108. Lubinka
We dwójkę z Marcinem. W teorii miało być zupełnie powoli i regeneracyjnie. Ale nie było.
Postanowiliśmy pojechać na Lubinkę i zahaczyć o sławną Golgotę, która to tak wymęczyła Kurierów na wyścigu, że niektórzy się poddali i popieprzyli dalsze ściganie.
Z początku lecieliśmy w miarę spokojnie, niestety po kilkunastu kilometrach zaczął odzywać mi się ząb (ósemka) i jak się okazało na każdym zjeździe lub odpuszczeniu tempa zaczynał rwać porządnie. Stąd z kilometra na kilometr nasze tempo rosło. Już w Gwoźdzcu Marcin podał mocne tempo na podjeździe, a ja jeszcze nie będąc w swoim rytmie, jedynie walczyłem o utrzymanie koła co się na szczęście udało. Od Melsztyna kawałek główną szosą, ale podałem sprinta ponad 50km/h i szybko minęło ;)
We Wróblewicach skręcamy w prawo w kierunku wyciągu narciarskiego. Czeka nas tu niemal 4 kilometry spoko podjazdu, który jedziemy w miarę szybko. Mijamy wyciąg i po chwili musimy zawrócić bo źle pojechaliśmy. Jedziemy chwilę przez las, cały czas hopki i w końcu wylatujemy na Lubince. Krótka przerwa i zjeżdżamy do Janowic. Długi zjazd, tempo odpuszczone i fatalne z tego powodu samopoczucie (ząb). Na szczęście wypłaszcza się i mogę znów nacisnąć mocniej na korby. Skręcamy w Janowicach w prawo i wracamy w kierunku Lubinki ale z innej strony.
Dojeżdżamy do początku podjazdu "Golgota". 1,5km o średnim 10% z około 20% ścianką w trakcie. Po szumnych zapowiedziach spodziwałem się czegoś cięższego, tymczasem było do przeżycia. Owszem, sztywno ale nie na tyle żeby tracić grunt pod przednim kołem, a znam conajmniej 3 podjazdy, gdzie takie cuda się dzieją. Tak więc nieco zawiedziony docieram na szczyt. Marcin na płaskim odjeżdża. Znów wylatujemy na Lubince i znów jedziemy w dół na Janowice. Tym razem z zębem jest jeszcze gorzej, aż się wyż chce...
Na dole przerwa w sklepie i robi się lepiej. Pije zimną pepsi, i zagryzam jakimś batonem. Siły i humor wracają i możemy jechać do domu. Decydujemy, że trochę się nam spieszy więc bez zbędnego pitolenia dajemy dość fajne tempo po zmianach. Najpierw długa zmiana Marcina, potem trochę i ja prowadzę. Lądujemy znów w Gwoźdzcu, ale podjazdy idzie sprawnie i szybko. Kontynuujemy dobre tempo, mi jedzie się szczerze mówiąc z minuty na minutę coraz szybciej i przez Porąbki i inne Doły lecimy momentami dobrze ponad 40km/h.
Potem kawałek przez Maszkienice i już obaj jesteśmy w okolicy domów. Mi zostaje jeszcze dokręcić 2,5km. Ostatnie 30km zrobiliśmy ze średnią 32,5, a były tam jakieś hopki oraz kawałek podjazdu. Ostatnie 10km to już przeszło 37km/h :) Fajnie.
Postanowiliśmy pojechać na Lubinkę i zahaczyć o sławną Golgotę, która to tak wymęczyła Kurierów na wyścigu, że niektórzy się poddali i popieprzyli dalsze ściganie.
Z początku lecieliśmy w miarę spokojnie, niestety po kilkunastu kilometrach zaczął odzywać mi się ząb (ósemka) i jak się okazało na każdym zjeździe lub odpuszczeniu tempa zaczynał rwać porządnie. Stąd z kilometra na kilometr nasze tempo rosło. Już w Gwoźdzcu Marcin podał mocne tempo na podjeździe, a ja jeszcze nie będąc w swoim rytmie, jedynie walczyłem o utrzymanie koła co się na szczęście udało. Od Melsztyna kawałek główną szosą, ale podałem sprinta ponad 50km/h i szybko minęło ;)
We Wróblewicach skręcamy w prawo w kierunku wyciągu narciarskiego. Czeka nas tu niemal 4 kilometry spoko podjazdu, który jedziemy w miarę szybko. Mijamy wyciąg i po chwili musimy zawrócić bo źle pojechaliśmy. Jedziemy chwilę przez las, cały czas hopki i w końcu wylatujemy na Lubince. Krótka przerwa i zjeżdżamy do Janowic. Długi zjazd, tempo odpuszczone i fatalne z tego powodu samopoczucie (ząb). Na szczęście wypłaszcza się i mogę znów nacisnąć mocniej na korby. Skręcamy w Janowicach w prawo i wracamy w kierunku Lubinki ale z innej strony.
Dojeżdżamy do początku podjazdu "Golgota". 1,5km o średnim 10% z około 20% ścianką w trakcie. Po szumnych zapowiedziach spodziwałem się czegoś cięższego, tymczasem było do przeżycia. Owszem, sztywno ale nie na tyle żeby tracić grunt pod przednim kołem, a znam conajmniej 3 podjazdy, gdzie takie cuda się dzieją. Tak więc nieco zawiedziony docieram na szczyt. Marcin na płaskim odjeżdża. Znów wylatujemy na Lubince i znów jedziemy w dół na Janowice. Tym razem z zębem jest jeszcze gorzej, aż się wyż chce...
Na dole przerwa w sklepie i robi się lepiej. Pije zimną pepsi, i zagryzam jakimś batonem. Siły i humor wracają i możemy jechać do domu. Decydujemy, że trochę się nam spieszy więc bez zbędnego pitolenia dajemy dość fajne tempo po zmianach. Najpierw długa zmiana Marcina, potem trochę i ja prowadzę. Lądujemy znów w Gwoźdzcu, ale podjazdy idzie sprawnie i szybko. Kontynuujemy dobre tempo, mi jedzie się szczerze mówiąc z minuty na minutę coraz szybciej i przez Porąbki i inne Doły lecimy momentami dobrze ponad 40km/h.
Potem kawałek przez Maszkienice i już obaj jesteśmy w okolicy domów. Mi zostaje jeszcze dokręcić 2,5km. Ostatnie 30km zrobiliśmy ze średnią 32,5, a były tam jakieś hopki oraz kawałek podjazdu. Ostatnie 10km to już przeszło 37km/h :) Fajnie.
- DST 110.30km
- Czas 04:09
- VAVG 26.58km/h
- VMAX 73.00km/h
- Podjazdy 1430m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj