Wpisy archiwalne w kategorii
>1000m
Dystans całkowity: | 11196.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 427:09 |
Średnia prędkość: | 26.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 144042 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (82 %) |
Suma kalorii: | 36084 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 130.19 km i 4h 58m |
Więcej statystyk |
126. Pagórkowata setka i 7000km w sezonie
Pogoda raczej nie zachęcała do jazdy rowerem. Ale były to tylko pozory. Od rana pochmurno i raczej chłodnawo (19 stopni) ale plusem był słabszy niż zwykle wiatr. Chmury sprawiały wrażenie jakby miało z nich zacząć padać lada chwila ale prognozy utrzymywały raczej suche warunki więc myśląc sobie "a co mi tam" uwierzyłem im na słowo i pojechałem. Dziś nietypowo - ze słuchawkami na uszach. Pierwsza połowa trasy na playliście "classic" co oznaczało znaczną ilość Chopina, Brahmsa, Beethovena i innych. Kocham muzykę poważną nad wszystkie inne gatunki. Jechało się naprawdę dobrze, trasa typowa dla mnie czyli dużo podjazdów. Na sam początek Bocheniec, gdzie postanowiłem naprawdę mocno zaatakować. Nie był to atak po koma czy coś, nawet nie pamiętałem jaki jest najlepszy czas segmentu ale tak czy siak zaatakowałem bardzo mocno. Niestety wiem od dawna, ale charakterystyka Bocheńca od tej strony mi kompletnie nie leży - bardzo zróżnicowane nachylenie po prostu mnie niszczy przy bardzo intensywnym tempie. Tak było tym razem - do połowy szło mi naprawdę świetnie, później zaczęło szarpać nachyleniami i zacząłem się męczyć okrutnie. Tętno poszybowało pod 200 uderzeń i czułem ogień w płucach ;) Na samej górze sporo straciłem ale udało się poprawić swój własny rezultat i zmniejszyć lekko dystans do prowadzącej dwójki.
Po wspinaczce połowa podjazdu zeszła na dochodzenie do siebie ale udało się odzyskać siły i jechać dalej. Pokierowałem się przez Złotą w kierunku serpentyn, które znów chciałem mocniej pojechać ale jednak szybko zostałem sprowadzony na ziemię i musiałem zrezygnować i wjechać spokojnie. Pocisnąłem za to na zjeździe do Iwkowej bo zawiewało w plecy :) Po Iwkowej poleciałem na kozieniec i prom w Wytrzyszce. Prom exclusive - napędzany akumulatorami :P
Później jazda na Filipowice, po drodze spory kawałek stromego podjazdu, który jednak jechało mi się bardzo fajnie. Zmieniłem playlistę na miks piosenek z lat 80/90. Szybki przejazd przez Zakliczyn, sporo kilometrów pod wiatr ale albo wiał słabo, albo muzyka go zagłuszyła i oszukała moje nogi bo jechało się wyśmienicie :)
Na koniec Jaworsko oraz Godów i sprawny powrót do domu.
Po wspinaczce połowa podjazdu zeszła na dochodzenie do siebie ale udało się odzyskać siły i jechać dalej. Pokierowałem się przez Złotą w kierunku serpentyn, które znów chciałem mocniej pojechać ale jednak szybko zostałem sprowadzony na ziemię i musiałem zrezygnować i wjechać spokojnie. Pocisnąłem za to na zjeździe do Iwkowej bo zawiewało w plecy :) Po Iwkowej poleciałem na kozieniec i prom w Wytrzyszce. Prom exclusive - napędzany akumulatorami :P
Później jazda na Filipowice, po drodze spory kawałek stromego podjazdu, który jednak jechało mi się bardzo fajnie. Zmieniłem playlistę na miks piosenek z lat 80/90. Szybki przejazd przez Zakliczyn, sporo kilometrów pod wiatr ale albo wiał słabo, albo muzyka go zagłuszyła i oszukała moje nogi bo jechało się wyśmienicie :)
Na koniec Jaworsko oraz Godów i sprawny powrót do domu.
- DST 100.20km
- Czas 03:46
- VAVG 26.60km/h
- VMAX 79.00km/h
- Podjazdy 1500m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
122. Podjazdy
O 14:30 spotkałem się pod Bocheńcem z Marcinem i ruszyliśmy na pagórki. Na rozgrzewkę więc Bocheniec, szybki zjazd w dół i następny w kolejności Godów od Dołów. Postanowiłem zaatakować segment, początek dość stromy, ustawiłem zbyt twarde przełożenie i mnie momentalnie zakwasiło. Tętno 190 i już nie chciało spaść do końca. Mimo to kręciłem jak się dało i ku ogromnemu zdziwieniu zdobyłem koma. Dziwne.
Potem zjechaliśmy do Łysej Góry i pojechaliśmy do góry do Jaworska dość spokojnie. Tam zrobiona pętla i chwila płaskiego do Gwoźdzca. W Łoniowej pepsi w sklepie i obmyślamy co dalej, bo kilometrów mało, a nogi już bolą od gór. Więc wymyslamy, że robimy więcej podjazdów tylko tym razem w mocnym tempie :D
Pada na "pętlę przewyższeniową" czyli 19km, 520m pionu i 4 podjazdy. Jedziemy dość mocno cały czas łącznie ze zjazdami. W efekcie udaje się wykręcić nowy najlepszy czas i średnią 25,6km/h. Po pętli jeszcze przerwa na jedno pepsi i wracamy do domów.
Potem zjechaliśmy do Łysej Góry i pojechaliśmy do góry do Jaworska dość spokojnie. Tam zrobiona pętla i chwila płaskiego do Gwoźdzca. W Łoniowej pepsi w sklepie i obmyślamy co dalej, bo kilometrów mało, a nogi już bolą od gór. Więc wymyslamy, że robimy więcej podjazdów tylko tym razem w mocnym tempie :D
Pada na "pętlę przewyższeniową" czyli 19km, 520m pionu i 4 podjazdy. Jedziemy dość mocno cały czas łącznie ze zjazdami. W efekcie udaje się wykręcić nowy najlepszy czas i średnią 25,6km/h. Po pętli jeszcze przerwa na jedno pepsi i wracamy do domów.
- DST 74.60km
- Czas 02:54
- VAVG 25.72km/h
- VMAX 73.00km/h
- Podjazdy 1402m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
121. Zdobyta Laskowa
Udało się zrobić dość konkretną trasę mimo braku czasu. Stąd wyjazd dość wcześniej rano jak na mnie. Pierwsze co zauważyłem to, że było zimno (spływ arktycznego powietrza). Ruszyłem na Złotą, w planach na dziś 30% ściana w Laskowej. W Łoniowej sprawdziłem telefon i odkryłem, że strava nie rejestruje trasy. Skandal, 16km poszło w las. Pomógł dopiero reset całego telefonu, mam nadzieję, że to jednorazowy wybryk.
Jechałem raczej spokojnie z jednym wyjątkiem - zaatakowałem hopkę za Lipnicą bezpośrednio po krótkim zjeździe. Jest całkiem fajna do zabawy bo można się rozpędzić do około 50km/h i próbować pociągnąć ile się da. Da się tak mniej więcej do połowy, potem już traci się rozpęd. Ciągnąłem dziś naprawdę konkretnie i udało się ponownie wrócić na pierwsze miejsce w tabeli.
Po kolejnych kilometrach i hopkach nadszedł czas, aby podjechać przełęcz Widomą, tempo w miarę dobre i jakieś tam czasy w miarę dobre wykręcone. Z powodu zimna nie zatrzymywałem się na szczycie tylko poleciałem na dół do Laskowej. Po zjeździe chwila płaskiego i już byłem u stóp Podjazdu.
Kilometr ze średnim nachyleniem 20%, ale to jest akurat nic, bo w tej ścianie chodzi głównie o jeden końcowy fragment - jakieś 50 metrów nachylenia 30%. Podjazd już dość dobrze znany w światku kolarskim, byłem tam do tej pory dwa razy i dwa razy kapitulowałem lekko za połową. Nie dawało mi to spokoju więc dziś wiedziałem, że żeby skały srały to muszę to dziadostwo podjechać bez zatrzymania ;)
Zaczyna się niewinnie - mostek, skręt w prawo i nagle nie wiadomo skąd ostro do góry do mini lasku. Nachylenie szybko rośnie do ~24%, ale po chwili wypłaszcza się do marnych 12% :) Kilka sekund wytchnienia i znów rośnie do ponad 20%, tym razem ostry zakręt w prawo, podjerzewam, że po wewnętrznej tego zakrętu jest z 40% na bank, więc trzeba go jechać po zewnętrznej. Dalej jest znów troszkę lżej, obok domów nachylenie spada do 16% ale po chwili ukazuje się naszym oczom długa, stroma prosta z legendarnym odcinkiem 30%. W tym momencie jest mi strasznie ciężko - na siodełku jechać się za bardzo nie da - przednie koło odrywa się od drogi, natomiast jazda na stojąco na takim czymś bardzo mocno męczy ręce oraz powoduje sporo nerwowości w kierowaniu rowerem. Jadę więc niekontrolowanym slalomem, uważając żeby tylko nie zjechać na trawę bo wtedy będzie koniec. Nogi odmawiają posłuszeństwa, ręce też, pulsometr świruje, gardło piecze i po chwili zaczyna się 30%. To po prostu hardcore, oprócz jakiejś tam nogi, trzeba mieś przede wszystkim mocną głowę, bo w tym momencie wszystko krzyczy żeby się zatrzymać i zejść z roweru. Ja jednak zagłuszam te krzyki innymi - jak teraz zejdę to będę to musiał za jakiś czas powtarzać. Toczę się więc siłą woli, prędkość 5km/h, cieżko utrzymać rower przy takim czymś. Mam moment strachu - przy każdym obrocie, gdy jedna noga jest u góry, a druga u dołu rower praktycznie staje w miejscu. Chwieje mną i przez moment jestem niemal pewny, że zjadę na trawę, a wtedy zatrzymanie się lub wywrotka jest w 100% pewna. Balansuje przez chwilę na krawędzi i udaje się wrócić na środek drogi. Po wieczności osiągam moment, gdy droga zaczyna się wypłaszczać. Uprganione zwycięstwo, okupione okrutnym ogniem w płucach ;)
Dochodzę do siebie na górze, i postanawiam wracać tą samą drogą, żeby nie nadkładać kilometrów po głównej drodze. Jest ciężko, okazuje się, że rower nie za bardzo chce hamować, i że traci grunt pod kołem. Myślę sobie, że szkoda ryzykować coś głupiego więc schodzę i idę z buta. Też jest ciężko - plastikowe bloki ślizgają się po nachylonej drodze i muszę mocno uważać. Robię kilka fotek i po chwili wsiadam na rower bo jest już marne 20%....
W Centrum Laskowej przerwa w sklepie, na Pepsi i Prince Polo i jadę dalej. Przez kilka kilometrów płasko ale za to z wiatrem w twarz. Dopiero w Łososinie koło lotniska odbijam na Iwkową i górki. Wracam standardowo przez Czchów i Złotą.
Jechałem raczej spokojnie z jednym wyjątkiem - zaatakowałem hopkę za Lipnicą bezpośrednio po krótkim zjeździe. Jest całkiem fajna do zabawy bo można się rozpędzić do około 50km/h i próbować pociągnąć ile się da. Da się tak mniej więcej do połowy, potem już traci się rozpęd. Ciągnąłem dziś naprawdę konkretnie i udało się ponownie wrócić na pierwsze miejsce w tabeli.
Po kolejnych kilometrach i hopkach nadszedł czas, aby podjechać przełęcz Widomą, tempo w miarę dobre i jakieś tam czasy w miarę dobre wykręcone. Z powodu zimna nie zatrzymywałem się na szczycie tylko poleciałem na dół do Laskowej. Po zjeździe chwila płaskiego i już byłem u stóp Podjazdu.
Kilometr ze średnim nachyleniem 20%, ale to jest akurat nic, bo w tej ścianie chodzi głównie o jeden końcowy fragment - jakieś 50 metrów nachylenia 30%. Podjazd już dość dobrze znany w światku kolarskim, byłem tam do tej pory dwa razy i dwa razy kapitulowałem lekko za połową. Nie dawało mi to spokoju więc dziś wiedziałem, że żeby skały srały to muszę to dziadostwo podjechać bez zatrzymania ;)
Zaczyna się niewinnie - mostek, skręt w prawo i nagle nie wiadomo skąd ostro do góry do mini lasku. Nachylenie szybko rośnie do ~24%, ale po chwili wypłaszcza się do marnych 12% :) Kilka sekund wytchnienia i znów rośnie do ponad 20%, tym razem ostry zakręt w prawo, podjerzewam, że po wewnętrznej tego zakrętu jest z 40% na bank, więc trzeba go jechać po zewnętrznej. Dalej jest znów troszkę lżej, obok domów nachylenie spada do 16% ale po chwili ukazuje się naszym oczom długa, stroma prosta z legendarnym odcinkiem 30%. W tym momencie jest mi strasznie ciężko - na siodełku jechać się za bardzo nie da - przednie koło odrywa się od drogi, natomiast jazda na stojąco na takim czymś bardzo mocno męczy ręce oraz powoduje sporo nerwowości w kierowaniu rowerem. Jadę więc niekontrolowanym slalomem, uważając żeby tylko nie zjechać na trawę bo wtedy będzie koniec. Nogi odmawiają posłuszeństwa, ręce też, pulsometr świruje, gardło piecze i po chwili zaczyna się 30%. To po prostu hardcore, oprócz jakiejś tam nogi, trzeba mieś przede wszystkim mocną głowę, bo w tym momencie wszystko krzyczy żeby się zatrzymać i zejść z roweru. Ja jednak zagłuszam te krzyki innymi - jak teraz zejdę to będę to musiał za jakiś czas powtarzać. Toczę się więc siłą woli, prędkość 5km/h, cieżko utrzymać rower przy takim czymś. Mam moment strachu - przy każdym obrocie, gdy jedna noga jest u góry, a druga u dołu rower praktycznie staje w miejscu. Chwieje mną i przez moment jestem niemal pewny, że zjadę na trawę, a wtedy zatrzymanie się lub wywrotka jest w 100% pewna. Balansuje przez chwilę na krawędzi i udaje się wrócić na środek drogi. Po wieczności osiągam moment, gdy droga zaczyna się wypłaszczać. Uprganione zwycięstwo, okupione okrutnym ogniem w płucach ;)
Dochodzę do siebie na górze, i postanawiam wracać tą samą drogą, żeby nie nadkładać kilometrów po głównej drodze. Jest ciężko, okazuje się, że rower nie za bardzo chce hamować, i że traci grunt pod kołem. Myślę sobie, że szkoda ryzykować coś głupiego więc schodzę i idę z buta. Też jest ciężko - plastikowe bloki ślizgają się po nachylonej drodze i muszę mocno uważać. Robię kilka fotek i po chwili wsiadam na rower bo jest już marne 20%....
W Centrum Laskowej przerwa w sklepie, na Pepsi i Prince Polo i jadę dalej. Przez kilka kilometrów płasko ale za to z wiatrem w twarz. Dopiero w Łososinie koło lotniska odbijam na Iwkową i górki. Wracam standardowo przez Czchów i Złotą.
- DST 118.00km
- Czas 04:41
- VAVG 25.20km/h
- VMAX 65.00km/h
- Podjazdy 1584m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
117. Witaj Czerwcu
No więc Czerwiec. Czas szybko leci więc trzeba korzystać! Pomysł na dziś był inny ale w trakcie zrezygnowałem bo miało być naprawdę ekstremalnie. Temperatura była jednak chyba za wysoka na moje szalone plany więc pojechałem sobie w kierunku Iwkowej z zamiarem podjechania serpentyn. Wiało i na horyzoncie pojawiały się chmury więc nie było szans robić niczego dłuższego. Chciałem serpentyny podjechać bardzo mocno i powalczyć z czasem ale po 800 metrach zrezygnowałem. Wiało w twarz więc nie było sensu walczyć na siłę. Do tego musiałem się zatrzymać bo coś koło hałasowało. Okazało się, że przykleiła się do piasty guma do żucia :| Udało się ją ściągnąć i pojechałem dalej już spokojnym tempem.
Ale co nie udało się teraz, udało się chwilę później - po zjeździe do Iwkowej był podjazd pod Kozieniec i tu wiatr nie przeszkadzał i mogłem pojechać mocniej. Bez jakiegoś planu i celu, po prostu chciałem jechać konsekwentnie mocno. Dało to dość fajny rezultat - Kom na jednym podjeździe oraz 2 miejsce na całości segmentu. Zjechałem do Czchowa i udałem się na prom przez Dunajec. Atmosfera senna i to dosłownie bo pan kierowca promu sobie drzemał :) Po drugiej stronie Dunajca spokój bo brak ruchliwej krajówki. Pojechałem więc powoli do Zakliczyna. Tam przerwa w rynku bo przyuważyłem stoisko z lodami. Pierwszy raz w życiu zatrzymałem się w Zakliczynie :) Lody zjadłem i poleciałem w kierunku domu przez Gwoździec. Cały czas tempo raczej spokojne. Nie udało się zrobić setki, ale za to kolejny raz weszło fajne przewyższenie, czyli to co mnie w tym roku mocno motywuje :)
Ale co nie udało się teraz, udało się chwilę później - po zjeździe do Iwkowej był podjazd pod Kozieniec i tu wiatr nie przeszkadzał i mogłem pojechać mocniej. Bez jakiegoś planu i celu, po prostu chciałem jechać konsekwentnie mocno. Dało to dość fajny rezultat - Kom na jednym podjeździe oraz 2 miejsce na całości segmentu. Zjechałem do Czchowa i udałem się na prom przez Dunajec. Atmosfera senna i to dosłownie bo pan kierowca promu sobie drzemał :) Po drugiej stronie Dunajca spokój bo brak ruchliwej krajówki. Pojechałem więc powoli do Zakliczyna. Tam przerwa w rynku bo przyuważyłem stoisko z lodami. Pierwszy raz w życiu zatrzymałem się w Zakliczynie :) Lody zjadłem i poleciałem w kierunku domu przez Gwoździec. Cały czas tempo raczej spokojne. Nie udało się zrobić setki, ale za to kolejny raz weszło fajne przewyższenie, czyli to co mnie w tym roku mocno motywuje :)
- DST 88.60km
- Czas 03:42
- VAVG 23.95km/h
- VMAX 76.00km/h
- Podjazdy 1301m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
113. Wokół Wiśnicza
Trochę niespodziewana trasa oraz dystans. Pojechałem sobie w kierunku Bochni przez Rzezawę. Dawno tam nie byłem. Potem bokami na Pogwizdów i tam zaczęły się większe hopki. Częściowo zaliczone szosy z wyścigu w Wiśniczu. Tereny dość ciekawe pod różnymi względami. Wyleciałem z Trzciany na Żegocinę ale nie kontynuowałem w kierunku Rozdziela, a skręciłem na Rajbrot. Od tego momentu wiatr w twarz więc łatwo nie było. Od Porąbki Iwkowskiej dość standardowo na Czchów, a potem to już Złota i znane tereny Łoniowej, Dębna do domu.
- DST 101.60km
- Czas 03:45
- VAVG 27.09km/h
- VMAX 66.00km/h
- Podjazdy 1087m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
108. Lubinka
We dwójkę z Marcinem. W teorii miało być zupełnie powoli i regeneracyjnie. Ale nie było.
Postanowiliśmy pojechać na Lubinkę i zahaczyć o sławną Golgotę, która to tak wymęczyła Kurierów na wyścigu, że niektórzy się poddali i popieprzyli dalsze ściganie.
Z początku lecieliśmy w miarę spokojnie, niestety po kilkunastu kilometrach zaczął odzywać mi się ząb (ósemka) i jak się okazało na każdym zjeździe lub odpuszczeniu tempa zaczynał rwać porządnie. Stąd z kilometra na kilometr nasze tempo rosło. Już w Gwoźdzcu Marcin podał mocne tempo na podjeździe, a ja jeszcze nie będąc w swoim rytmie, jedynie walczyłem o utrzymanie koła co się na szczęście udało. Od Melsztyna kawałek główną szosą, ale podałem sprinta ponad 50km/h i szybko minęło ;)
We Wróblewicach skręcamy w prawo w kierunku wyciągu narciarskiego. Czeka nas tu niemal 4 kilometry spoko podjazdu, który jedziemy w miarę szybko. Mijamy wyciąg i po chwili musimy zawrócić bo źle pojechaliśmy. Jedziemy chwilę przez las, cały czas hopki i w końcu wylatujemy na Lubince. Krótka przerwa i zjeżdżamy do Janowic. Długi zjazd, tempo odpuszczone i fatalne z tego powodu samopoczucie (ząb). Na szczęście wypłaszcza się i mogę znów nacisnąć mocniej na korby. Skręcamy w Janowicach w prawo i wracamy w kierunku Lubinki ale z innej strony.
Dojeżdżamy do początku podjazdu "Golgota". 1,5km o średnim 10% z około 20% ścianką w trakcie. Po szumnych zapowiedziach spodziwałem się czegoś cięższego, tymczasem było do przeżycia. Owszem, sztywno ale nie na tyle żeby tracić grunt pod przednim kołem, a znam conajmniej 3 podjazdy, gdzie takie cuda się dzieją. Tak więc nieco zawiedziony docieram na szczyt. Marcin na płaskim odjeżdża. Znów wylatujemy na Lubince i znów jedziemy w dół na Janowice. Tym razem z zębem jest jeszcze gorzej, aż się wyż chce...
Na dole przerwa w sklepie i robi się lepiej. Pije zimną pepsi, i zagryzam jakimś batonem. Siły i humor wracają i możemy jechać do domu. Decydujemy, że trochę się nam spieszy więc bez zbędnego pitolenia dajemy dość fajne tempo po zmianach. Najpierw długa zmiana Marcina, potem trochę i ja prowadzę. Lądujemy znów w Gwoźdzcu, ale podjazdy idzie sprawnie i szybko. Kontynuujemy dobre tempo, mi jedzie się szczerze mówiąc z minuty na minutę coraz szybciej i przez Porąbki i inne Doły lecimy momentami dobrze ponad 40km/h.
Potem kawałek przez Maszkienice i już obaj jesteśmy w okolicy domów. Mi zostaje jeszcze dokręcić 2,5km. Ostatnie 30km zrobiliśmy ze średnią 32,5, a były tam jakieś hopki oraz kawałek podjazdu. Ostatnie 10km to już przeszło 37km/h :) Fajnie.
Postanowiliśmy pojechać na Lubinkę i zahaczyć o sławną Golgotę, która to tak wymęczyła Kurierów na wyścigu, że niektórzy się poddali i popieprzyli dalsze ściganie.
Z początku lecieliśmy w miarę spokojnie, niestety po kilkunastu kilometrach zaczął odzywać mi się ząb (ósemka) i jak się okazało na każdym zjeździe lub odpuszczeniu tempa zaczynał rwać porządnie. Stąd z kilometra na kilometr nasze tempo rosło. Już w Gwoźdzcu Marcin podał mocne tempo na podjeździe, a ja jeszcze nie będąc w swoim rytmie, jedynie walczyłem o utrzymanie koła co się na szczęście udało. Od Melsztyna kawałek główną szosą, ale podałem sprinta ponad 50km/h i szybko minęło ;)
We Wróblewicach skręcamy w prawo w kierunku wyciągu narciarskiego. Czeka nas tu niemal 4 kilometry spoko podjazdu, który jedziemy w miarę szybko. Mijamy wyciąg i po chwili musimy zawrócić bo źle pojechaliśmy. Jedziemy chwilę przez las, cały czas hopki i w końcu wylatujemy na Lubince. Krótka przerwa i zjeżdżamy do Janowic. Długi zjazd, tempo odpuszczone i fatalne z tego powodu samopoczucie (ząb). Na szczęście wypłaszcza się i mogę znów nacisnąć mocniej na korby. Skręcamy w Janowicach w prawo i wracamy w kierunku Lubinki ale z innej strony.
Dojeżdżamy do początku podjazdu "Golgota". 1,5km o średnim 10% z około 20% ścianką w trakcie. Po szumnych zapowiedziach spodziwałem się czegoś cięższego, tymczasem było do przeżycia. Owszem, sztywno ale nie na tyle żeby tracić grunt pod przednim kołem, a znam conajmniej 3 podjazdy, gdzie takie cuda się dzieją. Tak więc nieco zawiedziony docieram na szczyt. Marcin na płaskim odjeżdża. Znów wylatujemy na Lubince i znów jedziemy w dół na Janowice. Tym razem z zębem jest jeszcze gorzej, aż się wyż chce...
Na dole przerwa w sklepie i robi się lepiej. Pije zimną pepsi, i zagryzam jakimś batonem. Siły i humor wracają i możemy jechać do domu. Decydujemy, że trochę się nam spieszy więc bez zbędnego pitolenia dajemy dość fajne tempo po zmianach. Najpierw długa zmiana Marcina, potem trochę i ja prowadzę. Lądujemy znów w Gwoźdzcu, ale podjazdy idzie sprawnie i szybko. Kontynuujemy dobre tempo, mi jedzie się szczerze mówiąc z minuty na minutę coraz szybciej i przez Porąbki i inne Doły lecimy momentami dobrze ponad 40km/h.
Potem kawałek przez Maszkienice i już obaj jesteśmy w okolicy domów. Mi zostaje jeszcze dokręcić 2,5km. Ostatnie 30km zrobiliśmy ze średnią 32,5, a były tam jakieś hopki oraz kawałek podjazdu. Ostatnie 10km to już przeszło 37km/h :) Fajnie.
- DST 110.30km
- Czas 04:09
- VAVG 26.58km/h
- VMAX 73.00km/h
- Podjazdy 1430m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
100. Przehyba
Jak zobaczyłem, że to jazda numer 100 w tym roku to już nie miałem wątpliwości, że trzeba poszaleć ;) Do tego ostatni dzień dobrej pogody zadecydował. Pobudka nieudana - miałem wstać o 7, a wstałem 8:30. hmm... Mimo to decyzja pada, że jadę wszystko i już o 9 ruszyłem. Dzień niezły - rano bez chmur, ciepło o niewielki wiatr. Ruszam tak jak zwykle do Porąbki, dając odpowiednie tempo. Przedostaje się bokami i hopkami do Lipnicy Murowanej. Już od 15 kilometra trasa zaczyna falować i tak jest przez niemal cały dzień. Za Żegociną jak zwykle "sinusoida" czyli seria krótkich ścianek i zjazdów, bardzo męczące. Miejscami na poprawę humoru nowy asfalt więc można ciąć. Minąłem nasze Polskie Atlantic Road i jadę dalej. W pewnym zadupiu dopadły mnie 3 kundle i pierwszy raz w życiu jeden z nich chciał mnie ugryźć, zaczął łapać za buta i skarpetkę. Bez cienia skruchy wypiąłem buta i zapakowałem w cholernego kundla, na takie rzeczy na pewno im nie będę pozwalał... Pomogło, bo się zmyły wszystkie trzy.
W Rupinowie jakieś latarniowe szaleństwo się pojawiło - kilkanaście latarni na pełnym wypasie - każda z własnym panelem słonecznym i wiatrakiem :P Przerost formy nad treścią zdecydowanie. W Starym Rybiu długi zjazd do Piekiełka i tam chwilka płaskiego do Tymbarku. Płaskie szybko się kończy, bo już centrum Tymbarku jest dość pagórkowate. Za centrum skręt do Słopnic i zaczyna się 11km podjazdu pod przełęcz Słopnice. Kategoria 2. Jedzie się słabo bo profil mi nieodpowiada - większość podjazdu to ledwie 2-3% i jedzie mi się po czymś takim fatalnie. Na końcu jest lepiej - kilometr ze ścianami 17% :) Przynajmniej widać, że jest góra. Zjazd spokojny z przerwą w połowie bo widok na góry i Tatry powala z nóg! Po stromym, technicznym zjeździe, jeszcze chwila podjazdu w kierunku Przełęczy Ostrej, ale przed szczytem skręcam na Gołkowice Dolne. 19 kilometrów zjazdu :D Tyle, że niestety pod wiatr co odbiera masę frajdy.
Ląduje w Gołkowicach i już po chwili rozpoczyna się podjazd dnia czyli Przehyba. 13,5km ze średnim 6%, jeden z trzech podjazdów w kraju oznaczony jako "HC" podjazd poza kategorią. Jak zawsze podjazd wzbudza mój szacunek i od początku zarządzam siłami. Zjadam też przygotowanego na tą okazję żela. Moim celem na dziś jest zejście poniżej godziny do szczytu, więc kontroluje licznik. Po wjeździe do lasu, nachylenie rośnie i zaczyna się robić ciężko. Pogoda zmienia się dynamicznie, raz świeci ostre słońce, po chwili robi się ciemno. Nie wiem co jest gorsze, słońce pali, ale chmury niepokoją... Tak czy siak toczę się pod górę i walczę ze sobą, jednocześnie odliczając kilometry do szczytu i kontrolując czas. Udaje się wjechać pod przekaźnik w 56 minut więc plan zrealizowany! Na górze przerwa pod schorniskiem PTTK, bardzo fajny taras widokowy i dość dobrze w końcu widoczne Tatry, choć i tak chmury przeszkadzają.
Po kilkunastu minutach zaczynam zjazd. Początkowo jest mi chłodno ale bez tragedii. Na dole za to bardzo szybko robi się konkretnie gorąco. Omijam dziś oba Sączę, ten Nowy i Stary i kieruje się bokami na Chomranice. W Chełmcu przerwa na Lotosie, na Pepsi i Marsa :) Jadę dalej, jest ciężko bo niby płasko ale ciągle wieje bardzo konkretnie w twarz. Wolę już jechać pod górę... Docieram jednak do Chomranic i mam to czego chciałem - 1,8km o średnim 8%. Hu, hu jest ciężko, nogi już pieką ostro, ale w końcu licznik pokazuje ponad 2000m przewyższeń. Po raz drugi w przeciągu 3 dni... Na górze tradycyjne Pepsi w sklepie z widokiem na jezioro Rożnowskie. I śmigam w dół na Ujanowice. Dziś odpuszczam ścianą w Sechnej, bo aż takim masochistą nie jestem :P
Mimo to jeszcze sporo wspinaczki przede mną, ot chociażby Łososina, Kąty, Iwkowa, Kozieniec. Jest ciężko, nie będę udawał, że nie ;) Jestem jednak coraz bliżej celu więc jakoś jadę. Zjazd do Czchowa i po chwili ostatni już większy podjazd - Złota. Udaje się całkiem znośnie wjechać, na zjeździe totalna olewka, toczę sie 30 na godzinę i odpoczywam. Zjeżdżam do Łoniowej i sytuacja jest taka, że zostaje 20km do domu. Średnia na liczniku 24,8km/h. Tak trochę słabo więc ostatni plan dnia to poprawić to dziadostwo na 25 ;) Płasko prawie cały czas więc powinno się udać. Więc jadę ponad 30km/h. Średnia niechętnie ale jednak wzrasta, o 1 setną na 1-2 minuty. W Sterkowcu pada 25km/h i jestem tym samym spełniony :P
W Rupinowie jakieś latarniowe szaleństwo się pojawiło - kilkanaście latarni na pełnym wypasie - każda z własnym panelem słonecznym i wiatrakiem :P Przerost formy nad treścią zdecydowanie. W Starym Rybiu długi zjazd do Piekiełka i tam chwilka płaskiego do Tymbarku. Płaskie szybko się kończy, bo już centrum Tymbarku jest dość pagórkowate. Za centrum skręt do Słopnic i zaczyna się 11km podjazdu pod przełęcz Słopnice. Kategoria 2. Jedzie się słabo bo profil mi nieodpowiada - większość podjazdu to ledwie 2-3% i jedzie mi się po czymś takim fatalnie. Na końcu jest lepiej - kilometr ze ścianami 17% :) Przynajmniej widać, że jest góra. Zjazd spokojny z przerwą w połowie bo widok na góry i Tatry powala z nóg! Po stromym, technicznym zjeździe, jeszcze chwila podjazdu w kierunku Przełęczy Ostrej, ale przed szczytem skręcam na Gołkowice Dolne. 19 kilometrów zjazdu :D Tyle, że niestety pod wiatr co odbiera masę frajdy.
Ląduje w Gołkowicach i już po chwili rozpoczyna się podjazd dnia czyli Przehyba. 13,5km ze średnim 6%, jeden z trzech podjazdów w kraju oznaczony jako "HC" podjazd poza kategorią. Jak zawsze podjazd wzbudza mój szacunek i od początku zarządzam siłami. Zjadam też przygotowanego na tą okazję żela. Moim celem na dziś jest zejście poniżej godziny do szczytu, więc kontroluje licznik. Po wjeździe do lasu, nachylenie rośnie i zaczyna się robić ciężko. Pogoda zmienia się dynamicznie, raz świeci ostre słońce, po chwili robi się ciemno. Nie wiem co jest gorsze, słońce pali, ale chmury niepokoją... Tak czy siak toczę się pod górę i walczę ze sobą, jednocześnie odliczając kilometry do szczytu i kontrolując czas. Udaje się wjechać pod przekaźnik w 56 minut więc plan zrealizowany! Na górze przerwa pod schorniskiem PTTK, bardzo fajny taras widokowy i dość dobrze w końcu widoczne Tatry, choć i tak chmury przeszkadzają.
Po kilkunastu minutach zaczynam zjazd. Początkowo jest mi chłodno ale bez tragedii. Na dole za to bardzo szybko robi się konkretnie gorąco. Omijam dziś oba Sączę, ten Nowy i Stary i kieruje się bokami na Chomranice. W Chełmcu przerwa na Lotosie, na Pepsi i Marsa :) Jadę dalej, jest ciężko bo niby płasko ale ciągle wieje bardzo konkretnie w twarz. Wolę już jechać pod górę... Docieram jednak do Chomranic i mam to czego chciałem - 1,8km o średnim 8%. Hu, hu jest ciężko, nogi już pieką ostro, ale w końcu licznik pokazuje ponad 2000m przewyższeń. Po raz drugi w przeciągu 3 dni... Na górze tradycyjne Pepsi w sklepie z widokiem na jezioro Rożnowskie. I śmigam w dół na Ujanowice. Dziś odpuszczam ścianą w Sechnej, bo aż takim masochistą nie jestem :P
Mimo to jeszcze sporo wspinaczki przede mną, ot chociażby Łososina, Kąty, Iwkowa, Kozieniec. Jest ciężko, nie będę udawał, że nie ;) Jestem jednak coraz bliżej celu więc jakoś jadę. Zjazd do Czchowa i po chwili ostatni już większy podjazd - Złota. Udaje się całkiem znośnie wjechać, na zjeździe totalna olewka, toczę sie 30 na godzinę i odpoczywam. Zjeżdżam do Łoniowej i sytuacja jest taka, że zostaje 20km do domu. Średnia na liczniku 24,8km/h. Tak trochę słabo więc ostatni plan dnia to poprawić to dziadostwo na 25 ;) Płasko prawie cały czas więc powinno się udać. Więc jadę ponad 30km/h. Średnia niechętnie ale jednak wzrasta, o 1 setną na 1-2 minuty. W Sterkowcu pada 25km/h i jestem tym samym spełniony :P
- DST 202.30km
- Czas 08:04
- VAVG 25.08km/h
- VMAX 72.00km/h
- Podjazdy 3227m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
98. Przydonica, Chomranice
W planach przełęcz Ostra. Ruszyłem sam po 11 na Łoniową. Miałem już skręcać w kierunku na Limanową jak ustalałem ale wisiały tam ciemne chmury więc zmieniłem plan i pojechałem na Melsztyn. Nie wiedziałem co pojadę ale jechałem w kierunku Zakliczyna kombinując. W tych stronach pogoda dobra, brak większych chmur. Najpierw myślałem o Ciężkowicach ale nie lubię tamtych terenów więc wymyśliłem Gródek nad Dunajcem. Szło całkiem fajnie, podjazd do Posadowej całkiem przyjemnie. Po zjeździe uwagę przykuła droga w lewo na Przydonicę i postanowiłem w końcu nią pojechać. Teren dla mnie całkiem nowy więc było ciekawie. Droga fajna, cały czas lekko pod górę, w samej Przydonicy końcówka podjazdu dość stroma. Z góry fajne widoki. Dotarłem do Łęki, tam znów spoko podjazd i dobry widok na Tatry i Nowy Sącz w dolinie. Zdecydowanie trzeba w te tereny wrócić. Zjechałem do Wielogłowy, dorzuciłem podjazd do Kurowa i zjazd do krajówki. Kawałek krajówką i skręciłem w Tęgoborzu na Chomranice. Znów długi podjazd z ciężką końcówką. Na niebie samolot holował szybowca, a przede mną widać było Jaworz, także całkiem spoko warunki :) Na górze pepsi i żelki i poleciałem na Ujanowice. To oznaczało, że po chwili byłem w Sechnej, gdzie pokonać musiałem niemal 20% ściankę. Potem tereny już znajome czyli Iwkowa i zjazd serpentynami. Na koniec powrót przez Biesiadki. Wpada fajna trasa, nowe drogi o lekko ponad 2000m w pionie.
- DST 130.50km
- Czas 05:17
- VAVG 24.70km/h
- VMAX 69.00km/h
- Podjazdy 2030m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
94. Tabaszowa i takie tam
Jazda w grupce. Pojechaliśmy w kierunku jezior. Początek przez chwilę krajówką żeby wylecieć z miasta, potem odbiliśmy na boczne drogi. Dotarliśmy do Tymowej, gdzie czekał nas podjazd po serpentynach. Tempo dość spokojne więc było fajnie. Później lecimy na Łososinę więc jak to w tych terenach ciągle jakieś hopki. Zjeżdżamy pod lotnisko ale niewiele się na nim dzieje i robimy przerwę w sklepie. Szybka cola i sprawdzenie pogody i lecimy dalej na Tabaszową. Tak więc spory podjazd, po którym lekko błądzimy by w końcu polecieć mega fajnym zjazdem aż do poziomu jeziora w Tęgoborzu.
Tutaj znów kawałek krajówki bez pobocza, więc mało przyjemnie. Ruch spory i ciągle jakiś tir siada na kole brrr. Po przekroczeniu Dunajca skręcamy na szczęście w lewo i mamy pokaźną ścianą do Kurowa, gdzie momentami nachylenie sięga 17%. Widoki wynagradzają trud. Po wspinaczce czas na długi i szybki zjazd do Gródka nad Dunajcem. Zbyt długo nie siedzimy bo pojawiają się jakieś dziwne chmury i czas goni. Lecimy na Paleśnicę. Krótko po zjeździe z Posadowej dopada nas deszczyk. Chowamy się na przystanku i na szczęście deszcz szybko przechodzi. Jest też na tyle ciepło, że asfalt wysycha momentalnie. Jedziemy szybko do Zakliczyna bo jest lekko z górki cały czas. Potem standard czyli kierujemy się na Gwoździec. Na górze okazuje się, że niedawno tu porządnie lało bo trafiamy na mokre drogi. Niestety rower dość szybko staje się usyfiony i wiem, że trzeba będzie kolejny raz go myć w krótkim odstępie czasu. Nie przejmujemy się tym jednak zbytnio bo i tak nic nie można zrobić :) Robimy jeszcze jedną przerwę na pepsi i lecimy prosto do domu. Wychodzi bardzo fajna trasa.
Tutaj znów kawałek krajówki bez pobocza, więc mało przyjemnie. Ruch spory i ciągle jakiś tir siada na kole brrr. Po przekroczeniu Dunajca skręcamy na szczęście w lewo i mamy pokaźną ścianą do Kurowa, gdzie momentami nachylenie sięga 17%. Widoki wynagradzają trud. Po wspinaczce czas na długi i szybki zjazd do Gródka nad Dunajcem. Zbyt długo nie siedzimy bo pojawiają się jakieś dziwne chmury i czas goni. Lecimy na Paleśnicę. Krótko po zjeździe z Posadowej dopada nas deszczyk. Chowamy się na przystanku i na szczęście deszcz szybko przechodzi. Jest też na tyle ciepło, że asfalt wysycha momentalnie. Jedziemy szybko do Zakliczyna bo jest lekko z górki cały czas. Potem standard czyli kierujemy się na Gwoździec. Na górze okazuje się, że niedawno tu porządnie lało bo trafiamy na mokre drogi. Niestety rower dość szybko staje się usyfiony i wiem, że trzeba będzie kolejny raz go myć w krótkim odstępie czasu. Nie przejmujemy się tym jednak zbytnio bo i tak nic nie można zrobić :) Robimy jeszcze jedną przerwę na pepsi i lecimy prosto do domu. Wychodzi bardzo fajna trasa.
- DST 125.00km
- Czas 04:44
- VAVG 26.41km/h
- VMAX 81.00km/h
- Podjazdy 1581m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
90. Karpacki wyścig Kurierów i jazda w kolumnie :)
Jechał przedostatni etap Karpackiego wyścigu Kurierów. Udałem się do Muchówki na trasę. Pogoda niepewna - kilka razy zaczynało kropić ale koniec końców nie padało i było ciepło. Dojechałem na miejsce i miałem jeszcze sporo czasu zanim przyjedzie peleton więc kręciłem się tam i z powrotem. W końcu coś się zaczęło dziać - pojawiła się policja i pierwsze wozy obsługi wyścigu. Nadjechał też peleton - akurat w tym momencie wyścigu jedna grupa zasadnicza bez ucieczek.
Po przejechaniu grupy i wozów technicznych wsiadłem na rower i pojechałem za nimi. Szybko dogoniłem grupetto, akurat byliśmy na podjeździe więc mieli problemy. Jeden z kolarzy całkiem odpadał ale szybkim gestem zaoferowałem mu koło i podciągnąłem do grupki :) Fajnie tak pomóc zawodowemu kolarzowi w wyścigu hehe. Jechałem cały czas tuż za grupetto, nikt się nie czepiał bo miałem pro strój, a sędziowie byli w przodzie. Lecieliśmy mocnym tempem po hopkach i podjazdach przez Lipnicę i Tymową. Podjazdy jechane przeze mnie na 100%, poprawiłem kilka swoich osiągnięć w Stravie i myślałem, że się zerzygam w końcu :D Tętno w okolicach maksa nonstop i pieczenie w płucach. Ale trza było cisnąć!
W Jurkowie grupka zaczęła się oddalać bo zrobiło się płasko i myślałem, że to już koniec mojej przygody ale nie! Policja pomyliła mnie z kolarzem z wyścigu i przez kolejne 10 kilometrów jechałem w obstawie 2 motocykli policyjnych, które wstrzymywały mi ruch ;D Więc leciałem sobie środkiem krajówki na propsie :P Dopiero w Melsztynie, po 20km opadłem z sił i zakończyłem przygodę w kolumnie zawodowego wyścigu kolarskiego :) Zacząłem się kierować spokojnie do domu. Po drodze znalazłem jeden bidon do kolekcji.
Po przejechaniu grupy i wozów technicznych wsiadłem na rower i pojechałem za nimi. Szybko dogoniłem grupetto, akurat byliśmy na podjeździe więc mieli problemy. Jeden z kolarzy całkiem odpadał ale szybkim gestem zaoferowałem mu koło i podciągnąłem do grupki :) Fajnie tak pomóc zawodowemu kolarzowi w wyścigu hehe. Jechałem cały czas tuż za grupetto, nikt się nie czepiał bo miałem pro strój, a sędziowie byli w przodzie. Lecieliśmy mocnym tempem po hopkach i podjazdach przez Lipnicę i Tymową. Podjazdy jechane przeze mnie na 100%, poprawiłem kilka swoich osiągnięć w Stravie i myślałem, że się zerzygam w końcu :D Tętno w okolicach maksa nonstop i pieczenie w płucach. Ale trza było cisnąć!
W Jurkowie grupka zaczęła się oddalać bo zrobiło się płasko i myślałem, że to już koniec mojej przygody ale nie! Policja pomyliła mnie z kolarzem z wyścigu i przez kolejne 10 kilometrów jechałem w obstawie 2 motocykli policyjnych, które wstrzymywały mi ruch ;D Więc leciałem sobie środkiem krajówki na propsie :P Dopiero w Melsztynie, po 20km opadłem z sił i zakończyłem przygodę w kolumnie zawodowego wyścigu kolarskiego :) Zacząłem się kierować spokojnie do domu. Po drodze znalazłem jeden bidon do kolekcji.
- DST 102.30km
- Czas 03:42
- VAVG 27.65km/h
- VMAX 72.00km/h
- Podjazdy 1062m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze