsze 3 kilometry były dość ciężkie bo było mi chłodnawo. Potem jednak się rozgrzałem i już do końca było super mimo tego, że nad ranem temperatura spadła do 10,2 stopnia. Strój letni + nogawki i rękawki dały jednak radę. 

Ekwipunek na trasę skromny: dętka, minipompka, łatki, 3 imbusy, 2 żele, 1 batonik, 2 bidony napojów i bodaj 20zł...



Jazda w środku nocy to coś pięknego. Fajna atmosfera, pusto i spokojnie. Pierwszy samochód minąłem dopiero po 18km jazdy! W Porąbce nie mogłem sobie odmówić zrobienia pętli, choć chyba nikt tego nie zauważył :P W Łoniowej wjechałem w strefę silnego zamglenia. Dość szybko wszystko złapało wilgoć ale jakoś nie szczególnie mi to przeszkadzało. Mgły były ciekawym dodatkiem początkowej fazy jazdy. 

Podjazd Łoniowa - Złota był wprost magiczny. Brak latarni i brak domów, jedynie droga pod górę i pola oraz lasy po bokach. Do tego wspomniana mgła. Nie mogłem odmówić sobie zatrzymania się i wyłączenia lamp. Cudowna sprawa - zupełna cisza i ciemność. Kawałek wyżej ponownie stop - tym razem bez mgły ale za to pooglądałem piękne, gwieździste niebo. Na horyzoncie pierwsze oznaki nadchodzącego dnia. 



Kolejny piękny widok czekał na mnie przed zjazdem do Lipnicy Murowanej - cała dolina widziana z góry pokryta gęstą mgłą. Niezapomniany widok! W Lipnicy zrobiła się już szarówka. W Rajbrocie już na tyle jasno, że lampkę przełączyłem w mniej prądożerny tryb bo i tak drogę widziałem. Zaczął się poranny ruch - ludzie na przystankach, samochody i ja - świr na rowerze :)

Od Żegociny pierwszy poważniejszy test dnia - podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu. Szło jednak bardzo lekko i nawet końcowe metry z dwycyfrowym nachyleniem udało pokonać się dość bezboleśnie. Na górze na punkcie widokowym przerwa bo znów zamurowały mnie poranne widoki na okoliczne doliny i pagórki. Magia. Na wschodzie niebo już mocno pomarańczowe i kwestią minut było pojawienie się tam słońca. Nie czekałem jednak i pognałem w dół w kierunku Limanowej. Zjazd jak zawsze tragiczny - dziury, dziury i jeszcze raz dziury. Do tego wjechałem w podziwiane z góry mgły więc dziur nawet nie było za bardzo widać :D



Przed Limanową dość spory ruch, ale w miarę sprawnie przedarłem się przez centrum i wyleciałem na Kamienicę, odległą według znaku o 20km. Teraz czekała na mnie kolejna przełęcz - Przełęcz Ostra i kolejne kilometry podjazdu. Rześkie powietrze zrobiło jednak swoje i jechało się cudownie. Szybko znalazłem odpowiedni rytm co jest kluczowe przy długich podjazdach. Tym razem nie zrobiłem przerwy na szczycie ale przycisnąłem ostro na długim zjeździe do Kamienicy. Niemal 10 kilometrów w dół z prędkością średnią lekko ponad 50km/h, bajka. I dość wysokie miejsce na stravie nawet ;) 

Od Kamienicy do Łącka było dość podobnie - też lekko z górki choć już nie tak szybko. Na horyzoncie coraz wyższe pagórki i znów fajne lokalne mgły okrywające szczyty owych górek. W Łącku wjazd na wojewódzką i 14km do Krościenka nad Dunajcem. Po drodze padła pierwsza setka dnia. W Krościenku dość spokojnie więc szybko opuściłem centrum i pojechałem na Nowy Targ. Po kilku raczej hopkowatych kilometrach w końcu mogłem opuścić średnio przyjemną drogę i skręciłem na Niedzicę. Znów czekało mnie sporo jazdy pod górę ale droga była niemal zupełnie pusta. Widoki zasłonięte przez mgły ale co jakiś czas zaczynało wychodzić słońce :)



Tatr niestety nie ujrzałem więc dzięki temu mogłem skupić się nie zjeździe do zapory w Sromowcach Wyżnych. Na rondzie w lewo, na Zakopane... Tu zaczęły się dla mnie nowe drogi. Najpierw minąłem zabudowania w Niedzicy i już po chwili jechałem bardzo przyjemną i klimatyczną drogą wśród łąk i pagórków. Dopiero tu ściągnąłem rękawki i nogawki. Dojechałem do miejscowości Łapsze Wyżne i musiałem sprawdzić mapę bo lekko się zagubiłem na jednym skrzyżowaniu :) Szybko jednak ruszyłem w dobrym kierunku. 

Przez Łapszankę wiele kilometrów pod górę, po jakimś czasie już trochę zaczęło brakować i liczyłem, że zobaczę wypłaszczenie za którymś zakrętem. Zobaczyłem jednak z goła coś innego: znak uwaga stromy podjazd :D Super. Nie było go jednak dużo i jakoś wdrapałem się do góry. Powitał mnie całkiem fajny widok na Tatry, niestety w sporej części zasłonięte były chmurami. Pojechałem dalej, następnym celem na mapie była Bukowina Tatrzańska. 



W Bukowinie już koniec obcowania sam na sam z otoczeniem, ludzi strasznie dużo, samochodów oczywiście też. Cóż. Na podjeździe wiele napisów w stylu "Allez Kwiato", "Full gas", "ccc gazu" :) Sam podjazd do Głodówki niesamowicie się dłużył, i jechałem go żenująco powoli. Można rzec, że tu miałem taki mini kryzys. 



Zaczął się zjazd z Głodówki, na początku przyjemnie potem jednak niesamowicie się wkurzyłem bo drogowcy zrobili remont i posypali drogą miliardem złowrogich kamyczków. Masakra, płakałem razem z ramą ;) Według mnie to skandal, że zezwala się na takie remonty dróg, nikt nie patrzy na to, że kamyki niszczą ludziom karoserię samochodów, a nam rowery. 



Pod znakiem Zakopane oczywiście przerwa i fota. Po to tu przyjechałem hehe. Zjazd do centrum Zakopanego był błędem. Miliard ludzi, kicz, discopolo, migające kolorowe reklamy i wszechobecny szpan. Nienawidzę takich rzeczy. Wiedziałem, że tak będzie ale mimo to wpakowałem się w sam środek tej tandety - na Krupówki. Cóż. Zdecydowanie najgorsza część doby to właśnie pobyt w samym Zakopanem. Droga jest celem :) 



Wydostałem się stamtąd jak najszybciej się dało i poleciałem na Kościelisko. Minąłem hotel Mercure z pod którego jeszcze nie tak dawno ruszał wyścig Tatra Road Race. Wspomnienia wróciły, zresztą czekało mnie kilkanaście kilometrów po trasie owego wyścigu. W Kościelisku przerwa w sklepie bo już zaczęło brakować paliwa. Ruszyłem dalej i po chwili podjazd pod Gubałówkę :) Niemal 2 kilometry przy 10% nachylenia średniego. Dało w kość. Na zjeździe strach w oczach i zaciśnięte klamki. Dziury straszne i kurcze niesamowite jest to, że leciałem po tym ledwo 30 na godzinę, a miesiąc temu ponad 70 i jeszcze dokręcałem. Takie rzeczy robią z człowiekiem wyścigi ;) 

Zjechałem sobie emocjonującym zjazdem przez Słodyczki i musiałem znów targać na ponad 1000m nad poziomem morza do Zębu. Tam jednak nagroda i kilka długich kilometrów zjazdu aż do miejscowości Szaflary. No w pewnym uproszeniu bo jakieś tam hopki po drodze były jeszcze. 



Przeciąłem Zakopiankę i bokami pojechałem na Ostrowsko. Fajny objazd, można ominąć sporo kilometrów zakopianki i centrum Nowego Targu. A droga jest dobra i ma nawet fajne widoki. Kilka kilometrów wojewódzkiej na Nowy Sącz ale oczywiście w Harklowej zjazd w lewo i koleeejny podjazd - Przełęcz Knurowska. Kultowa. Tempo takie sobie, jak na 200km chyba niezłe. Na górze dłuższa przerwa żeby pojeść spokojnie żelki :) 

Zjazd przez Ochotnicę, w połowie sklep i znów zawitałem do Łącka. Tym razem jednak miałem nie 90, a 250km na liczniku. Trzeba było pomęczyć do Kamienicy pod górę, a chwilę potem już porządnie walczyć z podjazdem pod Ostrą. Oj ciągnął się ten podjazd, ciągnął... Przed szczytem dorzuciłem do pieca bo skręciłem w lewo na Przełęcz Słopnicką. Nogi zmęczone i pieką? Bum, masz 17% zobaczysz co to piekące nogi ;) Ale wdrapałem się. Nawet jestem skłonny stwierdzić, że lepiej jechało mi się po dwycyfrowych nachyleniach niż po tych jednocyfrowych. 



Zjechałem sobie do Zamieścia i skorzystałem ze zjazdu krajówką do miejscowości Młynne. Całkiem niezły zjazd. Potem odbiłem na Laskową i pojechałem całkiem nową jeszcze zamkniętą drogą w kierunku centrum. W centrum szybka cola i lecę na Łososinę Dolną. Postanowiłem mimo wszystko ominąć Sechną hehe, co za dużo górek to nie zdrowo.

Przemęczyłem przez te wszystkie Kąty i Iwkowe i zjechałem serpentynami do Tymowej. Tam znów sklep i ruszam bokiem w kierunku Lewniowej. Już wtedy zacząłem kombinować, gdzie dokręcić do 400. Bo trasa przewidywała jakieś 340km a dokręcać miałem w razie dobrego samopoczucia. Samopoczucie było całkiem dobre więc trzeba było to wykorzystać. Przyjechałem więc do Porąbki, w której zrobiłem ze 3 pętle i zatrzymałem się też w sklepie. Potem poleciałem do Biadolin, tam zrobiłem kawałek wzdłuż torów po czym... wróciłem do Porąbki na kolejną pętle. Kilometry ciągnęły się na tym etapie nieprawdopodobnie. Psychika zaczęła siadać bo wydawało się, że jadę i jadę, a tu ledwie ubyło 3km do celu. Ciężko. Pomogło dopiero szczegółowe opracowanie działania. Ja to jednak potrzebuje mieć plan i wtedy leci. Udało się obliczyć, że aby domknąć 400 muszę śmignąć do Brzeska, tam zrobić dwa pełne przebiegi po obwodnicy Mokrzysk, potem kawałek do ronda i jak wrócę przez Mokrzyskę to pyknie ile ma pyknąć. 



Więc pojechałem i kurcze mając plan działania w głowie leciało się lekutko i przyjemnie. W międzyczasie odpaliłem znów lampy. Spostrzegłem się, że właśnie zrobiłem swój pierwszy w życiu trening "od świtu do zachodu", a nawet dłuższy :) Brzesko już o tej porze puste. Dojechałem do obwodnicy i lecę według planu. Sporo miniętych rowerzystów, ludzie korzystają z super drogi zanim zostanie oddana samochodom. 

Zrobiłem dwa przebiegi, kawałek do ronda i już widziałem, że plan był idealny. Ostatnie 4 kilometry do domu przeleciały błyskawicznie. Pod bramą lekko ponad 401km, czyli dość nieźle opracowałem plan na te ostatnie dwadzieścia kilka kilometrów :) ufff.



No i tak to było. Pobijam swój najdłuższy przejechany dystans, który do wczoraj wynosił 312km. Teraz jest to 401km. Jest to oczywiście też rekord solo. Pobijam też ilość przewyższeń. z 4000 podniosłem poprzeczkę na 5149m. Piękny dzień :) 

Brak upału był ważny. Wypiłem ledwie ok. 5 litrów napojów a straciłem na wadze jedynie 2kg. Podczas wyrypy 262km w Lipcu straciłem prawie 5 kilo a wypiłem sporo więcej. 
Trasa przejechana bez większych problemów i kryzysów. Malutki jeden w Bukowinie ale bez tragedii. Teraz wiem, że moja wymarzona trasa w Bieszczady to już nie abstrakcja :) Ale to będzie w przyszłym roku...

zdjęcia kiepskie i nie poustawiane zgodnie z opisem ;) 

Trasa:
  • DST 401.40km
  • Czas 15:19
  • VAVG 26.21km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 5149m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 sierpnia 2015 Kategoria >30km/h, ITT, Szosa, top

170. A może tak czasówka z wiatrem?

Tak mi się wymyśliło wczoraj po walce z wiatrem, że można by się zabawić bo stara czwórka leci prawie prosto jak w mordę strzelił akurat tak jak wieje od kilku dni wiatr. Wieczorem wbijam na Stravę - Dawid pomyślał podobnie i śmignął sobie do Krakowa robiąc fajne prędkości przy okazji. Tak więc przygotowałem rzeczy i do spania. 

Pobudka i pierwsze co to widzę, że nie wieje xD lol. Na szczęście zaczęło jak jadłem śniadanie. Pojechałem bokami tak jak pisałem w oddzielnym wpisie. Start w połowie obwodnicy Tarnowa. Od razu czuć, że to jest to: prędkość 45-50km/h spokojnie do utrzymania. Lecę sobie więc. Celem jest dotarcie do oddalonej o 40km Bochni w mniej niż godzinę. Martwią mnie ronda i światła ale zobaczymy jak to będzie w praniu. Obwodnica szybko się kończy i lecę już wylotówką z Tarnowa. Pierwsze światła luzik - zielone. Potem też spoko, choć przelatuje na żółtym, a następne wyłączone na szczęście. Przez mostem na Dunajcu jest z góry, wpada na licznik 75km/h. Jakiś Tir z przodu zwalnia bo radar więc go wyprzedzam z lewej strony :D W Mikołajowicach czerwone więc trzeba postać swoje... Szybko się zbieram i znów jest 45km/h. Dziś bez zwiedzania centrów miast czyli cały czas obwodnicami. Tą w Wojniczu lecę pierwszy raz na rowerze ale jest całkiem spoko. Potem kawałek wspinaczki za Wojniczem więc spadek prędkości do 33-37km/h. W Sufczynie na fuksie bo włącza się zielone tuż przed tym jak musiałbym zwalniać. Przez Dębno środkiem bo koleiny jak diabli ale lecę 50 więc spoko. Jadowniki spoko, w Brzesku lekko musiałem zwolnić ale bez zatrzymania. Na rondzie korek jak cholera ale rowerem można ładnie znaleźć luki i je wykorzystać ;) Znów kawałek podjazdu, jajowate rondo i ostatnia prosta do Bochni :P W Rzezawie wita mnie czerwone światło ale samochodów w zasięgu wzroku nie ma więc udaje, że nie zauważyłem i lecę dalej. Do Bochni wjeżdżam mając czas coś koło 56 minut więc kręcę dalej żeby rekord godzinny jakoś fajnie wyglądał. Wylatuje na Zieloną. Mija równa godzina, a na liczniku 42.9km. Miło.

W sumie nawet fajnie bo nie wiało aż tak jak w ostatnich dniach - jadąc do domu udawało się trzymać te 28-30km/h, a niby było pod wiatr. Także nie jest źle :D
  • DST 42.90km
  • Czas 01:00
  • VAVG 42.90km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 198m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 5 sierpnia 2015 Kategoria Szosa, top

152. Do Sącza uciekając przed chmurą, a potem przed peletonem TdP

Wychodzi na to, że ja normalnie nie mogę obejrzeć wyścigu kolarskiego :) Zawsze coś ciekawego wyjdzie. 

Wybrałem się do Nowego Sącza zobaczyć na żywo metę czwartego etapu Tour de Pologne. Wyruszyłem o 14 żeby jeszcze zahaczyć w Chełmcu o bufet. Trasa standardowa dla mnie czyli jak najmniej krajówki kosztem wielu hopek. Po 15km podjazd w Złotej i tu zauważyłem, że za mną zrobiło się czarno. Bardzo imponująca chmura generująca dodatkowo grzmoty. Nie ciekawie. W jej towarzystwie jak się okazało jechałem aż do końca. Zjechałem do Tymowej na serpentyny. Tempo bardzo wolne, na każdym zakręcie spojrzenie na Brzesko - coraz ciemniej i coraz głośniej. Lekki strach mnie obleciał szczerze mówiąc :) 

Na zjeździe dokręciłem ale dość szybko zaczęły się kolejne hopy i podjazdy. Najpierw do Łososiny, potem do Chomranic. Na koniec jeszcze Marcinkowice ale tu nie było źle. Po chwili od zjazdu byłem już przy trasie TdP. Kibiców bardzo dużo co cieszy. Pojechałem kilka kilometrów trasą w dość mocnym tempie ale żadnego bufetu nie znalazłem. Wybrałem więc w miarę puste miejsce i tam czekałem na peleton. Najpierw przejechała kolumna reklamowa, potem masa motocykli i samochodów vipów i w końcu pokazała się ucieczka z Bodnarem i Zielińskim oraz Litewskim kolarzem z Katushy. 

Kilka minut potem na niebie pojawił się helikopter. Muszę powiedzieć, że na żywo taki wyścig robi wielkie wrażenie. Helikopter leciał sobie nisko i powoli nad peletonem, fajna sprawa. Okazało się, że dobrze wybrałem miejsce bo pod nogi ktoś z CCC rzucił mi bidon. Następny z AG2R kawałek dalej i też udało się go zebrać :) 

Jak wszystkie auta przejechały ruszyłem ostro w kierunku Sącza. Wszyscy leźli i jechali chodnikiem. Po chwili miałem tego dość i wskoczyłem na drogę, bo nic nie jechało to co się będę męczył. Tempo wrzuciłem mocne żeby zdążyć przed pierwszymi pojazdami kolumny. Przekroczyłem rzekę i planowo chciałem zjechać z trasy i bokami udać się na metę. Ale w sumie nie było jak zjechać z trasy bo wszędzie barierki :D Nikt się nie czepiał więc jadę dalej. Postanowiłem, że lecę wyznaczoną rundą dopóki nie pojawią się pierwsze motocykle. Nade mną brama 5km - może się uda. 

W taki przypadkowy sposób znalazłem się nagle na zamkniętej rundzie w centrum Nowego Sącza kilka minut przed kolumną wyścigową. Co to oznaczało? Że droga była cała dla mnie, a po bokach stało już i co najlepsze dopingowało mnie setki, a może nawet tysiące kibiców. Coś niesamowitego :) Prułem więc ponad siły, spojrzenie na licznik - tętno 197 czyli jednak maks nie wynosi 196 hehe :D Bulwarami wzdłuż Dunajca przeleciałem ze średnią lekko ponad 47km/h. Na codzień nie do zrobienia chyba w ruchu otwartym. 3km do mety. Kibice walą w bandy, robią foty, kręcą filmy, klaskają i wołają "dawaj, dawaj!!". Więc daje :D Emocje sięgnęły zenitu jak przejechałem pod "Flamme Rogue" - 1km do mety! Lekko pod górę, ale mimo to na liczniku 45km/h. Ostatni nawrót, biorę go szeroko i lecę w dół. 700m do mety, jakby tu zafiniszować? 

Niestety nie było mi to dane bo w tym momencie podjechał do mnie sędzia na motocyklu i przegonił z trasy :) Cóż. Jednak co przejechał to moje, wspomnienia będą na długo :) Po finishu jeszcze dostałem jeden bidon Lampre od mechanika. Powrót do domu samochodem. 




  • DST 87.60km
  • Czas 03:20
  • VAVG 26.28km/h
  • VMAX 68.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 939m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 sierpnia 2015 Kategoria >30km/h, ITT, Szosa, top

149. 20km ITT po raz niewiem który ;)

Nowość! Dziś nie wiało. No albo inaczej: prawie nie wiało. Decyzja mogła być tylko jedna - jadę się sponiewierać na czasówce :) Szybkie przygotowanie rowera i stroju, wypite espresso i wyjeżdżam. Na początek 20 minut rozgrzewki, które zleciały dość szybko. 

Start jak zawsze szybki bo pierwsza prosta leci lekko w dół. Rozkręcam rower do 47 i przechodzę do pozycji 'leżącej'. Plan był taki żeby pierwszą połowę przejechać 'spokojnie' czyli żeby było w miarę komfortowo. I tak właśnie było. Nowy asfalt w Łękach strasznie cieszy, tam był najgorszy fragment całej trasy. W Przyborowiu skręcam w prawo i lecę na Borzęcin. Teraz tu przypadł najgorszy jakościowo fragment, ale nie jest bardzo tragicznie. Cały czas ponad 40-41 udawało się trzymać. Stadion w Borzęcinie oznaczał, że połowa trasy już za mną. Nie było źle - czas na przełomie 13-14 minut. Od tego momentu jednak tak jak chciałem przestało być komfortowo :) Czyli zaczynamy zabawę. Miałem też wrażenie, że mimo wszystko ruchy powietrza występują, choć to może tak się wydaje przy 40km/h, nie wiem... Wylatuje z Borzęcina i teraz ciężki fragment - dłuuuuga prosta do Bielczy. Zawsze ciągnie się niesamowicie długo. Tymczasem tempo robi swoje - puls nie schodzi poniżej 180 (92%), w płucach pali, w gardle pali, nogi pieką, plecy bolą - generalnie mam to czego chciałem. Centrum Bielczy jest jak wybawienie choć przede mną ostatnie wyzwanie - prosta jak linijka droga o długości 2 kilometrów wśród pól. Katorga :) Tempo trochę niskie - 40-41km/h ale nie bardzo chce iść więcej. Wreszcie jest ostatni skręt w prawo i po nim ostatnie 400m. Tu idę już totalny full, bez patrzenia na cokolwiek - udaje się rozpędzić do 51km/h, tętno wskazuje 98% ale wreszcie jest meta! :D Czas świetny - 28 minut 58 sekund, sporo lepiej niż zakładałem (29:30). Średnia 41,6km/h na 20 płaskich kilometrach solo :)  




  • DST 20.10km
  • Czas 00:29
  • VAVG 41.59km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 193 ( 98%)
  • HRavg 185 ( 94%)
  • Podjazdy 27m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 lipca 2015 Kategoria >100km, >30km/h, ITT, Szosa, top

146. 100km ITT - nawet szybko ;)

Nie chciało mi się ściągać lemondki więc dziś znów musiało paść na jazdę na czas :> Szybko obmyśliłem, że kilometrów coś mało w Lipcu więc lecimy setkę, a co. Wiatr straszny z zachodu, dziś dał popalić strasznie. Ruszyłem właśnie w jego kierunku, więc początek niemrawy i dość wolny. Powoli się rozkręcałem. Dopiero, gdzieś za Rzezawę prędkość wzrosła w miarę, średnia do tej pory 33,4km/h. W Krzeczowie odbijam na północ i jest trochę lepiej - teraz wieje z boku. Tempo wzrasta. Mijam węzeł Bochnia na A4 i kieruje się na Cerekiew. Tam, gdzie domy przy drodze to jest spoko, jak się trafiają pola to rowerem rzuca w stronę rowu strasznie. Docieram do Uścia Solnego i skręcam w prawo. W końcu kilkanaście minut raju: piękny asfalt i wieje w plecy. Cały czas pozycja leżąca na lemoncde i lecę sobie pod 43km/h. W Szczurowej kawałek znów na północ i znów rzuca ale po chwili tuż przed Wisłą skręcam znów w prawo i znów lecę z korzystnym wiaterkiem. Mijam Zaborów i kieruje się na Jadowniki Mokre. Tu mija 50km.

Jem banana co nie jest łatwe jak się próbuje utrzymać 38km/h :D Średnia już fajna - coś koło 36km/h z hakiem. Kolejny etap to jazda w kierunku Radłowa, jest nieźle choć znów wieje raczej z boku. Na szczęście las uspokaja wiaterek. Od Radłowa robi się momentami ciężko bo zawiewa już w twarz. Docieram jednak sprawnie do Wojnicza ze średnią 37,5km/h! Tu niestety totalna porażka - od Wojnicza jadę centralnie pod wiatr! Tragedia i masakra, na wylocie z Wojnicza prędkość pierwszy raz dziś spada poniżej 30km/h i nie chcę się podnieść. Płakać się chcę. Droga w prawo na Łopoń jest jak wybawienie, ale też nie jest różowo bo i tak kieruje się mniej więcej pod wiatr. Kombinuje co robić bo do domu nie da rady dojechać w tak mocnym tempie. Docieram do Biadolin, brakuje niecałej dyszki, więc na szybko wymyślam małą pętlę po BIadolinach ;) Wystarzyły dwa powtórzenia i w końcu na licznik wchodzi 100km. Średnia niestety spadła ale i tak jest mega! 100km w 2:41:47 daje średnią 37,1km/h. Jest to dla mnie super osiągnięcie :) 
  • DST 100.00km
  • Czas 02:41
  • VAVG 37.27km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 316m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 lipca 2015 Kategoria >1000m, >100km, Peleton, Szosa, top

126. Tatra Road Race

Przygotowania do startu już w Piątek, aby nie gonić rano w Sobotę. Pobudka 5:15, szybkie espresso, buła z nutellą i pakowanie auta. Ruszyliśmy na Zakopane całą rodziną :) Przyjazd na miejsce tuż przed zamknięciem biura zawodów (korki) ale koniec końców wszystko ok. Szybko się przebrałem, przygotowałem rower, spakowałem bidony i żele i ruszyłem trochę pokręcić przed startem. Spotkałem Dawida więc chwilę z nim pokręcone. 10 minut przed startem decydujemy się zając sobie miejsce na kresce. Aż za dobrze pamiętam zeszły rok w Wiśniczu jak się ustawiłem z tyłu i wyścig miałem przegrany po przejechaniu 20 metrów :) 



Krótkie wprowadzenie jednego z organizatorów, samochody obsługi ruszyły i my za nimi. Pierwsza myśl była taka żeby tylko nie wypieprzyć na początku pośród prawie setki startujących. Druga myśl po wyjeździe z terenu hotelu - "ale zajebiście". Zamknięta (początkowo) trasa i prawie stu kolarzy jadących w peletonie. Słychać było jeden wielki szum opon na asfalcie, coś pięknego. Jedna z tych chwil, które ogląda się zazwyczaj w eurosporcie jak jakiś tour pokazują :)



Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem startu honorowego za samochodem pilota wyścigu. Tempo dość niskie. Start ostry nastąpił w Kościelisku po skręcie w prawo z głównej drogi. Ruszyłem do przodu żeby nie dać się zgubić już na samym początku. Od razu na pierwsze danie 1,7km podjazdu ze średnim nachyleniem 10% w kierunku Gubałówki. Przy okazji wjechaliśmy od razu na najwyższą wysokość wyścigu - 1134m n.p.m. Tempo po starcie ostrym bardzo ostre, więc ten odcinek pokonany ze średnią ponad 15km/h (10% nachylenia średnio!). Tempo dość szarpane, ze dwa razy grupa lekko mi się oddalała ale zdołałem zespawać. Tuż przed premią górską tempo poszło już zbyt mocne bo faworyci chcieli powalczyć o nagrody więc nasza grupa podzieliła się na dwie części, a ja wylądowałem w tej drugiej. Próbujemy zespawać na zjeździe, ale w przodzie kilku bardzo mocnych kolarzy skutecznie uciekało. W końcu i tamci się podzieli i na czele zostało bodaj 6 ludzi, którzy między sobą rozegrali podium całego wyścigu. Potem kilku w drugiej grupie i kilku w grupie trzeciej czyli mojej. 



Tempo kosmiczne, co by dużo nie mówić po wjeździe na premię górską mieliśmy kilka kilometrów zjazdu i kilka płaskiego. Mi wyszło 14km ze średnią 50km/h. Za miejscowością Ciche drugi podjazd, tym razem lekko ponad 5km i ok. 3,5%. Tutaj też siły wszyscy mieli, więc średnio 26km/h. Wsunąłem pierwszego żela (celowałem żeby je zjadać co 20km). Końcówka podjazdu dość ciężka ale dojeżdżamy wszyscy równo. Na zjeździe grupa tradycyjnie się rozciąga, zjazd dynamiczny, licznik momentami przekracza 70km/h. Po zjeździe znów się łączymy i tym razem ponad 7km podjazdu do miejscowości Ząb. Profil podjazdu podobny jak przez cały dzień: w miarę spokojny początek i dwucyfrowe wartości nachylenia pod koniec. Daje to ostro w kość :) 



Mijamy Ząb i wjeżdżamy na 35 kilometrową pętle, którą trzeba będzie pokonać dwa razy. Na początek ponad 6km pięknego zjazdu, cały czas grubo ponad 50km/h. Potem jeden z cięższych podjazdów czyli premia górska pod Pitoniówkę (2,3km @10% i max 17%). W samej końcówce lekko mi brakuje i grupa odjeżdża. Na szczycie łapię szybko wodę i lecę w dół. Wiem, że czeka mnie teraz tryb czasówki żeby złapać grupę, na szczęście teren cały czas opada więc można ciąć. Kontakt wzrokowy cały czas mam więc jest jakaś motywacja. Znów wychodzi kosmos: 6km i średnia 52km/h :) Mijam premię lotną i zaczyna się znów góra, ale grupa przybliża się coraz bardziej. W końcu po ponad 10km udaje się dojść na koło, w samej końcówce podjazdu. 



Radość nie trwa długo, bo pogoń pozbawiła mnie sił i tak ostatni podjazd na pętli (5km i 5%) idzie ciężko. Koło trzymam do samej końcówki, gdzie nachylenie rośnie do ponad 15% i tu znów go puszczam. Na dziś to już koniec mojej przygody z kilkuosobową grupką, Do samego końca będę musiał jechać sam z malutkimi wyjątkami w postaci pojedynczych osób. Na końcu pierwszej pętli mam rozstawionych ludzi z bidonem, więc pusty ląduje na poboczu i biorę nowy. Zaczyna się druga pętla, morale trochę niskie bo mam w pamięci wszystkie podjazdy, które znów trzeba pokonać... Ale najpierw ten długi zjazd, udaje się trochę odpocząć. Przez długi czas nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Rozpoczyna się znów 'Pitoniówka', jadę swoim tempem, na górze biorę izotonik i znów mnóstwo zjazdu, na którym jak się okazuje odrabiam sporo straty tych przede mną bo nagle pojawia się na horyzoncie dwóch gości. 



Ci są jednak trochę szybsi na podjazdach więc trwa zabawa w kotka i myszkę ;> Dochodzę ich w końcu na najdłuższym podjeździe pętli. W połowie gość na poboczu mówi, że jedziemy w granicach 30 miejsca. To powoduje, że dostaje powera w nogach. Wcinam ostatniego żela z kofeiną i lecę dalej. Dwóch gości wyprzedzam i zostawiam w tyle na zjazdach. Wyjeżdżam z pętli i w głowie siedzi już tylko ostatni podjazd, wisienka na torcie - Słodyczki. Prawie 7km i 5,5% ale im bliżej góry tym bardziej stromo. Męczę okrutnie, cały czas za plecami ktoś się czai, kilka osób niestety mnie wyprzedza ale w dalszym ciągu nie jest źle. W końcu docieram na szczyt i zostaje ostatnie 5km trasy. Najpierw niezwykle niebezpieczny zjazd do Kościeliska. Na końcu doganiam jakiegoś gościa na kilkadziesiąt metrów. Wyjeżdżamy na ostatnie 3km i skręcamy na główną szosę Kościelisko - Zakopane. Na 2km przed metą dochodzą do rywala, chwilę odpoczywam na kole i podejmuję próbę ataku. Element zaskoczenia jest kluczowy i rywal nie daje rady złapać koła. Ja tymczasem wpadam na ostatni kilometr, rower rozkręcam do 70km/h choć jest niemal płasko. Ostatni zakręt i pozostaje 600m do mety lekko pod górę. Przewagę mam jednak wystarczającą i dojeżdżam na metę przed rywalem :) Daje mi to 9 miejsce w kategorii oraz w klasyfikacji open miejsce 34. Docieram do mety jedynie 29 minut po zwycięzcy co dla mnie jest wielkim sukcesem. 



Na mecie fajny bufet, świetny makaron i dzielenie się wrażeniami z innymi :) Zostaje jeszcze obejrzeć dekorację i powoli trzeba ruszać w długą podróż do domu. Niezwykle piękny, ciężki dzień.

Kilka słów o samej imprezie Tatra Road Race. Wyścig zorganizowany perfekcyjnie! Trasa okrutnie ciężka, ale o to przecież chodzi :) Zabezpieczenie i oznakowanie doskonałe. Każde skrzyżowanie obstawione przez osp, na trasie krążyło kilka samochodów z obsługi oraz kilka motocykli, które dbały o zabezpieczenie trasy dla czołówki. Przez całą trasę nie musiałem ani razu myśleć o ruchu samochodowym, mogłem skupić się na rywalizacji. Miasteczko wyścigowe w super miejscu i świetnie zorganizowane. Wszyscy super mili, atmosfera odpowiednia, nagrody niezwykle cenne. Ogólnie bez mrugnięcia okiem daje 10 na 10. Do niczego nawet nie siłę nie mogę się przyczepić. A, daje nawet 11 poza skalą, bo z niektórych miejsc na trasie widoki były niemoralnie piękne :P Wracam za rok!



To jeszcze garść dziwnych oraz mniej dziwnych statystyk:

średnia prędkość pod górę - 19,1km/h
średnia prędkość po płaskim - 34km/h
średnia prędkość zjazdów - 48km/h
Czas spędzony na podjazdach - 2:24h
Czas spędzony na płaskim - marne 39 minut
Czas spędzony na zjeżdżaniu - 59 minut


  • DST 110.30km
  • Czas 03:58
  • VAVG 27.81km/h
  • VMAX 79.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 2670m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 lipca 2015 Kategoria >1000m, Szosa, top, >200km

121. Rekord Solo, straszliwie ciężki ale piękny dzień

Decyzja o jeździe wyszła dość spontanicznie. Wieczorem przygotowałem rzeczy na wszelki wypadek ale bez musu jazdy. Zdecydować miałem rano. Budzik 6:35 i o dziwo wstaje bez problemu i z chęciami na jazdę. Więc szybkie przebranie, śniadanie i tuż po 7 ruszam. Czuć, że będzie ciepło, choć o tej 7 jeszcze jest przyzwoicie i pusto na drogach. Lecę dość mocno w kierunku Złotej, tempo lekko poniżej 30km/h. 



W Złotej pierwszy podjazd, pokonany spokojnie. Bokami lecę w kierunku Lipnicy Murowanej, unikając krajówki. Tutaj trasa pokryła się sporo z tą z przed kilku dni na Przehybę. Czyli na Rajbrot i Żegocinę, a potem sinusoidą do Starego Rybia. Dobrze było mieć ten odcinek za sobą bo ostro daje po tyłku. Dobry na jakieś treningi interwałowe, a nie wyprawę całodniową :) Od Rybia kawałek dobrego zjazdu i za chwilę skręcam na Tymbark. Potoki i coraz większe górki w koło oraz pogoda potęgują wrażenie wakacji :) 



W Tymbarku klasycznie odcinek po bruku, przejazd przez rynek i kawałek krajówką. Po chwili jednak odbijam na Zalesie. Tempo idzie dobre, więc wykręcam trzeci czas w stravie nawet o tym nie myśląc :) Na koniec kilka ścian 17% i jestem na premii drugiej kategorii :) Po zjeździe trasa już odbiega od tej znanej. Skręcam bowiem na Kamienice i z bólem lecę z góry bo wiem, że za kilka godzin będę męczył tędy pod górę...



Przelatuje przez Kamienicę i po kilku kilometrach wylatuje przy drodze głównej. W lewo na Sącz, w prawo na Nowy Targ. Skręcam w prawo i znak informuje mnie, że czeka mnie 14 kilometrów do Krościenka nad Dunajecem. Im bliżej tym ruch większy, ludzie wyleźli z domów taki upał ;P W centrum pokaźny korek, ale dość szybko go pokonuje i wylatuje w prawo ponownie na Nowy Targ. Przytrafia się kilka hopek, do tego zaczyna brakować picia więc momentalnie tempo spada i robi się ciężko. Na szczęście w miarę sprawnie docieram do skrętu na Niedzicę. Po kolejnych podjazdach docieram do Czorsztyna i udaje się znaleźć dobrze usytuowany sklep. Kupuje Pepsi, żelki i tymbarka do bidonu. 



Ruszam dalej, wreszcie za którymś zakrętem wyłaniają się Tatry. No tak niezbyt ładnie, bo znów widzialność tragiczna ale coś tam widać. Zaczynają się też fajne zjazdy do Niedzicy. Tu znów masa ludzi bo zamek oraz kawałek dalej zapora. Udaje się jednak zostawić ich w tyle i wpadam do Dębna. Przez Dębno przejeżdżam średnio pińcet razy w miesiącu, ale nie przez to Dębno :) Docieram ponownie do głównej, ale męczę się nią jedynie z kilometr. Po tym kilometrze mam skręt na Ochotnicę Górną co oznacza też danie główne dnia - Przełęcz Knurowską, podjazd 48(?) zakrętów czy jakoś tak. W sumie dość krótki (5km) i nie jakiś straszny (6%) ale mimo to 'kultowy'. Może to przez te zakręty? Jest w każdym razie fajnie i ciężko. Po drodze nie ma nic co by podpowiadało ile jeszcze zostało do szczytu, więc ten zjawia się dość nieoczekiwanie. Na górze krótka przerwa i ruszam do Ochotnicy. Teraz czeka mnie kilkanaście kilometrów w dół co zawsze jest miłe :) 



Gdzieś tam na dole znów zatrzymuje się w sklepie, ale nie jest kolorowo bo brakuje funduszy. Biorę więc pepsi oraz 1,5L wody smakowej. Musi wystarczyć na pozostałe ... 105km hah :0 Wylatuje do głównej i trasa zaczyna się pokrywać z ranem tyle, że w przeciwnym kierunku. Przełęcz Ostra daje ostro (:>) popalić ale jakoś wmęczam, pomaga skitrany w kieszonce żel :) Na górze dłuższa przerwa, dopijam resztkę pepsi i śmigam w dół do Limanowej. Teraz na szczęście sporo płaskiego/lekko z góry. Za Laskową lecę wzdłuż rzeki, ludzie pływają więc i ja się na chwilę zatrzymuje żeby się oblać wodą. Niestety ta ma temperaturę taką jaka panuje w bidonie więc niewiele to daje. 



Picia zaczyna brakować, robi się ciężko, a do tego wkraczam do Ujanowic i na horyzoncie majaczy Sechna. Tu już bez sentymentów, targam na siłę do góry na najlżejszym przełożeniu, klnąc pod nosem żeby to się już skończyło. Kończy się, ale kończy się też coraz bardziej zawartość bidonów. Włączam tryb oszczędzania, nie jest wesoło. Lecę przez Iwkową, zaczyna się podjazd do serpentyn, jadę z żałosną prędkością. Wszystko już boli. Serpentyny zjeżdżam bardzo zachowawczo bo różnie to jest jak człowiek zmęczony. Docieram do krajówki, znów męczący fragment pod górę. Odbijam w prawo na Biesiadki, znów same cholerne hopki. Picie kończy się ostatecznie. Zjeżdżam nie ogarniając już zbytnio co się dzieje do Łoniowej. W Dołach znajduje sklep, wyciągam ostatnią złotówkę i biorę oranżadę na miejscu :D




Lecę dalej, oranżada na długo nie starcza, ale docieram do Porąbki i uzupełniam w końcu wodę u babci ;) Przeżyje. Drugi bidon kranówa i polewam się po całości co dość fajnie pomaga. Z Porąbki bez czarowania - najkrótszą trasą do domu. 


Pobijam w ten sposób rekord jazdy solo - 262,8km. Przewyższeń żeby nie wywołać gówno burzy - miliard metrów. Picia poszło 11 bidonów i było to stanowczo za mało! Jedzenia okrutnie mało: żel sis, paczka żelków miśków, jedno pociągnięcie toffi z tubki. Więcej nie dałem rady!

Pada też 8000km w sezonie :) 



  • DST 262.80km
  • Czas 10:02
  • VAVG 26.19km/h
  • VMAX 87.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 4002m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 lipca 2015 Kategoria >1000m, >200km, Peleton, Szosa, top

118. Przehyba i dwieście w peletonie

Kawał trasy na początek Lipca. Arek zaprosił na 8-9 godzin jazdy bez planu i zjawiło się nas sześciu mimo wczesnej pory. Ruszyliśmy nie wiedząc gdzie jedziemy za Arkiem. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że w planach jest Przehyba. Na początek lecimy bokiem w kierunku Chronowa, tempo nadawali głównie Marcin, Arek i Rafał. Atmosfera wesoła, tempo średnie - przyjemnie. Na zjeździe przed Lipnicą wyskoczyłem sobie do przodu ale peleton nie puścił mnie w odjazd :P




Od centrum jedziemy w kierunku Żegociny, jest kilka hopek. W Żegocinie Rafał z Marcinem zyskali kilkadziesiąt metrów i musiałem zrobić sprinta żeby w ostatniej chwili pokazać, że musimy skręcić w prawo na Kamionną. Od tego momentu kilkanaście kilometrów sinusoidy, dosłownie cały czas w górę i w dół na zmianę. Taki urok tych terenów oraz bocznych dróg. Wyjechaliśmy w Starym Rybiu, tutaj pożegnał się z nami Rafał, który miał ograniczony czas, i pozostała na piątka. Skręciliśmy w kierunku Tymbarku.





Po kilku kolejnych hopach wreszcie kilka minut w miarę płaskiej drogi. W Tymbarku sektor brukowy, starałem się jechać koło 30km/h i było ciężko. A to tylko kilkaset metrów. Nie chcę myśleć jak to wygląda na klasyku typu Paryż-Robuaix, gdzie bruku są całe dziesiątki kilometrów, a tempo dobrze ponad 40km/h.... Po wyjeździe z Tymbarku kierujemy się na Słopnice i czeka nas wiele kilometrów podjazdu, zakończonego 3.3km odcinkiem z nachyleniem średnim 7% i max 17%. Sam podjazd od Słopnic ma 11km i jest sklasyfikowany jako podjazd drugiej kategorii. Od szczytu mamy bardzo ostry zjazd i kolejny kilometr podjazdu w kierunku przełęczy Ostrej.




Na szczyt nie docieramy bo wcześniej skręcamy w prawo. I teraz dla odmiany wiatr w plecy i niemal 18km z górki :) Na początku zyskuje przewagę ale potem czekam na resztę i jedziemy po zmianach cały czas ponad 40-45km/h. Piękna sprawa. Na dole seria trzech rond i danie główne - Przehyba. 3 najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce, jeden z trzech sklasyfikowany poza kategorią (HC bo akurat TdF się zbliża). 13km i 6% średnio ale nachylenie nie jest równe acz stale rośnie. I już na przykład ostatnie 6km to nachylenie niemal 9%, a jest nawet kilometr ze średnim 12% :) Także jest co jechać. Około godzinka spokojnym tempem.





Po 20 minutach wjeżdżamy do lasu i tu zaczyna się zabawa. Dominik zostawia nas wszystkich w tyle, a ja jadę równo z Arkiem. Wsuwam żela i skupiam się na jeździe. Środek tygodnia więc ruch znikomy, ledwie jedna osoba na rowerze minięta. W końcówce robi się ciężko bo zaczynają mnie boleć stopy ale razem z Arkiem jedziemy. Na szczyt docieramy w równą godzinę, 5 minut za Dominikiem i 4 przed Marcinem i Adrianem, którzy są tu pierwszy raz. Wchodzimy na taras przy PTTK i podziwiamy chmury, który zakrywają dokładnie cały widok jaki jest tu na codzień. No cóż....





Po jako takim zregenerowaniu się idziemy jeszcze pod przekaźnik, tu też prawie nic nie widać i po chwili ruszamy w dół. Zjazd w górnej części trudny technicznie - wąska droga, zakręty oraz sporo kamyków i piachu. Wychodzę na drugie miejsce za Arkiem i lecimy dość śmiało. Im bliżej dołu tym szybciej. Na samym dole czekamy długo na resztę - okazuje się, że Adrian złapał gumę jeszcze prawie na górze, ale na szczęście udaje się im wymienić dętkę. Robi się za to dość późno i z zaplanowanego w Nowym Sączu coffee breaka odpadają Marcin i Dominik. Przed Sączem rozdzielamy się więc, oni lecą do domu, a my do centrum na przerwę :)





Mając 120km w nogach kawa i ciastko smakują wyjątkowo :) W końcu i my ruszamy, oczywiście w poważaniu mając drogę krajową - pada na wariant boczny z licznymi hopkami. Pierwszy podjazd do Marcinkowic, potem kawałek płaskiego i ostry kąsek - Chomranice. 1,6km 8% daje popalić zmęczonym nogom. Na górze sklep i pepsi i ruszamy do Ujanowic. Tam kolejna ścianka z pazurem - Sechna. Tylko 0,8km ale 11% :) Tempo kiepskie ale jakoś nam to idzie. Na zjeździe puszczam wodzę fantazji i wykręcam nowy rekordowy dla mnie wynik - 90,4km/h :) Po chwili jesteśmy w znanych dobrze terenach - Kątach, a po chwili podjeżdżamy już do Iwkowej. Na zjeździe tym razem spokojnie :) Jedziemy chwilę krajówką i decyduje się odłączyć od reszty żeby dokręcić bokiem parę kilometrów.






Tak więc Arek z Adrianem lecą już do siebie, a je lecę na Biesiadki znów mając przed sobą kilka małych podjazdów. Śmigam tradycyjnie na Porąbkę, gdzie robię pętelkę i na koniec decyduje jeszcze wmęczyć Bocheniec. O dziwo jest lepiej niż bym mógł przypuszczać. Z dołu zostaje mi już ostatnie 6km do domu. Tak oto wpada najdłuższy dystans w tym roku, najwięsksza ilość przewyższeń oraz maksymalna prędkość :) Ekipa świetna więc i cały dzień super. 


  • DST 211.00km
  • Czas 08:33
  • VAVG 24.68km/h
  • VMAX 90.40km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 3584m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl