Wpisy archiwalne w kategorii
Peleton
Dystans całkowity: | 14832.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 546:28 |
Średnia prędkość: | 26.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 145469 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 194 (95 %) |
Suma kalorii: | 44624 kcal |
Liczba aktywności: | 156 |
Średnio na aktywność: | 95.08 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
108. Lubinka
We dwójkę z Marcinem. W teorii miało być zupełnie powoli i regeneracyjnie. Ale nie było.
Postanowiliśmy pojechać na Lubinkę i zahaczyć o sławną Golgotę, która to tak wymęczyła Kurierów na wyścigu, że niektórzy się poddali i popieprzyli dalsze ściganie.
Z początku lecieliśmy w miarę spokojnie, niestety po kilkunastu kilometrach zaczął odzywać mi się ząb (ósemka) i jak się okazało na każdym zjeździe lub odpuszczeniu tempa zaczynał rwać porządnie. Stąd z kilometra na kilometr nasze tempo rosło. Już w Gwoźdzcu Marcin podał mocne tempo na podjeździe, a ja jeszcze nie będąc w swoim rytmie, jedynie walczyłem o utrzymanie koła co się na szczęście udało. Od Melsztyna kawałek główną szosą, ale podałem sprinta ponad 50km/h i szybko minęło ;)
We Wróblewicach skręcamy w prawo w kierunku wyciągu narciarskiego. Czeka nas tu niemal 4 kilometry spoko podjazdu, który jedziemy w miarę szybko. Mijamy wyciąg i po chwili musimy zawrócić bo źle pojechaliśmy. Jedziemy chwilę przez las, cały czas hopki i w końcu wylatujemy na Lubince. Krótka przerwa i zjeżdżamy do Janowic. Długi zjazd, tempo odpuszczone i fatalne z tego powodu samopoczucie (ząb). Na szczęście wypłaszcza się i mogę znów nacisnąć mocniej na korby. Skręcamy w Janowicach w prawo i wracamy w kierunku Lubinki ale z innej strony.
Dojeżdżamy do początku podjazdu "Golgota". 1,5km o średnim 10% z około 20% ścianką w trakcie. Po szumnych zapowiedziach spodziwałem się czegoś cięższego, tymczasem było do przeżycia. Owszem, sztywno ale nie na tyle żeby tracić grunt pod przednim kołem, a znam conajmniej 3 podjazdy, gdzie takie cuda się dzieją. Tak więc nieco zawiedziony docieram na szczyt. Marcin na płaskim odjeżdża. Znów wylatujemy na Lubince i znów jedziemy w dół na Janowice. Tym razem z zębem jest jeszcze gorzej, aż się wyż chce...
Na dole przerwa w sklepie i robi się lepiej. Pije zimną pepsi, i zagryzam jakimś batonem. Siły i humor wracają i możemy jechać do domu. Decydujemy, że trochę się nam spieszy więc bez zbędnego pitolenia dajemy dość fajne tempo po zmianach. Najpierw długa zmiana Marcina, potem trochę i ja prowadzę. Lądujemy znów w Gwoźdzcu, ale podjazdy idzie sprawnie i szybko. Kontynuujemy dobre tempo, mi jedzie się szczerze mówiąc z minuty na minutę coraz szybciej i przez Porąbki i inne Doły lecimy momentami dobrze ponad 40km/h.
Potem kawałek przez Maszkienice i już obaj jesteśmy w okolicy domów. Mi zostaje jeszcze dokręcić 2,5km. Ostatnie 30km zrobiliśmy ze średnią 32,5, a były tam jakieś hopki oraz kawałek podjazdu. Ostatnie 10km to już przeszło 37km/h :) Fajnie.
Postanowiliśmy pojechać na Lubinkę i zahaczyć o sławną Golgotę, która to tak wymęczyła Kurierów na wyścigu, że niektórzy się poddali i popieprzyli dalsze ściganie.
Z początku lecieliśmy w miarę spokojnie, niestety po kilkunastu kilometrach zaczął odzywać mi się ząb (ósemka) i jak się okazało na każdym zjeździe lub odpuszczeniu tempa zaczynał rwać porządnie. Stąd z kilometra na kilometr nasze tempo rosło. Już w Gwoźdzcu Marcin podał mocne tempo na podjeździe, a ja jeszcze nie będąc w swoim rytmie, jedynie walczyłem o utrzymanie koła co się na szczęście udało. Od Melsztyna kawałek główną szosą, ale podałem sprinta ponad 50km/h i szybko minęło ;)
We Wróblewicach skręcamy w prawo w kierunku wyciągu narciarskiego. Czeka nas tu niemal 4 kilometry spoko podjazdu, który jedziemy w miarę szybko. Mijamy wyciąg i po chwili musimy zawrócić bo źle pojechaliśmy. Jedziemy chwilę przez las, cały czas hopki i w końcu wylatujemy na Lubince. Krótka przerwa i zjeżdżamy do Janowic. Długi zjazd, tempo odpuszczone i fatalne z tego powodu samopoczucie (ząb). Na szczęście wypłaszcza się i mogę znów nacisnąć mocniej na korby. Skręcamy w Janowicach w prawo i wracamy w kierunku Lubinki ale z innej strony.
Dojeżdżamy do początku podjazdu "Golgota". 1,5km o średnim 10% z około 20% ścianką w trakcie. Po szumnych zapowiedziach spodziwałem się czegoś cięższego, tymczasem było do przeżycia. Owszem, sztywno ale nie na tyle żeby tracić grunt pod przednim kołem, a znam conajmniej 3 podjazdy, gdzie takie cuda się dzieją. Tak więc nieco zawiedziony docieram na szczyt. Marcin na płaskim odjeżdża. Znów wylatujemy na Lubince i znów jedziemy w dół na Janowice. Tym razem z zębem jest jeszcze gorzej, aż się wyż chce...
Na dole przerwa w sklepie i robi się lepiej. Pije zimną pepsi, i zagryzam jakimś batonem. Siły i humor wracają i możemy jechać do domu. Decydujemy, że trochę się nam spieszy więc bez zbędnego pitolenia dajemy dość fajne tempo po zmianach. Najpierw długa zmiana Marcina, potem trochę i ja prowadzę. Lądujemy znów w Gwoźdzcu, ale podjazdy idzie sprawnie i szybko. Kontynuujemy dobre tempo, mi jedzie się szczerze mówiąc z minuty na minutę coraz szybciej i przez Porąbki i inne Doły lecimy momentami dobrze ponad 40km/h.
Potem kawałek przez Maszkienice i już obaj jesteśmy w okolicy domów. Mi zostaje jeszcze dokręcić 2,5km. Ostatnie 30km zrobiliśmy ze średnią 32,5, a były tam jakieś hopki oraz kawałek podjazdu. Ostatnie 10km to już przeszło 37km/h :) Fajnie.
- DST 110.30km
- Czas 04:09
- VAVG 26.58km/h
- VMAX 73.00km/h
- Podjazdy 1430m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
101. Pętla z Marcinem
Zgadałem się z Marcinem. Początek sam, pojechałem do Dębna i tam się spotkaliśmy. Rundka typowa - czyli na Gwoździec Jaworsko. Trochę górek i do domu :)
- DST 51.60km
- Czas 01:59
- VAVG 26.02km/h
- VMAX 74.00km/h
- Podjazdy 747m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
94. Tabaszowa i takie tam
Jazda w grupce. Pojechaliśmy w kierunku jezior. Początek przez chwilę krajówką żeby wylecieć z miasta, potem odbiliśmy na boczne drogi. Dotarliśmy do Tymowej, gdzie czekał nas podjazd po serpentynach. Tempo dość spokojne więc było fajnie. Później lecimy na Łososinę więc jak to w tych terenach ciągle jakieś hopki. Zjeżdżamy pod lotnisko ale niewiele się na nim dzieje i robimy przerwę w sklepie. Szybka cola i sprawdzenie pogody i lecimy dalej na Tabaszową. Tak więc spory podjazd, po którym lekko błądzimy by w końcu polecieć mega fajnym zjazdem aż do poziomu jeziora w Tęgoborzu.
Tutaj znów kawałek krajówki bez pobocza, więc mało przyjemnie. Ruch spory i ciągle jakiś tir siada na kole brrr. Po przekroczeniu Dunajca skręcamy na szczęście w lewo i mamy pokaźną ścianą do Kurowa, gdzie momentami nachylenie sięga 17%. Widoki wynagradzają trud. Po wspinaczce czas na długi i szybki zjazd do Gródka nad Dunajcem. Zbyt długo nie siedzimy bo pojawiają się jakieś dziwne chmury i czas goni. Lecimy na Paleśnicę. Krótko po zjeździe z Posadowej dopada nas deszczyk. Chowamy się na przystanku i na szczęście deszcz szybko przechodzi. Jest też na tyle ciepło, że asfalt wysycha momentalnie. Jedziemy szybko do Zakliczyna bo jest lekko z górki cały czas. Potem standard czyli kierujemy się na Gwoździec. Na górze okazuje się, że niedawno tu porządnie lało bo trafiamy na mokre drogi. Niestety rower dość szybko staje się usyfiony i wiem, że trzeba będzie kolejny raz go myć w krótkim odstępie czasu. Nie przejmujemy się tym jednak zbytnio bo i tak nic nie można zrobić :) Robimy jeszcze jedną przerwę na pepsi i lecimy prosto do domu. Wychodzi bardzo fajna trasa.
Tutaj znów kawałek krajówki bez pobocza, więc mało przyjemnie. Ruch spory i ciągle jakiś tir siada na kole brrr. Po przekroczeniu Dunajca skręcamy na szczęście w lewo i mamy pokaźną ścianą do Kurowa, gdzie momentami nachylenie sięga 17%. Widoki wynagradzają trud. Po wspinaczce czas na długi i szybki zjazd do Gródka nad Dunajcem. Zbyt długo nie siedzimy bo pojawiają się jakieś dziwne chmury i czas goni. Lecimy na Paleśnicę. Krótko po zjeździe z Posadowej dopada nas deszczyk. Chowamy się na przystanku i na szczęście deszcz szybko przechodzi. Jest też na tyle ciepło, że asfalt wysycha momentalnie. Jedziemy szybko do Zakliczyna bo jest lekko z górki cały czas. Potem standard czyli kierujemy się na Gwoździec. Na górze okazuje się, że niedawno tu porządnie lało bo trafiamy na mokre drogi. Niestety rower dość szybko staje się usyfiony i wiem, że trzeba będzie kolejny raz go myć w krótkim odstępie czasu. Nie przejmujemy się tym jednak zbytnio bo i tak nic nie można zrobić :) Robimy jeszcze jedną przerwę na pepsi i lecimy prosto do domu. Wychodzi bardzo fajna trasa.
- DST 125.00km
- Czas 04:44
- VAVG 26.41km/h
- VMAX 81.00km/h
- Podjazdy 1581m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
93. Ulewa
Bywa i tak jak dziś. Rano było naprawdę pięknie - słońce i ciepło. Szybko zaaranżowałem więc szosę i udało się umówić z Marcinem. Spotkaliśmy się pod Bocheńcem i ruszyliśmy pod górę. Po ostatnich dość mocnych dniach czułem nogi i wcale lekko nie było. Na zjeździe spokojnie choć wiatr w plecy pozwolił rozwinąć 78km/h bez żadnego wysiłku, a nawet z lekką kontrolą hamulca bo zbliżał się zakręt. Tuż po zjeździe wybieramy podjazd pod Godów od groty czyli kilometr konkretnej ściany. Tu zdychałem porządnie :) Na górze decydujemy objechać nowo znalezione drogi w Niedźwiedzy więc zjeżdżamy niemal do punktu wyjścia w Porąbce.
Po chwili płaskiego skręcamy i oto na pokonywanej już chyba setki razy pętli okazuje się, że istnieje tam całkiem nieznana dla mnie droga prowadząca do góry. No jaja :) Jedziemy przyjemną i widokową dróżką ale szybko następuje zmiana humoru, gdy zza górki wyłania się naprawdę konkretna chmura deszczowa. Jest źle i obaj dobrze o tym wiemy. Szybko skręcamy w prawo i decydujemy jechać najkrótszą drogą do domu. To jednak na nic, po kilku kilometrach szybkiego tempa po zmianach zaczyna kropić, a my chcąc nie chcąc pchamy się prosto w chmurę. Skręt na Bocheniec i wspinamy się do góry. Robi się ciemno i zaczyna konkretnie padać, a przed szczytem już po prostu lać. Asfalt szybko staje się mokry, woda zaczyna lecieć z pod kół i po chwili chlupocze już nawet w butach. Tym razem bitwa z deszczem jest przegrana z kretesem ale nie ma co marudzić więc jedziemy dalej.
W Jadownikach każdy z nas skręca we własną stronę. Gdy wydaje mi się, że zaczyna się przejaśniać to akurat wtedy nadciąga druga część chmury i robi się dosłownie ciemno. Zaczyna się gigantyczna ulewa. Z jednej strony kręcę jak najszybciej, z drugiej kręcę filmiki bo już naprawdę dawno nie jechałem w takich warunkach. Jest mi już w zasadzie wszystko jedno bo i tak jestem przemoczony więc cykam foty :) W Sterkowcu ulewa przechodzi i zaczyna wychodzić słońce. Mam okazję z boku obserwować ową chmurę i jako na entuzjaście wszelkich zjawisk atmosferycznych ta chmura robi na mnie piorunujące wrażenie. Wracam do domu i po chwili zaczynam drugi raz w ciągu dwóch dni czyścić rower. Ale czego dla niego się nie zrobi nie?
Po chwili płaskiego skręcamy i oto na pokonywanej już chyba setki razy pętli okazuje się, że istnieje tam całkiem nieznana dla mnie droga prowadząca do góry. No jaja :) Jedziemy przyjemną i widokową dróżką ale szybko następuje zmiana humoru, gdy zza górki wyłania się naprawdę konkretna chmura deszczowa. Jest źle i obaj dobrze o tym wiemy. Szybko skręcamy w prawo i decydujemy jechać najkrótszą drogą do domu. To jednak na nic, po kilku kilometrach szybkiego tempa po zmianach zaczyna kropić, a my chcąc nie chcąc pchamy się prosto w chmurę. Skręt na Bocheniec i wspinamy się do góry. Robi się ciemno i zaczyna konkretnie padać, a przed szczytem już po prostu lać. Asfalt szybko staje się mokry, woda zaczyna lecieć z pod kół i po chwili chlupocze już nawet w butach. Tym razem bitwa z deszczem jest przegrana z kretesem ale nie ma co marudzić więc jedziemy dalej.
W Jadownikach każdy z nas skręca we własną stronę. Gdy wydaje mi się, że zaczyna się przejaśniać to akurat wtedy nadciąga druga część chmury i robi się dosłownie ciemno. Zaczyna się gigantyczna ulewa. Z jednej strony kręcę jak najszybciej, z drugiej kręcę filmiki bo już naprawdę dawno nie jechałem w takich warunkach. Jest mi już w zasadzie wszystko jedno bo i tak jestem przemoczony więc cykam foty :) W Sterkowcu ulewa przechodzi i zaczyna wychodzić słońce. Mam okazję z boku obserwować ową chmurę i jako na entuzjaście wszelkich zjawisk atmosferycznych ta chmura robi na mnie piorunujące wrażenie. Wracam do domu i po chwili zaczynam drugi raz w ciągu dwóch dni czyścić rower. Ale czego dla niego się nie zrobi nie?
- DST 42.00km
- Czas 01:47
- VAVG 23.55km/h
- VMAX 78.00km/h
- Podjazdy 721m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
92. Płasko w grupie przeciwko wiatrowi strasznemu
Miał być regen od tego zacznę. Wyszło jak zwykle ;) Spotkałem się z kolegami krótko po 13 i ruszyliśmy z zamiarem spokojnej jazdy. Padło tym razem na płaskie tereny choć ostrzegałem przed wiatrem. Mimo to jedziemy. Początek prawidłowy czyli bardzo leniwie. Potem jednak zaczęliśmy coś przyspieszać aż do momentu dotarcia do Rudy Rysia. Tam zwolnił nas przeraźliwy przedni wiatr. Dolny chwyt i jazda niczym podczas sprintu, a na liczniku 24 na godzinę :D Pięknie. Jakimś cudem doturlaliśmy się do Uścia Solnego i po chwili upragniony nawrót. Teraz było dużo milej z wiaterkiem choć na ochłodę trafił się dość kiepski asfalt. W Mikluszowicach dwa skoki, za pierwszym razem rozkręciłem do 57km/h, a chwilę potem po rozprowadzeniu przez Marcina udało się wykręcić 60,5km/h na płaskim :) Przecięliśmy Rabę po kładce dla pieszych i znów trzeba było męczyć pod coraz silniejszy wiatr. Ten odcinek był naprawdę masakryczny i wymęczył nas porządnie. Nici z regenu :) Ostatnie kilka kilometrów samotnie na spokojnie.
- DST 77.60km
- Czas 02:48
- VAVG 27.71km/h
- VMAX 61.00km/h
- Podjazdy 274m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
91. Drugi dzień wyścigu
Dziś wybraliśmy się we czterech na Lubinkę, aby pokibicować kolarzom na ostatnim etapie KWK. Miejsce dość idealne bo peleton jechał dwa razy "ósemkę" więc oglądaliśmy ich zmagania 3 razy. Przybyliśmy sporo przed czasem ale już coś się na szczycie działo - ustawiały się wozy drużyn. Na szczycie była też premia górska. Grupa przyjechała o czasie, trochę rozwalona bo tempo na podjeździe było szarpane. Po przejeździe chłopaki ruszyli kawałek dalej, aby zobaczyć jak peleton wspina się na Golgotę (1,5km @15%). Ja natomiast jechałem po okolicy w poszukiwaniu bidonów do kolekcji. Udało się znaleźć jeden w rowie :)
Chwilę potem peleton nadjechał z innej strony. Ustawiłem się na podjeździe i znalazłem kolejne 2 bidony wyrzucone przez kolarzy. Po chwili jeden z nich zjechał z powrotem i powiedział mechanikowi: "Pierdolę, nie jadę dalej" :D :D Drugi też się wycofał po tym jak zobaczył kolejną sztywną ścianę :D
Peleton nadjechał trzeci raz i tuż po przejeździe ruszyliśmy ekipą w stronę Tarnowa na metę. Dołączył do nas jeden z kolarzy, który postanowił wycofać się z wyścigu, więc jechaliśmy sobie z nim po zmianach :) Potem powiedział, że jedzie do hotelu i się rozstaliśmy. Ciekawie też :)
Na mecie chwila odpoczynku i po chwili zjawiła się grupa. Nawet nie wiem kto wygrał bo nie widziałem ale zacząłem krążyć wśród mechaników i udało się zdobyć kolejne elementy do kolekcji :) Jak się potem okazało na ostatnich kilometrach doszło do pewnego zamieszania. Pierwsza grupa została źle pokierowana na skrzyżowaniu i zaczęła się wracać w kierunku Lubinki. Druga grupa wobec tego zawalczyła o wygraną na etapie :D Kosmicznie to wygląda na flyby w stravie
Po chwili zaczęliśmy wracać w kierunku domu. Powrót płaski i głównie z wiatrem. Jedna przerwa na Lotosie. Bez większych przygód, choć strava urwała mi ostatnie 30km :(
Chwilę potem peleton nadjechał z innej strony. Ustawiłem się na podjeździe i znalazłem kolejne 2 bidony wyrzucone przez kolarzy. Po chwili jeden z nich zjechał z powrotem i powiedział mechanikowi: "Pierdolę, nie jadę dalej" :D :D Drugi też się wycofał po tym jak zobaczył kolejną sztywną ścianę :D
Peleton nadjechał trzeci raz i tuż po przejeździe ruszyliśmy ekipą w stronę Tarnowa na metę. Dołączył do nas jeden z kolarzy, który postanowił wycofać się z wyścigu, więc jechaliśmy sobie z nim po zmianach :) Potem powiedział, że jedzie do hotelu i się rozstaliśmy. Ciekawie też :)
Na mecie chwila odpoczynku i po chwili zjawiła się grupa. Nawet nie wiem kto wygrał bo nie widziałem ale zacząłem krążyć wśród mechaników i udało się zdobyć kolejne elementy do kolekcji :) Jak się potem okazało na ostatnich kilometrach doszło do pewnego zamieszania. Pierwsza grupa została źle pokierowana na skrzyżowaniu i zaczęła się wracać w kierunku Lubinki. Druga grupa wobec tego zawalczyła o wygraną na etapie :D Kosmicznie to wygląda na flyby w stravie
Po chwili zaczęliśmy wracać w kierunku domu. Powrót płaski i głównie z wiatrem. Jedna przerwa na Lotosie. Bez większych przygód, choć strava urwała mi ostatnie 30km :(
- DST 104.50km
- Czas 03:56
- VAVG 26.57km/h
- VMAX 56.00km/h
- Podjazdy 677m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
83. Nowe ściany w Czchowie
Dziś we dwóch. Pogoda taka na dwa razy - chłodno i trochę pochmurnie oraz wietrznie. Pojechaliśmy dobrym tempem na Bocheniec od Jastwi, gdzie wykręciłem swój najlepszy czas. Później standard do Gwoźdzca, w którym odbiliśmy w prawo do "Czarnego Lasu", w którym to Marcin wynalazł dwa cmentarze z czasów wojny. Początek porządny podjazd po asfalcie, potem kilkaset metrów szutru. Przejezdnego jednak dla szosy. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Czekał nas kilkukilometrowy odcinek główną drogą do Czchowa. Tam skręt w prawo na Będzieszynę. Tu czekał na nas bardzo konkretny podjazd, z fajnym kilkunastoprocentowym nachyleniem. (1km @10%). Na górze odpoczynek i lecimy dalej.
Cały czas kręciliśmy po okolicy Będzieszyny i zjechaliśmy tym razem nową dla mnie drogą, też z porządnym nachyleniem (1,7km @8%). Zaraz po zjeździe - ściana, a jak :) (1,8km @9%). Na koniec tych okolic perełka czyli kilometrowy zjazd z nachyleniem średnim 14%. Trzeba to będzie przejechać w drugą stronę bo szykuje się bardzo ciężki podjazd (max ~25%!). Zjechaliśmy tuż obok promu i z niego skorzystaliśmy, aby nie musieć jechać krajówką.
Pokierowaliśmy się na Tropie, gdzie czekał na nas podjazd do Dzierżanin. Też niczego sobie (1,9km @10%). Zjechaliśmy do sklepu w Filipowicach, i Pepsi była prawdziwym wybawieniem ;) Od tej pory już bez tak dużych nachyleń w kierunku Zakliczyna i domu. Wyszła setka, dobre metry w pionie, więc wszystko się zgadza :)
Cały czas kręciliśmy po okolicy Będzieszyny i zjechaliśmy tym razem nową dla mnie drogą, też z porządnym nachyleniem (1,7km @8%). Zaraz po zjeździe - ściana, a jak :) (1,8km @9%). Na koniec tych okolic perełka czyli kilometrowy zjazd z nachyleniem średnim 14%. Trzeba to będzie przejechać w drugą stronę bo szykuje się bardzo ciężki podjazd (max ~25%!). Zjechaliśmy tuż obok promu i z niego skorzystaliśmy, aby nie musieć jechać krajówką.
Pokierowaliśmy się na Tropie, gdzie czekał na nas podjazd do Dzierżanin. Też niczego sobie (1,9km @10%). Zjechaliśmy do sklepu w Filipowicach, i Pepsi była prawdziwym wybawieniem ;) Od tej pory już bez tak dużych nachyleń w kierunku Zakliczyna i domu. Wyszła setka, dobre metry w pionie, więc wszystko się zgadza :)
- DST 102.00km
- Czas 04:09
- VAVG 24.58km/h
- VMAX 69.00km/h
- Podjazdy 1437m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
77. Awaria opony
Ruszyliśmy we trzech na Wiśnicz. Wiało niesamowicie mocno. W Wiśniczu wybuchła mi przednia opona. Włożyłem 3 łatki tam gdzie dziura i założyłem z powrotem. Zapasowa dętka okazała się dziurawa ale na szczęście Marcin też miał zapas więc mi dał. Z Wiśnicza prosto do domu, gdzie wymieniłem całe przednie koło. Pojechaliśmy dalej, tym razem Na Godów, a potem już płasko na Wojnicz i Wierzchosławice. Powrót przez Dwudniaki, gdzie trafił się kilometrowy odcinek "białej drogi" niczym na Strade Bianche. Lało pół godziny po powrocie.
- DST 122.00km
- Czas 04:45
- VAVG 25.68km/h
- VMAX 63.00km/h
- Podjazdy 958m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
76. Lubinka i okolice
Dzień wykorzystany na maksa. O 10:20 ruszam do Brzeska po część do samochodu, więc wpada na początek niemal 20km. Od razu po przyjeździe zmieniam ciuchy i muszę się spieszyć znów do Brzeska na zbiórkę. Dziś spotykamy się we czterech i szybko pada hasło "Lubinka". Mi pasuje, bo chcę obczaić lepiej te tereny przed Karpackim Wyścigiem Kurierów. Kierujemy się na serwisówki i choć jest pod wiatr to jedzie się całkiem sympatycznie. Po zjeździe przebijamy się przez Mikołajowice do Zgłobic i zaczynają się pierwsze hopki. W Szczepanowicach zamiast jechać tradycyjnie to skręcamy w prawo na Dąbrówkę Szczepanowską. Przyznaje, że jechałem tamtędy dopiero pierwszy raz i droga zrobiła na mnie duże wrażenie. Bardzo przyjemny zjazd, a potem spokojne trasa wzdłuż Dunajca. Docieramy do Janowic, gdzie robimy przerwę w sklepie i po chwili kierujemy się na wspomnianą Lubinkę. Tyle, że boczną drogą. Po długiej przerwie w sklepie idzie mi strasznie ciężko z początku, nogi pieką niemiłosiernie i koledzy odjeżdżają na kilka minut.
Na szczycie szybki wyjazd pod cmentarz z I wojny światowej oraz ciekawy pomink i okopy. Wpada więc kilkaset metrów terenu :P Na horyzoncie zaczynają zbierać się chmury więc kierunek dom. Zanim jednak na dobre zaczynamy jazdę to Marcin łapie gumę i schodzi kilka minut zanim samochód dostarcza nowy rower ;) Potem już cała naprzód. Szybko orientuje się, że korzystnie zawiewa więc od samego szczytu Lubinki robię atak na zjeździe. Szybko rozkręcam do 60km/h, zaczynają się serpentyny ale droga wyprofilowana jest genialnie i nie schodzę ani razu ponieżej 50km/h. Na wyjściu z jednego zakrętu rozkręcam nawet do 70km/h. Potem jest już dość prosto ale mniejsze nachylenie i trzeba włożyć sporo sił w napędzanie i utrzymywanie 50km/h. W sumie 6 kilometrów zjazdu o śr. nachyleniu 3% udaje się pokonać w 6:37 co daje średnią prędkość 54,8km/h. Na końcu wyprzedza mnie motocykl i dostaje kciuka w górę :) Może za te winkle z wychylonym kolanem? Albo za trzymanie >50km/h na wypłaszczeniu? Nie wiem :)
Przy sklepie jestem więc pierwszy i mam okazję pomachać do nieznanej ale bardzo sympatycznej dziewczyny na rowerze :) I już wiem, że na Lubince będę musiał pojawiać się częściej hehe :)
Tymczasem ciemne chmury zaczynają robić wrażenie i mimowolnie trzymamy dobre tempo w kierunku Zakliczyna. Chwila jazdy główną szosą, więc lecimy po zmianach ale po chwili znów boczne drogi do Gwoźdzca. Na podjeździe zabawa w kotka i myszkę we trójkę i ostatecznie Adrian atakuje w samej końcówce i zgarnia premię górską. Lecimy dalej po znanych na pamięć terenach. Od Dębna już we dwóch, a po chwili zostaje sam i pokonuje ostatnie 3km do domu. Po 3, może 4 minutach zaczyna padać :)
Na szczycie szybki wyjazd pod cmentarz z I wojny światowej oraz ciekawy pomink i okopy. Wpada więc kilkaset metrów terenu :P Na horyzoncie zaczynają zbierać się chmury więc kierunek dom. Zanim jednak na dobre zaczynamy jazdę to Marcin łapie gumę i schodzi kilka minut zanim samochód dostarcza nowy rower ;) Potem już cała naprzód. Szybko orientuje się, że korzystnie zawiewa więc od samego szczytu Lubinki robię atak na zjeździe. Szybko rozkręcam do 60km/h, zaczynają się serpentyny ale droga wyprofilowana jest genialnie i nie schodzę ani razu ponieżej 50km/h. Na wyjściu z jednego zakrętu rozkręcam nawet do 70km/h. Potem jest już dość prosto ale mniejsze nachylenie i trzeba włożyć sporo sił w napędzanie i utrzymywanie 50km/h. W sumie 6 kilometrów zjazdu o śr. nachyleniu 3% udaje się pokonać w 6:37 co daje średnią prędkość 54,8km/h. Na końcu wyprzedza mnie motocykl i dostaje kciuka w górę :) Może za te winkle z wychylonym kolanem? Albo za trzymanie >50km/h na wypłaszczeniu? Nie wiem :)
Przy sklepie jestem więc pierwszy i mam okazję pomachać do nieznanej ale bardzo sympatycznej dziewczyny na rowerze :) I już wiem, że na Lubince będę musiał pojawiać się częściej hehe :)
Tymczasem ciemne chmury zaczynają robić wrażenie i mimowolnie trzymamy dobre tempo w kierunku Zakliczyna. Chwila jazdy główną szosą, więc lecimy po zmianach ale po chwili znów boczne drogi do Gwoźdzca. Na podjeździe zabawa w kotka i myszkę we trójkę i ostatecznie Adrian atakuje w samej końcówce i zgarnia premię górską. Lecimy dalej po znanych na pamięć terenach. Od Dębna już we dwóch, a po chwili zostaje sam i pokonuje ostatnie 3km do domu. Po 3, może 4 minutach zaczyna padać :)
- DST 126.80km
- Czas 04:41
- VAVG 27.07km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 1012m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
64. Pętla
Prawdziwie gorący dzień, ponad 20 stopni w cieniu. Pojechałem z Marcinem na stałą pętlę. Na podjazdach trochę odstawałem ale jechało się mimo to bardzo fajnie. Nie mogło zabraknąć przerwy na pepsi na szczycie Godowa podczas, której dyskutowaliśmy o sensie jeżdżenia niektórymi drogami...
Czasu było jednak mało i skończyło się na pętli.
Czasu było jednak mało i skończyło się na pętli.
- DST 56.20km
- Czas 02:20
- VAVG 24.09km/h
- VMAX 76.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 876m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze