Informacje

  • Wszystkie kilometry: 56790.11 km
  • Km w terenie: 26.50 km (0.05%)
  • Czas na rowerze: 78d 16h 57m
  • Prędkość średnia: 26.68 km/h
  • Suma w górę: 463798 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy piotrkol.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 8 czerwca 2013 Kategoria Szosa, Peleton, >100km, >1000m

Galicja Road Maraton

Pierwszy wyścig w życiu. Czekałem na ten start od ... dawna. Wreszcie nadszedł dzień startu poprzedzony pieczołowitym przygotowaniem sprzętu.
Na miejsce startu przyjechałem dość wcześnie bo lekko po 8 rano. Ruch był jeszcze nie wielki. Odebrałem sobie numer startowy + pakiet startowy i trzeba było przeczekać kupę czasu. W międzyczasie przygotowałem rower, siebie i obserwowałem z kim to przyjdzie mi się zmierzyć dziś. Na parkingu dość egzotyczne tablice rejestracyjne, można powiedzieć, że ludzie zjeżdżali z połowy Polski.

Dowiedziałem się, że startuje w grupie H o godz. 10:38, jako piąta grupa. 2 minuty za mną jechał Grzesiek więc było praktycznie jasne, że się z nim spotkam ;).
W końcu nadszedł czas startu. Obserwując odliczanie nie powiem, że lekkiego stres złapałem, choć bardziej była to ekscytacja :P. W końcu zegar pokazał 0 i ruszyliśmy. Grupa trafiła mi się ostra. Już przed startem obserwując kompanów jazdy zauważyłem, że łatwo to nie będzie. W pełni poważni, skupieni kolarze potwierdzili na starcie, że ogień pójdzie od startu. Tak też było. Koło trzymałem przez pierwsze 5km, ale jak kolesie pruli pod górę 45, a pulsometr pokazał 98% maxa to odpuściłem. Daleko bym nie zajechał. Oprócz mnie został jeszcze bodaj jeden gość, z którym jechałem pierwsze kilometry.

W Sobolowie pierwszy większy podjazd. Ja pojechałem sobie spokojniutko, a efektem tego było to, że grupa startująca po nas dopadła nas pod sam koniec podjazdu. Udało się utworzyć niewielki peletonik z kolarzy, którzy poodpadali i tak sobie jechaliśmy w miarę spokojnie. Zauważyłem dziś co bardzo mnie zdziwiło, że byłem dość szybki na podjazdach. Brzmi to jak żart ale sporo odrabiałem do większości ludzi właśnie na podjazdach. Nawet udało mi się lekko uciec choć nie było to moim zamiarem.

W Nieszkowicach dopadł mnie Grzesiek i pociągnąłem z nim kawałek choć po chwili zwolniliśmy żeby zaczekać na kilka osób z tyłu. Po chwili jechaliśmy już w kilku. Na kolejnym sporym podjeździe Grzesiek uciekł do przodu, a ja zostałem z większością swojej grupki. Taki stan rzeczy utrzymał się do jednego z najtrudniejszych podjazdów dnia.

Pojawiła się zza zakrętu ona: długa na 500m ściana, która poniżej 20% nie zeszła (u kolego pokazało miejscami 27%). Od grupki usłyszałem ogólne: "O kur**" :D oraz "Chyba ich poje***o" :P. Najgorszy był fakt, że droga była w kiepskim stanie, do tego wąska, mokra i pełno syfu (kamyczki, piach). Idąc śladem grupy zszedłem więc z roweru i z trudnościami (!) wszedłem z buta do góry. cóż...

Na następnych kilometrach sytuacja zmieniła się o tyle, że jechałem w trochę mniejszej grupie i tak dojechaliśmy do pierwszego bufetu. Szybko się napiłem, chwyciłem banana i i tak się okazało, że grupa mi spierniczyła ;>. Goniłem więc i znów zauważyłem, że po płaskim tracę, a na podjazdach zyskuje. Crazy. W końcu zbliżyłem się dość znacznie i postanowiłem dołączyć na zjeździe. Zjazd był fajny bo dobrej jakości i prosta droga. Dokręciłem ostro przy okazji bijąc rekord prędkości (80km/h :D) i złapałem grupę :).

Później zrobiło się trochę bardziej płasko i tu już nie pamiętam skąd nagle jechaliśmy w siedmiu w tym z jedną zawodniczką :>. Wzdłuż rzeki było przyjemnie i miło i dość szybko ale po chwili odbiliśmy w lewo na danie główne tego dnia: Krosną. Mój Boże masakra :). Na początek pionowa ściana ale krótka więc wjechaliśmy ją bez problemów. Zakręt, drugi zakręt i kolejna ściana, już trochę dłuższa. Koledzy zostali w tyle (:O), zostałem ja i przedemną dwóch. Za chwilę patrzę goście z tyłu pozchodzili z rowerów, jeden przede mną też, a ja prułem (7km/h) dalej. Za tą ścianą czekała kolejna, i potem jeszcze jedna. W końcu mijam gościa na poboczu i mówi: "już prawie koniec, jeszcze 100m". Myślę sobie fajnie, najwyższa pora. Ale skręcam w lewo i co widzę? Kilka kolejnych, trochę co prawda lższejszych ścianek :O. Zaczęły mnie łapać skurcze ale pomyślałem, że kurcze głupio by było tego nie podjechać będąc tak daleko. Więc kręciłem dalej, metr za metrem. Skurcze coraz bardziej chwytały, na placu boju byłem ja i koleś przedemną, reszta z grupy została daleko w tyle. W końcu upragniony szczyt i drugi bufet :D

Postałem kilka minut, wypiłem kilka kubków, oblałem się wodą, porozciągałem nogi i ruszyłem razem z jakąś kolarką w dół. Jazda w dół chyba gorsza od podjazdu. Wysoka trawa, nic nie widać, zakręty, żwirek na drodze. Dla bezpieczeństwa więc powolutku z zaciśniętymi klamkami. Udało się.

Ani się obejrzałem i byłem już w znanych mi terenach. Tu też złapał mnie krzyzs. Jechałem sam, zrobił się podjazd w Iwkokej i strasznie opornie mi szło. Na szczęście udało się podjechać i byłem już na serpentynach w Tymowej. Z Tymowej wciąż sam, zresztą już sam do końca pojechałem dalej na Lipnicę. Przedemną jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy przed Lipnicą dość ostry ale krótki. uff. Potem w Lipnicy odbiłem w prawo na Wiśnicz i tam już ostatni większy, ale dość długi i co gorsza nie chciał się skończyć :D. Te kilometry od Tymowej to istna męczarnia, stopy bolały, skurcze na każdej górce łapały, ale było już naprawdę blisko do mety.

W końcu upragniony Nowy Wiśnicz, jeszcze tylko przez miasto i już byłem na ostaniej górce prowadzącej do mety. Triumfalnie przejechałem kreskę i było po zawodach ;).



Świetna sprawa. Pierwszy mój raz na wyścigu, można się było poczuć jak zawodowiec, od przyjazdu na start i przygotowania roweru po sam wyścig i metę. Dowiedziełem się, że przyjechałem 98. w kategorii open i dopiero 16 w kat. H, ale tak jak mówiłem jak wycinaki na począteku poszili to już ich więcej nie miałem okazji widzieć. Jestem super zadowolony. Udało się podjechać najtrudniejszy podjazd, pobiłem Vmax oraz ilość przewyższeń. Wspomnienia pozostaną na długo :)

Korzystając pozdrawiam też koleżankę Aniutę, którą miałem okazję poznać osobiście :)








Michał Kwiatkowski tryb ON ;P (zdj. Tomasz Głód)





-galicja-2013/#/z11/49.82092,20.42118/osm
  • DST 110.00km
  • Czas 04:28
  • VAVG 24.63km/h
  • VMAX 80.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 198 ( 97%)
  • HRavg 165 ( 81%)
  • Kalorie 4340kcal
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Giant Cadex CFR2
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Pierwsze koty za płoty, dalej będzie sukcesywnie lepiej :) Gratuluję udanego występu :)
labudu
- 23:20 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Dzięki, trasa była naprawdę ciężka, wiele osób to mówiło. Na szczęście troszkę potrenowałem podjazdów i jak widzę zaprocentowało to dziś :)
piotrkol
- 16:57 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Gratuluję, byłem na podjeździe w Zonii porobić kilka fotek i potem na mecie, ale na całą trasę i to jeszcze szosówką to bym się nigdy nie porwał, więc jeszcze gratuluję i podziwiam:)
jasonj
- 16:51 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa wnymo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl