Wpisy archiwalne w kategorii
>1000m
Dystans całkowity: | 11196.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 427:09 |
Średnia prędkość: | 26.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 144042 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (82 %) |
Suma kalorii: | 36084 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 130.19 km i 4h 58m |
Więcej statystyk |
121. Rekord Solo, straszliwie ciężki ale piękny dzień
Decyzja o jeździe wyszła dość spontanicznie. Wieczorem przygotowałem rzeczy na wszelki wypadek ale bez musu jazdy. Zdecydować miałem rano. Budzik 6:35 i o dziwo wstaje bez problemu i z chęciami na jazdę. Więc szybkie przebranie, śniadanie i tuż po 7 ruszam. Czuć, że będzie ciepło, choć o tej 7 jeszcze jest przyzwoicie i pusto na drogach. Lecę dość mocno w kierunku Złotej, tempo lekko poniżej 30km/h.
W Złotej pierwszy podjazd, pokonany spokojnie. Bokami lecę w kierunku Lipnicy Murowanej, unikając krajówki. Tutaj trasa pokryła się sporo z tą z przed kilku dni na Przehybę. Czyli na Rajbrot i Żegocinę, a potem sinusoidą do Starego Rybia. Dobrze było mieć ten odcinek za sobą bo ostro daje po tyłku. Dobry na jakieś treningi interwałowe, a nie wyprawę całodniową :) Od Rybia kawałek dobrego zjazdu i za chwilę skręcam na Tymbark. Potoki i coraz większe górki w koło oraz pogoda potęgują wrażenie wakacji :)
W Tymbarku klasycznie odcinek po bruku, przejazd przez rynek i kawałek krajówką. Po chwili jednak odbijam na Zalesie. Tempo idzie dobre, więc wykręcam trzeci czas w stravie nawet o tym nie myśląc :) Na koniec kilka ścian 17% i jestem na premii drugiej kategorii :) Po zjeździe trasa już odbiega od tej znanej. Skręcam bowiem na Kamienice i z bólem lecę z góry bo wiem, że za kilka godzin będę męczył tędy pod górę...
Przelatuje przez Kamienicę i po kilku kilometrach wylatuje przy drodze głównej. W lewo na Sącz, w prawo na Nowy Targ. Skręcam w prawo i znak informuje mnie, że czeka mnie 14 kilometrów do Krościenka nad Dunajecem. Im bliżej tym ruch większy, ludzie wyleźli z domów taki upał ;P W centrum pokaźny korek, ale dość szybko go pokonuje i wylatuje w prawo ponownie na Nowy Targ. Przytrafia się kilka hopek, do tego zaczyna brakować picia więc momentalnie tempo spada i robi się ciężko. Na szczęście w miarę sprawnie docieram do skrętu na Niedzicę. Po kolejnych podjazdach docieram do Czorsztyna i udaje się znaleźć dobrze usytuowany sklep. Kupuje Pepsi, żelki i tymbarka do bidonu.
Ruszam dalej, wreszcie za którymś zakrętem wyłaniają się Tatry. No tak niezbyt ładnie, bo znów widzialność tragiczna ale coś tam widać. Zaczynają się też fajne zjazdy do Niedzicy. Tu znów masa ludzi bo zamek oraz kawałek dalej zapora. Udaje się jednak zostawić ich w tyle i wpadam do Dębna. Przez Dębno przejeżdżam średnio pińcet razy w miesiącu, ale nie przez to Dębno :) Docieram ponownie do głównej, ale męczę się nią jedynie z kilometr. Po tym kilometrze mam skręt na Ochotnicę Górną co oznacza też danie główne dnia - Przełęcz Knurowską, podjazd 48(?) zakrętów czy jakoś tak. W sumie dość krótki (5km) i nie jakiś straszny (6%) ale mimo to 'kultowy'. Może to przez te zakręty? Jest w każdym razie fajnie i ciężko. Po drodze nie ma nic co by podpowiadało ile jeszcze zostało do szczytu, więc ten zjawia się dość nieoczekiwanie. Na górze krótka przerwa i ruszam do Ochotnicy. Teraz czeka mnie kilkanaście kilometrów w dół co zawsze jest miłe :)
Gdzieś tam na dole znów zatrzymuje się w sklepie, ale nie jest kolorowo bo brakuje funduszy. Biorę więc pepsi oraz 1,5L wody smakowej. Musi wystarczyć na pozostałe ... 105km hah :0 Wylatuje do głównej i trasa zaczyna się pokrywać z ranem tyle, że w przeciwnym kierunku. Przełęcz Ostra daje ostro (:>) popalić ale jakoś wmęczam, pomaga skitrany w kieszonce żel :) Na górze dłuższa przerwa, dopijam resztkę pepsi i śmigam w dół do Limanowej. Teraz na szczęście sporo płaskiego/lekko z góry. Za Laskową lecę wzdłuż rzeki, ludzie pływają więc i ja się na chwilę zatrzymuje żeby się oblać wodą. Niestety ta ma temperaturę taką jaka panuje w bidonie więc niewiele to daje.
Picia zaczyna brakować, robi się ciężko, a do tego wkraczam do Ujanowic i na horyzoncie majaczy Sechna. Tu już bez sentymentów, targam na siłę do góry na najlżejszym przełożeniu, klnąc pod nosem żeby to się już skończyło. Kończy się, ale kończy się też coraz bardziej zawartość bidonów. Włączam tryb oszczędzania, nie jest wesoło. Lecę przez Iwkową, zaczyna się podjazd do serpentyn, jadę z żałosną prędkością. Wszystko już boli. Serpentyny zjeżdżam bardzo zachowawczo bo różnie to jest jak człowiek zmęczony. Docieram do krajówki, znów męczący fragment pod górę. Odbijam w prawo na Biesiadki, znów same cholerne hopki. Picie kończy się ostatecznie. Zjeżdżam nie ogarniając już zbytnio co się dzieje do Łoniowej. W Dołach znajduje sklep, wyciągam ostatnią złotówkę i biorę oranżadę na miejscu :D
Lecę dalej, oranżada na długo nie starcza, ale docieram do Porąbki i uzupełniam w końcu wodę u babci ;) Przeżyje. Drugi bidon kranówa i polewam się po całości co dość fajnie pomaga. Z Porąbki bez czarowania - najkrótszą trasą do domu.
Pobijam w ten sposób rekord jazdy solo - 262,8km. Przewyższeń żeby nie wywołać gówno burzy - miliard metrów. Picia poszło 11 bidonów i było to stanowczo za mało! Jedzenia okrutnie mało: żel sis, paczka żelków miśków, jedno pociągnięcie toffi z tubki. Więcej nie dałem rady!
Pada też 8000km w sezonie :)
W Złotej pierwszy podjazd, pokonany spokojnie. Bokami lecę w kierunku Lipnicy Murowanej, unikając krajówki. Tutaj trasa pokryła się sporo z tą z przed kilku dni na Przehybę. Czyli na Rajbrot i Żegocinę, a potem sinusoidą do Starego Rybia. Dobrze było mieć ten odcinek za sobą bo ostro daje po tyłku. Dobry na jakieś treningi interwałowe, a nie wyprawę całodniową :) Od Rybia kawałek dobrego zjazdu i za chwilę skręcam na Tymbark. Potoki i coraz większe górki w koło oraz pogoda potęgują wrażenie wakacji :)
W Tymbarku klasycznie odcinek po bruku, przejazd przez rynek i kawałek krajówką. Po chwili jednak odbijam na Zalesie. Tempo idzie dobre, więc wykręcam trzeci czas w stravie nawet o tym nie myśląc :) Na koniec kilka ścian 17% i jestem na premii drugiej kategorii :) Po zjeździe trasa już odbiega od tej znanej. Skręcam bowiem na Kamienice i z bólem lecę z góry bo wiem, że za kilka godzin będę męczył tędy pod górę...
Przelatuje przez Kamienicę i po kilku kilometrach wylatuje przy drodze głównej. W lewo na Sącz, w prawo na Nowy Targ. Skręcam w prawo i znak informuje mnie, że czeka mnie 14 kilometrów do Krościenka nad Dunajecem. Im bliżej tym ruch większy, ludzie wyleźli z domów taki upał ;P W centrum pokaźny korek, ale dość szybko go pokonuje i wylatuje w prawo ponownie na Nowy Targ. Przytrafia się kilka hopek, do tego zaczyna brakować picia więc momentalnie tempo spada i robi się ciężko. Na szczęście w miarę sprawnie docieram do skrętu na Niedzicę. Po kolejnych podjazdach docieram do Czorsztyna i udaje się znaleźć dobrze usytuowany sklep. Kupuje Pepsi, żelki i tymbarka do bidonu.
Ruszam dalej, wreszcie za którymś zakrętem wyłaniają się Tatry. No tak niezbyt ładnie, bo znów widzialność tragiczna ale coś tam widać. Zaczynają się też fajne zjazdy do Niedzicy. Tu znów masa ludzi bo zamek oraz kawałek dalej zapora. Udaje się jednak zostawić ich w tyle i wpadam do Dębna. Przez Dębno przejeżdżam średnio pińcet razy w miesiącu, ale nie przez to Dębno :) Docieram ponownie do głównej, ale męczę się nią jedynie z kilometr. Po tym kilometrze mam skręt na Ochotnicę Górną co oznacza też danie główne dnia - Przełęcz Knurowską, podjazd 48(?) zakrętów czy jakoś tak. W sumie dość krótki (5km) i nie jakiś straszny (6%) ale mimo to 'kultowy'. Może to przez te zakręty? Jest w każdym razie fajnie i ciężko. Po drodze nie ma nic co by podpowiadało ile jeszcze zostało do szczytu, więc ten zjawia się dość nieoczekiwanie. Na górze krótka przerwa i ruszam do Ochotnicy. Teraz czeka mnie kilkanaście kilometrów w dół co zawsze jest miłe :)
Gdzieś tam na dole znów zatrzymuje się w sklepie, ale nie jest kolorowo bo brakuje funduszy. Biorę więc pepsi oraz 1,5L wody smakowej. Musi wystarczyć na pozostałe ... 105km hah :0 Wylatuje do głównej i trasa zaczyna się pokrywać z ranem tyle, że w przeciwnym kierunku. Przełęcz Ostra daje ostro (:>) popalić ale jakoś wmęczam, pomaga skitrany w kieszonce żel :) Na górze dłuższa przerwa, dopijam resztkę pepsi i śmigam w dół do Limanowej. Teraz na szczęście sporo płaskiego/lekko z góry. Za Laskową lecę wzdłuż rzeki, ludzie pływają więc i ja się na chwilę zatrzymuje żeby się oblać wodą. Niestety ta ma temperaturę taką jaka panuje w bidonie więc niewiele to daje.
Picia zaczyna brakować, robi się ciężko, a do tego wkraczam do Ujanowic i na horyzoncie majaczy Sechna. Tu już bez sentymentów, targam na siłę do góry na najlżejszym przełożeniu, klnąc pod nosem żeby to się już skończyło. Kończy się, ale kończy się też coraz bardziej zawartość bidonów. Włączam tryb oszczędzania, nie jest wesoło. Lecę przez Iwkową, zaczyna się podjazd do serpentyn, jadę z żałosną prędkością. Wszystko już boli. Serpentyny zjeżdżam bardzo zachowawczo bo różnie to jest jak człowiek zmęczony. Docieram do krajówki, znów męczący fragment pod górę. Odbijam w prawo na Biesiadki, znów same cholerne hopki. Picie kończy się ostatecznie. Zjeżdżam nie ogarniając już zbytnio co się dzieje do Łoniowej. W Dołach znajduje sklep, wyciągam ostatnią złotówkę i biorę oranżadę na miejscu :D
Lecę dalej, oranżada na długo nie starcza, ale docieram do Porąbki i uzupełniam w końcu wodę u babci ;) Przeżyje. Drugi bidon kranówa i polewam się po całości co dość fajnie pomaga. Z Porąbki bez czarowania - najkrótszą trasą do domu.
Pobijam w ten sposób rekord jazdy solo - 262,8km. Przewyższeń żeby nie wywołać gówno burzy - miliard metrów. Picia poszło 11 bidonów i było to stanowczo za mało! Jedzenia okrutnie mało: żel sis, paczka żelków miśków, jedno pociągnięcie toffi z tubki. Więcej nie dałem rady!
Pada też 8000km w sezonie :)
- DST 262.80km
- Czas 10:02
- VAVG 26.19km/h
- VMAX 87.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 4002m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
118. Przehyba i dwieście w peletonie
Kawał trasy na początek Lipca. Arek zaprosił na 8-9 godzin jazdy bez planu i zjawiło się nas sześciu mimo wczesnej pory. Ruszyliśmy nie wiedząc gdzie jedziemy za Arkiem. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że w planach jest Przehyba. Na początek lecimy bokiem w kierunku Chronowa, tempo nadawali głównie Marcin, Arek i Rafał. Atmosfera wesoła, tempo średnie - przyjemnie. Na zjeździe przed Lipnicą wyskoczyłem sobie do przodu ale peleton nie puścił mnie w odjazd :P
Od centrum jedziemy w kierunku Żegociny, jest kilka hopek. W Żegocinie Rafał z Marcinem zyskali kilkadziesiąt metrów i musiałem zrobić sprinta żeby w ostatniej chwili pokazać, że musimy skręcić w prawo na Kamionną. Od tego momentu kilkanaście kilometrów sinusoidy, dosłownie cały czas w górę i w dół na zmianę. Taki urok tych terenów oraz bocznych dróg. Wyjechaliśmy w Starym Rybiu, tutaj pożegnał się z nami Rafał, który miał ograniczony czas, i pozostała na piątka. Skręciliśmy w kierunku Tymbarku.
Po kilku kolejnych hopach wreszcie kilka minut w miarę płaskiej drogi. W Tymbarku sektor brukowy, starałem się jechać koło 30km/h i było ciężko. A to tylko kilkaset metrów. Nie chcę myśleć jak to wygląda na klasyku typu Paryż-Robuaix, gdzie bruku są całe dziesiątki kilometrów, a tempo dobrze ponad 40km/h.... Po wyjeździe z Tymbarku kierujemy się na Słopnice i czeka nas wiele kilometrów podjazdu, zakończonego 3.3km odcinkiem z nachyleniem średnim 7% i max 17%. Sam podjazd od Słopnic ma 11km i jest sklasyfikowany jako podjazd drugiej kategorii. Od szczytu mamy bardzo ostry zjazd i kolejny kilometr podjazdu w kierunku przełęczy Ostrej.
Na szczyt nie docieramy bo wcześniej skręcamy w prawo. I teraz dla odmiany wiatr w plecy i niemal 18km z górki :) Na początku zyskuje przewagę ale potem czekam na resztę i jedziemy po zmianach cały czas ponad 40-45km/h. Piękna sprawa. Na dole seria trzech rond i danie główne - Przehyba. 3 najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce, jeden z trzech sklasyfikowany poza kategorią (HC bo akurat TdF się zbliża). 13km i 6% średnio ale nachylenie nie jest równe acz stale rośnie. I już na przykład ostatnie 6km to nachylenie niemal 9%, a jest nawet kilometr ze średnim 12% :) Także jest co jechać. Około godzinka spokojnym tempem.
Po 20 minutach wjeżdżamy do lasu i tu zaczyna się zabawa. Dominik zostawia nas wszystkich w tyle, a ja jadę równo z Arkiem. Wsuwam żela i skupiam się na jeździe. Środek tygodnia więc ruch znikomy, ledwie jedna osoba na rowerze minięta. W końcówce robi się ciężko bo zaczynają mnie boleć stopy ale razem z Arkiem jedziemy. Na szczyt docieramy w równą godzinę, 5 minut za Dominikiem i 4 przed Marcinem i Adrianem, którzy są tu pierwszy raz. Wchodzimy na taras przy PTTK i podziwiamy chmury, który zakrywają dokładnie cały widok jaki jest tu na codzień. No cóż....
Po jako takim zregenerowaniu się idziemy jeszcze pod przekaźnik, tu też prawie nic nie widać i po chwili ruszamy w dół. Zjazd w górnej części trudny technicznie - wąska droga, zakręty oraz sporo kamyków i piachu. Wychodzę na drugie miejsce za Arkiem i lecimy dość śmiało. Im bliżej dołu tym szybciej. Na samym dole czekamy długo na resztę - okazuje się, że Adrian złapał gumę jeszcze prawie na górze, ale na szczęście udaje się im wymienić dętkę. Robi się za to dość późno i z zaplanowanego w Nowym Sączu coffee breaka odpadają Marcin i Dominik. Przed Sączem rozdzielamy się więc, oni lecą do domu, a my do centrum na przerwę :)
Mając 120km w nogach kawa i ciastko smakują wyjątkowo :) W końcu i my ruszamy, oczywiście w poważaniu mając drogę krajową - pada na wariant boczny z licznymi hopkami. Pierwszy podjazd do Marcinkowic, potem kawałek płaskiego i ostry kąsek - Chomranice. 1,6km 8% daje popalić zmęczonym nogom. Na górze sklep i pepsi i ruszamy do Ujanowic. Tam kolejna ścianka z pazurem - Sechna. Tylko 0,8km ale 11% :) Tempo kiepskie ale jakoś nam to idzie. Na zjeździe puszczam wodzę fantazji i wykręcam nowy rekordowy dla mnie wynik - 90,4km/h :) Po chwili jesteśmy w znanych dobrze terenach - Kątach, a po chwili podjeżdżamy już do Iwkowej. Na zjeździe tym razem spokojnie :) Jedziemy chwilę krajówką i decyduje się odłączyć od reszty żeby dokręcić bokiem parę kilometrów.
Tak więc Arek z Adrianem lecą już do siebie, a je lecę na Biesiadki znów mając przed sobą kilka małych podjazdów. Śmigam tradycyjnie na Porąbkę, gdzie robię pętelkę i na koniec decyduje jeszcze wmęczyć Bocheniec. O dziwo jest lepiej niż bym mógł przypuszczać. Z dołu zostaje mi już ostatnie 6km do domu. Tak oto wpada najdłuższy dystans w tym roku, najwięsksza ilość przewyższeń oraz maksymalna prędkość :) Ekipa świetna więc i cały dzień super.
Od centrum jedziemy w kierunku Żegociny, jest kilka hopek. W Żegocinie Rafał z Marcinem zyskali kilkadziesiąt metrów i musiałem zrobić sprinta żeby w ostatniej chwili pokazać, że musimy skręcić w prawo na Kamionną. Od tego momentu kilkanaście kilometrów sinusoidy, dosłownie cały czas w górę i w dół na zmianę. Taki urok tych terenów oraz bocznych dróg. Wyjechaliśmy w Starym Rybiu, tutaj pożegnał się z nami Rafał, który miał ograniczony czas, i pozostała na piątka. Skręciliśmy w kierunku Tymbarku.
Po kilku kolejnych hopach wreszcie kilka minut w miarę płaskiej drogi. W Tymbarku sektor brukowy, starałem się jechać koło 30km/h i było ciężko. A to tylko kilkaset metrów. Nie chcę myśleć jak to wygląda na klasyku typu Paryż-Robuaix, gdzie bruku są całe dziesiątki kilometrów, a tempo dobrze ponad 40km/h.... Po wyjeździe z Tymbarku kierujemy się na Słopnice i czeka nas wiele kilometrów podjazdu, zakończonego 3.3km odcinkiem z nachyleniem średnim 7% i max 17%. Sam podjazd od Słopnic ma 11km i jest sklasyfikowany jako podjazd drugiej kategorii. Od szczytu mamy bardzo ostry zjazd i kolejny kilometr podjazdu w kierunku przełęczy Ostrej.
Na szczyt nie docieramy bo wcześniej skręcamy w prawo. I teraz dla odmiany wiatr w plecy i niemal 18km z górki :) Na początku zyskuje przewagę ale potem czekam na resztę i jedziemy po zmianach cały czas ponad 40-45km/h. Piękna sprawa. Na dole seria trzech rond i danie główne - Przehyba. 3 najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce, jeden z trzech sklasyfikowany poza kategorią (HC bo akurat TdF się zbliża). 13km i 6% średnio ale nachylenie nie jest równe acz stale rośnie. I już na przykład ostatnie 6km to nachylenie niemal 9%, a jest nawet kilometr ze średnim 12% :) Także jest co jechać. Około godzinka spokojnym tempem.
Po 20 minutach wjeżdżamy do lasu i tu zaczyna się zabawa. Dominik zostawia nas wszystkich w tyle, a ja jadę równo z Arkiem. Wsuwam żela i skupiam się na jeździe. Środek tygodnia więc ruch znikomy, ledwie jedna osoba na rowerze minięta. W końcówce robi się ciężko bo zaczynają mnie boleć stopy ale razem z Arkiem jedziemy. Na szczyt docieramy w równą godzinę, 5 minut za Dominikiem i 4 przed Marcinem i Adrianem, którzy są tu pierwszy raz. Wchodzimy na taras przy PTTK i podziwiamy chmury, który zakrywają dokładnie cały widok jaki jest tu na codzień. No cóż....
Po jako takim zregenerowaniu się idziemy jeszcze pod przekaźnik, tu też prawie nic nie widać i po chwili ruszamy w dół. Zjazd w górnej części trudny technicznie - wąska droga, zakręty oraz sporo kamyków i piachu. Wychodzę na drugie miejsce za Arkiem i lecimy dość śmiało. Im bliżej dołu tym szybciej. Na samym dole czekamy długo na resztę - okazuje się, że Adrian złapał gumę jeszcze prawie na górze, ale na szczęście udaje się im wymienić dętkę. Robi się za to dość późno i z zaplanowanego w Nowym Sączu coffee breaka odpadają Marcin i Dominik. Przed Sączem rozdzielamy się więc, oni lecą do domu, a my do centrum na przerwę :)
Mając 120km w nogach kawa i ciastko smakują wyjątkowo :) W końcu i my ruszamy, oczywiście w poważaniu mając drogę krajową - pada na wariant boczny z licznymi hopkami. Pierwszy podjazd do Marcinkowic, potem kawałek płaskiego i ostry kąsek - Chomranice. 1,6km 8% daje popalić zmęczonym nogom. Na górze sklep i pepsi i ruszamy do Ujanowic. Tam kolejna ścianka z pazurem - Sechna. Tylko 0,8km ale 11% :) Tempo kiepskie ale jakoś nam to idzie. Na zjeździe puszczam wodzę fantazji i wykręcam nowy rekordowy dla mnie wynik - 90,4km/h :) Po chwili jesteśmy w znanych dobrze terenach - Kątach, a po chwili podjeżdżamy już do Iwkowej. Na zjeździe tym razem spokojnie :) Jedziemy chwilę krajówką i decyduje się odłączyć od reszty żeby dokręcić bokiem parę kilometrów.
Tak więc Arek z Adrianem lecą już do siebie, a je lecę na Biesiadki znów mając przed sobą kilka małych podjazdów. Śmigam tradycyjnie na Porąbkę, gdzie robię pętelkę i na koniec decyduje jeszcze wmęczyć Bocheniec. O dziwo jest lepiej niż bym mógł przypuszczać. Z dołu zostaje mi już ostatnie 6km do domu. Tak oto wpada najdłuższy dystans w tym roku, najwięsksza ilość przewyższeń oraz maksymalna prędkość :) Ekipa świetna więc i cały dzień super.
- DST 211.00km
- Czas 08:33
- VAVG 24.68km/h
- VMAX 90.40km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 3584m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
117. Seta na koniec Czerwca
Na koniec Czerwca w trójkę. Tempo łagodne bo na następny dzień większe plany. Ruszyliśmy jakoś koło 11, na początek oczywiście Bocheniec, dość spokojnie. Zjazd oczywiście mniej spokojnie :> Potem w kierunku Zakliczyna zaliczając po drodze podjazd w Gwoźdzcu. Na rondzie w prawo do centrum i bokami polecieliśmy na Piaski-Drużków. Tam skorzystaliśmy z przeprawy promowej przez Dunajec. Dalej pojechaliśmy przez podjazd w Czchowie na Iwkową, Adrian pięknie poszedł przodem aż go straciliśmy z widoku po jakimś czasie. Na zjeździe z kolei ja przyatakowałem :) Na dole sklep i pepsi i ruszamy leniwie dalej na Tymową. Pod górę dość mocno, a po serpentynach w dół full gas ;] Zero hamulca, dokręcanie i udało się znów wskoczyć na zaszczytne pierwsze miejsce z 67 :) Chwile potem kolejny zjazd, tym razem krajówką do Gnojnika i w centrum uciekamy w bok bo nikt nie ma ochoty jechać w takim dużym ruchu. Kilka hopek od Chronowa do Jasienia. W Jasieniu do domu skręca Adrian, a chwilę potem w Brzesku Marcin. Mi trochę brakuje do setki oraz 1800km w Czerwcu więc jadę dokręcić. Najpierw obwodnica Brzeska pojechana na maksa, potem już spokojnie do Jastwi i bokiem do Porąbki. Honorowa pętla i wróciłem do domu.
- DST 106.30km
- Czas 03:55
- VAVG 27.14km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1228m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
115. Sporo górek znowu
Dziś powtórka z przed paru dni. czyli 6 podjazdów po kolei: Bocheniec, Gwoździec, Jaworsko, Godów, Bocheniec i Bocheniec na przestrzeni 30km. Tempo dziś bardzo fajne, na owej przewyższeniowej pętli średnia delikatnie ponad 30km/h. W Jaworsku złapał mnie mini deszcz ale dość szybko przeszedł i obyło się bez strat :) Po skończeniu górek pojechałem na Brzesko i w kierunku Autostrady. Wypróbowałem nową nie otwartą jeszcze obwodnicę Mokrzysk (4,2km w jedną stronę) i pojechałem do domu kończąc jazdę z satysfakcjonującą średnią. Jest nieźle :)
- DST 74.30km
- Czas 02:26
- VAVG 30.53km/h
- VMAX 83.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 997m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
100. Na Małopolski Wyścig Górski w strasznym upale
Wybrałem się sam na metę 2 etapu MWG. Wyjazd w południe i już wtedy ponad 30 stopni w cieniu. Początek lecę dość szybko na Rzezawę, mijam Marcina, który wracał ze startu. W Rzezawie przecinam czwórkę i koniec płaskiego na dziś. Lecę już po hopkach do Bochni, a potem kawałek wojewódzką do Nowego Wiśnicza. W centrum skręt w prawo i lecę w kierunku Leszczyny. Tempo dość spoko, noga podaje nawet. Przez Łapanowem wylatuje mi z ręki bidon co burzy moją koncentrację :P Tymczasem z pomocą map docieram do Żerosławic i po chwili widzę już jak policja zabezpiecza pętlę po której jedzie dziś peleton. Jadę im na przeciwko, dość niepewnie bo mają z góry, a co chwila zakręt i nic nie widać. Najpierw mija mnie dwójka uciekinierów, a po chwili przetrzebiony peleton. Za nim kilka minut kolejna większa grupa.
Dojeżdżam do Jodłownika i lecę na Szczyrzyc. W strefie bufetu wpada torebka CCC i bidon nie wiem kogo. Zajeżdżam w końcu do Szczyrzyca, gdzie czekam na wyścig. Spora grupka kolarzy już na pierwszej z dwócg rund zrezygnowała z walki i siedzą gdzie popadnie przy wozach i busach drużynowych. Spotykam znajomego, gadamy chwilę o rowerach i tym podobnych. Lecę do sklepu po Pepsi i Tymbarka, a potem już czekanie na finish. Wygrywa lider całego wyścigu z 20 osobowej grupy. Na resztę nie patrzę tylko lecę tam, gdzie stoją samochody drużyn. Udaje się dostać bidon od CCC i RusVelo. Po chwili biorę się za powrót. Jeszcze na podjeździe znajduje jeden bidon, ale też nie wiem kogo. Trochę jest ciężko, kieszenie wypchane więc niczym pomocnik ładuje bidony pod koszulkę :D Powrót ciężki jak cholera. Do asfaltu niemal 50 stopni, cały czas hopki. Ratują mnie dwa żele, które dostałem od kolegi. Po całej wieczności docieram do Wiśnicza i tu jest już dobrze, bo blisko domu. Wreszcie upragniony finish i czekająca pepsi :)
Ciężki dzień, wielki upał, dużo hopek ale całkiem przyjemnie. 18 dzień z rzędu na rowerze...
Dojeżdżam do Jodłownika i lecę na Szczyrzyc. W strefie bufetu wpada torebka CCC i bidon nie wiem kogo. Zajeżdżam w końcu do Szczyrzyca, gdzie czekam na wyścig. Spora grupka kolarzy już na pierwszej z dwócg rund zrezygnowała z walki i siedzą gdzie popadnie przy wozach i busach drużynowych. Spotykam znajomego, gadamy chwilę o rowerach i tym podobnych. Lecę do sklepu po Pepsi i Tymbarka, a potem już czekanie na finish. Wygrywa lider całego wyścigu z 20 osobowej grupy. Na resztę nie patrzę tylko lecę tam, gdzie stoją samochody drużyn. Udaje się dostać bidon od CCC i RusVelo. Po chwili biorę się za powrót. Jeszcze na podjeździe znajduje jeden bidon, ale też nie wiem kogo. Trochę jest ciężko, kieszenie wypchane więc niczym pomocnik ładuje bidony pod koszulkę :D Powrót ciężki jak cholera. Do asfaltu niemal 50 stopni, cały czas hopki. Ratują mnie dwa żele, które dostałem od kolegi. Po całej wieczności docieram do Wiśnicza i tu jest już dobrze, bo blisko domu. Wreszcie upragniony finish i czekająca pepsi :)
Ciężki dzień, wielki upał, dużo hopek ale całkiem przyjemnie. 18 dzień z rzędu na rowerze...
- DST 128.00km
- Czas 04:50
- VAVG 26.48km/h
- VMAX 78.00km/h
- Temperatura 34.0°C
- Podjazdy 1367m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
94. Upalna masakra Ścianą w Laskowej
Generalnie ja to jestem jakiś dziwny bo im bardziej ekstremalne warunki do jazdy tym bardziej się napalam. Wyzwanie 40 pętli? banał, więc poczekałem aż przyszedł deszcz ze śniegiem i porywisty wiatr. Pierwszy raz samemu 200km? eee, trzeba dorzucić ze trzy tysiące metrów przewyższenia. Przehyba? trzy i pół tysiąca. 20 stopni i spokojny dzień? Wolę zostać w domu i posiedzieć na kompie :)
Dziś miało w końcu przekroczyć 30 stopni w cieniu, to sobie wymyśliłem zrobić te 150km i dorzucić kilka fajnych podjazdów bo przecież to dopiero dwunasty dzień z rzędu na rowerze :)
Ruszyłem dopiero jak się wyspałem czyli jakoś po 10. Już było przyjemnie gorąco :) Pojechałem na początek w kierunku Dębna, tempo przyzwoite, jechałem sam więc inny tryb niż w grupie: śpiewanie w myślach, komentowanie mojej jazdy w stylu panów z eurosportu (ale raczej brytyjskiego) i tak dalej. Przejechałem dość szybko przez płaskie tereny i dotarłem do podjazdu na Złotą. Potem boczne drogi, kawałek krajówki i wyleciałem pod serpentynami w Tymowej. Dziś podjechane w bardzo spokojnym tempie bez szaleństw.
Od szczytu sporo zjazdu i wkrótce minąłem Kąty. Znowu wybrałem boczne drogi i zjechałem sobie bezpośrednio obok lotniska w Łososinie. Dziś spory ruch samolotowy ale nie ma się co dziwić. Gorące powietrze to i warunki nośne pewnie świetne dla szybowców. Od lotniska jadę w kierunku Laskowej, i tu jest w miarę płasko. W centrum laskowej pierwsza przerwa na pepsi. Niedługo potem jestem już u stóp Podjazdu.
Mowa oczywiście o legendarnej niemal ścianie w Laskowej czyli kilometrowym podjeździe o średnim nachyleniu 20%. To nie jest problem, natomiast kilkadziesiąt metrów drogi z nachyleniem równym (bądź prawie równym, zależy od licznika) 30% już pewnym problemem jest :)
Zaczyna się ostro, wjazd w las i na dzień dobry ponad 20%. Jestem przygotowany więc jadę spokojnie, jeden zakręt bach 24%, zaraz drugi zakręt i zaczyna się zabawa. Nachylenie rośnie, przednie koło zaczyna odrywać od asfaltu, strasznie nieprzyjemne uczucie. Wstaje więc z siodła i wychylam się do przodu. Najgorszy fragment więc jadę slalomem. Niestety 30 metrów przed końcem robię zbyt ostry skręt i noga blokuje koło. Aby nie wypieprzyć na asfalt ratuje się wypięciem i zatrzymaniem. Koniec imprezy. Laskowa 2-0 Ja. Irytacja, bo przegrałem walkę w głupi sposób.
Zjeżdżam łagodniejszą stroną do Limanowej i jadę do centrum. Postanawiam kontynuować plan i pcham się na Kamienice. Czyli 8km podjazdu pod Ostrą. Najpierw jednak kupuje puszkę pepsi. Jest super zimna, ładuje ją pod koszulkę i ruszam, to będzie moja nagroda na szczycie :) Podjazd ciągnie się dość długo, ale nie jest bardzo stromy, więc swoim rytmem można sobie przyjemnie jechać. Dzisiaj oczywiście bez szaleństw, drogi do domu sporo, upał srogi... nie ma co. Na górze odpoczynek i ruszam w dół. Kilka minut przyjemności ze zjazdu, ale momentalnie jestem przy skręcie na Słopnice. Od razu po skręcie bach 17% pod górę :) Na szczęście nie trwa to zbyt długo. Nagrodą jest jakieś 10km cały czas w dół, ostro na początku potem bardzo delikatnie. Na odcinku stromym, poszalałem i nawet wpadł kom :) Potem spokojniej.
Po chwili jazdy krajówką (28) wjeżdżam do Tymbarku, za centrum czeka mnie sektor brukowy ale na szczęście krótki. Przejeżdżam obok zakładów Tymbarku i po chwili kieruje się do Piekiełka. Od tego czasu rzeczywiście czeka mnie piekiełko. Dużo małych i średnich podjazdów. Raczej krótkich ale ze sporymi nachyleniami. I cały czas w kółko. W Rupinowie trzeci raz wpadam na pepsi, ale ciągle mi jej mało...
Po jakimś czasie robi się już dość ciężko, choć nie jest bardzo źle. Po prostu czuć w nogach dzień. Tempo lekko spada, ale wytrwale jadę raz w górę, raz w dół. Po długim czasie wita mnie Nowy Wiśnicz i orkiestra dęta :) Nie zatrzymuje się jednak tylko lecę w kierunku Uszwi. Tempo teraz całkiem fajne, mimo trudów udaje się trzymać lekko ponad 30km/h. Do Brzeska docieram bokami, a z Brzeska do domu przez Jadowniki. I koniec całkiem fajnej trasy.
Dziś miało w końcu przekroczyć 30 stopni w cieniu, to sobie wymyśliłem zrobić te 150km i dorzucić kilka fajnych podjazdów bo przecież to dopiero dwunasty dzień z rzędu na rowerze :)
Ruszyłem dopiero jak się wyspałem czyli jakoś po 10. Już było przyjemnie gorąco :) Pojechałem na początek w kierunku Dębna, tempo przyzwoite, jechałem sam więc inny tryb niż w grupie: śpiewanie w myślach, komentowanie mojej jazdy w stylu panów z eurosportu (ale raczej brytyjskiego) i tak dalej. Przejechałem dość szybko przez płaskie tereny i dotarłem do podjazdu na Złotą. Potem boczne drogi, kawałek krajówki i wyleciałem pod serpentynami w Tymowej. Dziś podjechane w bardzo spokojnym tempie bez szaleństw.
Od szczytu sporo zjazdu i wkrótce minąłem Kąty. Znowu wybrałem boczne drogi i zjechałem sobie bezpośrednio obok lotniska w Łososinie. Dziś spory ruch samolotowy ale nie ma się co dziwić. Gorące powietrze to i warunki nośne pewnie świetne dla szybowców. Od lotniska jadę w kierunku Laskowej, i tu jest w miarę płasko. W centrum laskowej pierwsza przerwa na pepsi. Niedługo potem jestem już u stóp Podjazdu.
Mowa oczywiście o legendarnej niemal ścianie w Laskowej czyli kilometrowym podjeździe o średnim nachyleniu 20%. To nie jest problem, natomiast kilkadziesiąt metrów drogi z nachyleniem równym (bądź prawie równym, zależy od licznika) 30% już pewnym problemem jest :)
Zaczyna się ostro, wjazd w las i na dzień dobry ponad 20%. Jestem przygotowany więc jadę spokojnie, jeden zakręt bach 24%, zaraz drugi zakręt i zaczyna się zabawa. Nachylenie rośnie, przednie koło zaczyna odrywać od asfaltu, strasznie nieprzyjemne uczucie. Wstaje więc z siodła i wychylam się do przodu. Najgorszy fragment więc jadę slalomem. Niestety 30 metrów przed końcem robię zbyt ostry skręt i noga blokuje koło. Aby nie wypieprzyć na asfalt ratuje się wypięciem i zatrzymaniem. Koniec imprezy. Laskowa 2-0 Ja. Irytacja, bo przegrałem walkę w głupi sposób.
Zjeżdżam łagodniejszą stroną do Limanowej i jadę do centrum. Postanawiam kontynuować plan i pcham się na Kamienice. Czyli 8km podjazdu pod Ostrą. Najpierw jednak kupuje puszkę pepsi. Jest super zimna, ładuje ją pod koszulkę i ruszam, to będzie moja nagroda na szczycie :) Podjazd ciągnie się dość długo, ale nie jest bardzo stromy, więc swoim rytmem można sobie przyjemnie jechać. Dzisiaj oczywiście bez szaleństw, drogi do domu sporo, upał srogi... nie ma co. Na górze odpoczynek i ruszam w dół. Kilka minut przyjemności ze zjazdu, ale momentalnie jestem przy skręcie na Słopnice. Od razu po skręcie bach 17% pod górę :) Na szczęście nie trwa to zbyt długo. Nagrodą jest jakieś 10km cały czas w dół, ostro na początku potem bardzo delikatnie. Na odcinku stromym, poszalałem i nawet wpadł kom :) Potem spokojniej.
Po chwili jazdy krajówką (28) wjeżdżam do Tymbarku, za centrum czeka mnie sektor brukowy ale na szczęście krótki. Przejeżdżam obok zakładów Tymbarku i po chwili kieruje się do Piekiełka. Od tego czasu rzeczywiście czeka mnie piekiełko. Dużo małych i średnich podjazdów. Raczej krótkich ale ze sporymi nachyleniami. I cały czas w kółko. W Rupinowie trzeci raz wpadam na pepsi, ale ciągle mi jej mało...
Po jakimś czasie robi się już dość ciężko, choć nie jest bardzo źle. Po prostu czuć w nogach dzień. Tempo lekko spada, ale wytrwale jadę raz w górę, raz w dół. Po długim czasie wita mnie Nowy Wiśnicz i orkiestra dęta :) Nie zatrzymuje się jednak tylko lecę w kierunku Uszwi. Tempo teraz całkiem fajne, mimo trudów udaje się trzymać lekko ponad 30km/h. Do Brzeska docieram bokami, a z Brzeska do domu przez Jadowniki. I koniec całkiem fajnej trasy.
- DST 160.60km
- Czas 06:08
- VAVG 26.18km/h
- VMAX 78.00km/h
- Temperatura 31.0°C
- Podjazdy 2123m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
91. Wał (Pogórze Rożnowskie)
Wybraliśmy się dziś z Marcinem w okolicę Lubinki i Tuchowa, pozjeżdżać trochę nowych dróg i podjazdów. Start o 8:40 i tuż przed 9 byłem na miejscu spotkania w Jadownikach. Po chwili zjawia się Marcin i ruszamy pod górę na Bocheniec. Nogi ciężkie po ostaniach pogoniach za czasem, ale jakoś szło. Po zjeździe kierujemy się na Gwoździec, jest chwila płaskiego, a potem podjazd. Przed zjazdem do Melsztyna zaproponowałem żebyśmy skręcili w lewo i dojechali do ronda przed Zakliczynem boczną drogą. Coś poszło jednak nie tak i wylądowaliśmy gdzieś w Olszynach, więc trzeba było kawałek targać drogą główną. W Zakliczynie odbijamy na Gromnik i zaraz potem na Lubinkę. Chwilę przed podjazdem skręcamy i jedziemy nową drogą w kierunku wyciągu narciarskiego w Siemiechowie. Całkiem długi i fajny podjazd, z mega fajnymi widokami z góry. Pod stacją narciarską krótka przerwa i ruszamy dalej w kierunku przekaźnika widocznego w oddali. Po dojechaniu osiągamy najwyższy punkt dzisiejszej jazdy ~500m n.p.m. Dalej jedziemy tak lekko na chybił-trafił choć Marcin patrzył co jakiś czas na mapy. Dzięki temu mamy okazję jechać bardzo przyjemnymi, wąskimi drogami. W końcu wyjeżdżamy przy stacji kolejowej w Łowczowie i kierujemy się na Pleśną. Przez kilka kilometrów jedziemy wzdłuż torów, raz za razem przecinając je. Od Pleśnej decydujemy jechać powoli w kierunku Zbylitowskiej Góry i skończyć jazdę na płaskim terenie. Przecinamy czwórkę, zahaczamy o Moście i wpadamy na drogi serwisowe autostrady A4. W Biadolinach sprawdzamy stan liczników, i trzeba trochę dokręcić żeby te symboliczne sto padło. Jedziemy więc do Łoponia, wskakujemy na chwilę na starą czwórkę i zaraz potem odbijamy z powrotem na Biadoliny, ale tym razem przez Perłę. W Wokowicach pada stówa, więc zadowolony zjeżdżam do domu. I znów całkiem sympatyczna trasa, sporo nowych terenów i widoków.
- DST 103.10km
- Czas 04:20
- VAVG 23.79km/h
- VMAX 81.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1188m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
86. Sporo ciężkiego terenu, Czchów, widoki i podjazdy
Koniec Maja w stylu 20 etapu Giro przez kilka kilometrów. Ale po kolei :)
Dziś było nas trzech. Wyruszyłem jakoś koło 10:20 do Jadownik, gdzie zastałem Marcina. Po minucie dojechał Marcin i ruszyliśmy pod górę. Początek dość powoli ale stopniowa się rozkręcaliśmy. W połowie musiałem się zatrzymać bo przesunął mi się czujnik prędkości i licznik pokazywał smętnie 0 km/h.Samochód techniczny dał nowy rower Czujnik poprawiłem i dołożyłem do pieca, żeby dogonić kolegów. Na najstromszym fragmencie zaatakowałem i udało się dojechać kawałek przed resztą. Zjazd jakże by inaczej dość szybki.
Po zjeździe było trochę płaskiego przez Doły i Łoniową. Następnie w Niedźwiedzy podjazd. Tu zaatakował Marcin, a ja tylko patrzyłem jak się oddala i spokojnie dokręciłem swoim tempem. Zjechaliśmy sobie po krótkiej przerwie do Melsztyna, i po chwili przecięliśmy Dunajec wjeżdżając tym samym do Zakliczyna. Marcin poprowadził nas przez centrum i wyjechaliśmy po jakimś czasie w Piaskach Drużków. Zauważyliśmy intrygującą drogę w lewo w las i po chwili wahania padła decyzja 'jedziemy tam'. hehe.
I tu nastąpiło to o czym mówiłem na początku. Po chwili normalnego podjazdu skończył się asfalt. Ale przecież nie będziemy zawracać jak trzepaki, droga musi gdzieś iść :P Po kilkuset metrach dojeżdżamy do asfaltu, tyle, że ów asfalt znów się skończył i został zastąpiony błotnisto-wodno-kamienno-szutrową drogą. W dół. Ostro w dół ;) Ciężko było, ale okazuje się, że szosa radzi sobie i w warunkach terenowych. Klocki pozgrzytały, ale im szybko przeszło. W końcu wyjechaliśmy, kilometr przed miejscem, gdzie skręciliśmy wcześniej hehe :D
Pojechaliśmy więc naprzód, i tym razem świadomie wybraliśmy kolejną sztajfę z szutrowym fragmentem. Początek jeszcze po asfalcie bardzo stromy (~20%), potem odpuściło no ale pojawił się żwir i luźne kamienie. I rynny w poprzek na których wywaliłem się w tamtym roku :) Tym razem było jednak spoko. Wąskimi, spokojnymi i krętymi drogami dotarliśmy do promu w miejscowości Tropie. Za promem kilkaset metrów krajówką ale zaraz potem skręt w kolejną totalnie boczną drogę. Taką z serii, że ja bym nigdy nie skręcił sam :P
Dostaliśmy w nagrodę całkiem spory podjazd i (a jakże) szutrowy fragmencik :) Po lekkim błądzeniu po okolicy wyjechaliśmy w cywilizacji jako takiej, czyli w Porąbce Iwkowskiej. Zrobiliśmy przerwę w sklepie i pojechaliśmy już znanymi terenami dalej, w kierunku Iwkowej. Na podjeździe daliśmy dość fajne tempo, i wykręciłem personal best :) Zjazd serpentynami tym razem w miarę spokojnie, bo zdjęcia :P
Po zjeździe dociągnęliśmy do krajówki, znów kilkaset metrów i zjazd w bok na Lewniową. Oczywiście drogi super wąskie i kręte i z hopkami :) Wyjechaliśmy w końcu w Biesiadkach, zjechaliśmy do Łoniowej i trzeba było pomyśleć o dorzuceniu czegoś bo kilometrów mało, a ochota na jazdę jeszcze była. Więc na szybko wymyśliliśmy podjechanie Godowa (przewyższenia rzecz święta).
Na szczycie krótka przerwa i zjazd na Dębno. Na koniec jeszcze mała dokrętka przez Wokowice i do domu. Super dzień, ciekawa trasa, widoki, wesoło, podjazdy, błądzenie - bajabongo jak się patrzy :) Dla równowagi jutro zrobi się jaką czasówkę i będzie :)
No i koniec Maja. Trochę był dziwny, bo w końcówce załamanie pogody. Mimo wszystko kilometrów wychodzi więcej niż planowałem na początku roku. Licznik zatrzymuje się na 1415, a więc nie jest to najlepszy miesiąc pod tym względem. Zrobiłem za to najwięcej przewyższeń bo 13 747m. Jest dobrze!
Dziś było nas trzech. Wyruszyłem jakoś koło 10:20 do Jadownik, gdzie zastałem Marcina. Po minucie dojechał Marcin i ruszyliśmy pod górę. Początek dość powoli ale stopniowa się rozkręcaliśmy. W połowie musiałem się zatrzymać bo przesunął mi się czujnik prędkości i licznik pokazywał smętnie 0 km/h.
Po zjeździe było trochę płaskiego przez Doły i Łoniową. Następnie w Niedźwiedzy podjazd. Tu zaatakował Marcin, a ja tylko patrzyłem jak się oddala i spokojnie dokręciłem swoim tempem. Zjechaliśmy sobie po krótkiej przerwie do Melsztyna, i po chwili przecięliśmy Dunajec wjeżdżając tym samym do Zakliczyna. Marcin poprowadził nas przez centrum i wyjechaliśmy po jakimś czasie w Piaskach Drużków. Zauważyliśmy intrygującą drogę w lewo w las i po chwili wahania padła decyzja 'jedziemy tam'. hehe.
I tu nastąpiło to o czym mówiłem na początku. Po chwili normalnego podjazdu skończył się asfalt. Ale przecież nie będziemy zawracać jak trzepaki, droga musi gdzieś iść :P Po kilkuset metrach dojeżdżamy do asfaltu, tyle, że ów asfalt znów się skończył i został zastąpiony błotnisto-wodno-kamienno-szutrową drogą. W dół. Ostro w dół ;) Ciężko było, ale okazuje się, że szosa radzi sobie i w warunkach terenowych. Klocki pozgrzytały, ale im szybko przeszło. W końcu wyjechaliśmy, kilometr przed miejscem, gdzie skręciliśmy wcześniej hehe :D
Pojechaliśmy więc naprzód, i tym razem świadomie wybraliśmy kolejną sztajfę z szutrowym fragmentem. Początek jeszcze po asfalcie bardzo stromy (~20%), potem odpuściło no ale pojawił się żwir i luźne kamienie. I rynny w poprzek na których wywaliłem się w tamtym roku :) Tym razem było jednak spoko. Wąskimi, spokojnymi i krętymi drogami dotarliśmy do promu w miejscowości Tropie. Za promem kilkaset metrów krajówką ale zaraz potem skręt w kolejną totalnie boczną drogę. Taką z serii, że ja bym nigdy nie skręcił sam :P
Dostaliśmy w nagrodę całkiem spory podjazd i (a jakże) szutrowy fragmencik :) Po lekkim błądzeniu po okolicy wyjechaliśmy w cywilizacji jako takiej, czyli w Porąbce Iwkowskiej. Zrobiliśmy przerwę w sklepie i pojechaliśmy już znanymi terenami dalej, w kierunku Iwkowej. Na podjeździe daliśmy dość fajne tempo, i wykręciłem personal best :) Zjazd serpentynami tym razem w miarę spokojnie, bo zdjęcia :P
Po zjeździe dociągnęliśmy do krajówki, znów kilkaset metrów i zjazd w bok na Lewniową. Oczywiście drogi super wąskie i kręte i z hopkami :) Wyjechaliśmy w końcu w Biesiadkach, zjechaliśmy do Łoniowej i trzeba było pomyśleć o dorzuceniu czegoś bo kilometrów mało, a ochota na jazdę jeszcze była. Więc na szybko wymyśliliśmy podjechanie Godowa (przewyższenia rzecz święta).
Na szczycie krótka przerwa i zjazd na Dębno. Na koniec jeszcze mała dokrętka przez Wokowice i do domu. Super dzień, ciekawa trasa, widoki, wesoło, podjazdy, błądzenie - bajabongo jak się patrzy :) Dla równowagi jutro zrobi się jaką czasówkę i będzie :)
No i koniec Maja. Trochę był dziwny, bo w końcówce załamanie pogody. Mimo wszystko kilometrów wychodzi więcej niż planowałem na początku roku. Licznik zatrzymuje się na 1415, a więc nie jest to najlepszy miesiąc pod tym względem. Zrobiłem za to najwięcej przewyższeń bo 13 747m. Jest dobrze!
- DST 105.70km
- Czas 04:50
- VAVG 21.87km/h
- VMAX 77.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1670m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
76. Przehyba!
Wreszcie coś większego. Dość spontanicznie Arek rzucił hasło "Przehyba w Sobotę" i na szybkiego zrobiłem na FB akcję "kto jedzie". Okazało się, że oprócz nas dwóch niestety nikt, no ale tak to bywa. Trasa nie mogła być banalna, bo co to za frajda jechać 100km krajówką bez pobocza wśród tirów i idiotów w samochodach? Także pojechaliśmy wariantem dużo hopek, bocznymi drogami. Na początek na przekór wyjazd z Brzeska na Gnojnik cały czas główną :P Arek miał nogę bo dał dłuuuuugą zmianę. W Gnojniku skręciliśmy na Gosprzydową i zrobiło się spokojnie.
W drodze przez tamtejsze hopki musieliśmy zmagać się z masą dziur, co zbyt fajne nie było, ale udało się przedostać sprawnie do Lipnicy. Przejechaliśmy przez centrum, pokonaliśmy podjazd, zjazd i podjazd i skręciliśmy na Rajbrot. W zasadzie od tego momentu przez długi czas nie spotkaliśmy się z czymś takim jak płaski odcinek drogi, co mi bardzo odpowiadało. Po minięciu Rajbrotu skręciliśmy sobie na Żegocinę, tempo cały czas utrzymywaliśmy równe i dość spokojne, bo mimo wszystko trasa nie banalna.
Po zjeździe do centrum oczywiście przegapiłem skręt na Kamionną ale postanowiliśmy nie wracać tylko skręcić w następną drogą ("bo przecież one napewno się łączą na górze"). Jedziemy pod górę, jedziemy, droga coraz węższa, aż w końcu dojechaliśmy do jakiegoś domu i droga się skończyła :). Jakiś gość pyta gdzie jedziemy:
- Na kamionną,
- ło ***, to nieee, tędy nie da rady, musicie wrócić. Chyba, że pojedziecie tędy (wskazuje na drogę polną) w tamtym kierunku (pokazał jakiś ogólny kierunek ręką), i tam o (jakiś dom kilometr dalej) wyjedziecie do asfaltu.
Popatrzyliśmy się po sobie, wracać przecież nie będziemy :D Więc wpakowaliśmy się w drogę polną. Po chwili droga się rozeszła na dwie inne, potem jeszcze na dwie. Krążymy po jakiś polach i błotach, na szczęście udało się odpalić mapę i po kilku minutach ujrzeliśmy piękny asfalt. Sukces!
Dalej poszło całkiem sprawnie, po kilku hopach wyjechaliśmy w Kamionnej, potem był dłuższy i stromszy (znak opona+łańcuchy w zimie) kawał drogi, całkiem fajny zjazd do łukowatego mostu i znów całkiem stroma ściana. No standard w tych rejonach :).
W końcu wyjechaliśmy w Nowym Rybiu i tu w zasadzie nic się nie zmieniło - sporo w górę, kawałek zjazdu i znów w górę. Jedynie droga szersza. W Piekiełu skręciliśmy w prawo na Tymbark. Tu w końcu dobre 3 kilometry płaskiego, aż z tego wrażenia zaczęliśmy strzelać foty wszystkiemu wkoło.
Za stadionem KS Tymbark, skręciliśmy w lewo, przejechaliśmy koło zakładów Tymbark SA i dostaliśmy w prezencie sektor brukowy. Pińcet metrów bruku a rąk i nóg nie czułem. Szacun dla prosów jeżdżących we wiosennych klasykach... Po przejeździe przez centrum, musieliśmy skorzystać z krajówki, ale nie było więcej jak kilometr. A do tego z góry i z wiatrem (72km/h). Potem skręt na Słopnicę i przez następne 20km cały czas (no prawie cały) pod górę. Najpierw 1-2% (to męczy!), a potem już konkretny podjazd do Zalesia (znak 17%). Jechaliśmy sobie z Arkiem po zmianach więc było nieźle i w miarę szybko.
Po krótkim i ostrym zjeździe, wylecieliśmy na drodze Kamienica - Limanowa, czyli na drodze prowadzącej na Przełęcz Ostrą, ale do szczytu nie dojechaliśmy. Chwilę wcześniej skręciliśmy na Gołkowice i teraz dla odmiany przed nami było 19km cały czas w dół. Najpierw ostro (72km/h znów), potem już 1-2, czasem 3%. Miło tak kręcić na luzie, a mieć na liczniku 40km/h... W tempie super szybkim acz bez wysiłku dotarliśmy więc do mostu w Gołkowicach i już po chwili byliśmy przy Sklepie.
Sklepie koło, którego zaczyna się z jakiegoś powodu podjazd pod Przehybę. 13,1km o średnim nachyleniu 6%. Ale, podjazd jest zróżnicowany. Początkowe kilka kilometrów wśród domów bardzo delikatnie pod górę, za to po wjeździe do lasu i przekroczeniu Szlabanu zaczyna się zabawa. Od tej pory czeka 6,4km podjazdu ale o średnim nachyleniu 9%. Jest konkret, a im wyżej tym stromiej (np. pod koniec ponad kilometr ze średnim 14%!). Przy szlabanie wsunąłem żela i parłem naprzód. Początkowo Arek ze mną, potem został delikatnie z tyłu (parenaście metrów). Po drodze spotkałem wielu turystów, zarówno pieszo, z kijkami jak i na rowerach. Wszyscy super mili :)
3 kilometry przed szczytem zrobiło się trochę ciężko ale cały czas szedłem w miarę równo. I co ciekawe chyba z połowa podjazdu pokonana na stojąco. Końcówka po szutrze i wreszcie po godzinie i czterech miuntach zajechałem pod schronisko. Mokry totalnie, ale szczęśliwy :P Chwilę potem dojechał Arek. Porobiliśmy fotki, zjedliśmy, wypiliśmy co trzeba, sprawdziliśmy internety :P i mogliśmy ruszać w dół.
Łatwo nie było. Zimno, do tego sporo na hamulcu bo syfu sporo na drodze. W połowie spotkaliśmy podjeżdżającego Grześka, ale nie było sensu na niego czekać. Na dole zrobiło się już na szczęście ciepło. Szybki stop w sklepie (pepsi, żelki) i ruszyliśmy na Nowy Sącz.
Kto jechał do Nowego Sącza od strony Starego Sącza wie, że nie jest to takie proste. Konkretnie chodzi o karygodną drogę (Węgierska tak?). Masywne koleiny, tak jakby ktoś wylewać losowo asfalt i nawet go nie walcował. Słabo to widoczne, ruch duży, paranoja. Jakoś to jednak przejechaliśmy i po okrążeniu Sącza (układ ulic w Sączu jest niepowatrzalny...) dotarliśmy do rynku. Tutaj zasłużony coffee break, strzeliliśmy sobie po espresso i ciastku i zadowoleni ruszyliśmy w kierunku domu.
Po naradzie zdecydowalismy jechać na Marcinkowice i Chomranice, czyli kilka spoko podjazdów :) W zasadzie ta część trasy pokryła się z tym co jechałem sam miesiąc temu. Był więc ciężki podjazd do Chomranic, zjazd i płaskie do Ujanowic i cięęęężki podjazd w Sechnej. Na deser super zjazd, wpadł dzisiejszy maks 87km/h (to tylko 1,5km/h wolniej od mojego rekordu). Niedługo potem byliśmy już w znanych lepiej terenach czyli w Kątach.
Za Kątami podjazd w Iwkowej, Arek poszedł jak rakieta, po chwili mi zniknął zupełnie. Zjazd do Tymowej oczywiście po serpentynach i wreszcie się udało. Uzyskałem taki czas jak Arek kilka dni temu i obaj przewodzimy w dość licznej klasyfkiacji :)
Na koniec do Lewniowej, Na dół do Łoniowej, Porąbka, Maszkienice i Sterkowiec. I ostatnie 2,5km do domu :) Masa drogi, masa górek, piękna pogoda, spoko towarzysz, jeden z niewielu w PL podjazd poza kategorią pokonany. I przekroczone 5000km w tym roku. Super dzień.
W drodze przez tamtejsze hopki musieliśmy zmagać się z masą dziur, co zbyt fajne nie było, ale udało się przedostać sprawnie do Lipnicy. Przejechaliśmy przez centrum, pokonaliśmy podjazd, zjazd i podjazd i skręciliśmy na Rajbrot. W zasadzie od tego momentu przez długi czas nie spotkaliśmy się z czymś takim jak płaski odcinek drogi, co mi bardzo odpowiadało. Po minięciu Rajbrotu skręciliśmy sobie na Żegocinę, tempo cały czas utrzymywaliśmy równe i dość spokojne, bo mimo wszystko trasa nie banalna.
Po zjeździe do centrum oczywiście przegapiłem skręt na Kamionną ale postanowiliśmy nie wracać tylko skręcić w następną drogą ("bo przecież one napewno się łączą na górze"). Jedziemy pod górę, jedziemy, droga coraz węższa, aż w końcu dojechaliśmy do jakiegoś domu i droga się skończyła :). Jakiś gość pyta gdzie jedziemy:
- Na kamionną,
- ło ***, to nieee, tędy nie da rady, musicie wrócić. Chyba, że pojedziecie tędy (wskazuje na drogę polną) w tamtym kierunku (pokazał jakiś ogólny kierunek ręką), i tam o (jakiś dom kilometr dalej) wyjedziecie do asfaltu.
Popatrzyliśmy się po sobie, wracać przecież nie będziemy :D Więc wpakowaliśmy się w drogę polną. Po chwili droga się rozeszła na dwie inne, potem jeszcze na dwie. Krążymy po jakiś polach i błotach, na szczęście udało się odpalić mapę i po kilku minutach ujrzeliśmy piękny asfalt. Sukces!
Dalej poszło całkiem sprawnie, po kilku hopach wyjechaliśmy w Kamionnej, potem był dłuższy i stromszy (znak opona+łańcuchy w zimie) kawał drogi, całkiem fajny zjazd do łukowatego mostu i znów całkiem stroma ściana. No standard w tych rejonach :).
W końcu wyjechaliśmy w Nowym Rybiu i tu w zasadzie nic się nie zmieniło - sporo w górę, kawałek zjazdu i znów w górę. Jedynie droga szersza. W Piekiełu skręciliśmy w prawo na Tymbark. Tu w końcu dobre 3 kilometry płaskiego, aż z tego wrażenia zaczęliśmy strzelać foty wszystkiemu wkoło.
Za stadionem KS Tymbark, skręciliśmy w lewo, przejechaliśmy koło zakładów Tymbark SA i dostaliśmy w prezencie sektor brukowy. Pińcet metrów bruku a rąk i nóg nie czułem. Szacun dla prosów jeżdżących we wiosennych klasykach... Po przejeździe przez centrum, musieliśmy skorzystać z krajówki, ale nie było więcej jak kilometr. A do tego z góry i z wiatrem (72km/h). Potem skręt na Słopnicę i przez następne 20km cały czas (no prawie cały) pod górę. Najpierw 1-2% (to męczy!), a potem już konkretny podjazd do Zalesia (znak 17%). Jechaliśmy sobie z Arkiem po zmianach więc było nieźle i w miarę szybko.
Po krótkim i ostrym zjeździe, wylecieliśmy na drodze Kamienica - Limanowa, czyli na drodze prowadzącej na Przełęcz Ostrą, ale do szczytu nie dojechaliśmy. Chwilę wcześniej skręciliśmy na Gołkowice i teraz dla odmiany przed nami było 19km cały czas w dół. Najpierw ostro (72km/h znów), potem już 1-2, czasem 3%. Miło tak kręcić na luzie, a mieć na liczniku 40km/h... W tempie super szybkim acz bez wysiłku dotarliśmy więc do mostu w Gołkowicach i już po chwili byliśmy przy Sklepie.
Sklepie koło, którego zaczyna się z jakiegoś powodu podjazd pod Przehybę. 13,1km o średnim nachyleniu 6%. Ale, podjazd jest zróżnicowany. Początkowe kilka kilometrów wśród domów bardzo delikatnie pod górę, za to po wjeździe do lasu i przekroczeniu Szlabanu zaczyna się zabawa. Od tej pory czeka 6,4km podjazdu ale o średnim nachyleniu 9%. Jest konkret, a im wyżej tym stromiej (np. pod koniec ponad kilometr ze średnim 14%!). Przy szlabanie wsunąłem żela i parłem naprzód. Początkowo Arek ze mną, potem został delikatnie z tyłu (parenaście metrów). Po drodze spotkałem wielu turystów, zarówno pieszo, z kijkami jak i na rowerach. Wszyscy super mili :)
3 kilometry przed szczytem zrobiło się trochę ciężko ale cały czas szedłem w miarę równo. I co ciekawe chyba z połowa podjazdu pokonana na stojąco. Końcówka po szutrze i wreszcie po godzinie i czterech miuntach zajechałem pod schronisko. Mokry totalnie, ale szczęśliwy :P Chwilę potem dojechał Arek. Porobiliśmy fotki, zjedliśmy, wypiliśmy co trzeba, sprawdziliśmy internety :P i mogliśmy ruszać w dół.
Łatwo nie było. Zimno, do tego sporo na hamulcu bo syfu sporo na drodze. W połowie spotkaliśmy podjeżdżającego Grześka, ale nie było sensu na niego czekać. Na dole zrobiło się już na szczęście ciepło. Szybki stop w sklepie (pepsi, żelki) i ruszyliśmy na Nowy Sącz.
Kto jechał do Nowego Sącza od strony Starego Sącza wie, że nie jest to takie proste. Konkretnie chodzi o karygodną drogę (Węgierska tak?). Masywne koleiny, tak jakby ktoś wylewać losowo asfalt i nawet go nie walcował. Słabo to widoczne, ruch duży, paranoja. Jakoś to jednak przejechaliśmy i po okrążeniu Sącza (układ ulic w Sączu jest niepowatrzalny...) dotarliśmy do rynku. Tutaj zasłużony coffee break, strzeliliśmy sobie po espresso i ciastku i zadowoleni ruszyliśmy w kierunku domu.
Po naradzie zdecydowalismy jechać na Marcinkowice i Chomranice, czyli kilka spoko podjazdów :) W zasadzie ta część trasy pokryła się z tym co jechałem sam miesiąc temu. Był więc ciężki podjazd do Chomranic, zjazd i płaskie do Ujanowic i cięęęężki podjazd w Sechnej. Na deser super zjazd, wpadł dzisiejszy maks 87km/h (to tylko 1,5km/h wolniej od mojego rekordu). Niedługo potem byliśmy już w znanych lepiej terenach czyli w Kątach.
Za Kątami podjazd w Iwkowej, Arek poszedł jak rakieta, po chwili mi zniknął zupełnie. Zjazd do Tymowej oczywiście po serpentynach i wreszcie się udało. Uzyskałem taki czas jak Arek kilka dni temu i obaj przewodzimy w dość licznej klasyfkiacji :)
Na koniec do Lewniowej, Na dół do Łoniowej, Porąbka, Maszkienice i Sterkowiec. I ostatnie 2,5km do domu :) Masa drogi, masa górek, piękna pogoda, spoko towarzysz, jeden z niewielu w PL podjazd poza kategorią pokonany. I przekroczone 5000km w tym roku. Super dzień.
- DST 205.50km
- Czas 08:30
- VAVG 24.18km/h
- VMAX 87.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 3431m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
67. Tabaszowa i Gródek w towarzystwie
Majówkowa jazda w grupie. Ruszyliśmy o 9:30 z Brzeska. Niestety Marcin musiał odpuścić i wrócił do domu, więc początkowo jechaliśmy w trzech. W Uszwi skręciliśmy na boczne drogi w kierunku Kobyla i potem Chronowa. Kawałek podjazdu i zjazd do Lipnicy Murowanej. Tam dłuższy postój i czekanie na Grześka, ale nie doczekaliśmy się więc pojechaliśmy dalej na Rajbrot. Przed zjazdem do Porąbki Iwkowskiej zauważyłem, że odkręca mi się koszyk na bidon, więc kilkanaście sekund stopu, szybka naprawa i spawałem na zjeździe ;>
Odbiliśmy ną Ujanowice, w Sechnej świetny podjazd: 1,3km i średnie nachylenie 11%. Znalazłem swój rytm i wykręciłem sobie pierwsze miejsce. Na górze superowe widoczki. Szybki zjazd do Ujanowic i podciągnęliśmy do krajówki koło lotniska w Łososinie Dolnej. Sporo samolotów, jakaś grupa ćwiczyła akrobacje w powietrzu, całkiem niesamowicie to wyglądało. Szybko zjechaliśmy z głównej w kierunku na Tabaszową. Na podjeździe spotkaliśmy w końcu Grześka i dalej pojechaliśmy razem. Do Tabaszowej dłuuugi podjazd, ale w nagrodę kapitalny, szybki, techniczny zjazd do poziomu jeziora. Poprawiłem swój czas i umocniłem się na pierwszym miejscu ;)
Bocznymi drogami wzdłuż jeziora dojechaliśmy do Tęgoborza, tam przerwa na sklep. Po przerwie kilka kilometrów krajówką aż pod Kurów, gdzie znów czekał nas niezły podjazd (1,2km @9% i elementy 18%). Po wyjeździe na górę skręt na drogę główną i po chwili sporo zjazdu do Gródka nad Dunajcem. Potem cały czas hopy, góra - dół, góra - dół.
Minęliśmy jezioro i pojechaliśmy na Zakliczyn. Po podjeździe w Posadowej, czekało nas kilka kilometrów płaskiego. Tempo poszło mocne, najpierw we trójkę, potem zostałem z Grześkiem, mocne zmiany, momentami pod 50km/h, na ostatniej zmianie przed rondem w Zakliczynie już mi nie dobrze było :P. Szkoda, że wiało w twarz, bo byśmy rozwalili segment ;)
I już byliśmy po naszej stronie Dunajca, do Gwoźdzca boczną drogą, pożegnaliśmy Marcina i pojechaliśmy jeszcze na Jaworsko (podjazd). Potem już płasko przez Łysą Górą, do czwórki i znów bokami na Biadoliny. Tam odłączył się Grzesiek, a ja w towarzystwie Arka dojechałem do domu.
Dużo kilometrów, dużo przewyższeń, słońce i żelki - trening doskonały.
Odbiliśmy ną Ujanowice, w Sechnej świetny podjazd: 1,3km i średnie nachylenie 11%. Znalazłem swój rytm i wykręciłem sobie pierwsze miejsce. Na górze superowe widoczki. Szybki zjazd do Ujanowic i podciągnęliśmy do krajówki koło lotniska w Łososinie Dolnej. Sporo samolotów, jakaś grupa ćwiczyła akrobacje w powietrzu, całkiem niesamowicie to wyglądało. Szybko zjechaliśmy z głównej w kierunku na Tabaszową. Na podjeździe spotkaliśmy w końcu Grześka i dalej pojechaliśmy razem. Do Tabaszowej dłuuugi podjazd, ale w nagrodę kapitalny, szybki, techniczny zjazd do poziomu jeziora. Poprawiłem swój czas i umocniłem się na pierwszym miejscu ;)
Bocznymi drogami wzdłuż jeziora dojechaliśmy do Tęgoborza, tam przerwa na sklep. Po przerwie kilka kilometrów krajówką aż pod Kurów, gdzie znów czekał nas niezły podjazd (1,2km @9% i elementy 18%). Po wyjeździe na górę skręt na drogę główną i po chwili sporo zjazdu do Gródka nad Dunajcem. Potem cały czas hopy, góra - dół, góra - dół.
Minęliśmy jezioro i pojechaliśmy na Zakliczyn. Po podjeździe w Posadowej, czekało nas kilka kilometrów płaskiego. Tempo poszło mocne, najpierw we trójkę, potem zostałem z Grześkiem, mocne zmiany, momentami pod 50km/h, na ostatniej zmianie przed rondem w Zakliczynie już mi nie dobrze było :P. Szkoda, że wiało w twarz, bo byśmy rozwalili segment ;)
I już byliśmy po naszej stronie Dunajca, do Gwoźdzca boczną drogą, pożegnaliśmy Marcina i pojechaliśmy jeszcze na Jaworsko (podjazd). Potem już płasko przez Łysą Górą, do czwórki i znów bokami na Biadoliny. Tam odłączył się Grzesiek, a ja w towarzystwie Arka dojechałem do domu.
Dużo kilometrów, dużo przewyższeń, słońce i żelki - trening doskonały.
- DST 135.60km
- Czas 05:15
- VAVG 25.83km/h
- VMAX 83.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1840m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze