Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 13250.78 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 487:54 |
Średnia prędkość: | 26.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 88.50 km/h |
Suma podjazdów: | 126573 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (82 %) |
Suma kalorii: | 51027 kcal |
Liczba aktywności: | 109 |
Średnio na aktywność: | 121.57 km i 4h 33m |
Więcej statystyk |
62. Sobotnia seta z dodatkiem
Chyba pierwszy raz mam zaległości na bikestatsie :) Wczoraj, czyli w Sobotę o 11:30 ruszyliśmy w kilku na pętelkę. Marcin poprowadził nas fajnymi, bocznymi drogami po Grabnie i Więckowicach. Za Wojniczem natknęliśmy się na mini trąbę powietrzną, a raczej piaskową :) Potem do domu pojechaliśmy przez serwisówki od Wierzchosławic do Biadolin. Pożegnałem kolegów, a sam pojechałem dokręcić do sety. W Dębnie spotkałem Arka i z nim pokonałem podjazd pod Godów. On sobie pojechał na Łysą, a ja na Porąbkę. Tam spotkałem koleżanki i z nimi kilka km do Dębna :) Bardzo miło. Koniec końców do domu wróciłem praktycznie wieczorem.
- DST 120.50km
- Czas 04:30
- VAVG 26.78km/h
- VMAX 80.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 644m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
53. Dzień pełen przygód.
Dzisiaj to wyjątkowo ciężko napisać relację. Bardzo dziwny dzień, bardzo dziwna wyprawa. Ale od początku.
Zaczęło się o 10 w Brzesku. Było nas czterech i tuż przed odjazdem zmiana planów z Ostrej na Biecz. Jednak. Więc ruszyliśmy. Na początek bokami przez Jadowniki i kawałek krajówką do Dębna. Strasznie mi się coś tłukło w rowerze. Przerzutka/Łańcuch/kaseta/pedał? Nie wiem do końca. Przestało jak przepaliłem nogę na hopce :P Na podjeździe pod Gwoździec zaatakował Marcin, ale nikt nie siadł na koło. Osobiście wiedziałem, że nie starczy pary. Ostatecznie Marcin wykręcił piękny czas i wskoczył na drugie miejsce dokładając mi aż 15 sekund :0
Po zjeździe trochę głównej do i przez Zakliczyn i po chwili skręciliśmy w lewo na Ciężkowice. Całkiem sympatyczna droga, trochę może dziur miejscami ale w miarę spokojnie i z podjazdem. Trochę pogadaliśmy, ogólnie super. Wyjechaliśmy w Ciężkowicach. Tuż przed rynkiem sztywna ściana. W rynku przerwa, Szymek niestety nie dał się namówić na więcej i pojechał w kierunku domu, a my na Ostruszę. Zaczęły się nowe tereny, co zawsze jest na swój sposób niesamowite :) Podzieliliśmy się, każdy jechał swoim tempem bo było sporo hopek. W zasadzie cały czas było albo w górę, albo w dół. No i wiało.
W Bugaju w środku niczego sklep i tam zrobiliśmy przerwę. Czas się trochę tam zatrzymał, pani podliczyła nam ceny w zeszycie, po sklepie chodził sobie kotek i ogólnie jakiś taki klimat a'la lata 90' :) Po przerwie ruszamy dalej, znów się rodzielamy, Marcin z przodu.
Kilometr przed Bieczem zjazd, wyjeżdżam zza zakrętu widzę rower Marcina leży, a on siedzi przy rowie... No super. Chłop zakrwawiony, ciuchy podarte, generalnie niezbyt wesoło. Co się stało? Marcin jechał kilkanaście metrów za samochodem na zjeździe, koło 40/h. Gościu w samochodzie przypomniał sobie w ostatniej chwili, że chce skręcać w lewo, więc po hamulcach. Kierunkowskaz włączył jak już prawie stał....... Marcin bez szans, zahaczył i upadł. Szczęście w nieszczęsciu, bez poważniejszych kontuzji, sporo szlifów, ciuchy niestety wszystkie skasowane i porysowane klamki. Mogło być jednak sporo gorzej...
Gośc zawiózł Marcina do centrum Biecza, my dojechaliśmy chwilę potem. Znaleźliśmy aptekę, koledze zrobilismy opatrunki i czekaliśmy w rynku na wóz techniczny :) Gdy ten wziął Marcina do domu, my z drugim Marcinem ruszyliśmy już najkrótszą drogą w kierunku domu. Najkrótszą nie oznacza jednak, że było krótka ;) Pojechaliśmy na Binarową i przez Rzepienniki śmieszną slalomową drogą. Wiatr lekko pomagał więc szło szybko. W Gromniku chwila stopu na przejeździe kolejowy i jedziemny dalej na Zakliczyn. Już bez rozmów, jakoś tak nieswojo się jechało...
Za Zakliczynem na Gwoździec i już objeżdżane setki razy tereny. W Porąbce pożegnałem Marcina i wpadłem na moment na mecz. Po meczu rundka wokół Porąbki z koleżanką :) Super sprawa :) Potem już szybkim tempem do domu. Dojechałem równo z zachodem słońca.
Zaczęło się o 10 w Brzesku. Było nas czterech i tuż przed odjazdem zmiana planów z Ostrej na Biecz. Jednak. Więc ruszyliśmy. Na początek bokami przez Jadowniki i kawałek krajówką do Dębna. Strasznie mi się coś tłukło w rowerze. Przerzutka/Łańcuch/kaseta/pedał? Nie wiem do końca. Przestało jak przepaliłem nogę na hopce :P Na podjeździe pod Gwoździec zaatakował Marcin, ale nikt nie siadł na koło. Osobiście wiedziałem, że nie starczy pary. Ostatecznie Marcin wykręcił piękny czas i wskoczył na drugie miejsce dokładając mi aż 15 sekund :0
Po zjeździe trochę głównej do i przez Zakliczyn i po chwili skręciliśmy w lewo na Ciężkowice. Całkiem sympatyczna droga, trochę może dziur miejscami ale w miarę spokojnie i z podjazdem. Trochę pogadaliśmy, ogólnie super. Wyjechaliśmy w Ciężkowicach. Tuż przed rynkiem sztywna ściana. W rynku przerwa, Szymek niestety nie dał się namówić na więcej i pojechał w kierunku domu, a my na Ostruszę. Zaczęły się nowe tereny, co zawsze jest na swój sposób niesamowite :) Podzieliliśmy się, każdy jechał swoim tempem bo było sporo hopek. W zasadzie cały czas było albo w górę, albo w dół. No i wiało.
W Bugaju w środku niczego sklep i tam zrobiliśmy przerwę. Czas się trochę tam zatrzymał, pani podliczyła nam ceny w zeszycie, po sklepie chodził sobie kotek i ogólnie jakiś taki klimat a'la lata 90' :) Po przerwie ruszamy dalej, znów się rodzielamy, Marcin z przodu.
Kilometr przed Bieczem zjazd, wyjeżdżam zza zakrętu widzę rower Marcina leży, a on siedzi przy rowie... No super. Chłop zakrwawiony, ciuchy podarte, generalnie niezbyt wesoło. Co się stało? Marcin jechał kilkanaście metrów za samochodem na zjeździe, koło 40/h. Gościu w samochodzie przypomniał sobie w ostatniej chwili, że chce skręcać w lewo, więc po hamulcach. Kierunkowskaz włączył jak już prawie stał....... Marcin bez szans, zahaczył i upadł. Szczęście w nieszczęsciu, bez poważniejszych kontuzji, sporo szlifów, ciuchy niestety wszystkie skasowane i porysowane klamki. Mogło być jednak sporo gorzej...
Gośc zawiózł Marcina do centrum Biecza, my dojechaliśmy chwilę potem. Znaleźliśmy aptekę, koledze zrobilismy opatrunki i czekaliśmy w rynku na wóz techniczny :) Gdy ten wziął Marcina do domu, my z drugim Marcinem ruszyliśmy już najkrótszą drogą w kierunku domu. Najkrótszą nie oznacza jednak, że było krótka ;) Pojechaliśmy na Binarową i przez Rzepienniki śmieszną slalomową drogą. Wiatr lekko pomagał więc szło szybko. W Gromniku chwila stopu na przejeździe kolejowy i jedziemny dalej na Zakliczyn. Już bez rozmów, jakoś tak nieswojo się jechało...
Za Zakliczynem na Gwoździec i już objeżdżane setki razy tereny. W Porąbce pożegnałem Marcina i wpadłem na moment na mecz. Po meczu rundka wokół Porąbki z koleżanką :) Super sprawa :) Potem już szybkim tempem do domu. Dojechałem równo z zachodem słońca.
- DST 160.00km
- Czas 05:59
- VAVG 26.74km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1272m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
47. Czterdzieści rund wokół Porąbki. Bo tak.
Podjąłem próbę mojego szalonego wyzwania: zrobienia 100km na 2,5 kilometrowej pętli w Porąbce. Pogoda idealna na testy psychiki: lało, czasem sypało, wiało bardzo mocno i było +4 stopnie. Droga do Porąbki przebiegła szybko bo z wiatrem i się zaczęło... Pierwsze kilka pętelek przeleciało szybko: była moc w nogach i jeszcze jakoś nie docierało do mnie ile walki. Średnia po 5 pętlach 31,5km/h. Potem było już tylko coraz gorzej. Wiało bardzo mocno i porywiście z południa. Kilometr pod wiatr, kilometr z wiatrem i tak w kółko. Kawałek z wiatrem przelatywał bardzo szybko. Za szybko, przez co wydawało mi się, że cały czas jadę ten jeden odcinek pod wiatr. Minęło 10 okrążeń. Super, jedna czwarta za mną. Pogoda się pogorszyła. Zaczęło mocno padać mieszanką deszczu i śniegu. Wszystko usyfione porządnie. Na 16 kółku zjadłem sobie batonika, na każdym okrążeniu w jednym miejscu łyk wody. 18 okrążenie, zaczynam wątpić w wykonanie planu. Apogeum wiatru przypadło, pod wiatr jechałem 22km/h. Nogi piekły przy wstawaniu. Na 20 mówię sobie, że jak się nie polepszy to jadę do domu.
I się polepszyło.... Kręce więc dalej ale podejmuję decyzję, że kończę zaraz. Na 22 okrążeniu krótka przerwa po której miałem jechać do domu, sprawdzam co tam słychać w internetach. Szybka rozmowa z Marcinem, któremu mówię, że wracam. Ten jednak jakoś tak zagaduje, że zgadzam się dokręcić do 25 okrążeń. Więc jadę. Ciągle te same widoki, tak dobrze zresztą znane... Mija 26 kółek więc mimowolnie postanawiam kręcić do 30, potem się zobaczy :P Na 30 dochcodzę do wniosku, że trzy czwarte planu wykonane i może jednak się uda... Te 10 kółek najtrudniejsze. Niebiosa się otwierają i leje już porządnie. Woda jest już w butach i obciąża ubrania. A ja powoli odliczam każde kółko. Każde kolejne przybliża do celu ale jest jednocześnie coraz cięższe do przejechania. 37 kółek kręcę już siłą woli. Dłoni i stóp zresztą nie czuje bo przemarzły :D Temperatura spada do niewiele ponad 2 stopni, a ja przemoczony bo ciągle zacina. 39 kółko, jeszcze tylko dwa razy koło stadionu, koło tego auta, koło tego domu... W końcu wpadam na kółko 40, dopiero w połowie robi się łatwo, albo raczej łatwiej, bo łatwo nie było. Wpadam po raz ostatni na most. Czterdziesty raz w tym dniu :D Zaraz za 'kreską' zawracam i jadę bez zatrzymania do domu. Droga się dłuży, ale jakoś dojeżdżam. Stóp nie czuje jeszcze przez dobrą godzinę. Ale plan wykonany. Więcej na takie coś się nie wybieram. Chyba :)
https://www.strava.com/activities/277953215
I się polepszyło.... Kręce więc dalej ale podejmuję decyzję, że kończę zaraz. Na 22 okrążeniu krótka przerwa po której miałem jechać do domu, sprawdzam co tam słychać w internetach. Szybka rozmowa z Marcinem, któremu mówię, że wracam. Ten jednak jakoś tak zagaduje, że zgadzam się dokręcić do 25 okrążeń. Więc jadę. Ciągle te same widoki, tak dobrze zresztą znane... Mija 26 kółek więc mimowolnie postanawiam kręcić do 30, potem się zobaczy :P Na 30 dochcodzę do wniosku, że trzy czwarte planu wykonane i może jednak się uda... Te 10 kółek najtrudniejsze. Niebiosa się otwierają i leje już porządnie. Woda jest już w butach i obciąża ubrania. A ja powoli odliczam każde kółko. Każde kolejne przybliża do celu ale jest jednocześnie coraz cięższe do przejechania. 37 kółek kręcę już siłą woli. Dłoni i stóp zresztą nie czuje bo przemarzły :D Temperatura spada do niewiele ponad 2 stopni, a ja przemoczony bo ciągle zacina. 39 kółko, jeszcze tylko dwa razy koło stadionu, koło tego auta, koło tego domu... W końcu wpadam na kółko 40, dopiero w połowie robi się łatwo, albo raczej łatwiej, bo łatwo nie było. Wpadam po raz ostatni na most. Czterdziesty raz w tym dniu :D Zaraz za 'kreską' zawracam i jadę bez zatrzymania do domu. Droga się dłuży, ale jakoś dojeżdżam. Stóp nie czuje jeszcze przez dobrą godzinę. Ale plan wykonany. Więcej na takie coś się nie wybieram. Chyba :)
https://www.strava.com/activities/277953215
- DST 122.00km
- Czas 04:12
- VAVG 29.05km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 3.0°C
- Podjazdy 574m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
46. Setka po okolicy w grupie
Niespodziewanie pogoda była dziś całkiem dobra. Trochę z rana chłodnawo ale potem było coraz lepiej. O 10:30 spotkaliśmy się w Brzesku i tam postanowiliśmy kręcić sobie na luzie po okolicy. Na początek wyjazd z Brzeska i czwórką targamy na Jadowniki i pierwszy z wielu podjazdów dnia. Tempo całkiem mocne, zauważyłem, że długo się rozkręcam więc miałem lekkie problemy z utrzymaniem koła. Od połowy podjazdu jednak coraz lepiej, a na ostatniej ścianie przycisnąłem mocniej i wjechałem na premię pierwszy. Zjechaliśmy kawałek w dół i skręciliśmy na alternatywny zjazd do Porąbki.
Od Porąbki przez chwilę płasko, ale za to pod wiatr więc było ciężko. W Dołach skręcamy w lewo i kolejny duży podjazd - Godów. Chłopaki przyatakowali od samego początku, a ja zostałem z tyłu ale po chwili zacząłem spawać :P Został mi tylko Marcin, który wytrwale kręcił z dużą mocą. On też zgarnął pierwsze miejsce na premii pod Godowem :) Kawałek wyżej chwilka przerwy i ruszamy dziurawą drogą w dół do Łysej Góry.
Od Łysej decyzja, że jedziemy na Jaworsko co oznacza kolejny podjazd. Znów mocno poszedł Marcin ale złapałem go i czaiłem się niedaleko za nim. Pod koniec zdecydowałem się na bardzo mocny atak i tym razem to ja wygrałem ten mini wyścig. Na zjeździe przypomniałem sobie, że od kilkunastu godzin nic nie jadłem, więc szybko wyciągnąłem home-made batonika energetycznego. Kawałek dalej znów kilka minut przerwy, trochę pogadanek o rowerach itd.
Ruszyliśmy dalej, na końcu Jaworska w prawo na Gwoździec. Tym razem tempo raczej spokojne, tylko jeden krótki atak na początku tak dla picu :) Potem chłopaki coś przypieszyli na samej górze, i wygrał chyba Adrian, a ja zostałem z tyłu. Zjazd do Niedźwiedzy, tam skręcamy w boczne drogi i podjeżdżamy do Złotej. Już zupełnie na luzie tym razem :) Jedziemy kawałek przez Złotą i Biesiadki i następuje zjazd. Na zjeździe Adrian skręca na Zawadę i jedzie do domu, a my skręcamy w lewo i jedziemy dalej.
Korzystamy z bocznych dróżek, bardzo spokojnych. Te zaprowadzają nas do Tymowej na szczycie podjazdu przy drodze krajowej. Z krajówki korzystamy tylko przez kilkaset metrów i znów skręcamy w boczne drogi. Tym razem w kierunku drugiego szczytu Tymowej. Z Tymowej szybki zjazd na Lipnicę, bardzo duży ruch samochodowy bo w końcu dziś Niedziela Palmowa, więc w Murowanej wielkie święto. Mimo to decydujemy się jechać przez Lipnicę Murowaną. Jest dość ciężko, milion samochodów, korki i miliard ludzi łażących po chodnikach, po drodze, pomiędzy samochodami itd. Sajgon. W rynku szybka fota i zmykamy na Nowy Wiśnicz. Z początku nieprzyjemnie bo w dalszym ciągu wiele samochodów ale z czasem jest ich coraz mniej.
Na górze przed zjazdem na Wiśnicz skręcamy w prawo na Łomną. Tu prowadzi nas Marcin, dla mnie zupełnie nowy rejon. Okazuje się, że całkiem fajne drogi i skróty. Wyjeżdżamy w N. Wiśniczu na mecie maratonu Galicja. Zjeżdżamy sobie w dół i po chwili znów opuszczamy główną drogę na rzecz jakiejś wąskiej spokojnej. Takimi drogami dojeżdżamy w końcu do Poręby Spytkowskiej. Tam zostawia na Arek, a my śmigamy do krajówki. Krajówką do Brzeska, potem czwórką do Dębna i obieramy kierunek Sterkowiec. Przy przejeździe kolejowym odłącza się Marcin, a mi zostaje dokręcić 2,5km do domu.
Od Porąbki przez chwilę płasko, ale za to pod wiatr więc było ciężko. W Dołach skręcamy w lewo i kolejny duży podjazd - Godów. Chłopaki przyatakowali od samego początku, a ja zostałem z tyłu ale po chwili zacząłem spawać :P Został mi tylko Marcin, który wytrwale kręcił z dużą mocą. On też zgarnął pierwsze miejsce na premii pod Godowem :) Kawałek wyżej chwilka przerwy i ruszamy dziurawą drogą w dół do Łysej Góry.
Od Łysej decyzja, że jedziemy na Jaworsko co oznacza kolejny podjazd. Znów mocno poszedł Marcin ale złapałem go i czaiłem się niedaleko za nim. Pod koniec zdecydowałem się na bardzo mocny atak i tym razem to ja wygrałem ten mini wyścig. Na zjeździe przypomniałem sobie, że od kilkunastu godzin nic nie jadłem, więc szybko wyciągnąłem home-made batonika energetycznego. Kawałek dalej znów kilka minut przerwy, trochę pogadanek o rowerach itd.
Ruszyliśmy dalej, na końcu Jaworska w prawo na Gwoździec. Tym razem tempo raczej spokojne, tylko jeden krótki atak na początku tak dla picu :) Potem chłopaki coś przypieszyli na samej górze, i wygrał chyba Adrian, a ja zostałem z tyłu. Zjazd do Niedźwiedzy, tam skręcamy w boczne drogi i podjeżdżamy do Złotej. Już zupełnie na luzie tym razem :) Jedziemy kawałek przez Złotą i Biesiadki i następuje zjazd. Na zjeździe Adrian skręca na Zawadę i jedzie do domu, a my skręcamy w lewo i jedziemy dalej.
Korzystamy z bocznych dróżek, bardzo spokojnych. Te zaprowadzają nas do Tymowej na szczycie podjazdu przy drodze krajowej. Z krajówki korzystamy tylko przez kilkaset metrów i znów skręcamy w boczne drogi. Tym razem w kierunku drugiego szczytu Tymowej. Z Tymowej szybki zjazd na Lipnicę, bardzo duży ruch samochodowy bo w końcu dziś Niedziela Palmowa, więc w Murowanej wielkie święto. Mimo to decydujemy się jechać przez Lipnicę Murowaną. Jest dość ciężko, milion samochodów, korki i miliard ludzi łażących po chodnikach, po drodze, pomiędzy samochodami itd. Sajgon. W rynku szybka fota i zmykamy na Nowy Wiśnicz. Z początku nieprzyjemnie bo w dalszym ciągu wiele samochodów ale z czasem jest ich coraz mniej.
Na górze przed zjazdem na Wiśnicz skręcamy w prawo na Łomną. Tu prowadzi nas Marcin, dla mnie zupełnie nowy rejon. Okazuje się, że całkiem fajne drogi i skróty. Wyjeżdżamy w N. Wiśniczu na mecie maratonu Galicja. Zjeżdżamy sobie w dół i po chwili znów opuszczamy główną drogę na rzecz jakiejś wąskiej spokojnej. Takimi drogami dojeżdżamy w końcu do Poręby Spytkowskiej. Tam zostawia na Arek, a my śmigamy do krajówki. Krajówką do Brzeska, potem czwórką do Dębna i obieramy kierunek Sterkowiec. Przy przejeździe kolejowym odłącza się Marcin, a mi zostaje dokręcić 2,5km do domu.
- DST 104.70km
- Czas 04:12
- VAVG 24.93km/h
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 1363m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
40. Dobczyce
Totalnie spontanicznie dziś. Plany były na 120km nad jezioro Rożnowskie ale na szczęście wyszło zupełnie inaczej. Dziś kolejny rekord brzeskiej grupy kolarzy - pojawiło się na siedmiu, a to w dalszym ciągu nie kompletny skład. Ruszyliśmy o 10 w kierunku Lipnicy Murowanej. Na początek kawałek krajówką, ale po kilku kilometrach już bocznymi drogami. Skręciliśmy na Borówną tak jak kilka dni temu przy okazji jazdy z Marcinem. W Lipnicy przerwa na naradę, Szymek miał problemy z bębenkiem/przerzutką więc chciał jechać sam na bardziej płaskie tereny. Decyzja nasza mogła być jednak tylko jedna - jedziemy z nim :) Padło na Dobczyce, w których jeszcze nie byłem.
Pojechaliśmy więc przez Rajbrot na Żegocinę, przez hopki na zmianę ze zjazdami. Pokierowaliśmy się na Tarnawę, przez chwilę po płaskim i z wiatrem utworzyliśmy pociąg i polecieliśmy niemal 50km/h. Coś pięknego... W Tarnawie skręciliśmy na jakąś podejrzaną wąską drogę i oczywiście po 2 kilometrach owa droga się skończyła. Klasyka :) Wróciliśmy więc ten kawałek i jedziemy dalej. W okolicy odbywał się dziś jakiś rajd samochodowy bo minęliśmy sporo samochodów wyścigowych. Przed Łapanowem skręciliśmy na Raciechowice, tu całkiem sympatyczne kilka kilometrów drogi, i fajny podjazd pod koniec. Potem do samych Dobczyc zjazd. W centrum chwila przerwy, ustalenie dalszej trasy, szybko zjedzony batonik i ruszamy dalej w drogę.
Na wylotówce skręcamy na Gdów i jedziemy kilka kilometrów główną drogą. Ruch raczej mały więc nie było źle. W Marszowicach za Gdowem odbijamy w bok na mniej ruchliwe drogi i jedziemy na północ w kierunku miejscowości Kłaj. Tu już tereny dość płaskie, tempo momentami szarpane, tu jakiś atak, tu totalny luz itd. :) Przelecieliśmy przez Kłaj i Stanisławice i pojechaliśmy na Proszówki. Potem już raczej standardowo na Bochnię, odbicie przed centrum na Rzezawę i w stronę domu. W Jodłówce odłączyliśmy się z Marcinem od reszty i pojechaliśmy na Okulice dokręcać do 150 :P
Na kilka kilometrów zamieniliśmy się rowerami i pierwszy raz miałem okazję przejechać naprawdę porządnym pro rowerem. Różnica pomiędzy nim, a moim 20 letnim klasykiem kolosalna. Ciężko cokolwiek porównywać. W Canyonie wszystko działa szybciej, sztywniej, płynniej i lepiej. Każde depnięcie w korby to momentalne przyspieszenie, zmiana biegu trwa ułamek sekundy, sztywność piekielna, tłumienie nierówności kapitalne, wygoda na bardzo wysokim poziomie. Aż się płakać chce :P Ale może już niedługo i ja będę mieć swój własny pro rower :)
W Bratucicach przerwa w sklepie na colę, a potem ruszamy na Rudy Rysie. Wpakowaliśmy się w drogę szutrową przez las. Jak wiosenne klasyki to wiosenne klasyki :) Potem na Przyborów, Łęki i do Szczepanowa. Marcin pojechał dalej, a ja dojechałem do domu.
Piękny dzień, 15 stopni, słońce, długa ładna trasa, wyborne towarzystwo. Niczego więcej na szosie nie trzeba :)
.
Pojechaliśmy więc przez Rajbrot na Żegocinę, przez hopki na zmianę ze zjazdami. Pokierowaliśmy się na Tarnawę, przez chwilę po płaskim i z wiatrem utworzyliśmy pociąg i polecieliśmy niemal 50km/h. Coś pięknego... W Tarnawie skręciliśmy na jakąś podejrzaną wąską drogę i oczywiście po 2 kilometrach owa droga się skończyła. Klasyka :) Wróciliśmy więc ten kawałek i jedziemy dalej. W okolicy odbywał się dziś jakiś rajd samochodowy bo minęliśmy sporo samochodów wyścigowych. Przed Łapanowem skręciliśmy na Raciechowice, tu całkiem sympatyczne kilka kilometrów drogi, i fajny podjazd pod koniec. Potem do samych Dobczyc zjazd. W centrum chwila przerwy, ustalenie dalszej trasy, szybko zjedzony batonik i ruszamy dalej w drogę.
Na wylotówce skręcamy na Gdów i jedziemy kilka kilometrów główną drogą. Ruch raczej mały więc nie było źle. W Marszowicach za Gdowem odbijamy w bok na mniej ruchliwe drogi i jedziemy na północ w kierunku miejscowości Kłaj. Tu już tereny dość płaskie, tempo momentami szarpane, tu jakiś atak, tu totalny luz itd. :) Przelecieliśmy przez Kłaj i Stanisławice i pojechaliśmy na Proszówki. Potem już raczej standardowo na Bochnię, odbicie przed centrum na Rzezawę i w stronę domu. W Jodłówce odłączyliśmy się z Marcinem od reszty i pojechaliśmy na Okulice dokręcać do 150 :P
Na kilka kilometrów zamieniliśmy się rowerami i pierwszy raz miałem okazję przejechać naprawdę porządnym pro rowerem. Różnica pomiędzy nim, a moim 20 letnim klasykiem kolosalna. Ciężko cokolwiek porównywać. W Canyonie wszystko działa szybciej, sztywniej, płynniej i lepiej. Każde depnięcie w korby to momentalne przyspieszenie, zmiana biegu trwa ułamek sekundy, sztywność piekielna, tłumienie nierówności kapitalne, wygoda na bardzo wysokim poziomie. Aż się płakać chce :P Ale może już niedługo i ja będę mieć swój własny pro rower :)
W Bratucicach przerwa w sklepie na colę, a potem ruszamy na Rudy Rysie. Wpakowaliśmy się w drogę szutrową przez las. Jak wiosenne klasyki to wiosenne klasyki :) Potem na Przyborów, Łęki i do Szczepanowa. Marcin pojechał dalej, a ja dojechałem do domu.
Piękny dzień, 15 stopni, słońce, długa ładna trasa, wyborne towarzystwo. Niczego więcej na szosie nie trzeba :)
.
- DST 159.30km
- Czas 05:40
- VAVG 28.11km/h
- VMAX 72.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 1089m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
38. Trening z rana
Nietypowo bo jeszcze przed 10 zacząłem dzisiejszą jazdę. Wymusił to na mnie Marcin, z którym dziś przejechałem pętelkę :P Pobudka o 9 nad ranem, szybkie przygotowanie i 9:25 ruszam z pod domu. Początek ciężko bo dawało zimnem od podłoża. Na szczęście już w Jadownikach zdołałem się rozgrzać i nagle założona kurtka stała się niepotrzebna. Do Brzeska dojechałem chyba na czas, choć Marcin już czekał. Wspomnianą kurtkę upakowałem do kieszeni i ruszyliśmy bokami na Jasień. Po tym jak się przebudziłem i rozgrzałem to okazało się, że jest całkiem przyjemnie. Tempo trzymaliśmy niezłe, kilometry sobie leciały. Pierwszy większy wysiłek to podjazd na Skalnej, niby krótki ale dość trzyma. W efekcie lekka zadyszka :) Po zjeździe pokierowaliśmy się na Kobyle po niezbyt dobrej jakościowo drodze. Po kilku kilometrach odbiliśmy w lewo na Borównę. Czekał na nas dłuższy podjazd, jednak o w miarę łagodnym nachyleniu więc szło całkiem dobrze. Drogi całkiem fajne - wąskie, boczne, zero ruchu, dookoła przyroda i śpiew ptaków :P
Zjechaliśmy tymczasem do Lipnicy i tu szybka decyzja, że śmigamy na serpentyny do Iwkowej. Najpierw trzeba było pokonać jeszcze podjazd w Tymowej, poszedł całkiem fajnie i nawet wykręciłem swój najlepszy czas na nim. Nie jest jednak kolorowo bo na Stravie daje to 49 miejsce. Dodać należało by, że całą czołówkę zajęli kolarze z Tour de Pologne oraz Karpackiego Wyścigu Kurierów :) To tak na wymówkę. Zjazd przez Tymową kiepski, sporo dziur i kolein aż się zacząłem zastanawiać czy kiedyś ktoś to wyremontuje. I takie myślenie się chyba opłaciło bo przed chwilą wyczytałem, że może jeszcze w tym roku ruszy remont właśnie tej drogi. Hah.
Dojechaliśmy do podnóża owianych sławą serpentyn i zaczął się mozolny podjazd. Tempo dalekie od rekordowego, ale i tak było szybciej niż ostatnio. Forma stale rośnie co cieszy :) Na górze przerwa na - w moim przypadku - śniadanie oraz kilka fotek i ruszamy w dół do Iwkowej. Jak zwykle szybki zjazd, coraz bardziej lubię zjazdy. Kilka hopek z rozpędu i już jesteśmy w centrum Iwkowej, gdzie czeka nas skręt w lewo i kolejne kilometry w górę. Znów bez zrywów, nogi było czuć w końcówce. Zjazd do Czchowa tym razem wolniejszy niż zwykle bo wplątało się w połowie auto.
Od Czchowa kawałek krajówką i w Jurkowie odbijamy na Złotą. Złota czyli kolejny podjazd :) I kolejny raz bez spiny, bo i po co się spinać? Po zjazdach już względnie płasko, fajne tempo aż do Porąbki. Marcin oczywiście nie odpuścił Bocheńca :) Więc targaliśmy jeszcze ów Bocheniec. W sumie to dobrze :) Zjazd znów szybki, i już byliśmy na światłach przy, których rozjechaliśmy się w swoje strony. Mi pozostało przejechać przez Jadowniki na Sterkowiec, i do domu. Udało się zrobić ponad 1000m przewyższeń co mnie lekko zdziwiło :)
Zjechaliśmy tymczasem do Lipnicy i tu szybka decyzja, że śmigamy na serpentyny do Iwkowej. Najpierw trzeba było pokonać jeszcze podjazd w Tymowej, poszedł całkiem fajnie i nawet wykręciłem swój najlepszy czas na nim. Nie jest jednak kolorowo bo na Stravie daje to 49 miejsce. Dodać należało by, że całą czołówkę zajęli kolarze z Tour de Pologne oraz Karpackiego Wyścigu Kurierów :) To tak na wymówkę. Zjazd przez Tymową kiepski, sporo dziur i kolein aż się zacząłem zastanawiać czy kiedyś ktoś to wyremontuje. I takie myślenie się chyba opłaciło bo przed chwilą wyczytałem, że może jeszcze w tym roku ruszy remont właśnie tej drogi. Hah.
Dojechaliśmy do podnóża owianych sławą serpentyn i zaczął się mozolny podjazd. Tempo dalekie od rekordowego, ale i tak było szybciej niż ostatnio. Forma stale rośnie co cieszy :) Na górze przerwa na - w moim przypadku - śniadanie oraz kilka fotek i ruszamy w dół do Iwkowej. Jak zwykle szybki zjazd, coraz bardziej lubię zjazdy. Kilka hopek z rozpędu i już jesteśmy w centrum Iwkowej, gdzie czeka nas skręt w lewo i kolejne kilometry w górę. Znów bez zrywów, nogi było czuć w końcówce. Zjazd do Czchowa tym razem wolniejszy niż zwykle bo wplątało się w połowie auto.
Od Czchowa kawałek krajówką i w Jurkowie odbijamy na Złotą. Złota czyli kolejny podjazd :) I kolejny raz bez spiny, bo i po co się spinać? Po zjazdach już względnie płasko, fajne tempo aż do Porąbki. Marcin oczywiście nie odpuścił Bocheńca :) Więc targaliśmy jeszcze ów Bocheniec. W sumie to dobrze :) Zjazd znów szybki, i już byliśmy na światłach przy, których rozjechaliśmy się w swoje strony. Mi pozostało przejechać przez Jadowniki na Sterkowiec, i do domu. Udało się zrobić ponad 1000m przewyższeń co mnie lekko zdziwiło :)
- DST 77.10km
- Czas 03:00
- VAVG 25.70km/h
- VMAX 76.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 1036m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
35. Płasko po tygodniu przerwy
To był długi tydzień. W zeszłą Niedzielę w trakcie jazdy zepsuła mi się klamkomanetka. Na naprawę zeszło mi 3 dni ale jestem z siebie dumny. Internetowi eksperci nie pozostawiali wątpliwości: "tego się nie da naprawić", "Wymień ją, a najlepiej obie" (sic!), "jak ją rozkręcisz to już nigdy nie skręcisz". hehe. Gdy czyszczenie nie pomogło, nie pozostało mi nic innego jak ją jednak rozkręcić. Szybko okazało się, że pękła jedna ze sprężyn. Problemem było zdobyć taką sprężynę, a także dostać się do tej zepsutej w celu wymiany. Zdobyć nie zdobyłem, ale z pomocą przyszło imadło, gwóźdź i kawał drutu. Sprężyna wyszła jak nowa :P Klamkomanetkę rozkręciłem doszczętnie (duża ilość części posypała się po całym stole). Sprężynę wymieniłem i zacząłem składać klamkę z powrotem. Zajęło mi to dobre kilka godzin, ale w końcu po kilku nie udanych próbach - udało się. Mechanizm działa jak nowy, a ja zaoszczędziłem dwie stówki (nowy rower!). Jak wszystko zrobiłem to zaczęło lać i lało aż do wczoraj :)
Dziś udało zebrać się kilku kolegów i o 11:30 ruszyliśmy w trasę. Tym razem trochę nietypowo bo trasa płaska. Niestety dość mocno wiało, co jak się okazało dało nam się we znaki dość porządnie. Odkryte płaskie pola i te sprawy, masakra. Na początek pokierowaliśmy się na Bielczę. Wiało, więc raczej mało rozmów, a więcej jazdy w pociągu. Każdy ładnie, dawał zmiany i sprawnie dotarliśmy do lasu Radłowskiego. Zaraz za nim skręt w lewo i zrobiło się lepiej bo wiatr był bardziej boczny niż przedni. Tempo więc wzrosło powyżej 30km/h. Dotarliśmy do Jadownik Mokrych i tam skręciliśmy w prawo na Miechowice. Wybudowali tam nowy most nad potokiem. Oprócz tego dużo niczego - pola i droga między nimi. I wiatr.
Przejechaliśmy przez centrum i dotarliśmy do promu. Tu chwila odpoczynku bo trzeba było chwilę poczekać. Po przeprawie promowej ruszamy dalej na Wolę Żelichowską. Jakiś totalny koniec świata. Nic tylko droga pośród pustych pól. Nawet samochodu nie spotkaliśmy ani jednego. Za to było sporo walki z wiatrem :D. Na szczęście dotarliśmy do drogi głównej i po chwili zmieniliśmy kierunek. Teraz wiało w plecy :) Tempo momentalnie zaczęło rosnąć. 30, 35, 38, 42, 45km/h i coraz szybciej :) Przy 45 zaatakowałem, Dominik siadł na koło, rozkręciłem do 52km/h, chwilę potrzymałem i odpuściłem. Pięknie weszło. Chwilę potem poprawił Adrian z Marcinem :) Bardzo szybko dotarliśmy do drugiego promu. O tyle ciekawy, że znajduje się w miejscu połączenia Dunajca z Wisłą. Nie dziwne więc, że za takie atrakcje trzeba było zapłacić - 2,50zł od osoby :P
Po przeprawie szybko dotarliśmy do krajówki. Znów było z wiatrem, więc tempo szybkie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy w bok, a żegna się z nami Adrian, który postanowił skrócić trasę z powodu choroby. My ruszyliśmy w kierunku miejscowości Bejsce po spokojnej bocznej drodze. Pojawiły się nawet jakieś małe hopki. Miejscowość gminna Bejsce sprawiła dość miłe wrażenie. Dobra droga, jakieś boiska, ładne sklepy i budynki firmowe. Widać dość dobrze skorzystali z jakiś funduszy na rozwój. Przez ową miejscowość przelecieliśmy dość szybko bo było z góry i już kierowaliśmy się na Koszyce. Przed wjazdem opuściliśmy województwo Świętokrzyskie.
Od Koszyc pojechaliśmy krajówką do Nowego Brzeska (17km). Na początek trafił się dość długi choć w miarę łagodny podjazd. Pojechał go mocno z Dominikiem na kole. Na zjeździe mocny atak, ale Dominik był czujny, wiało w plecy, czułem się super więc prędkości dość porządne, super sprawa. Kawałek dalej zatrzymaliśmy się i poczekaliśmy chwilę na resztę ekipy. Pozostało nam kilka kilometrów do Nowego Brzeska. Tam opuściliśmy krajówkę i pojechaliśmy w kierunku Bochni przez jednopasmowy most.
Niestety zmiana kierunku oznaczała, że znów waliło wiatrem w twarz. Takie życie. W między czasie zatrzymaliśmy się w sklepie na pepsi/colę. Potem mocne tempo po zmianach na Bochnię przez Proszówki. Centrum tradycyjnie ominięte. Do Brzeska pojechaliśmy przez Rzezawę. Na koniec postanowiliśmy z Marcinem dokręcić trochę kilometrów, więc odwieźliśmy Dominika do domu. Przed samym domem zauważyłem, że braknie kilometra do równej liczby więc zrobiłem dwie pętle wokół rynku :P I pykło te 150km. Choć Strava zawaliła i policzyła 149,3km :0
Dziś udało zebrać się kilku kolegów i o 11:30 ruszyliśmy w trasę. Tym razem trochę nietypowo bo trasa płaska. Niestety dość mocno wiało, co jak się okazało dało nam się we znaki dość porządnie. Odkryte płaskie pola i te sprawy, masakra. Na początek pokierowaliśmy się na Bielczę. Wiało, więc raczej mało rozmów, a więcej jazdy w pociągu. Każdy ładnie, dawał zmiany i sprawnie dotarliśmy do lasu Radłowskiego. Zaraz za nim skręt w lewo i zrobiło się lepiej bo wiatr był bardziej boczny niż przedni. Tempo więc wzrosło powyżej 30km/h. Dotarliśmy do Jadownik Mokrych i tam skręciliśmy w prawo na Miechowice. Wybudowali tam nowy most nad potokiem. Oprócz tego dużo niczego - pola i droga między nimi. I wiatr.
Przejechaliśmy przez centrum i dotarliśmy do promu. Tu chwila odpoczynku bo trzeba było chwilę poczekać. Po przeprawie promowej ruszamy dalej na Wolę Żelichowską. Jakiś totalny koniec świata. Nic tylko droga pośród pustych pól. Nawet samochodu nie spotkaliśmy ani jednego. Za to było sporo walki z wiatrem :D. Na szczęście dotarliśmy do drogi głównej i po chwili zmieniliśmy kierunek. Teraz wiało w plecy :) Tempo momentalnie zaczęło rosnąć. 30, 35, 38, 42, 45km/h i coraz szybciej :) Przy 45 zaatakowałem, Dominik siadł na koło, rozkręciłem do 52km/h, chwilę potrzymałem i odpuściłem. Pięknie weszło. Chwilę potem poprawił Adrian z Marcinem :) Bardzo szybko dotarliśmy do drugiego promu. O tyle ciekawy, że znajduje się w miejscu połączenia Dunajca z Wisłą. Nie dziwne więc, że za takie atrakcje trzeba było zapłacić - 2,50zł od osoby :P
Po przeprawie szybko dotarliśmy do krajówki. Znów było z wiatrem, więc tempo szybkie. Po kilku kilometrach zjeżdżamy w bok, a żegna się z nami Adrian, który postanowił skrócić trasę z powodu choroby. My ruszyliśmy w kierunku miejscowości Bejsce po spokojnej bocznej drodze. Pojawiły się nawet jakieś małe hopki. Miejscowość gminna Bejsce sprawiła dość miłe wrażenie. Dobra droga, jakieś boiska, ładne sklepy i budynki firmowe. Widać dość dobrze skorzystali z jakiś funduszy na rozwój. Przez ową miejscowość przelecieliśmy dość szybko bo było z góry i już kierowaliśmy się na Koszyce. Przed wjazdem opuściliśmy województwo Świętokrzyskie.
Od Koszyc pojechaliśmy krajówką do Nowego Brzeska (17km). Na początek trafił się dość długi choć w miarę łagodny podjazd. Pojechał go mocno z Dominikiem na kole. Na zjeździe mocny atak, ale Dominik był czujny, wiało w plecy, czułem się super więc prędkości dość porządne, super sprawa. Kawałek dalej zatrzymaliśmy się i poczekaliśmy chwilę na resztę ekipy. Pozostało nam kilka kilometrów do Nowego Brzeska. Tam opuściliśmy krajówkę i pojechaliśmy w kierunku Bochni przez jednopasmowy most.
Niestety zmiana kierunku oznaczała, że znów waliło wiatrem w twarz. Takie życie. W między czasie zatrzymaliśmy się w sklepie na pepsi/colę. Potem mocne tempo po zmianach na Bochnię przez Proszówki. Centrum tradycyjnie ominięte. Do Brzeska pojechaliśmy przez Rzezawę. Na koniec postanowiliśmy z Marcinem dokręcić trochę kilometrów, więc odwieźliśmy Dominika do domu. Przed samym domem zauważyłem, że braknie kilometra do równej liczby więc zrobiłem dwie pętle wokół rynku :P I pykło te 150km. Choć Strava zawaliła i policzyła 149,3km :0
- DST 150.60km
- Czas 05:01
- VAVG 30.02km/h
- VMAX 63.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 479m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
34. Setka po górach i zepsuta klamka
Niedługo to już chyba tradycją będzie wieloosobowa jazda w Niedzielę :) Dziś pogoda wymarzona, już po 9 rano było prawie 10 stopni i pełne słońce. W centrum Brzeska stawiło się na pięciu, a szóstego kolegę zgarnęliśmy kilka kilometrów dalej. Początek płaski, przez Jodłówkę do Rzezawy. Tam pierwsze nieśmiałe hopki w kierunku Bochni. Na podjeździe na krótką chwilę dołączył się kolega Tomasz z Bochni ale on już wracał z treningu.
Centrum Bochni ominęliśmy, a pokierowaliśmy się na Zawadę. Zaczął się dłuższy podjazd, każdy swoim tempem żeby nie było problemów potem. Na zjeździe istne szaleństwo, dziś to jakieś nieoficjalne zawody w zjeżdżaniu chyba były. Większość pozycje aero w stylu Kwiato :D Bardzo duża przyjemność.
Potem trochę hopek na Sobolów. Na jednej trzech kolegów zaatakowało na maksa. Szalony sprint na szczyt, patrzą a za szczytem 50m zjazdu i jeszcze większy podjazd :D Po zjeździe z Sobolowa (aero) trochę płaskiego aż do drogi wojewódzkiej gdzieś za Łapanowem. Pojechaliśmy w kierunku Trzciany, a potem dobrym tempem w pociągu na Łąktę Górną.
Wyjechaliśmy znów na drodze wojewódzkiej i od tego momentu zaczęło się wyczekiwanie i taktyka niczym w wyścigach. Celem każdego premia górska na Rozdzielu :). Wyszedłem na zmianę, tempo raczej średnie żeby się nie przemęczać ale w Żegocinie zauważyłem, że urwałem kilku kolegów i zostałem tylko z Dominikiem. Kilkadziesiąt metrów za nami Arek z Adrianem próbowali zespawać grupkę. Utrzymywaliśmy z Dominikiem tempo żeby nas nie złapali jadąc po zmianach. Droga tymczasem coraz bardziej szła w górę i przybywało powoli procentów. Adrian w dolnym chwycie próbował za wszelką cenę nas dojść, ale jeden na dwóch to ciężko :) Zacząłem się niepokoić czy Dominik z mojej grupki mi nie ucieknie, więc jak wychodził na zmianę koncentrowałem się tylko na tym żeby trzymać się jak najbliżej koła. Zaczęła się najtrudniejsza część, Dominik się trzymał więc postanowiłem sam zaatakować. A co? :) Zakręt w prawo przy najstromszej części i rzucam wszystkie siły w korby. 15% nachylenia i udaje się uzyskać 18-19km/h, Dominik próbował złapać koło ale szczęśliwie dla mnie troszkę mu brakło. Pozostało jeszcze utrzymać kręcenie przez ostatnie metry oraz oglądać się co 2 sekundy za siebie i w końcu wjechałem na wirtualną kreskę na szczycie :) Z roweru niemal spadłem, ciężko się było wypiąć. Masakra ale piękna masakra :) Taka walka to coś pięknego.
Dominik wjechał dosłownie kilka sekund po mnie, potem po kilkunastu zaczęli przyjeżdżać pozostali. Na szczycie zrobiliśmy dłuższą przerwę na odpoczynek. Widoki piękne, pogoda wspaniała...
Kilkanaście minut potem ruszamy powoli w dół w kierunku Limanowej. Zjazd ciężki bo asfalt w fatalnym stanie, a szkoda, bo gdyby było ok to zjazd byłby kapitalny. Zjechaliśmy do centrum i tam przerwa na sklep. Wypiłem sobie pepsi i kupiłem żelki :D:D:D Pierwsze słodycze od tygodnia :0
Ruszyliśmy w kierunku Krosnej, dość płasko więc tempo fajne, po zmianach. Zauważyłem, że coś mi świruje przerzutka. Po skręcie w Krosnej okazało się, że nie przerzutka tylko klamkomanetka. Przestała "klikać" i w bardzo dziwny i losowy sposób zmieniała przełożenia. A przed nami kolejny podjazd z efektowną ścianą.... W połowie zatrzymaliśmy się, chłopaki pomogli rozkręcić kawałek klamki, ale nic nie udało się zdziałać. Miałem możliwość wrzucenia przedostatniej koronki (24z) ale pod warunkiem, że trzymałem cały czas wychyloną dźwignię klamki. Mało wygodne, a do tego na ścianie którą podjeżdżaliśmy przydało by się raczej 28z.... Wytargałem jednak do góry, można powiedzieć, że zrobiłem dziś trening siły na niskiej kadencji :P
Zjechaliśmy do Iwkowej, i kolejnym etapem był podjazd w kierunku Czchowa. Znów walczyłem z rowerem, ale nachylenia mniejsze więc wjechałem na szczyt. Po krótkiej przerwie ruszamy w dół, pojechałem przodem i lekko wkurzony sytuacją ze sprzętem pocisnąłem maksymalnie jak się dało na zjeździe. Super sprawa. Wpadł też KOM ;]
Został nam ostatni podjazd - do Złotej, nie wiem jak go podjechałem ale podjechałem. Chyba dlatego, że był to ostatni podjazd dnia :) Zjechaliśmy do Łoniowej i aż do Dębna podaliśmy dość porządne tempo. Potem skręt na czwórkę, pożegnałem kolegów i pojechałem w bok do domu....
Centrum Bochni ominęliśmy, a pokierowaliśmy się na Zawadę. Zaczął się dłuższy podjazd, każdy swoim tempem żeby nie było problemów potem. Na zjeździe istne szaleństwo, dziś to jakieś nieoficjalne zawody w zjeżdżaniu chyba były. Większość pozycje aero w stylu Kwiato :D Bardzo duża przyjemność.
Potem trochę hopek na Sobolów. Na jednej trzech kolegów zaatakowało na maksa. Szalony sprint na szczyt, patrzą a za szczytem 50m zjazdu i jeszcze większy podjazd :D Po zjeździe z Sobolowa (aero) trochę płaskiego aż do drogi wojewódzkiej gdzieś za Łapanowem. Pojechaliśmy w kierunku Trzciany, a potem dobrym tempem w pociągu na Łąktę Górną.
Wyjechaliśmy znów na drodze wojewódzkiej i od tego momentu zaczęło się wyczekiwanie i taktyka niczym w wyścigach. Celem każdego premia górska na Rozdzielu :). Wyszedłem na zmianę, tempo raczej średnie żeby się nie przemęczać ale w Żegocinie zauważyłem, że urwałem kilku kolegów i zostałem tylko z Dominikiem. Kilkadziesiąt metrów za nami Arek z Adrianem próbowali zespawać grupkę. Utrzymywaliśmy z Dominikiem tempo żeby nas nie złapali jadąc po zmianach. Droga tymczasem coraz bardziej szła w górę i przybywało powoli procentów. Adrian w dolnym chwycie próbował za wszelką cenę nas dojść, ale jeden na dwóch to ciężko :) Zacząłem się niepokoić czy Dominik z mojej grupki mi nie ucieknie, więc jak wychodził na zmianę koncentrowałem się tylko na tym żeby trzymać się jak najbliżej koła. Zaczęła się najtrudniejsza część, Dominik się trzymał więc postanowiłem sam zaatakować. A co? :) Zakręt w prawo przy najstromszej części i rzucam wszystkie siły w korby. 15% nachylenia i udaje się uzyskać 18-19km/h, Dominik próbował złapać koło ale szczęśliwie dla mnie troszkę mu brakło. Pozostało jeszcze utrzymać kręcenie przez ostatnie metry oraz oglądać się co 2 sekundy za siebie i w końcu wjechałem na wirtualną kreskę na szczycie :) Z roweru niemal spadłem, ciężko się było wypiąć. Masakra ale piękna masakra :) Taka walka to coś pięknego.
Dominik wjechał dosłownie kilka sekund po mnie, potem po kilkunastu zaczęli przyjeżdżać pozostali. Na szczycie zrobiliśmy dłuższą przerwę na odpoczynek. Widoki piękne, pogoda wspaniała...
Kilkanaście minut potem ruszamy powoli w dół w kierunku Limanowej. Zjazd ciężki bo asfalt w fatalnym stanie, a szkoda, bo gdyby było ok to zjazd byłby kapitalny. Zjechaliśmy do centrum i tam przerwa na sklep. Wypiłem sobie pepsi i kupiłem żelki :D:D:D Pierwsze słodycze od tygodnia :0
Ruszyliśmy w kierunku Krosnej, dość płasko więc tempo fajne, po zmianach. Zauważyłem, że coś mi świruje przerzutka. Po skręcie w Krosnej okazało się, że nie przerzutka tylko klamkomanetka. Przestała "klikać" i w bardzo dziwny i losowy sposób zmieniała przełożenia. A przed nami kolejny podjazd z efektowną ścianą.... W połowie zatrzymaliśmy się, chłopaki pomogli rozkręcić kawałek klamki, ale nic nie udało się zdziałać. Miałem możliwość wrzucenia przedostatniej koronki (24z) ale pod warunkiem, że trzymałem cały czas wychyloną dźwignię klamki. Mało wygodne, a do tego na ścianie którą podjeżdżaliśmy przydało by się raczej 28z.... Wytargałem jednak do góry, można powiedzieć, że zrobiłem dziś trening siły na niskiej kadencji :P
Zjechaliśmy do Iwkowej, i kolejnym etapem był podjazd w kierunku Czchowa. Znów walczyłem z rowerem, ale nachylenia mniejsze więc wjechałem na szczyt. Po krótkiej przerwie ruszamy w dół, pojechałem przodem i lekko wkurzony sytuacją ze sprzętem pocisnąłem maksymalnie jak się dało na zjeździe. Super sprawa. Wpadł też KOM ;]
Został nam ostatni podjazd - do Złotej, nie wiem jak go podjechałem ale podjechałem. Chyba dlatego, że był to ostatni podjazd dnia :) Zjechaliśmy do Łoniowej i aż do Dębna podaliśmy dość porządne tempo. Potem skręt na czwórkę, pożegnałem kolegów i pojechałem w bok do domu....
- DST 118.20km
- Czas 04:22
- VAVG 27.07km/h
- VMAX 74.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 1364m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
30. Rożnów
3 dzień z rzędu porządna jazda w grupie. To mi się podoba :) Dziś w planach porządna trasa z licznymi podjazdami. O 11 stawiło się nas znów sześciu i ruszyliśmy na Nowy Wiśnicz. Z Brzeska przez chwilę krajówką, ale już po chwili zjazd na boczną drogą. Tempo zmienne, każdy ma inną ilość pary w nogach, więc różnie to wyglądało. Peleton rwał się, tworzyły się ucieczki ale wszystko to sprawiało, że było ciekawie i można było pobawić się w wyścig i próby np. spawania grupy :P
Od Wiśnicza pokierowaliśmy się na Lipnicę, i tu pojawił się pierwszy większy podjazd dnia. Każdy własnym tempem, więc na górze chwila czekania na zebranie wszystkich. Przy okazji pamiątkowe zdjęcie i ostry zjazd w dół. Na zjeździe przyatakowałem razem z Grześkiem i zrobiliśmy małą ucieczkę :) Za Lipnicą skręt na Rajbrot i znów bardzo fajny zjazd. Chłopaki mi i Grześkowie trochę odjechali więc znów zrobiliśmy pogoń. Jak się okazało dzięki temu zrobiłem koma na segmencie.
Na krzyżówce w Rajbrocie oderwał się od nas Dominik, który miał ograniczony czas i musiał skrócić trasę. My tymczasem ruszyliśmy w kierunku Porąbki Iwkowskiej, najpierw lekko pod górę, a potem kilka kilometrów łagodnego zjazdu. Na dole przerwa na sklep.
Po zakupach pokierowaliśmy się dalej w kierunku Dunajca. Pojechaliśmy kawałek krajówką, ale po niedługim czasie skręciliśmy w bok na Witowice Górne. Cel - Rożnów. Początkowo jeszcze dość płasko, ale z mocnym bocznym wiatrem, ale po krótkim czasie zaczął się spory podjazd. Widoki z góry piękne, zarówno na jezioro jak i na dolinę po drugiej stronie drogi. Jeszcze trochę pojechaliśmy pod górę i czekał nas szybki zjazd aż do poziomu jeziora. Znów szybka fotka i znów w drogę. Tym razem kierunek: Zakliczyn. Przed nim trzeba było jednak wdrapać się na szczyt górki w Bartkowej Posadowej. Pojechałem ją dość mocno z Grześkiem.
Po zebraniu reszty dość dziurawy i kręty zjazd do Paleśnicy. Tam jeszcze jedna przerwa na sklep i po chwili pędziliśmy już w pociągu ponad 40km/h w kierunku Zakliczyna. Po przekroczeniu Dunajca, skręt w lewo i kilka km ruchliwej drogi głównej do Melsztyna. Od Melsztyna znów podjazd, tym razem do Gwoźdźca. Znów dość mocne tempo nadałem z Grześkiem więc wjechaliśmy pierwsi. Grzesiek dalej pojechał sam, gdyż się spieszył, a ja zaczekałem chwilkę na resztę. Na szczycie posiedzieliśmy trochę i odpoczęliśmy i już można było ruszać w dół do Niedźwiedzy. Na zjeździe zaatakowałem, ale Marcin czujnie siedział tuż za kołem i nie dał się urwać ;)
Przez Łoniową i Doły tempo średnie z małymi skokami dla zabawy. W Porąbce decyzja, że nam mało i dorzucamy Bocheniec, a co :) Wdrapać się było dość ciężko ale udało się. Na zjeździe znów szaleństwo, uciekałem przed Marcinem, w pewnym momencie na liczniku 82km/h hehe. Tym razem udało mi się zrobić małą przerwę. Udało mi się też pobić o sekundę swój najlepszy czas.
Na dole na światłach, skręt na starą czwórkę i najkrótszą trasą do Brzeska. Tam pożegnałem kolegów i sam pojechałem w kierunku ul. Leśnej. Stamtąd wskoczyłem na serwisówki i dojechałem przez Mokrzyskę do domu.
Koniec :)
Od Wiśnicza pokierowaliśmy się na Lipnicę, i tu pojawił się pierwszy większy podjazd dnia. Każdy własnym tempem, więc na górze chwila czekania na zebranie wszystkich. Przy okazji pamiątkowe zdjęcie i ostry zjazd w dół. Na zjeździe przyatakowałem razem z Grześkiem i zrobiliśmy małą ucieczkę :) Za Lipnicą skręt na Rajbrot i znów bardzo fajny zjazd. Chłopaki mi i Grześkowie trochę odjechali więc znów zrobiliśmy pogoń. Jak się okazało dzięki temu zrobiłem koma na segmencie.
Na krzyżówce w Rajbrocie oderwał się od nas Dominik, który miał ograniczony czas i musiał skrócić trasę. My tymczasem ruszyliśmy w kierunku Porąbki Iwkowskiej, najpierw lekko pod górę, a potem kilka kilometrów łagodnego zjazdu. Na dole przerwa na sklep.
Po zakupach pokierowaliśmy się dalej w kierunku Dunajca. Pojechaliśmy kawałek krajówką, ale po niedługim czasie skręciliśmy w bok na Witowice Górne. Cel - Rożnów. Początkowo jeszcze dość płasko, ale z mocnym bocznym wiatrem, ale po krótkim czasie zaczął się spory podjazd. Widoki z góry piękne, zarówno na jezioro jak i na dolinę po drugiej stronie drogi. Jeszcze trochę pojechaliśmy pod górę i czekał nas szybki zjazd aż do poziomu jeziora. Znów szybka fotka i znów w drogę. Tym razem kierunek: Zakliczyn. Przed nim trzeba było jednak wdrapać się na szczyt górki w Bartkowej Posadowej. Pojechałem ją dość mocno z Grześkiem.
Po zebraniu reszty dość dziurawy i kręty zjazd do Paleśnicy. Tam jeszcze jedna przerwa na sklep i po chwili pędziliśmy już w pociągu ponad 40km/h w kierunku Zakliczyna. Po przekroczeniu Dunajca, skręt w lewo i kilka km ruchliwej drogi głównej do Melsztyna. Od Melsztyna znów podjazd, tym razem do Gwoźdźca. Znów dość mocne tempo nadałem z Grześkiem więc wjechaliśmy pierwsi. Grzesiek dalej pojechał sam, gdyż się spieszył, a ja zaczekałem chwilkę na resztę. Na szczycie posiedzieliśmy trochę i odpoczęliśmy i już można było ruszać w dół do Niedźwiedzy. Na zjeździe zaatakowałem, ale Marcin czujnie siedział tuż za kołem i nie dał się urwać ;)
Przez Łoniową i Doły tempo średnie z małymi skokami dla zabawy. W Porąbce decyzja, że nam mało i dorzucamy Bocheniec, a co :) Wdrapać się było dość ciężko ale udało się. Na zjeździe znów szaleństwo, uciekałem przed Marcinem, w pewnym momencie na liczniku 82km/h hehe. Tym razem udało mi się zrobić małą przerwę. Udało mi się też pobić o sekundę swój najlepszy czas.
Na dole na światłach, skręt na starą czwórkę i najkrótszą trasą do Brzeska. Tam pożegnałem kolegów i sam pojechałem w kierunku ul. Leśnej. Stamtąd wskoczyłem na serwisówki i dojechałem przez Mokrzyskę do domu.
Koniec :)
- DST 121.90km
- Czas 04:25
- VAVG 27.60km/h
- VMAX 82.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 1320m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
26. Setka w licznej grupie
Niezwykle fajny dzień. Pogoda perfekcyjna. O godzinie 11 w Brzesku stawiło się nas aż sześciu, co jest chyba rekordem brzeska :) Szybkie ustalenia co do trasy i ruszyliśmy w kierunku serwisówek autostrady. Jazda w tyle osób super, zupełnie inna sprawa niż jazda solo czy w dwóch-trzech. Tempo narzuciliśmy średnie, tak, że można było sobie pogadać. W Biadolinach wjechaliśmy na drogi serwisowe autostrady i pojechaliśmy w kierunku Wierzchosławic. Dla zabawy co chwile szedł jakiś zryw, potem było sporo robienia zdjęć - ogólnie wesoło :)
Od Wierzchosławic pojechaliśmy w kierunku Mikołajowic i drogi krajowej. W Mikołajowicach dość kiepski asfalt ale przejechaliśmy cało. Czwórką przejechaliśmy jakiś kilometr, tyle żeby przeciąć Dunajec. Na podjeździe grupa się lekko rozerwała. Skręciliśmy na Koszyce i zaczął się etap pagórkowaty. Cel - podjazd na Lubinkę. Dziwna sprawa, jeżdżę czwarty sezon, w miarę blisko domu trasa, a tereny dla mnie nowe :) Podjazd na Lubinkę bardzo fajny, czasy na Stravie widzę kosmiczne kiedyś trzeba będzie się wybrać i spróbować swoich sił i pojechać na maksa. Na górze krótka przerwa kilka minut i pojechaliśmy na dół. Na dole wstąpiliśmy do sklepu by uzupełnić bidony. Tymczasem nadjechali chłopaki z okolic Tarnowa, i nasz peleton zwiększył się do 9 osób. Chłopaki postanowili z nami kawałek pojechać.
Dojechaliśmy do Zakliczyna, tam skręt na Wojnicz, przeprawa mostowa przez Dunajec i niespodzianka - rondo na skrzyżowaniu dwóch dróg wojewódzkich. Wiedziałem, że ma tam być rondo ale nie wiedziałem, że już jest. Bardzo dobra wiadomość, bo na tym skrzyżowaniu nieraz trzeba było bardzo długo czekać na możliwość skrętu. W Melsztynie odbiliśmy na Gwoździec, gdzie czekał nas ostatni większy podjazd dnia. Na górze znów krótka przerwa i pokierowaliśmy się na dół. Chłopaki z Tarnowa skręcili na Złotą, a my pojechaliśmy dalej na Dębno. Tereny już dość płaskie, tempo dość fajne, trochę ponad 30km/h. Do Brzeska postanowiliśmy jechać bocznymi drogami przez Maszkienice, a nie krajówką. W samym Brzesku decyzja o jeszcze lekkim wydłużeniu trasy, żeby każdemu strzeliło sto kilometrów. Pojechaliśmy więc w kierunku ul. Leśnej, minęliśmy rozwalone auto, potem minęły nas dwa wozy strażackie na sygnale - zdaje się, że coś się musiało stać na A4. Skręciliśmy na Jodłówkę, koledzy powoli rozjeżdżali się w swoje strony i zostało nas czterech. W Jodłówce, skręt na Jasień, tam kolejni dwaj zjechali do domu i zostałem już sam z Marcinem, z którym zresztą też szybko się pożegnałem i już sam pojechałem w kierunku domu.
Zostało mi znów zjechać Leśną, wbić na serwisówki i przejechać 5 pozostałych km do domu. Dość nieoczekiwanie wpada 116km w super towarzystwie. Super jazda! Liczę, że będzie takich dużo więcej w tym sezonie.
Od Wierzchosławic pojechaliśmy w kierunku Mikołajowic i drogi krajowej. W Mikołajowicach dość kiepski asfalt ale przejechaliśmy cało. Czwórką przejechaliśmy jakiś kilometr, tyle żeby przeciąć Dunajec. Na podjeździe grupa się lekko rozerwała. Skręciliśmy na Koszyce i zaczął się etap pagórkowaty. Cel - podjazd na Lubinkę. Dziwna sprawa, jeżdżę czwarty sezon, w miarę blisko domu trasa, a tereny dla mnie nowe :) Podjazd na Lubinkę bardzo fajny, czasy na Stravie widzę kosmiczne kiedyś trzeba będzie się wybrać i spróbować swoich sił i pojechać na maksa. Na górze krótka przerwa kilka minut i pojechaliśmy na dół. Na dole wstąpiliśmy do sklepu by uzupełnić bidony. Tymczasem nadjechali chłopaki z okolic Tarnowa, i nasz peleton zwiększył się do 9 osób. Chłopaki postanowili z nami kawałek pojechać.
Dojechaliśmy do Zakliczyna, tam skręt na Wojnicz, przeprawa mostowa przez Dunajec i niespodzianka - rondo na skrzyżowaniu dwóch dróg wojewódzkich. Wiedziałem, że ma tam być rondo ale nie wiedziałem, że już jest. Bardzo dobra wiadomość, bo na tym skrzyżowaniu nieraz trzeba było bardzo długo czekać na możliwość skrętu. W Melsztynie odbiliśmy na Gwoździec, gdzie czekał nas ostatni większy podjazd dnia. Na górze znów krótka przerwa i pokierowaliśmy się na dół. Chłopaki z Tarnowa skręcili na Złotą, a my pojechaliśmy dalej na Dębno. Tereny już dość płaskie, tempo dość fajne, trochę ponad 30km/h. Do Brzeska postanowiliśmy jechać bocznymi drogami przez Maszkienice, a nie krajówką. W samym Brzesku decyzja o jeszcze lekkim wydłużeniu trasy, żeby każdemu strzeliło sto kilometrów. Pojechaliśmy więc w kierunku ul. Leśnej, minęliśmy rozwalone auto, potem minęły nas dwa wozy strażackie na sygnale - zdaje się, że coś się musiało stać na A4. Skręciliśmy na Jodłówkę, koledzy powoli rozjeżdżali się w swoje strony i zostało nas czterech. W Jodłówce, skręt na Jasień, tam kolejni dwaj zjechali do domu i zostałem już sam z Marcinem, z którym zresztą też szybko się pożegnałem i już sam pojechałem w kierunku domu.
Zostało mi znów zjechać Leśną, wbić na serwisówki i przejechać 5 pozostałych km do domu. Dość nieoczekiwanie wpada 116km w super towarzystwie. Super jazda! Liczę, że będzie takich dużo więcej w tym sezonie.
- DST 116.00km
- Czas 04:12
- VAVG 27.62km/h
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 653m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze