Wpisy archiwalne w kategorii
>1000m
Dystans całkowity: | 11196.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 427:09 |
Średnia prędkość: | 26.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 144042 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (82 %) |
Suma kalorii: | 36084 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 130.19 km i 4h 58m |
Więcej statystyk |
42. Grupowo - przewyższeniowo
W grupce. Miało być coś koło 100km ale pogoda była bardzo niepewna i wietrzna i wyszło mniej. Początek jazda na spotkanie do Jadownik, potem we trójkę pokonany Bocheniec i zjazd do Porąbki. Tam zrezygnował jeden z kolegów i pojechał na bardziej płaskie tereny bo ja z Marcinem mieliśmy ochotę nabić trochę przewyższeń. Lecimy więc na Łysą Górą przez Godów, potem spoko pętelka w Jaworsku i powrót do Porąbki przez Gwoździec. Potem jeszcze raz Godów i przerwa pod sklepem bo trochę zaczynało być ciężko. Na sam koniec jeszcze raz Bocheniec i powrót do domu. Wyszło 7 podjazdów na 65km trasy. Licznik wskazał lekko ponad 1100m w pionie. Dopiero pierwszy raz w tym roku zrobiłem >1000m :/
- DST 65.80km
- Czas 02:50
- VAVG 23.22km/h
- VMAX 69.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 1177m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
242. Na Czchów
Dziś wybrałem się troszkę dalej. Dokładniej to do Czchowa żeby trochę urozmaicić listopadowe treningi. Pogoda ogólnie niezła - sporo słońca, w miarę ciepło ale wiatr potężny. Udało się jednak drugą połowę trasy przejechać bez nogawek. Dziś przedstawiciele każdej grupy wiekowej oraz każdej płci próbowali wpakować mi się pod koła. Staruszka w Dołach idzie chodnikiem mając mnie za plecami. Bach! bez jakiegokolwiek spojrzenia włazi na drogę tuż przede mną. Jakbym był tirem to bym ją rozwalił, miała szczęście. Potem facet wyprzedził mnie (auto) po czym daje po hamulcach i skręca w bramę. Spoko. To samo zrobiła babka kilka kilometrów dalej. Na koniec dziewczynka widzi, że jadę więc zatrzymuje się na przejściu dla pieszych. Chłopczyk ma mnie w nosie i pakuje się przed koła. Dziewczynka postanawia zrobić więc to samo. Full hamowanie, zablokowane oba koła i przejeżdżam pomiędzy nimi na styk. Gratulacje drogie dzieci, dostaniecie rózgi za ciulowe przechodzenie przez jezdnię już ja o to zadbam. Ogólnie ludzie to jacyś przymuleni łażą i jeżdżą. I to niezależnie od wieku i płci. Wszyscy bez wyjątku.
Na koniec zatrzymałem się w sklepie i kupiłem sobie żelki bo coś zgłodniałem. Haribo zawsze spoko.
Na koniec zatrzymałem się w sklepie i kupiłem sobie żelki bo coś zgłodniałem. Haribo zawsze spoko.
- DST 80.10km
- Czas 03:04
- VAVG 26.12km/h
- VMAX 72.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 1011m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
209. Rozdziele
Jeden z ostatnich chyba tak ciepłych dni w tym sezonie. Można było jechać zupełnie na krótko. Obrałem za cel przełęcz Widomą (535m n.p.m). Na trasie planowo wiele hopek i podjazdów. Zaczęło się jednak dość płasko, od dojazdówki przez Biadoliny do Łoniowej. Tam też początek przewyższeń. Najpierw podjazd do Biesiadek, dość sztywny początek ale później ~2km łagodnego podjazdu. Zjechałem i zaraz potem wspinałem się ponownie :)
Po przekroczeniu krajówki zjazd do Tymowej i tam jeden z dwóch głównych dań - serpentyny. Dziś jednak jechałem tam spokojnie, na bicie rekordów przyjdzie jeszcze czas. W Iwkowej odbiłem sobie na Wojakową. Przez dłuższy czas łagodnie pod górę. Ładne widoki na okoliczne pagórki. Później skręt na Żegocinę i kolejna hopa. Na zjeździe docisnąłem bardzo mocno. Asfalt w stanie tragicznym i agonalnym. Leciałem ponad 60km/h i w sumie jak wpadłem na te dziurska to bardzo żałowałem. Ale nie było już sensu zwalniać, więc zacisnąłem zęby i pognałem dalej. Przynajmniej wpadł kom :P
Wyjechałem w Żegocinie i zaczął się długi podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu (4,4km @5% z 17% końcówką). Samopoczucie było dobre i szło dość żwawo. Na górze przerwa na banana i po chwili ruszyłem w przeciwną stroną w dół. Na zjeździe mocny atak, choć oczywiście do kom'a nie ma szans - tędy nieraz zjeżdżali zawodowcy. Jechałem z wiatrem i wyciągnąłem maks 77km/h oraz na 2km średnią 65km/h co dało 19 miejsce :D Lider segmentu Ján Chalupčík z ekipy Janom Greenway ma tam średnią 72km/h i maks 87km/h :D Masakra!
Jechałem dalej już spokojniej, najpierw sporo lekko w dół, a potem w Muchówce kilka spoko ścianek. Odbiłem na Lipnicę Murowaną. Po drodze trzeba było pokonać tragiczny odcinek asfaltu w lesie. Tragiczny. Strasznie. Myślałem, że pogubię zęby. I te własne i te w napędzie. Na zjeździe do Lipnicy też kiepski odcinek, na szczęście krótki.
Za centrum odbiłem sobie na boczne drogi prowadzące na Borówną i Chronów. Drogi te zaprowadziły mnie do Kobyla skąd już rzut beretem do Brzeska i w efekcie - po przerwie na lody - do domu. W sumie fajna trasa.
Po przekroczeniu krajówki zjazd do Tymowej i tam jeden z dwóch głównych dań - serpentyny. Dziś jednak jechałem tam spokojnie, na bicie rekordów przyjdzie jeszcze czas. W Iwkowej odbiłem sobie na Wojakową. Przez dłuższy czas łagodnie pod górę. Ładne widoki na okoliczne pagórki. Później skręt na Żegocinę i kolejna hopa. Na zjeździe docisnąłem bardzo mocno. Asfalt w stanie tragicznym i agonalnym. Leciałem ponad 60km/h i w sumie jak wpadłem na te dziurska to bardzo żałowałem. Ale nie było już sensu zwalniać, więc zacisnąłem zęby i pognałem dalej. Przynajmniej wpadł kom :P
Wyjechałem w Żegocinie i zaczął się długi podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu (4,4km @5% z 17% końcówką). Samopoczucie było dobre i szło dość żwawo. Na górze przerwa na banana i po chwili ruszyłem w przeciwną stroną w dół. Na zjeździe mocny atak, choć oczywiście do kom'a nie ma szans - tędy nieraz zjeżdżali zawodowcy. Jechałem z wiatrem i wyciągnąłem maks 77km/h oraz na 2km średnią 65km/h co dało 19 miejsce :D Lider segmentu Ján Chalupčík z ekipy Janom Greenway ma tam średnią 72km/h i maks 87km/h :D Masakra!
Jechałem dalej już spokojniej, najpierw sporo lekko w dół, a potem w Muchówce kilka spoko ścianek. Odbiłem na Lipnicę Murowaną. Po drodze trzeba było pokonać tragiczny odcinek asfaltu w lesie. Tragiczny. Strasznie. Myślałem, że pogubię zęby. I te własne i te w napędzie. Na zjeździe do Lipnicy też kiepski odcinek, na szczęście krótki.
Za centrum odbiłem sobie na boczne drogi prowadzące na Borówną i Chronów. Drogi te zaprowadziły mnie do Kobyla skąd już rzut beretem do Brzeska i w efekcie - po przerwie na lody - do domu. W sumie fajna trasa.
- DST 105.30km
- Czas 04:00
- VAVG 26.32km/h
- VMAX 77.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 1429m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
197. Do Dobczyc na kawę
Dziwna sprawa. Poprzedniego dnia jakoś od słowa do słowa koledzy postanowili jechać do Dobczyc. Też miałem ochotę. Rano patrzę mokro i mżawka. Ale chłopaki piszą, żeby nie odwalać tylko się zbierać i jedziemy :) Więc się zebrałem nie wierząc samemu sobie i ruszyłem.
Mokro. I zimno.
Pierwsze 3 kilometry powtarzałem sobie w kółko: "co ja robię" oraz "po co mi to" :D Ale potem się rozgrzałem i było trochę lepiej. W Jasieniu spotkałem Arka i ruszyliśmy na Kraków po Dominika. W Rzezawie już nie mżyło choć drogi wciąż mokre. Wiatr też się dawał we znaki ale dawaliśmy radę jadąc po zmianach. Za Dąbrową nowe dla mnie drogi. Bardzo fajne bo boczne - mały ruch i prowadzące do samego Krakowa.
Spotkaliśmy Dominika i ruszyliśmy. Okazało się, że jednak wjechaliśmy na teren miasta Krakowa. Dziwne, dopiero drugi raz tam wjechałem na rowerze. Pokierowaliśmy się na Wieliczkę, a potem za znakami i skrótami na Dobczyce. Trafiło się kilka niezłych podjazdów, i zjazdów też choć na nich ostrożnie bo miejscami jeszcze mokro.
Zawitaliśmy do pochmurnych Dobczyc. Zrobiliśmy przerwę w cukierni na kawę i ciastko. I rozmowy o kołach oraz ramach :P Trzeba było się jednak zbierać.
Arek znów pokierował nas na różne fajne boczne drogi po niesamowitych zadupiach :P Ostatecznie wyjechaliśmy przed Kłajem. Tam Dominik skręcił na Kraków, a my w prawo na Bochnię. Droga się od tego momentu pokrywała z tą z rana. Daliśmy sobie mocne zmiany i szybko dotarliśmy do Jodłówki, gdzie w kierunku domu skręcił Arek. Mi pozostało kawałek do Obwodnicy Mokrzysk i ostatnie 4km do domu.
Całkiem nieźle choć pogoda niezwykle przygnębiająca. Canyon uwalony niesamowicie ale od razu go umyłem.
Mokro. I zimno.
Pierwsze 3 kilometry powtarzałem sobie w kółko: "co ja robię" oraz "po co mi to" :D Ale potem się rozgrzałem i było trochę lepiej. W Jasieniu spotkałem Arka i ruszyliśmy na Kraków po Dominika. W Rzezawie już nie mżyło choć drogi wciąż mokre. Wiatr też się dawał we znaki ale dawaliśmy radę jadąc po zmianach. Za Dąbrową nowe dla mnie drogi. Bardzo fajne bo boczne - mały ruch i prowadzące do samego Krakowa.
Spotkaliśmy Dominika i ruszyliśmy. Okazało się, że jednak wjechaliśmy na teren miasta Krakowa. Dziwne, dopiero drugi raz tam wjechałem na rowerze. Pokierowaliśmy się na Wieliczkę, a potem za znakami i skrótami na Dobczyce. Trafiło się kilka niezłych podjazdów, i zjazdów też choć na nich ostrożnie bo miejscami jeszcze mokro.
Zawitaliśmy do pochmurnych Dobczyc. Zrobiliśmy przerwę w cukierni na kawę i ciastko. I rozmowy o kołach oraz ramach :P Trzeba było się jednak zbierać.
Arek znów pokierował nas na różne fajne boczne drogi po niesamowitych zadupiach :P Ostatecznie wyjechaliśmy przed Kłajem. Tam Dominik skręcił na Kraków, a my w prawo na Bochnię. Droga się od tego momentu pokrywała z tą z rana. Daliśmy sobie mocne zmiany i szybko dotarliśmy do Jodłówki, gdzie w kierunku domu skręcił Arek. Mi pozostało kawałek do Obwodnicy Mokrzysk i ostatnie 4km do domu.
Całkiem nieźle choć pogoda niezwykle przygnębiająca. Canyon uwalony niesamowicie ale od razu go umyłem.
- DST 143.20km
- Czas 05:06
- VAVG 28.08km/h
- VMAX 63.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 1058m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
191. Kamienna masakra w lesie :)
Exploremore w najlepszy wydaniu. Naszła mnie ochota na setkę i odwiedzenie rzadko objeżdżanych okolic. Tak więc ruszyłem w kierunku Tabaszowej. Po standardowym przejechaniu Porąbki i Złotej dojechałem do stóp serpentyn w Tymowej. Postanowiłem spróbować sił i pobić swój najlepszy czas. Podjazd jest przyjemny - 2,5km i stabilne 6% nachylenia. No i serpentyny. Wygląda to tak:
Jak się wejdzie w rytm to jest pięknie. I tak było tym razem, tempo poszło naprawdę fajne i ostatecznie wykręciłem swój najlepszy czas osiągając 6 minut i 28 sekund co dało średnią prędkość 23,5km/h (oraz VAM na poziomie 1355). Odpoczywałem na zjeździe do Iwkowej.
Potem przyszedł czas na inne hopki ale te pokonywane były już bardzo spokojnie. Dotarłem do lotniska w Łososinie, na którym panowała dość senna atmosfera. Kilkaset metrów krajówki i skręciłem na boczną drogę do Tabaszowej. Teraz czekały na mnie niemal 4km podjazdu o nachyleniu 6%. Tyle, że tym razem nachylenie bardzo różnorodne. Podjazd charakteryzuje się tym, że posiada kilka stromych fragmentów pomieszanych z wypłaszczeniami, a nawet krótkimi zjazdami. I tak kilka razy nachylenie wzrosło lekko ponad 10% (max 14%). Przy końcu moje spojrzenie przykuła droga z lewej strony. Czemu? Bo była przeraźliwie stroma :D Nie wiedziałem dokąd leci ale wiedziałem, że muszą ją sobie podjechać.
Było hardcorowo. Najbardziej stromy fragment to bagatela 24% nachylenia. Jest to jednak krótki fragment, zresztą jak reszta podjazdu: 0,5km o średnim nachyleniu 15%. Niedługo potem osiągnąłem szczyt. Skręciłem w lewo na drogę powiatową z zamiarem zjechania do Witowic. Po 500 metrach niespodzianka:
Tak proszę państwa wygląda droga powiatowa według mapy. Chapeau bas! I wiecie co? Wjechałem w to :) Było momentami tragicznie. 4 kilometry drogi o bardzo luźnej kamienistej nawierzchni. Dla szosówki ciężka sprawa. Ale jakimś cudem udało się to przejechać. prędkość tego odcinka wyniosła co prawda 8km/h ale przejechałem.
Wjazd na asfalt po tej przygodzie był bardzo przyjemny ;)
Potem było już bez przygód. W Tropiu pokonałem Dunajec dzięki kładce dla pieszych i pognałem w kierunku Dzierżanin. I tu też czekał mnie kawał góry do pokonania: 1,6km o średnim 10%. Ale szło to całkiem znośnie choć wolno. Po dojechaniu do góry kiepski zjazd do Paleśnicy (dziury straszliwe). Od Paleśnicy autostrada do Zakliczyna, cały czas super nawierzchnia i lekko w dół.
Minąłem centrum, minąłem Dunajec i minąłem Melsztyn i byłem już na dobrze znanym podjeździe do Gwoźdzca. Akurat lekko mnie zaczęło odcinać więc szło ciężko. Na szczęście miałem ze sobą żela więc trochę dało to energii. Motywujący był też fakt, że była to ostatnia góra dnia, potem już tylko malutkie hopki.
Zjechałem więc do Łoniowej, minąłem Porąbkę i dojechałem standardową trasą do domu.
Jak się wejdzie w rytm to jest pięknie. I tak było tym razem, tempo poszło naprawdę fajne i ostatecznie wykręciłem swój najlepszy czas osiągając 6 minut i 28 sekund co dało średnią prędkość 23,5km/h (oraz VAM na poziomie 1355). Odpoczywałem na zjeździe do Iwkowej.
Potem przyszedł czas na inne hopki ale te pokonywane były już bardzo spokojnie. Dotarłem do lotniska w Łososinie, na którym panowała dość senna atmosfera. Kilkaset metrów krajówki i skręciłem na boczną drogę do Tabaszowej. Teraz czekały na mnie niemal 4km podjazdu o nachyleniu 6%. Tyle, że tym razem nachylenie bardzo różnorodne. Podjazd charakteryzuje się tym, że posiada kilka stromych fragmentów pomieszanych z wypłaszczeniami, a nawet krótkimi zjazdami. I tak kilka razy nachylenie wzrosło lekko ponad 10% (max 14%). Przy końcu moje spojrzenie przykuła droga z lewej strony. Czemu? Bo była przeraźliwie stroma :D Nie wiedziałem dokąd leci ale wiedziałem, że muszą ją sobie podjechać.
Było hardcorowo. Najbardziej stromy fragment to bagatela 24% nachylenia. Jest to jednak krótki fragment, zresztą jak reszta podjazdu: 0,5km o średnim nachyleniu 15%. Niedługo potem osiągnąłem szczyt. Skręciłem w lewo na drogę powiatową z zamiarem zjechania do Witowic. Po 500 metrach niespodzianka:
Tak proszę państwa wygląda droga powiatowa według mapy. Chapeau bas! I wiecie co? Wjechałem w to :) Było momentami tragicznie. 4 kilometry drogi o bardzo luźnej kamienistej nawierzchni. Dla szosówki ciężka sprawa. Ale jakimś cudem udało się to przejechać. prędkość tego odcinka wyniosła co prawda 8km/h ale przejechałem.
Wjazd na asfalt po tej przygodzie był bardzo przyjemny ;)
Potem było już bez przygód. W Tropiu pokonałem Dunajec dzięki kładce dla pieszych i pognałem w kierunku Dzierżanin. I tu też czekał mnie kawał góry do pokonania: 1,6km o średnim 10%. Ale szło to całkiem znośnie choć wolno. Po dojechaniu do góry kiepski zjazd do Paleśnicy (dziury straszliwe). Od Paleśnicy autostrada do Zakliczyna, cały czas super nawierzchnia i lekko w dół.
Minąłem centrum, minąłem Dunajec i minąłem Melsztyn i byłem już na dobrze znanym podjeździe do Gwoźdzca. Akurat lekko mnie zaczęło odcinać więc szło ciężko. Na szczęście miałem ze sobą żela więc trochę dało to energii. Motywujący był też fakt, że była to ostatnia góra dnia, potem już tylko malutkie hopki.
Zjechałem więc do Łoniowej, minąłem Porąbkę i dojechałem standardową trasą do domu.
- DST 106.40km
- Czas 03:52
- VAVG 27.52km/h
- VMAX 64.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 1376m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
174. Od z przed świtu do po zachodzie ;)
Nie wybaczyłbym sobie, gdybym w tym rekordowym i wspaniałym sezonie nie zrobił szalonej życiówki. Więc zrobiłem. Trasa układana już dość dawno temu, miałem to jechać w Lipcu ale wyszło jak wyszło. Wiedziałem, że nikt z okolicy raczej chętny nie będzie (dużo km, mało jazdy po płaskich krajówkach...), a poza tym nie wyobrażam sobie jechać czegoś takiego w towarzystwie. Po prostu. :)
Pobudka o godzinie 3 nad ranem, zrobiłem szybkie espresso, zjadłem dwie kromki z nutellą i równo o 3:33 wyruszyłem z pod domu. Prognozy na tą dobę były niemal idealne: malutki wiatr, ciepło ale brak upału i lekkie zachmurzenie. Trochę w stylu kolegi xtnt bacznie obserwowałem temperaturę. Na starcie 14.8 stopni i mimo to pierwsze 3 kilometry były dość ciężkie bo było mi chłodnawo. Potem jednak się rozgrzałem i już do końca było super mimo tego, że nad ranem temperatura spadła do 10,2 stopnia. Strój letni + nogawki i rękawki dały jednak radę.
Ekwipunek na trasę skromny: dętka, minipompka, łatki, 3 imbusy, 2 żele, 1 batonik, 2 bidony napojów i bodaj 20zł...
Jazda w środku nocy to coś pięknego. Fajna atmosfera, pusto i spokojnie. Pierwszy samochód minąłem dopiero po 18km jazdy! W Porąbce nie mogłem sobie odmówić zrobienia pętli, choć chyba nikt tego nie zauważył :P W Łoniowej wjechałem w strefę silnego zamglenia. Dość szybko wszystko złapało wilgoć ale jakoś nie szczególnie mi to przeszkadzało. Mgły były ciekawym dodatkiem początkowej fazy jazdy.
Podjazd Łoniowa - Złota był wprost magiczny. Brak latarni i brak domów, jedynie droga pod górę i pola oraz lasy po bokach. Do tego wspomniana mgła. Nie mogłem odmówić sobie zatrzymania się i wyłączenia lamp. Cudowna sprawa - zupełna cisza i ciemność. Kawałek wyżej ponownie stop - tym razem bez mgły ale za to pooglądałem piękne, gwieździste niebo. Na horyzoncie pierwsze oznaki nadchodzącego dnia.
Kolejny piękny widok czekał na mnie przed zjazdem do Lipnicy Murowanej - cała dolina widziana z góry pokryta gęstą mgłą. Niezapomniany widok! W Lipnicy zrobiła się już szarówka. W Rajbrocie już na tyle jasno, że lampkę przełączyłem w mniej prądożerny tryb bo i tak drogę widziałem. Zaczął się poranny ruch - ludzie na przystankach, samochody i ja - świr na rowerze :)
Od Żegociny pierwszy poważniejszy test dnia - podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu. Szło jednak bardzo lekko i nawet końcowe metry z dwycyfrowym nachyleniem udało pokonać się dość bezboleśnie. Na górze na punkcie widokowym przerwa bo znów zamurowały mnie poranne widoki na okoliczne doliny i pagórki. Magia. Na wschodzie niebo już mocno pomarańczowe i kwestią minut było pojawienie się tam słońca. Nie czekałem jednak i pognałem w dół w kierunku Limanowej. Zjazd jak zawsze tragiczny - dziury, dziury i jeszcze raz dziury. Do tego wjechałem w podziwiane z góry mgły więc dziur nawet nie było za bardzo widać :D
Przed Limanową dość spory ruch, ale w miarę sprawnie przedarłem się przez centrum i wyleciałem na Kamienicę, odległą według znaku o 20km. Teraz czekała na mnie kolejna przełęcz - Przełęcz Ostra i kolejne kilometry podjazdu. Rześkie powietrze zrobiło jednak swoje i jechało się cudownie. Szybko znalazłem odpowiedni rytm co jest kluczowe przy długich podjazdach. Tym razem nie zrobiłem przerwy na szczycie ale przycisnąłem ostro na długim zjeździe do Kamienicy. Niemal 10 kilometrów w dół z prędkością średnią lekko ponad 50km/h, bajka. I dość wysokie miejsce na stravie nawet ;)
Od Kamienicy do Łącka było dość podobnie - też lekko z górki choć już nie tak szybko. Na horyzoncie coraz wyższe pagórki i znów fajne lokalne mgły okrywające szczyty owych górek. W Łącku wjazd na wojewódzką i 14km do Krościenka nad Dunajcem. Po drodze padła pierwsza setka dnia. W Krościenku dość spokojnie więc szybko opuściłem centrum i pojechałem na Nowy Targ. Po kilku raczej hopkowatych kilometrach w końcu mogłem opuścić średnio przyjemną drogę i skręciłem na Niedzicę. Znów czekało mnie sporo jazdy pod górę ale droga była niemal zupełnie pusta. Widoki zasłonięte przez mgły ale co jakiś czas zaczynało wychodzić słońce :)
Tatr niestety nie ujrzałem więc dzięki temu mogłem skupić się nie zjeździe do zapory w Sromowcach Wyżnych. Na rondzie w lewo, na Zakopane... Tu zaczęły się dla mnie nowe drogi. Najpierw minąłem zabudowania w Niedzicy i już po chwili jechałem bardzo przyjemną i klimatyczną drogą wśród łąk i pagórków. Dopiero tu ściągnąłem rękawki i nogawki. Dojechałem do miejscowości Łapsze Wyżne i musiałem sprawdzić mapę bo lekko się zagubiłem na jednym skrzyżowaniu :) Szybko jednak ruszyłem w dobrym kierunku.
Przez Łapszankę wiele kilometrów pod górę, po jakimś czasie już trochę zaczęło brakować i liczyłem, że zobaczę wypłaszczenie za którymś zakrętem. Zobaczyłem jednak z goła coś innego: znak uwaga stromy podjazd :D Super. Nie było go jednak dużo i jakoś wdrapałem się do góry. Powitał mnie całkiem fajny widok na Tatry, niestety w sporej części zasłonięte były chmurami. Pojechałem dalej, następnym celem na mapie była Bukowina Tatrzańska.
W Bukowinie już koniec obcowania sam na sam z otoczeniem, ludzi strasznie dużo, samochodów oczywiście też. Cóż. Na podjeździe wiele napisów w stylu "Allez Kwiato", "Full gas", "ccc gazu" :) Sam podjazd do Głodówki niesamowicie się dłużył, i jechałem go żenująco powoli. Można rzec, że tu miałem taki mini kryzys.
Zaczął się zjazd z Głodówki, na początku przyjemnie potem jednak niesamowicie się wkurzyłem bo drogowcy zrobili remont i posypali drogą miliardem złowrogich kamyczków. Masakra, płakałem razem z ramą ;) Według mnie to skandal, że zezwala się na takie remonty dróg, nikt nie patrzy na to, że kamyki niszczą ludziom karoserię samochodów, a nam rowery.
Pod znakiem Zakopane oczywiście przerwa i fota. Po to tu przyjechałem hehe. Zjazd do centrum Zakopanego był błędem. Miliard ludzi, kicz, discopolo, migające kolorowe reklamy i wszechobecny szpan. Nienawidzę takich rzeczy. Wiedziałem, że tak będzie ale mimo to wpakowałem się w sam środek tej tandety - na Krupówki. Cóż. Zdecydowanie najgorsza część doby to właśnie pobyt w samym Zakopanem. Droga jest celem :)
Wydostałem się stamtąd jak najszybciej się dało i poleciałem na Kościelisko. Minąłem hotel Mercure z pod którego jeszcze nie tak dawno ruszał wyścig Tatra Road Race. Wspomnienia wróciły, zresztą czekało mnie kilkanaście kilometrów po trasie owego wyścigu. W Kościelisku przerwa w sklepie bo już zaczęło brakować paliwa. Ruszyłem dalej i po chwili podjazd pod Gubałówkę :) Niemal 2 kilometry przy 10% nachylenia średniego. Dało w kość. Na zjeździe strach w oczach i zaciśnięte klamki. Dziury straszne i kurcze niesamowite jest to, że leciałem po tym ledwo 30 na godzinę, a miesiąc temu ponad 70 i jeszcze dokręcałem. Takie rzeczy robią z człowiekiem wyścigi ;)
Zjechałem sobie emocjonującym zjazdem przez Słodyczki i musiałem znów targać na ponad 1000m nad poziomem morza do Zębu. Tam jednak nagroda i kilka długich kilometrów zjazdu aż do miejscowości Szaflary. No w pewnym uproszeniu bo jakieś tam hopki po drodze były jeszcze.
Przeciąłem Zakopiankę i bokami pojechałem na Ostrowsko. Fajny objazd, można ominąć sporo kilometrów zakopianki i centrum Nowego Targu. A droga jest dobra i ma nawet fajne widoki. Kilka kilometrów wojewódzkiej na Nowy Sącz ale oczywiście w Harklowej zjazd w lewo i koleeejny podjazd - Przełęcz Knurowska. Kultowa. Tempo takie sobie, jak na 200km chyba niezłe. Na górze dłuższa przerwa żeby pojeść spokojnie żelki :)
Zjazd przez Ochotnicę, w połowie sklep i znów zawitałem do Łącka. Tym razem jednak miałem nie 90, a 250km na liczniku. Trzeba było pomęczyć do Kamienicy pod górę, a chwilę potem już porządnie walczyć z podjazdem pod Ostrą. Oj ciągnął się ten podjazd, ciągnął... Przed szczytem dorzuciłem do pieca bo skręciłem w lewo na Przełęcz Słopnicką. Nogi zmęczone i pieką? Bum, masz 17% zobaczysz co to piekące nogi ;) Ale wdrapałem się. Nawet jestem skłonny stwierdzić, że lepiej jechało mi się po dwycyfrowych nachyleniach niż po tych jednocyfrowych.
Zjechałem sobie do Zamieścia i skorzystałem ze zjazdu krajówką do miejscowości Młynne. Całkiem niezły zjazd. Potem odbiłem na Laskową i pojechałem całkiem nową jeszcze zamkniętą drogą w kierunku centrum. W centrum szybka cola i lecę na Łososinę Dolną. Postanowiłem mimo wszystko ominąć Sechną hehe, co za dużo górek to nie zdrowo.
Przemęczyłem przez te wszystkie Kąty i Iwkowe i zjechałem serpentynami do Tymowej. Tam znów sklep i ruszam bokiem w kierunku Lewniowej. Już wtedy zacząłem kombinować, gdzie dokręcić do 400. Bo trasa przewidywała jakieś 340km a dokręcać miałem w razie dobrego samopoczucia. Samopoczucie było całkiem dobre więc trzeba było to wykorzystać. Przyjechałem więc do Porąbki, w której zrobiłem ze 3 pętle i zatrzymałem się też w sklepie. Potem poleciałem do Biadolin, tam zrobiłem kawałek wzdłuż torów po czym... wróciłem do Porąbki na kolejną pętle. Kilometry ciągnęły się na tym etapie nieprawdopodobnie. Psychika zaczęła siadać bo wydawało się, że jadę i jadę, a tu ledwie ubyło 3km do celu. Ciężko. Pomogło dopiero szczegółowe opracowanie działania. Ja to jednak potrzebuje mieć plan i wtedy leci. Udało się obliczyć, że aby domknąć 400 muszę śmignąć do Brzeska, tam zrobić dwa pełne przebiegi po obwodnicy Mokrzysk, potem kawałek do ronda i jak wrócę przez Mokrzyskę to pyknie ile ma pyknąć.
Więc pojechałem i kurcze mając plan działania w głowie leciało się lekutko i przyjemnie. W międzyczasie odpaliłem znów lampy. Spostrzegłem się, że właśnie zrobiłem swój pierwszy w życiu trening "od świtu do zachodu", a nawet dłuższy :) Brzesko już o tej porze puste. Dojechałem do obwodnicy i lecę według planu. Sporo miniętych rowerzystów, ludzie korzystają z super drogi zanim zostanie oddana samochodom.
Zrobiłem dwa przebiegi, kawałek do ronda i już widziałem, że plan był idealny. Ostatnie 4 kilometry do domu przeleciały błyskawicznie. Pod bramą lekko ponad 401km, czyli dość nieźle opracowałem plan na te ostatnie dwadzieścia kilka kilometrów :) ufff.
No i tak to było. Pobijam swój najdłuższy przejechany dystans, który do wczoraj wynosił 312km. Teraz jest to 401km. Jest to oczywiście też rekord solo. Pobijam też ilość przewyższeń. z 4000 podniosłem poprzeczkę na 5149m. Piękny dzień :)
Brak upału był ważny. Wypiłem ledwie ok. 5 litrów napojów a straciłem na wadze jedynie 2kg. Podczas wyrypy 262km w Lipcu straciłem prawie 5 kilo a wypiłem sporo więcej.
Trasa przejechana bez większych problemów i kryzysów. Malutki jeden w Bukowinie ale bez tragedii. Teraz wiem, że moja wymarzona trasa w Bieszczady to już nie abstrakcja :) Ale to będzie w przyszłym roku...
zdjęcia kiepskie i nie poustawiane zgodnie z opisem ;)
Trasa:
Pobudka o godzinie 3 nad ranem, zrobiłem szybkie espresso, zjadłem dwie kromki z nutellą i równo o 3:33 wyruszyłem z pod domu. Prognozy na tą dobę były niemal idealne: malutki wiatr, ciepło ale brak upału i lekkie zachmurzenie. Trochę w stylu kolegi xtnt bacznie obserwowałem temperaturę. Na starcie 14.8 stopni i mimo to pierwsze 3 kilometry były dość ciężkie bo było mi chłodnawo. Potem jednak się rozgrzałem i już do końca było super mimo tego, że nad ranem temperatura spadła do 10,2 stopnia. Strój letni + nogawki i rękawki dały jednak radę.
Ekwipunek na trasę skromny: dętka, minipompka, łatki, 3 imbusy, 2 żele, 1 batonik, 2 bidony napojów i bodaj 20zł...
Jazda w środku nocy to coś pięknego. Fajna atmosfera, pusto i spokojnie. Pierwszy samochód minąłem dopiero po 18km jazdy! W Porąbce nie mogłem sobie odmówić zrobienia pętli, choć chyba nikt tego nie zauważył :P W Łoniowej wjechałem w strefę silnego zamglenia. Dość szybko wszystko złapało wilgoć ale jakoś nie szczególnie mi to przeszkadzało. Mgły były ciekawym dodatkiem początkowej fazy jazdy.
Podjazd Łoniowa - Złota był wprost magiczny. Brak latarni i brak domów, jedynie droga pod górę i pola oraz lasy po bokach. Do tego wspomniana mgła. Nie mogłem odmówić sobie zatrzymania się i wyłączenia lamp. Cudowna sprawa - zupełna cisza i ciemność. Kawałek wyżej ponownie stop - tym razem bez mgły ale za to pooglądałem piękne, gwieździste niebo. Na horyzoncie pierwsze oznaki nadchodzącego dnia.
Kolejny piękny widok czekał na mnie przed zjazdem do Lipnicy Murowanej - cała dolina widziana z góry pokryta gęstą mgłą. Niezapomniany widok! W Lipnicy zrobiła się już szarówka. W Rajbrocie już na tyle jasno, że lampkę przełączyłem w mniej prądożerny tryb bo i tak drogę widziałem. Zaczął się poranny ruch - ludzie na przystankach, samochody i ja - świr na rowerze :)
Od Żegociny pierwszy poważniejszy test dnia - podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu. Szło jednak bardzo lekko i nawet końcowe metry z dwycyfrowym nachyleniem udało pokonać się dość bezboleśnie. Na górze na punkcie widokowym przerwa bo znów zamurowały mnie poranne widoki na okoliczne doliny i pagórki. Magia. Na wschodzie niebo już mocno pomarańczowe i kwestią minut było pojawienie się tam słońca. Nie czekałem jednak i pognałem w dół w kierunku Limanowej. Zjazd jak zawsze tragiczny - dziury, dziury i jeszcze raz dziury. Do tego wjechałem w podziwiane z góry mgły więc dziur nawet nie było za bardzo widać :D
Przed Limanową dość spory ruch, ale w miarę sprawnie przedarłem się przez centrum i wyleciałem na Kamienicę, odległą według znaku o 20km. Teraz czekała na mnie kolejna przełęcz - Przełęcz Ostra i kolejne kilometry podjazdu. Rześkie powietrze zrobiło jednak swoje i jechało się cudownie. Szybko znalazłem odpowiedni rytm co jest kluczowe przy długich podjazdach. Tym razem nie zrobiłem przerwy na szczycie ale przycisnąłem ostro na długim zjeździe do Kamienicy. Niemal 10 kilometrów w dół z prędkością średnią lekko ponad 50km/h, bajka. I dość wysokie miejsce na stravie nawet ;)
Od Kamienicy do Łącka było dość podobnie - też lekko z górki choć już nie tak szybko. Na horyzoncie coraz wyższe pagórki i znów fajne lokalne mgły okrywające szczyty owych górek. W Łącku wjazd na wojewódzką i 14km do Krościenka nad Dunajcem. Po drodze padła pierwsza setka dnia. W Krościenku dość spokojnie więc szybko opuściłem centrum i pojechałem na Nowy Targ. Po kilku raczej hopkowatych kilometrach w końcu mogłem opuścić średnio przyjemną drogę i skręciłem na Niedzicę. Znów czekało mnie sporo jazdy pod górę ale droga była niemal zupełnie pusta. Widoki zasłonięte przez mgły ale co jakiś czas zaczynało wychodzić słońce :)
Tatr niestety nie ujrzałem więc dzięki temu mogłem skupić się nie zjeździe do zapory w Sromowcach Wyżnych. Na rondzie w lewo, na Zakopane... Tu zaczęły się dla mnie nowe drogi. Najpierw minąłem zabudowania w Niedzicy i już po chwili jechałem bardzo przyjemną i klimatyczną drogą wśród łąk i pagórków. Dopiero tu ściągnąłem rękawki i nogawki. Dojechałem do miejscowości Łapsze Wyżne i musiałem sprawdzić mapę bo lekko się zagubiłem na jednym skrzyżowaniu :) Szybko jednak ruszyłem w dobrym kierunku.
Przez Łapszankę wiele kilometrów pod górę, po jakimś czasie już trochę zaczęło brakować i liczyłem, że zobaczę wypłaszczenie za którymś zakrętem. Zobaczyłem jednak z goła coś innego: znak uwaga stromy podjazd :D Super. Nie było go jednak dużo i jakoś wdrapałem się do góry. Powitał mnie całkiem fajny widok na Tatry, niestety w sporej części zasłonięte były chmurami. Pojechałem dalej, następnym celem na mapie była Bukowina Tatrzańska.
W Bukowinie już koniec obcowania sam na sam z otoczeniem, ludzi strasznie dużo, samochodów oczywiście też. Cóż. Na podjeździe wiele napisów w stylu "Allez Kwiato", "Full gas", "ccc gazu" :) Sam podjazd do Głodówki niesamowicie się dłużył, i jechałem go żenująco powoli. Można rzec, że tu miałem taki mini kryzys.
Zaczął się zjazd z Głodówki, na początku przyjemnie potem jednak niesamowicie się wkurzyłem bo drogowcy zrobili remont i posypali drogą miliardem złowrogich kamyczków. Masakra, płakałem razem z ramą ;) Według mnie to skandal, że zezwala się na takie remonty dróg, nikt nie patrzy na to, że kamyki niszczą ludziom karoserię samochodów, a nam rowery.
Pod znakiem Zakopane oczywiście przerwa i fota. Po to tu przyjechałem hehe. Zjazd do centrum Zakopanego był błędem. Miliard ludzi, kicz, discopolo, migające kolorowe reklamy i wszechobecny szpan. Nienawidzę takich rzeczy. Wiedziałem, że tak będzie ale mimo to wpakowałem się w sam środek tej tandety - na Krupówki. Cóż. Zdecydowanie najgorsza część doby to właśnie pobyt w samym Zakopanem. Droga jest celem :)
Wydostałem się stamtąd jak najszybciej się dało i poleciałem na Kościelisko. Minąłem hotel Mercure z pod którego jeszcze nie tak dawno ruszał wyścig Tatra Road Race. Wspomnienia wróciły, zresztą czekało mnie kilkanaście kilometrów po trasie owego wyścigu. W Kościelisku przerwa w sklepie bo już zaczęło brakować paliwa. Ruszyłem dalej i po chwili podjazd pod Gubałówkę :) Niemal 2 kilometry przy 10% nachylenia średniego. Dało w kość. Na zjeździe strach w oczach i zaciśnięte klamki. Dziury straszne i kurcze niesamowite jest to, że leciałem po tym ledwo 30 na godzinę, a miesiąc temu ponad 70 i jeszcze dokręcałem. Takie rzeczy robią z człowiekiem wyścigi ;)
Zjechałem sobie emocjonującym zjazdem przez Słodyczki i musiałem znów targać na ponad 1000m nad poziomem morza do Zębu. Tam jednak nagroda i kilka długich kilometrów zjazdu aż do miejscowości Szaflary. No w pewnym uproszeniu bo jakieś tam hopki po drodze były jeszcze.
Przeciąłem Zakopiankę i bokami pojechałem na Ostrowsko. Fajny objazd, można ominąć sporo kilometrów zakopianki i centrum Nowego Targu. A droga jest dobra i ma nawet fajne widoki. Kilka kilometrów wojewódzkiej na Nowy Sącz ale oczywiście w Harklowej zjazd w lewo i koleeejny podjazd - Przełęcz Knurowska. Kultowa. Tempo takie sobie, jak na 200km chyba niezłe. Na górze dłuższa przerwa żeby pojeść spokojnie żelki :)
Zjazd przez Ochotnicę, w połowie sklep i znów zawitałem do Łącka. Tym razem jednak miałem nie 90, a 250km na liczniku. Trzeba było pomęczyć do Kamienicy pod górę, a chwilę potem już porządnie walczyć z podjazdem pod Ostrą. Oj ciągnął się ten podjazd, ciągnął... Przed szczytem dorzuciłem do pieca bo skręciłem w lewo na Przełęcz Słopnicką. Nogi zmęczone i pieką? Bum, masz 17% zobaczysz co to piekące nogi ;) Ale wdrapałem się. Nawet jestem skłonny stwierdzić, że lepiej jechało mi się po dwycyfrowych nachyleniach niż po tych jednocyfrowych.
Zjechałem sobie do Zamieścia i skorzystałem ze zjazdu krajówką do miejscowości Młynne. Całkiem niezły zjazd. Potem odbiłem na Laskową i pojechałem całkiem nową jeszcze zamkniętą drogą w kierunku centrum. W centrum szybka cola i lecę na Łososinę Dolną. Postanowiłem mimo wszystko ominąć Sechną hehe, co za dużo górek to nie zdrowo.
Przemęczyłem przez te wszystkie Kąty i Iwkowe i zjechałem serpentynami do Tymowej. Tam znów sklep i ruszam bokiem w kierunku Lewniowej. Już wtedy zacząłem kombinować, gdzie dokręcić do 400. Bo trasa przewidywała jakieś 340km a dokręcać miałem w razie dobrego samopoczucia. Samopoczucie było całkiem dobre więc trzeba było to wykorzystać. Przyjechałem więc do Porąbki, w której zrobiłem ze 3 pętle i zatrzymałem się też w sklepie. Potem poleciałem do Biadolin, tam zrobiłem kawałek wzdłuż torów po czym... wróciłem do Porąbki na kolejną pętle. Kilometry ciągnęły się na tym etapie nieprawdopodobnie. Psychika zaczęła siadać bo wydawało się, że jadę i jadę, a tu ledwie ubyło 3km do celu. Ciężko. Pomogło dopiero szczegółowe opracowanie działania. Ja to jednak potrzebuje mieć plan i wtedy leci. Udało się obliczyć, że aby domknąć 400 muszę śmignąć do Brzeska, tam zrobić dwa pełne przebiegi po obwodnicy Mokrzysk, potem kawałek do ronda i jak wrócę przez Mokrzyskę to pyknie ile ma pyknąć.
Więc pojechałem i kurcze mając plan działania w głowie leciało się lekutko i przyjemnie. W międzyczasie odpaliłem znów lampy. Spostrzegłem się, że właśnie zrobiłem swój pierwszy w życiu trening "od świtu do zachodu", a nawet dłuższy :) Brzesko już o tej porze puste. Dojechałem do obwodnicy i lecę według planu. Sporo miniętych rowerzystów, ludzie korzystają z super drogi zanim zostanie oddana samochodom.
Zrobiłem dwa przebiegi, kawałek do ronda i już widziałem, że plan był idealny. Ostatnie 4 kilometry do domu przeleciały błyskawicznie. Pod bramą lekko ponad 401km, czyli dość nieźle opracowałem plan na te ostatnie dwadzieścia kilka kilometrów :) ufff.
No i tak to było. Pobijam swój najdłuższy przejechany dystans, który do wczoraj wynosił 312km. Teraz jest to 401km. Jest to oczywiście też rekord solo. Pobijam też ilość przewyższeń. z 4000 podniosłem poprzeczkę na 5149m. Piękny dzień :)
Brak upału był ważny. Wypiłem ledwie ok. 5 litrów napojów a straciłem na wadze jedynie 2kg. Podczas wyrypy 262km w Lipcu straciłem prawie 5 kilo a wypiłem sporo więcej.
Trasa przejechana bez większych problemów i kryzysów. Malutki jeden w Bukowinie ale bez tragedii. Teraz wiem, że moja wymarzona trasa w Bieszczady to już nie abstrakcja :) Ale to będzie w przyszłym roku...
zdjęcia kiepskie i nie poustawiane zgodnie z opisem ;)
Trasa:
- DST 401.40km
- Czas 15:19
- VAVG 26.21km/h
- VMAX 78.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 5149m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
167. Podjazdów trochę
Wieczór i druga część jazdy. Plan taki żeby się upodlić na podjazdach :) Szybko w myślach zorganizowałem trasę: 2 podjazdy - Bocheniec i Godów i w sumie 7 różnych wariantów żeby dojechać na szczyt. Więc postanowiłem wykorzystać je wszystkie. Tempo bardzo małe, było po 17 jak ruszyłem i byłem bez jedzenia cały dzień :) Jedynie wziąłem ze sobą bidon wody. Najpierw Bocheniec, potem Godów od Dołów i ciężki bo dziurawy zjazd do Łysej Góry. Tam podjazd poza trasą bo położyli nowy asfalt więc chciałem zobaczyć gdzie mnie wyprowadzi. Wyprowadził mnie niedaleko szczytu Godowa ale droga się niestety kończyła więc nie mogę tej drogi wliczyć do możliwości wjechania. Zjechałem, wjechałem poprawną drogą i zjechałem w kierunku Dębna krętym i technicznym zjazdem. Przyszła kolej na drugi z trzech podjazdów pod Bocheniec. Po zjeździe bezpośrednio najcięższy etap czyli Godów od Groty - kilometr ze średnim ponad 10%. Tutaj tempo zwiększyłem i udało się poprawić własny czas i nawet wskoczyć na drugie miejsce w stravie. Dość fajnie bo jechałem na 80% mając w nogach sporo pionu, także trzeba kiedy zaatakować jeszcze :) Zjechałem ulubionym zjazdem do Dołów i chwila płaskiego przez Porąbkę. Koło stadionu premia lotna więc i przyatakowałem, a jakże. Potem ostatni raz Godów, tym razem od Dębna. Na końcu około 20% ścianka ale weszła zadziwiająco łatwo. Sposób jest prosty, wystarczy się wyłączyć i myśleć o czymś zupełnie innym. A najlepiej przypomnieć sobie coś co wkurza, na przykład jak ktoś wywija nam niezbyt przyjemny numer i niszczy nam poglądy o tym kimś. Wtedy taka 20% ścianka to gówno. Zjazd znowu ulubionym zjazdem i na deser Bocheniec trzeci raz. Po zjeździe już płasko do domu. Prosto, łatwo i przyjemnie.
- DST 57.90km
- Czas 02:29
- VAVG 23.32km/h
- VMAX 81.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1216m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
163. Grzebień
Padło na 'pętle przewyższeniową'. Wiało dziś konkretnie więc cokolwiek płaskiego odpadało. Ruszyłem w kierunku Bocheńca. Był to pierwszy z wielu podjazdów więc tempo raczej powolne. Zjechałem do Porąbki i tam zaczęła się moja 30 kilometrowa pętelka do nabijania metrów w pionie (jest ich tam 570). Najpierw w miarę płasko do Niedźwiedzy, potem seria podjazdów: Gwoździec, Jaworsko, Godów. Z Godowa jechało się niesamowicie bo wiało w plecy. Przełożenie 52x11 po chwili zaczęło brakować (kadencja 128 :D). Na samym dole w pozycji aero 85,5km/h :> Poprawiłem swój mocno wyśrubowany czas zjazdu na 53 sekundy (1.1km) co daje średnią 77,6km/h. Szaleństwo. Potem przez Porąbkę trochę płaskiego, pod stadionem tradycyjnie premia lotna ;] a chwilę potem podjazd pod Bocheniec z mało znanej strony. Na koniec zjazd do Porąbki i pętla się zamyka. Zrobiłem tylko jedną choć chodziło po głowie zrobić dwie, no ale. Na koniec kolejna pętla w Porąbce, przerwa w sklepie i z powrotem na Bocheniec i do domu. Jeszcze musiałem podjechać pod rynek żeby mi przebiło 1000m w pionie :P
37 dzień z rzędu na rowerze.
37 dzień z rzędu na rowerze.
- DST 58.70km
- Czas 02:18
- VAVG 25.52km/h
- VMAX 85.00km/h
- Temperatura 29.0°C
- Podjazdy 1003m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
142. Wokół jezior
Dość spontaniczna jazda solo. Wyszło ciekawie, szybko i pagórkowato - tak jak lubię. Temperatura niecałe 20 stopni, wędrujące chmury i wiejący wiatr. Dość chłodno w sumie :0 Ruszam pół świadomie na Brzesko, nie jest to zbyt dobre po oznacza, że muszę przebranąć kilka kilometrów krajówką bez pobocza (DK75). No nic, jadę. Staram się trzymać mocne tempo żeby mieć to z głowy. Za Gnojnikiem dłuższy podjazd i w połowie zjazdu wreszcie opuszczam mało przyjemną drogę. Jadę na Tymową i w centrum odbijam na serpentyny do Iwkowej. W połowie spotykam Mateusza w samochodzie, który wręcza mi puszkę z napojem - super :) Rozmawiamy chwilę, kolega zapoznaje mnie z koleżanką i po chwili ruszam dalej. Miłe spotkanie :)
Przejeżdżam Iwkową i Kąty i po hopkach ląduje koło lotniska w Łososinie Dolnej. Ruch spory w powietrzu. Jadę na Ujanowice, a potem skręcam na boczną drogę do Tęgoborza. Omijam w ten sposób sporo kilometrów krajówki. Chwilę jednak muszę z niej znów skorzystać ale tylko kawałek do Kurowa. Tu czeka mnie całkiem ciekawy podjazd - 1,2km i średnio 9% ale ścianki podchodzące pod 17% :)
Na szczycie krótka przerwa i lecę dalej w dół do Gródka. Udaje się wykręcić koma na zjeździe, spoko. Na dole fotka jeziora i trza lecieć dalej. W Bartkowej-Posadowej jak zawsze walka z koleinami na drodze i potem z podjazdem, a jeszcze potem z dziurawym zjazdem i jeszcze bardziej dziurawym dojazdem do Paleśnicy :D ahh...
Potem było już jednak lepiej i sobie ładnie leciałem do Zakliczyna z wiatrem bocznym. Od Zakliczyna standard - na Gwoździec, znienawidzony podjazd ale po nim już względnie płasko domety domu. Trochę się wkurzyłem bo miałem ochotę na przerwie w sklepie ale był czynny do 16. A podjechałem 16:04 :|
Jakoś jednak dojechałem i dopiero w domu nawpieprzałem się ciastek :D W sumie cały dzień na dwóch bidonach picia - zero jedzenia.
Przejeżdżam Iwkową i Kąty i po hopkach ląduje koło lotniska w Łososinie Dolnej. Ruch spory w powietrzu. Jadę na Ujanowice, a potem skręcam na boczną drogę do Tęgoborza. Omijam w ten sposób sporo kilometrów krajówki. Chwilę jednak muszę z niej znów skorzystać ale tylko kawałek do Kurowa. Tu czeka mnie całkiem ciekawy podjazd - 1,2km i średnio 9% ale ścianki podchodzące pod 17% :)
Na szczycie krótka przerwa i lecę dalej w dół do Gródka. Udaje się wykręcić koma na zjeździe, spoko. Na dole fotka jeziora i trza lecieć dalej. W Bartkowej-Posadowej jak zawsze walka z koleinami na drodze i potem z podjazdem, a jeszcze potem z dziurawym zjazdem i jeszcze bardziej dziurawym dojazdem do Paleśnicy :D ahh...
Potem było już jednak lepiej i sobie ładnie leciałem do Zakliczyna z wiatrem bocznym. Od Zakliczyna standard - na Gwoździec, znienawidzony podjazd ale po nim już względnie płasko do
Jakoś jednak dojechałem i dopiero w domu nawpieprzałem się ciastek :D W sumie cały dzień na dwóch bidonach picia - zero jedzenia.
- DST 111.80km
- Czas 03:44
- VAVG 29.95km/h
- VMAX 70.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 1358m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
126. Tatra Road Race
Przygotowania do startu już w Piątek, aby nie gonić rano w Sobotę. Pobudka 5:15, szybkie espresso, buła z nutellą i pakowanie auta. Ruszyliśmy na Zakopane całą rodziną :) Przyjazd na miejsce tuż przed zamknięciem biura zawodów (korki) ale koniec końców wszystko ok. Szybko się przebrałem, przygotowałem rower, spakowałem bidony i żele i ruszyłem trochę pokręcić przed startem. Spotkałem Dawida więc chwilę z nim pokręcone. 10 minut przed startem decydujemy się zając sobie miejsce na kresce. Aż za dobrze pamiętam zeszły rok w Wiśniczu jak się ustawiłem z tyłu i wyścig miałem przegrany po przejechaniu 20 metrów :)
Krótkie wprowadzenie jednego z organizatorów, samochody obsługi ruszyły i my za nimi. Pierwsza myśl była taka żeby tylko nie wypieprzyć na początku pośród prawie setki startujących. Druga myśl po wyjeździe z terenu hotelu - "ale zajebiście". Zamknięta (początkowo) trasa i prawie stu kolarzy jadących w peletonie. Słychać było jeden wielki szum opon na asfalcie, coś pięknego. Jedna z tych chwil, które ogląda się zazwyczaj w eurosporcie jak jakiś tour pokazują :)
Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem startu honorowego za samochodem pilota wyścigu. Tempo dość niskie. Start ostry nastąpił w Kościelisku po skręcie w prawo z głównej drogi. Ruszyłem do przodu żeby nie dać się zgubić już na samym początku. Od razu na pierwsze danie 1,7km podjazdu ze średnim nachyleniem 10% w kierunku Gubałówki. Przy okazji wjechaliśmy od razu na najwyższą wysokość wyścigu - 1134m n.p.m. Tempo po starcie ostrym bardzo ostre, więc ten odcinek pokonany ze średnią ponad 15km/h (10% nachylenia średnio!). Tempo dość szarpane, ze dwa razy grupa lekko mi się oddalała ale zdołałem zespawać. Tuż przed premią górską tempo poszło już zbyt mocne bo faworyci chcieli powalczyć o nagrody więc nasza grupa podzieliła się na dwie części, a ja wylądowałem w tej drugiej. Próbujemy zespawać na zjeździe, ale w przodzie kilku bardzo mocnych kolarzy skutecznie uciekało. W końcu i tamci się podzieli i na czele zostało bodaj 6 ludzi, którzy między sobą rozegrali podium całego wyścigu. Potem kilku w drugiej grupie i kilku w grupie trzeciej czyli mojej.
Tempo kosmiczne, co by dużo nie mówić po wjeździe na premię górską mieliśmy kilka kilometrów zjazdu i kilka płaskiego. Mi wyszło 14km ze średnią 50km/h. Za miejscowością Ciche drugi podjazd, tym razem lekko ponad 5km i ok. 3,5%. Tutaj też siły wszyscy mieli, więc średnio 26km/h. Wsunąłem pierwszego żela (celowałem żeby je zjadać co 20km). Końcówka podjazdu dość ciężka ale dojeżdżamy wszyscy równo. Na zjeździe grupa tradycyjnie się rozciąga, zjazd dynamiczny, licznik momentami przekracza 70km/h. Po zjeździe znów się łączymy i tym razem ponad 7km podjazdu do miejscowości Ząb. Profil podjazdu podobny jak przez cały dzień: w miarę spokojny początek i dwucyfrowe wartości nachylenia pod koniec. Daje to ostro w kość :)
Mijamy Ząb i wjeżdżamy na 35 kilometrową pętle, którą trzeba będzie pokonać dwa razy. Na początek ponad 6km pięknego zjazdu, cały czas grubo ponad 50km/h. Potem jeden z cięższych podjazdów czyli premia górska pod Pitoniówkę (2,3km @10% i max 17%). W samej końcówce lekko mi brakuje i grupa odjeżdża. Na szczycie łapię szybko wodę i lecę w dół. Wiem, że czeka mnie teraz tryb czasówki żeby złapać grupę, na szczęście teren cały czas opada więc można ciąć. Kontakt wzrokowy cały czas mam więc jest jakaś motywacja. Znów wychodzi kosmos: 6km i średnia 52km/h :) Mijam premię lotną i zaczyna się znów góra, ale grupa przybliża się coraz bardziej. W końcu po ponad 10km udaje się dojść na koło, w samej końcówce podjazdu.
Radość nie trwa długo, bo pogoń pozbawiła mnie sił i tak ostatni podjazd na pętli (5km i 5%) idzie ciężko. Koło trzymam do samej końcówki, gdzie nachylenie rośnie do ponad 15% i tu znów go puszczam. Na dziś to już koniec mojej przygody z kilkuosobową grupką, Do samego końca będę musiał jechać sam z malutkimi wyjątkami w postaci pojedynczych osób. Na końcu pierwszej pętli mam rozstawionych ludzi z bidonem, więc pusty ląduje na poboczu i biorę nowy. Zaczyna się druga pętla, morale trochę niskie bo mam w pamięci wszystkie podjazdy, które znów trzeba pokonać... Ale najpierw ten długi zjazd, udaje się trochę odpocząć. Przez długi czas nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Rozpoczyna się znów 'Pitoniówka', jadę swoim tempem, na górze biorę izotonik i znów mnóstwo zjazdu, na którym jak się okazuje odrabiam sporo straty tych przede mną bo nagle pojawia się na horyzoncie dwóch gości.
Ci są jednak trochę szybsi na podjazdach więc trwa zabawa w kotka i myszkę ;> Dochodzę ich w końcu na najdłuższym podjeździe pętli. W połowie gość na poboczu mówi, że jedziemy w granicach 30 miejsca. To powoduje, że dostaje powera w nogach. Wcinam ostatniego żela z kofeiną i lecę dalej. Dwóch gości wyprzedzam i zostawiam w tyle na zjazdach. Wyjeżdżam z pętli i w głowie siedzi już tylko ostatni podjazd, wisienka na torcie - Słodyczki. Prawie 7km i 5,5% ale im bliżej góry tym bardziej stromo. Męczę okrutnie, cały czas za plecami ktoś się czai, kilka osób niestety mnie wyprzedza ale w dalszym ciągu nie jest źle. W końcu docieram na szczyt i zostaje ostatnie 5km trasy. Najpierw niezwykle niebezpieczny zjazd do Kościeliska. Na końcu doganiam jakiegoś gościa na kilkadziesiąt metrów. Wyjeżdżamy na ostatnie 3km i skręcamy na główną szosę Kościelisko - Zakopane. Na 2km przed metą dochodzą do rywala, chwilę odpoczywam na kole i podejmuję próbę ataku. Element zaskoczenia jest kluczowy i rywal nie daje rady złapać koła. Ja tymczasem wpadam na ostatni kilometr, rower rozkręcam do 70km/h choć jest niemal płasko. Ostatni zakręt i pozostaje 600m do mety lekko pod górę. Przewagę mam jednak wystarczającą i dojeżdżam na metę przed rywalem :) Daje mi to 9 miejsce w kategorii oraz w klasyfikacji open miejsce 34. Docieram do mety jedynie 29 minut po zwycięzcy co dla mnie jest wielkim sukcesem.
Na mecie fajny bufet, świetny makaron i dzielenie się wrażeniami z innymi :) Zostaje jeszcze obejrzeć dekorację i powoli trzeba ruszać w długą podróż do domu. Niezwykle piękny, ciężki dzień.
Kilka słów o samej imprezie Tatra Road Race. Wyścig zorganizowany perfekcyjnie! Trasa okrutnie ciężka, ale o to przecież chodzi :) Zabezpieczenie i oznakowanie doskonałe. Każde skrzyżowanie obstawione przez osp, na trasie krążyło kilka samochodów z obsługi oraz kilka motocykli, które dbały o zabezpieczenie trasy dla czołówki. Przez całą trasę nie musiałem ani razu myśleć o ruchu samochodowym, mogłem skupić się na rywalizacji. Miasteczko wyścigowe w super miejscu i świetnie zorganizowane. Wszyscy super mili, atmosfera odpowiednia, nagrody niezwykle cenne. Ogólnie bez mrugnięcia okiem daje 10 na 10. Do niczego nawet nie siłę nie mogę się przyczepić. A, daje nawet 11 poza skalą, bo z niektórych miejsc na trasie widoki były niemoralnie piękne :P Wracam za rok!
To jeszcze garść dziwnych oraz mniej dziwnych statystyk:
średnia prędkość pod górę - 19,1km/h
średnia prędkość po płaskim - 34km/h
średnia prędkość zjazdów - 48km/h
Czas spędzony na podjazdach - 2:24h
Czas spędzony na płaskim - marne 39 minut
Czas spędzony na zjeżdżaniu - 59 minut
Krótkie wprowadzenie jednego z organizatorów, samochody obsługi ruszyły i my za nimi. Pierwsza myśl była taka żeby tylko nie wypieprzyć na początku pośród prawie setki startujących. Druga myśl po wyjeździe z terenu hotelu - "ale zajebiście". Zamknięta (początkowo) trasa i prawie stu kolarzy jadących w peletonie. Słychać było jeden wielki szum opon na asfalcie, coś pięknego. Jedna z tych chwil, które ogląda się zazwyczaj w eurosporcie jak jakiś tour pokazują :)
Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem startu honorowego za samochodem pilota wyścigu. Tempo dość niskie. Start ostry nastąpił w Kościelisku po skręcie w prawo z głównej drogi. Ruszyłem do przodu żeby nie dać się zgubić już na samym początku. Od razu na pierwsze danie 1,7km podjazdu ze średnim nachyleniem 10% w kierunku Gubałówki. Przy okazji wjechaliśmy od razu na najwyższą wysokość wyścigu - 1134m n.p.m. Tempo po starcie ostrym bardzo ostre, więc ten odcinek pokonany ze średnią ponad 15km/h (10% nachylenia średnio!). Tempo dość szarpane, ze dwa razy grupa lekko mi się oddalała ale zdołałem zespawać. Tuż przed premią górską tempo poszło już zbyt mocne bo faworyci chcieli powalczyć o nagrody więc nasza grupa podzieliła się na dwie części, a ja wylądowałem w tej drugiej. Próbujemy zespawać na zjeździe, ale w przodzie kilku bardzo mocnych kolarzy skutecznie uciekało. W końcu i tamci się podzieli i na czele zostało bodaj 6 ludzi, którzy między sobą rozegrali podium całego wyścigu. Potem kilku w drugiej grupie i kilku w grupie trzeciej czyli mojej.
Tempo kosmiczne, co by dużo nie mówić po wjeździe na premię górską mieliśmy kilka kilometrów zjazdu i kilka płaskiego. Mi wyszło 14km ze średnią 50km/h. Za miejscowością Ciche drugi podjazd, tym razem lekko ponad 5km i ok. 3,5%. Tutaj też siły wszyscy mieli, więc średnio 26km/h. Wsunąłem pierwszego żela (celowałem żeby je zjadać co 20km). Końcówka podjazdu dość ciężka ale dojeżdżamy wszyscy równo. Na zjeździe grupa tradycyjnie się rozciąga, zjazd dynamiczny, licznik momentami przekracza 70km/h. Po zjeździe znów się łączymy i tym razem ponad 7km podjazdu do miejscowości Ząb. Profil podjazdu podobny jak przez cały dzień: w miarę spokojny początek i dwucyfrowe wartości nachylenia pod koniec. Daje to ostro w kość :)
Mijamy Ząb i wjeżdżamy na 35 kilometrową pętle, którą trzeba będzie pokonać dwa razy. Na początek ponad 6km pięknego zjazdu, cały czas grubo ponad 50km/h. Potem jeden z cięższych podjazdów czyli premia górska pod Pitoniówkę (2,3km @10% i max 17%). W samej końcówce lekko mi brakuje i grupa odjeżdża. Na szczycie łapię szybko wodę i lecę w dół. Wiem, że czeka mnie teraz tryb czasówki żeby złapać grupę, na szczęście teren cały czas opada więc można ciąć. Kontakt wzrokowy cały czas mam więc jest jakaś motywacja. Znów wychodzi kosmos: 6km i średnia 52km/h :) Mijam premię lotną i zaczyna się znów góra, ale grupa przybliża się coraz bardziej. W końcu po ponad 10km udaje się dojść na koło, w samej końcówce podjazdu.
Radość nie trwa długo, bo pogoń pozbawiła mnie sił i tak ostatni podjazd na pętli (5km i 5%) idzie ciężko. Koło trzymam do samej końcówki, gdzie nachylenie rośnie do ponad 15% i tu znów go puszczam. Na dziś to już koniec mojej przygody z kilkuosobową grupką, Do samego końca będę musiał jechać sam z malutkimi wyjątkami w postaci pojedynczych osób. Na końcu pierwszej pętli mam rozstawionych ludzi z bidonem, więc pusty ląduje na poboczu i biorę nowy. Zaczyna się druga pętla, morale trochę niskie bo mam w pamięci wszystkie podjazdy, które znów trzeba pokonać... Ale najpierw ten długi zjazd, udaje się trochę odpocząć. Przez długi czas nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Rozpoczyna się znów 'Pitoniówka', jadę swoim tempem, na górze biorę izotonik i znów mnóstwo zjazdu, na którym jak się okazuje odrabiam sporo straty tych przede mną bo nagle pojawia się na horyzoncie dwóch gości.
Ci są jednak trochę szybsi na podjazdach więc trwa zabawa w kotka i myszkę ;> Dochodzę ich w końcu na najdłuższym podjeździe pętli. W połowie gość na poboczu mówi, że jedziemy w granicach 30 miejsca. To powoduje, że dostaje powera w nogach. Wcinam ostatniego żela z kofeiną i lecę dalej. Dwóch gości wyprzedzam i zostawiam w tyle na zjazdach. Wyjeżdżam z pętli i w głowie siedzi już tylko ostatni podjazd, wisienka na torcie - Słodyczki. Prawie 7km i 5,5% ale im bliżej góry tym bardziej stromo. Męczę okrutnie, cały czas za plecami ktoś się czai, kilka osób niestety mnie wyprzedza ale w dalszym ciągu nie jest źle. W końcu docieram na szczyt i zostaje ostatnie 5km trasy. Najpierw niezwykle niebezpieczny zjazd do Kościeliska. Na końcu doganiam jakiegoś gościa na kilkadziesiąt metrów. Wyjeżdżamy na ostatnie 3km i skręcamy na główną szosę Kościelisko - Zakopane. Na 2km przed metą dochodzą do rywala, chwilę odpoczywam na kole i podejmuję próbę ataku. Element zaskoczenia jest kluczowy i rywal nie daje rady złapać koła. Ja tymczasem wpadam na ostatni kilometr, rower rozkręcam do 70km/h choć jest niemal płasko. Ostatni zakręt i pozostaje 600m do mety lekko pod górę. Przewagę mam jednak wystarczającą i dojeżdżam na metę przed rywalem :) Daje mi to 9 miejsce w kategorii oraz w klasyfikacji open miejsce 34. Docieram do mety jedynie 29 minut po zwycięzcy co dla mnie jest wielkim sukcesem.
Na mecie fajny bufet, świetny makaron i dzielenie się wrażeniami z innymi :) Zostaje jeszcze obejrzeć dekorację i powoli trzeba ruszać w długą podróż do domu. Niezwykle piękny, ciężki dzień.
Kilka słów o samej imprezie Tatra Road Race. Wyścig zorganizowany perfekcyjnie! Trasa okrutnie ciężka, ale o to przecież chodzi :) Zabezpieczenie i oznakowanie doskonałe. Każde skrzyżowanie obstawione przez osp, na trasie krążyło kilka samochodów z obsługi oraz kilka motocykli, które dbały o zabezpieczenie trasy dla czołówki. Przez całą trasę nie musiałem ani razu myśleć o ruchu samochodowym, mogłem skupić się na rywalizacji. Miasteczko wyścigowe w super miejscu i świetnie zorganizowane. Wszyscy super mili, atmosfera odpowiednia, nagrody niezwykle cenne. Ogólnie bez mrugnięcia okiem daje 10 na 10. Do niczego nawet nie siłę nie mogę się przyczepić. A, daje nawet 11 poza skalą, bo z niektórych miejsc na trasie widoki były niemoralnie piękne :P Wracam za rok!
To jeszcze garść dziwnych oraz mniej dziwnych statystyk:
średnia prędkość pod górę - 19,1km/h
średnia prędkość po płaskim - 34km/h
średnia prędkość zjazdów - 48km/h
Czas spędzony na podjazdach - 2:24h
Czas spędzony na płaskim - marne 39 minut
Czas spędzony na zjeżdżaniu - 59 minut
- DST 110.30km
- Czas 03:58
- VAVG 27.81km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 2670m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze