Wpisy archiwalne w kategorii
>1000m
Dystans całkowity: | 11196.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 427:09 |
Średnia prędkość: | 26.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 144042 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (82 %) |
Suma kalorii: | 36084 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 130.19 km i 4h 58m |
Więcej statystyk |
Ostra Limanowska, Tymbark
7:58 dzwoni budzik. Za oknem ponuro, mgliście i wilgotno. I zimno. Ale prognozy dobre, i po skontaktowaniu się z Marcinem zapada decyzja, że jedziemy. 8:40 wyruszam do Brzeska, o tej porze w Niedziele dość pusto. Kilka minut po 9 ruszamy krajówką w stronę Gnojnika. Żeby się rozgrzać zrobiłem długą zmianą aż do Gnojnika, tempo ~32km/h.
Za Gnojnikiem zjeżdżamy z krajówki, i dziurawymi drogami jedziemy przez Gosprzydową do Lipnicy. Jedzie się bardzo przyjemnie, toteż kilometry uciekają. Za Lipnicą kawałek ścianki i zjazd w lewo na Rajbrot. W końcu zrobili tam spory kawał drogi i można się normalnie rozpędzić :) Do Żegociny co chwilę mniejsze i większe hopki. W Żegocinie w lewo i zaczyna się większy podjazd. Cel - Przełęcz Widoma w miejscowości Rozdziele. Jedziemy spokojnie, nie ma się co spinać, to dopiero przedsmak :) Przede mną jedzie sobie Adrian, na ostatnim zakręcie i największym nachyleniu decyduje się przyatakować i udaje się dojechać do góry jako pierwszy.
Na górze w punkcie widokowym chwila przerwy, Marcin częstuje wyśmienitymi batonami energetycznymi domowej roboty :) Zaczynamy zjazd do Laskowej, zjazd byłby super, gdyby nie straszne dziury i koleiny. Wytrzepuje nas konkretnie ale zjeżdżamy cali. Długi fragment drogi prowadzi w dół, dopiero przed Limanową jest lekko pod górkę. Przejeżdżamy szybko przez centrum i już po chwili zaczyna się podjazd pod przełęcz Ostrą, czyli licząc od Limanowej 11km podjazdu o nachyleniu 4%, z czego właściwy podjazd to 6km i 6%.
Tu następuje akcja niczym z TdF. Adrian odjeżdża na jakieś 100m przed nas, ale go spokojnie kontrolujemy. Kolega jednak nie puchnie, więc na kilometr przed końcem lekko przyspieszam i zaczynam go dochodzić. Udaj się siąść na koło, kilkanaście sekund odpoczynku i atakuje. Adrian pozostaje jednak czujny i błyskawicznie przyspiesza i udaje mu się utrzymać koła! Jadę tak chwilę, kolega wychodzi na prowadzenie, zbieram się na kolejny atak. Ten następuje na kilkaset metrów do szczytu. Wstaje z siodła, i daje wszystko, prędkość wzrasta do 29km/h, zyskuje minimalną przewagę ale kolega znów się zrywa i zaczyna dochodzić. Lekko odpuszczam i w końcu daje ostateczny atak, odjeżdżam na jakieś 50m, gdy wydaje mi się, że premia jest moja, widzę, że kolega znów przyspiesza. Robię więc to samo i dopiero po krótkim czasie kolega odpada. Wjeżdżam na szczyt z przewagą 8 sekund, ale w stanie przed zawałowym :P Super walka, dawno takiej frajdy wyścigowej nie miałem :)
Na górze odpoczywamy i ustalamy dalszą trasę. Następuje kawałek zjazdu, ale dość szybko trzeba skręcić w prawo, gdzie czeka nas kawał ściany 15%, jak poinformował nas znak. Ścianę pokonujemy bardzo spokojnie, tym razem Marcin nas urywa i wjeżdża pierwszy. Teraz przed nami ponad 10km zjazdów, i znów Marcin pięknie ucieka i zyskuje kilkaset metrów. Zatrzymujemy się przed Tymbarkiem w sklepie, żeby uzupełnić zapasy, i po chwili ruszamy do Tymbarku. Czeka nas łagdony ale długi podjazd, a potem długi zjazd, bardzo przyjemny.
Mijamy na prędkości Jodłownik i po chwili zaczynamy wspinaczkę do Krasne Lasocice. Po zjeździe kilka km prawie płaskiej drogi, mijamy Łapanów i skręcamy za nim na Sobolów. W Sobolowie kawał solidnego podjazdu, ja z Adrianem zostajemy lekko w tyle, a Marcin niczym lokomotywa wjeżdża na górę. Pełna swoboda ;) Kierujemy się na Nowy Wiśnicz, a po drodze mijamy wiele mniejszych i większych hopek. Czuć je w nogach porządnie. Za Wiśniczem jest już troszkę płaściej, jeszcze 2 małe góreczki, i płasko do Uszwi. Do Brzeska jedziemy bokami. Chłopaki jadą w swoją stronę, a mnie czeka jeszcze 8km do domu. Pokonuje je spokojnie.
Za Gnojnikiem zjeżdżamy z krajówki, i dziurawymi drogami jedziemy przez Gosprzydową do Lipnicy. Jedzie się bardzo przyjemnie, toteż kilometry uciekają. Za Lipnicą kawałek ścianki i zjazd w lewo na Rajbrot. W końcu zrobili tam spory kawał drogi i można się normalnie rozpędzić :) Do Żegociny co chwilę mniejsze i większe hopki. W Żegocinie w lewo i zaczyna się większy podjazd. Cel - Przełęcz Widoma w miejscowości Rozdziele. Jedziemy spokojnie, nie ma się co spinać, to dopiero przedsmak :) Przede mną jedzie sobie Adrian, na ostatnim zakręcie i największym nachyleniu decyduje się przyatakować i udaje się dojechać do góry jako pierwszy.
Na górze w punkcie widokowym chwila przerwy, Marcin częstuje wyśmienitymi batonami energetycznymi domowej roboty :) Zaczynamy zjazd do Laskowej, zjazd byłby super, gdyby nie straszne dziury i koleiny. Wytrzepuje nas konkretnie ale zjeżdżamy cali. Długi fragment drogi prowadzi w dół, dopiero przed Limanową jest lekko pod górkę. Przejeżdżamy szybko przez centrum i już po chwili zaczyna się podjazd pod przełęcz Ostrą, czyli licząc od Limanowej 11km podjazdu o nachyleniu 4%, z czego właściwy podjazd to 6km i 6%.
Tu następuje akcja niczym z TdF. Adrian odjeżdża na jakieś 100m przed nas, ale go spokojnie kontrolujemy. Kolega jednak nie puchnie, więc na kilometr przed końcem lekko przyspieszam i zaczynam go dochodzić. Udaj się siąść na koło, kilkanaście sekund odpoczynku i atakuje. Adrian pozostaje jednak czujny i błyskawicznie przyspiesza i udaje mu się utrzymać koła! Jadę tak chwilę, kolega wychodzi na prowadzenie, zbieram się na kolejny atak. Ten następuje na kilkaset metrów do szczytu. Wstaje z siodła, i daje wszystko, prędkość wzrasta do 29km/h, zyskuje minimalną przewagę ale kolega znów się zrywa i zaczyna dochodzić. Lekko odpuszczam i w końcu daje ostateczny atak, odjeżdżam na jakieś 50m, gdy wydaje mi się, że premia jest moja, widzę, że kolega znów przyspiesza. Robię więc to samo i dopiero po krótkim czasie kolega odpada. Wjeżdżam na szczyt z przewagą 8 sekund, ale w stanie przed zawałowym :P Super walka, dawno takiej frajdy wyścigowej nie miałem :)
Na górze odpoczywamy i ustalamy dalszą trasę. Następuje kawałek zjazdu, ale dość szybko trzeba skręcić w prawo, gdzie czeka nas kawał ściany 15%, jak poinformował nas znak. Ścianę pokonujemy bardzo spokojnie, tym razem Marcin nas urywa i wjeżdża pierwszy. Teraz przed nami ponad 10km zjazdów, i znów Marcin pięknie ucieka i zyskuje kilkaset metrów. Zatrzymujemy się przed Tymbarkiem w sklepie, żeby uzupełnić zapasy, i po chwili ruszamy do Tymbarku. Czeka nas łagdony ale długi podjazd, a potem długi zjazd, bardzo przyjemny.
Mijamy na prędkości Jodłownik i po chwili zaczynamy wspinaczkę do Krasne Lasocice. Po zjeździe kilka km prawie płaskiej drogi, mijamy Łapanów i skręcamy za nim na Sobolów. W Sobolowie kawał solidnego podjazdu, ja z Adrianem zostajemy lekko w tyle, a Marcin niczym lokomotywa wjeżdża na górę. Pełna swoboda ;) Kierujemy się na Nowy Wiśnicz, a po drodze mijamy wiele mniejszych i większych hopek. Czuć je w nogach porządnie. Za Wiśniczem jest już troszkę płaściej, jeszcze 2 małe góreczki, i płasko do Uszwi. Do Brzeska jedziemy bokami. Chłopaki jadą w swoją stronę, a mnie czeka jeszcze 8km do domu. Pokonuje je spokojnie.
- DST 152.90km
- Czas 05:43
- VAVG 26.75km/h
- VMAX 71.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1860m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Ściana Płaczu, nowy Vmax, mocne tempo
Dzień pełen wrażeń i rekordów. Wyjechaliśmy dopiero o 13 z Brzeska, cały czas główną w kierunku Czchowa. W Gnojniku Szymek łapie gumę z przodu, więc chwila przerwy na łatanie. Udaje się i ruszamy dalej. Przed Tymową na podjeździe Grzesiek atakuje, siadam mu na koło i staram się przeżyć. Urywa mnie na samiutkim końcu, prawie się udało ;)
W Jurkowie na rondzie skręcamy na Nowy Sącz i po zmianach lecimy dość mocnym tempem. Z krajówki zjeżdżamy w Łososinie Dolnej, ale tempo cały czas słuszne, i dalej jedziemy 'pociągiem'. Droga do Laskowej większość czasu idzie lekko w górę, ale zaciąg jest i utrzymujemy grubo ponad 30km/h. Po 45km średnia wynosi 32,2km/h. Nieźle.
Właśnie w Laskowej skręcamy na podjazd. Podjazd to jednak mało powiedziane. To jest jakaś kompletnie szalona ściana, bezlitosny rzeźnik. Na początek przez lasek ledwo 20%, więc myślę sobie 'jest ok'. Zaczyna się zakręt, a przed sobą dosłownie widzę asfalt. Masakra! Walczę o utrzymanie się na rowerze, przednie koło niebezpiecznie unosi się do góry, rama skrzypi jakbym jej nie wiem co robił, nogi powoli odmawiają posłuszeństwa. Grzesiek patrzy w licznik i woła: '26, 27, 28%' Po chwili nie daję rady zarówno ja jak i reszta.
Schodzimy z rowerów, Szymek jest najdalej z przodu. Padam na asfalt, odpoczywam. Po chwili trzebajechać iść, wpiąć się nie ma jak. Idziemy kawałek z buta, Grzesiek patrzy w licznik i mówi: jest 30%. Konkretna ściana... Pykam fotki, akurat stoi słup, który przy drodze wygląda jakby leżał :D Stromizna trzyma dobre 300-400m. Po chwili wypłaszcza się do śmiesznych 23%, chłopaki jadą, ja nie daje rady się wpiąć :P Udaje mi się kawałek dalej i kończę ścianę na kołach. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem!
Po wszystkim następuje zjazd do Limanowej, na szczęście nie tak stromy. Do centrum Limanowej jedziemy bardzo wolno, widać, że nogi zamulone konkretnie bo tempo wynosi jakieś 24km/h :) W Centrum przerwa na obiad. Po wyjściu ustalamy dalsze plany, ale we wszystko miesza się wielka ciemna chmura i to ona w dużej mierze decyduje jak jedziemy. W Koaszarach, chmura nas zahacza i oblewa deszczem. Na szczęście pada na tyle krótko, że nie zaczyna lecieć woda z pod kół, i udaje się ujechać z czystymi rowerami i ciuchami ;)
Potem kawał podjazdu do miejscowości Szyk i fantastyczny zjazd. Kilka super zakrętów, spore nachylenie, świruje z pozycją aero, patrzę na licznik, a tu 82km/h. Myślę, że trzeba to wykorzystać, jest jeszcze troszkę zjazdu, pochylam się jeszcze bardziej i ostatecznie licznik wskazuje 86km/h!!! bez kręcenia korbą! Max pobity o 5km/h :)
Tempo w dalszym ciągu dość mocne, cały czas czyha na nas ta ciemna chmura, dodatkowo generuje w pewnym momencie pioruny i grzmoty. Lepszej motywacji nie ma. Przelatujemy przez Łapanów i lecimy na Łapczycę. Z niej do Bochni lecimy krajową czwórką, przez Bochnię i ostatecznie na boczne drogi przez Rzezawę i Jodłówkę. Od końca Bochni tempo już naprawdę kosmiczne, jak na tyle km w nogach. Niczym pociąg na końcówce etapu wyścigu. Cały czas prędkość oscyluje w granicach 40km/h, mocne zmiany, dolny chwyt, ale co się dziwić - zaczyna padać! Nie możemy dać się zlać tak blisko domu!
Za Jodłówką odłączam się od grupy i najkrótszą drogą cisnę do domu. Zauważam, że średnia wynosi lekko ponad 30km/h, więc postanawiam to utrzymać. Udaje się, dowożę świetną średnią z tej jakże emocjonującej trasy :)
W Jurkowie na rondzie skręcamy na Nowy Sącz i po zmianach lecimy dość mocnym tempem. Z krajówki zjeżdżamy w Łososinie Dolnej, ale tempo cały czas słuszne, i dalej jedziemy 'pociągiem'. Droga do Laskowej większość czasu idzie lekko w górę, ale zaciąg jest i utrzymujemy grubo ponad 30km/h. Po 45km średnia wynosi 32,2km/h. Nieźle.
Właśnie w Laskowej skręcamy na podjazd. Podjazd to jednak mało powiedziane. To jest jakaś kompletnie szalona ściana, bezlitosny rzeźnik. Na początek przez lasek ledwo 20%, więc myślę sobie 'jest ok'. Zaczyna się zakręt, a przed sobą dosłownie widzę asfalt. Masakra! Walczę o utrzymanie się na rowerze, przednie koło niebezpiecznie unosi się do góry, rama skrzypi jakbym jej nie wiem co robił, nogi powoli odmawiają posłuszeństwa. Grzesiek patrzy w licznik i woła: '26, 27, 28%' Po chwili nie daję rady zarówno ja jak i reszta.
Schodzimy z rowerów, Szymek jest najdalej z przodu. Padam na asfalt, odpoczywam. Po chwili trzeba
Po wszystkim następuje zjazd do Limanowej, na szczęście nie tak stromy. Do centrum Limanowej jedziemy bardzo wolno, widać, że nogi zamulone konkretnie bo tempo wynosi jakieś 24km/h :) W Centrum przerwa na obiad. Po wyjściu ustalamy dalsze plany, ale we wszystko miesza się wielka ciemna chmura i to ona w dużej mierze decyduje jak jedziemy. W Koaszarach, chmura nas zahacza i oblewa deszczem. Na szczęście pada na tyle krótko, że nie zaczyna lecieć woda z pod kół, i udaje się ujechać z czystymi rowerami i ciuchami ;)
Potem kawał podjazdu do miejscowości Szyk i fantastyczny zjazd. Kilka super zakrętów, spore nachylenie, świruje z pozycją aero, patrzę na licznik, a tu 82km/h. Myślę, że trzeba to wykorzystać, jest jeszcze troszkę zjazdu, pochylam się jeszcze bardziej i ostatecznie licznik wskazuje 86km/h!!! bez kręcenia korbą! Max pobity o 5km/h :)
Tempo w dalszym ciągu dość mocne, cały czas czyha na nas ta ciemna chmura, dodatkowo generuje w pewnym momencie pioruny i grzmoty. Lepszej motywacji nie ma. Przelatujemy przez Łapanów i lecimy na Łapczycę. Z niej do Bochni lecimy krajową czwórką, przez Bochnię i ostatecznie na boczne drogi przez Rzezawę i Jodłówkę. Od końca Bochni tempo już naprawdę kosmiczne, jak na tyle km w nogach. Niczym pociąg na końcówce etapu wyścigu. Cały czas prędkość oscyluje w granicach 40km/h, mocne zmiany, dolny chwyt, ale co się dziwić - zaczyna padać! Nie możemy dać się zlać tak blisko domu!
Za Jodłówką odłączam się od grupy i najkrótszą drogą cisnę do domu. Zauważam, że średnia wynosi lekko ponad 30km/h, więc postanawiam to utrzymać. Udaje się, dowożę świetną średnią z tej jakże emocjonującej trasy :)
- DST 145.40km
- Czas 04:49
- VAVG 30.19km/h
- VMAX 86.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 1300m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Nad jezioro Rożnowskie zahaczając o jakieś szalone ściany :P
Kolejny fajny wypad z ekipą. Upał straszny, full lampa i mocny wiatr nie przeszkodziły w fajnej pętli. Po zjechaniu się ruszyliśmy na Zakliczyn dając na początek dość mocne tempo pod wiatr. Po drodze podjazd do Gwoźdźca, pierwszy z wielu dziś. Przez Zakliczyn prosto w kierunku Sącza, choć oczywiście do Sącza nie dojechaliśmy. Trafił się podjazd w miejscowości Bujne z bardzo zdradliwym zjazdem (niewidzialne koleiny wyrywające kierownice z ręki, coś a'la Contandor :P)
Po chwili przerwa na sklep i już za chwilę pierwsza z ciężkich stromych ścian wynalezione jakoś przez Szymka. Na pierwszy rzut ~1,4km o nachyleniu 13% z maksymalnym nachyleniem na 100m wynoszącym 25% (dane z Geocontext-Profiler). Potem bardzo niebezpieczny kręty zjazd, klocki płakały :D i zaraz potem następna sztajfa. 2,8km o nachyleniu 9% i maks na 100m - znów 25% ale było też 22%, 18% i kilka po 15% :D Wesoło.
Potem za to, sporo kilometrów zjazdu aż do głównej drogi z Sącza. Tam skręciliśmy w prawo na Gródek Nad Dunajcem. Za Gródkiem podjazd do Rożnowa, po którym zrobiliśmy przerwę nad jeziorkiem. Dotarłem tam kilka minut później niż reszta bo zbłądziłem :P Po przerwie mocne tempo do promu w Tropiu i potem krajówką na Jurków, bardzo mocno znów. Wpadł utracony niedawno KOM :)
Na rondzie dość niestandardowo w lewo i znów krajówką w stronę Brzeska. Jeszcze na koniec kawał podjazdu do Tymowej, gdzie zaczęło być kryzysowo, potem na zjeździe do Gnojnika super mocna zmiana Szymka, po zjeździe chwilę ja pociągnąłem, potem kilka zmian i przed samym Brzeskiem jak Grzesiek pociągnąłem - poległem. Jak zwykle pod koniec :P
Kawał nowych terenów zwiedzonych, chillout nad jeziorem :P i mocne tempo. Nogi to czują ;]
Po chwili przerwa na sklep i już za chwilę pierwsza z ciężkich stromych ścian wynalezione jakoś przez Szymka. Na pierwszy rzut ~1,4km o nachyleniu 13% z maksymalnym nachyleniem na 100m wynoszącym 25% (dane z Geocontext-Profiler). Potem bardzo niebezpieczny kręty zjazd, klocki płakały :D i zaraz potem następna sztajfa. 2,8km o nachyleniu 9% i maks na 100m - znów 25% ale było też 22%, 18% i kilka po 15% :D Wesoło.
Potem za to, sporo kilometrów zjazdu aż do głównej drogi z Sącza. Tam skręciliśmy w prawo na Gródek Nad Dunajcem. Za Gródkiem podjazd do Rożnowa, po którym zrobiliśmy przerwę nad jeziorkiem. Dotarłem tam kilka minut później niż reszta bo zbłądziłem :P Po przerwie mocne tempo do promu w Tropiu i potem krajówką na Jurków, bardzo mocno znów. Wpadł utracony niedawno KOM :)
Na rondzie dość niestandardowo w lewo i znów krajówką w stronę Brzeska. Jeszcze na koniec kawał podjazdu do Tymowej, gdzie zaczęło być kryzysowo, potem na zjeździe do Gnojnika super mocna zmiana Szymka, po zjeździe chwilę ja pociągnąłem, potem kilka zmian i przed samym Brzeskiem jak Grzesiek pociągnąłem - poległem. Jak zwykle pod koniec :P
Kawał nowych terenów zwiedzonych, chillout nad jeziorem :P i mocne tempo. Nogi to czują ;]
- DST 133.90km
- Czas 04:40
- VAVG 28.69km/h
- VMAX 69.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 1667m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Zakopane 2014
8:00 PKS Brzesko. Takie było ostateczne ustalenie z
poprzedniego dnia. Zanim jednak o 8:00 ruszyliśmy kilka ostatnich dni
przebiegło pod znakiem ustalenia wariantów dzisiejszej trasy. Było ich wiele.
Każdy chciał dojechać w inny sposób: Najkrócej jak się da, najdłużej jak się
da, tak jak jechał kiedyś... itp. W końcu stanęło na kompromisie i już można
było się zająć przygotowaniami. Strój, jedzenie, podstawowe narzędzia,
sprawdzenie roweru, naładowanie telefonu.
Pobudka tuż przed 7 rano. Pogoda idealna, choć duże ciepło zwiastowało duży upał. O 7:40 ruszyłem z pod domu na rekordowo długą trasę. Muszę przyznać, że czułem spore podekscytowanie. W Brzesku zameldowałem się tuż przed godziną 8, a już po chwili podjechał Szymek. Na Grześka poczekaliśmy sobie 20 minut, ale w końcu ruszyliśmy. Na początek obraliśmy kurs na Nowy Wiśnicz, gdzie czekał na nas czwarty śmiałek wyprawy - Kazimierz. Do Wiśnicza dotarliśmy sprawnie i już w komplecie ruszyliśmy przed siebie. Tempo mocne - cały czas trzymaliśmy 30km/h, mimo sporej liczby hopek. Kierunek nadzorował Kazek, który najlepiej zna te tereny. Po kilkunastu kilometrach wyprawa zaczęła się na poważnie - wjechałem w nieznane dla mnie tereny. Na przodzie jechał Grzesiek z Kazkiem, my z Szymkiem jakoś lekko z tyłu.
W Szczyrzycach pierwszy spory podjazd i pierwszy piękny widok na górze. Nie było jednak czasu na zdjęcie, bo dwójka z przodu cały czas podawała dobre tempo. Nastąpiły zjazdy i pierwsza większa miejscowość na trasie: Kasina Wielka. Nie zatrzymaliśmy się jednak bo i po co :) Od Kasiny trasa prawie bezustannie prowadziła lekko pod górę. Grzesiek i Kazek lekko nam zniknęli, więc jechałem z Szymkiem. Dość szybko dotarliśmy do Mszany Dolnej, która powitała nas sznurem stojących samochodów. Na wylotówce dołączyliśmy do czekających liderów i w komplecie pojechaliśmy w kierunku Rabki Zdrój. Tu raczej jazda bez historii: ot średnio przyjemna krajówka.
W Rabce nic ciekawego, oprócz babki, która chciała mnie rozjechać :) Poza tym typowe miasteczko, miejscami ładnie, miejscami ponuro. Planowo ominęliśmy 'siódemkę' i pojechaliśmy w kierunku Czarnego Dunajca. Przed Rabą Wyżną pykło pierwsze sto kilometrów. Całkiem ciekawie mieć 100km i nie być nawet w połowie drogi :) Chwilę potem robimy pierwszą tego dnia przerwę. 110km i średnia lekko ponad 28km/h. W małym sklepiku kupiliśmy sobie trochę brakującego picia i jedzenia i ruszyliśmy dalej. Po minieciu większego podjazdu całkiem blisko ukazały się Tatry. Niestety widoczność była kiepska, ale mimo to super widok. Minęliśmy Czarny Dunajec i byliśmy na ostatniej prostej do Zakopanego. Prostej tyle, że ciągle pod górę. I z każdym kilometrem coraz bardziej pod górę. Dopiero w Kościelisku osiągnęliśmy szczyt podjazdu i można było polecieć na dół do "zimowej stolicy Polski". Choć polecieć to lekkie nadużycie. Ruch samochodowy i pieszy był tak duży, że prędkości rozwinąć się nie bardzo dało.
W centrum miasta chwilowa narada i pojechaliśmy pozwiedzać kilka rzeczy: przejechaliśmy obok Wielkiej Krokwi. Następnie zatrzymaliśmy się w Zakopiańskiej Biedronce :D Po zakupach kilkanaście minut odpoczynku i szybka przeprawa na Krupówki. Tutaj chwila na ławeczce, kilka zdjęć i ... czas wracać :D
Sprawnie przedostaliśmy na wylotówkę do Nowego Targu i krajową 47'ką pojechaliśmy lekko w dół. Z naprzeciwka sznur samochodów, ale w przeciwnym kierunku droga prawie tylko dla nas. Mimo dziur, tempo ponad 40km/h. Minęliśmy Poronin, Biały Dunajec, a w Szaflarach skręciliśmy w prawo na mniej ruchliwą i znacznie przyjemniejszą drogę. Ową drogą - skrótem dotarliśmy do Ostrowska za Nowym Targiem i drogi wojewódzkiej 969. Znów jednak z ruchliwej trasy skorzystaliśmy tylko przez kilka minut i skręciliśmy na Knurów i Przełęcz Knurowską. Ponad 5km podjazdu, bardzo fajnego bo nachylenie przez cały czas było takie samo. Można było wejść w rytm.
Po dotarciu na szczyt, krótka przerwa i wielokilometrowy łagodny zjazd do Ochotnicy. Tam kolejna tego dnia przerwa na sklep. Wylecialiśmy gdzieś za Tylmanową znów na DW969, ale znów jechaliśmy nią bardzo krótko. Kazek zaproponował zmianę planów i pojechanie przez Limanową. Oznaczało to dodanie dużego pozdjazdu, ale jak szaleć to szaleć, więc w Kamienicy skręciliśmy w kierunku Przełęczy Ostrej. Znalazłem w kieszonce żela, szybko go wsunąłem i jakoś poszło. Najważniejsze to znaleźć swój rytm, nie patrzeć na innych, tylko jechać po swojemu. Na szczycie przerwa, dowiedziałem się, że Rafał Majka wygrał etap TdF :) Zjazd do Limanowej po torze wyścigowym, super winkle :D
W Limanowej wstąpiliśmy tradycyjnie na Kebaba, a ja liczyłem w myślach kilometry i zastanawiałem się czy pęknie ich 300. Wszystko wskazywało na to, że tak. :) Po dłuższej przerwie ruszyliśmy dalej, trasa zrobiła dość płaska co dla mnie oznaczało kłopoty. Bo oto Grzesiek wyszedł na zmianę podał ponad 45km/h. Na takie coś nic nie mogłem poradzić i zostałem w tyle. Kontakt z resztą złapałem w Łososinie Dolnej. Zdecydowaliśmy, że trzeba znaleźć sklep i wypić Pepsi bo każdy opadał powoli z sił. Zapodałem sobie kaloryczną bombę: Pepsi, pół czekolady i banan i dało to fajnego kopa. Na tyle fajnego, że w końcu dałem długą zmianę aż za Czchów.
W Złotej zostałem już tylko z Grześkiem, Szymek pojechałem do siebie inną drogą. Wtoczyliśmy się na górę i niewiele szybciej zjechaliśmy w dół do Łoniowej. Zmęczenie spore, ale swojskie tereny i bliskość celu dodały sił. Dość sprawnie przejechaliśmy Porąbkę, na Woli Grzesiek zjechał do domu i mi zostało ostatnie 6km. Na liczniku już w Porąbce wybiło 300 więc te ostatnie kilometry przejechałem z przyjemnością.
Ostatecznie zakończyło się na 312,4km przejechanych w 10 godzin i 52 minuty. Oprócz tego po drodze trzeba było pokonać 3,3km w pionie. Pogoda dopisała. Nie wiało, nie padało. Może było trochę za ciepło ale to w końcu lato.
Podczas drogi wypiłem 5,5l różnych napojów, zjazdłem 2 żele, banana, batonika, kebaba, pół tubki mleka i jakąś bułkę z biedry. Dość nie dużo chyba.
Tylko jedna kwestia nie daje mi spokoju. Trochę głupio wyszło ze zmianami podczas jazdy. Miks zbiegu okoliczności, mojego niezdecydowania i trasy sprawił, że koledzy mieli mi lekko za złe, że nie dawałem zbyt dużo zmian... I to jest fakt. Dość szczegółowo myślałem nad przebiegiem trasy i rzeczywiście, cholernie dziwnie się działo z tym. Albo po wyjściu na czoło zaczynał się podjazd i się rozsypywaliśmy, albo było skrzyżowanie. Kilka razy doszło do dziwnej sytuacji, gdy jechałem drugi i czekałem na swoją kolej, a chłopaki z tyłu przyspieszali i nas wyprzedzali. Zamiast na zmianie, to znajdywałem się na samym tyle... hmm... Szkoda, że mnie któy wtedy nie opierdzielił to sytuacja była by jasna :P Na szczęście wszystko zostało omówienie, podczas innych tras nic takiego już się nie działo. A jedyne co teraz mi zostaje, to zrehabilitować się w przyszłym roku na podobnej trasie ;)
Gdzieś przed Kościeliskiem
W Zakopanem, widok na góry
Biedronka w stylu górskim i nasze rowery
Zakopane...
Ja
Ochotnica Dolna
chciało się pić strasznie
Przełęcz Ostra. Dziś była tam premia górska poza kategorią :P HC
Ostra
Ja na Ostrej
Pobudka tuż przed 7 rano. Pogoda idealna, choć duże ciepło zwiastowało duży upał. O 7:40 ruszyłem z pod domu na rekordowo długą trasę. Muszę przyznać, że czułem spore podekscytowanie. W Brzesku zameldowałem się tuż przed godziną 8, a już po chwili podjechał Szymek. Na Grześka poczekaliśmy sobie 20 minut, ale w końcu ruszyliśmy. Na początek obraliśmy kurs na Nowy Wiśnicz, gdzie czekał na nas czwarty śmiałek wyprawy - Kazimierz. Do Wiśnicza dotarliśmy sprawnie i już w komplecie ruszyliśmy przed siebie. Tempo mocne - cały czas trzymaliśmy 30km/h, mimo sporej liczby hopek. Kierunek nadzorował Kazek, który najlepiej zna te tereny. Po kilkunastu kilometrach wyprawa zaczęła się na poważnie - wjechałem w nieznane dla mnie tereny. Na przodzie jechał Grzesiek z Kazkiem, my z Szymkiem jakoś lekko z tyłu.
W Szczyrzycach pierwszy spory podjazd i pierwszy piękny widok na górze. Nie było jednak czasu na zdjęcie, bo dwójka z przodu cały czas podawała dobre tempo. Nastąpiły zjazdy i pierwsza większa miejscowość na trasie: Kasina Wielka. Nie zatrzymaliśmy się jednak bo i po co :) Od Kasiny trasa prawie bezustannie prowadziła lekko pod górę. Grzesiek i Kazek lekko nam zniknęli, więc jechałem z Szymkiem. Dość szybko dotarliśmy do Mszany Dolnej, która powitała nas sznurem stojących samochodów. Na wylotówce dołączyliśmy do czekających liderów i w komplecie pojechaliśmy w kierunku Rabki Zdrój. Tu raczej jazda bez historii: ot średnio przyjemna krajówka.
W Rabce nic ciekawego, oprócz babki, która chciała mnie rozjechać :) Poza tym typowe miasteczko, miejscami ładnie, miejscami ponuro. Planowo ominęliśmy 'siódemkę' i pojechaliśmy w kierunku Czarnego Dunajca. Przed Rabą Wyżną pykło pierwsze sto kilometrów. Całkiem ciekawie mieć 100km i nie być nawet w połowie drogi :) Chwilę potem robimy pierwszą tego dnia przerwę. 110km i średnia lekko ponad 28km/h. W małym sklepiku kupiliśmy sobie trochę brakującego picia i jedzenia i ruszyliśmy dalej. Po minieciu większego podjazdu całkiem blisko ukazały się Tatry. Niestety widoczność była kiepska, ale mimo to super widok. Minęliśmy Czarny Dunajec i byliśmy na ostatniej prostej do Zakopanego. Prostej tyle, że ciągle pod górę. I z każdym kilometrem coraz bardziej pod górę. Dopiero w Kościelisku osiągnęliśmy szczyt podjazdu i można było polecieć na dół do "zimowej stolicy Polski". Choć polecieć to lekkie nadużycie. Ruch samochodowy i pieszy był tak duży, że prędkości rozwinąć się nie bardzo dało.
W centrum miasta chwilowa narada i pojechaliśmy pozwiedzać kilka rzeczy: przejechaliśmy obok Wielkiej Krokwi. Następnie zatrzymaliśmy się w Zakopiańskiej Biedronce :D Po zakupach kilkanaście minut odpoczynku i szybka przeprawa na Krupówki. Tutaj chwila na ławeczce, kilka zdjęć i ... czas wracać :D
Sprawnie przedostaliśmy na wylotówkę do Nowego Targu i krajową 47'ką pojechaliśmy lekko w dół. Z naprzeciwka sznur samochodów, ale w przeciwnym kierunku droga prawie tylko dla nas. Mimo dziur, tempo ponad 40km/h. Minęliśmy Poronin, Biały Dunajec, a w Szaflarach skręciliśmy w prawo na mniej ruchliwą i znacznie przyjemniejszą drogę. Ową drogą - skrótem dotarliśmy do Ostrowska za Nowym Targiem i drogi wojewódzkiej 969. Znów jednak z ruchliwej trasy skorzystaliśmy tylko przez kilka minut i skręciliśmy na Knurów i Przełęcz Knurowską. Ponad 5km podjazdu, bardzo fajnego bo nachylenie przez cały czas było takie samo. Można było wejść w rytm.
Po dotarciu na szczyt, krótka przerwa i wielokilometrowy łagodny zjazd do Ochotnicy. Tam kolejna tego dnia przerwa na sklep. Wylecialiśmy gdzieś za Tylmanową znów na DW969, ale znów jechaliśmy nią bardzo krótko. Kazek zaproponował zmianę planów i pojechanie przez Limanową. Oznaczało to dodanie dużego pozdjazdu, ale jak szaleć to szaleć, więc w Kamienicy skręciliśmy w kierunku Przełęczy Ostrej. Znalazłem w kieszonce żela, szybko go wsunąłem i jakoś poszło. Najważniejsze to znaleźć swój rytm, nie patrzeć na innych, tylko jechać po swojemu. Na szczycie przerwa, dowiedziałem się, że Rafał Majka wygrał etap TdF :) Zjazd do Limanowej po torze wyścigowym, super winkle :D
W Limanowej wstąpiliśmy tradycyjnie na Kebaba, a ja liczyłem w myślach kilometry i zastanawiałem się czy pęknie ich 300. Wszystko wskazywało na to, że tak. :) Po dłuższej przerwie ruszyliśmy dalej, trasa zrobiła dość płaska co dla mnie oznaczało kłopoty. Bo oto Grzesiek wyszedł na zmianę podał ponad 45km/h. Na takie coś nic nie mogłem poradzić i zostałem w tyle. Kontakt z resztą złapałem w Łososinie Dolnej. Zdecydowaliśmy, że trzeba znaleźć sklep i wypić Pepsi bo każdy opadał powoli z sił. Zapodałem sobie kaloryczną bombę: Pepsi, pół czekolady i banan i dało to fajnego kopa. Na tyle fajnego, że w końcu dałem długą zmianę aż za Czchów.
W Złotej zostałem już tylko z Grześkiem, Szymek pojechałem do siebie inną drogą. Wtoczyliśmy się na górę i niewiele szybciej zjechaliśmy w dół do Łoniowej. Zmęczenie spore, ale swojskie tereny i bliskość celu dodały sił. Dość sprawnie przejechaliśmy Porąbkę, na Woli Grzesiek zjechał do domu i mi zostało ostatnie 6km. Na liczniku już w Porąbce wybiło 300 więc te ostatnie kilometry przejechałem z przyjemnością.
Ostatecznie zakończyło się na 312,4km przejechanych w 10 godzin i 52 minuty. Oprócz tego po drodze trzeba było pokonać 3,3km w pionie. Pogoda dopisała. Nie wiało, nie padało. Może było trochę za ciepło ale to w końcu lato.
Podczas drogi wypiłem 5,5l różnych napojów, zjazdłem 2 żele, banana, batonika, kebaba, pół tubki mleka i jakąś bułkę z biedry. Dość nie dużo chyba.
Tylko jedna kwestia nie daje mi spokoju. Trochę głupio wyszło ze zmianami podczas jazdy. Miks zbiegu okoliczności, mojego niezdecydowania i trasy sprawił, że koledzy mieli mi lekko za złe, że nie dawałem zbyt dużo zmian... I to jest fakt. Dość szczegółowo myślałem nad przebiegiem trasy i rzeczywiście, cholernie dziwnie się działo z tym. Albo po wyjściu na czoło zaczynał się podjazd i się rozsypywaliśmy, albo było skrzyżowanie. Kilka razy doszło do dziwnej sytuacji, gdy jechałem drugi i czekałem na swoją kolej, a chłopaki z tyłu przyspieszali i nas wyprzedzali. Zamiast na zmianie, to znajdywałem się na samym tyle... hmm... Szkoda, że mnie któy wtedy nie opierdzielił to sytuacja była by jasna :P Na szczęście wszystko zostało omówienie, podczas innych tras nic takiego już się nie działo. A jedyne co teraz mi zostaje, to zrehabilitować się w przyszłym roku na podobnej trasie ;)
Gdzieś przed Kościeliskiem
W Zakopanem, widok na góry
Biedronka w stylu górskim i nasze rowery
Zakopane...
Ja
Ochotnica Dolna
chciało się pić strasznie
Przełęcz Ostra. Dziś była tam premia górska poza kategorią :P HC
Ostra
Ja na Ostrej
- DST 312.40km
- Czas 10:52
- VAVG 28.75km/h
- VMAX 69.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 8800kcal
- Podjazdy 3300m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
z domu na Słowację czyli rekord dystansu :)
Ot tak, ustanawiam swój nowy rekord dystansu. A jak bić rekord to porządnie więc poprawiłem go o ponad 70km :) A jak do tego doszło?
Zaczęło się od planów wypadu na Przehybę za Sączem. Fajnie, pomyślałem, spodobał mi się ten podjazd, choć bardzo ciężki, głównie ze względu na swoją długość (13km). Skoro długa trasa to i trzeba było 'bladym świtem' wstać, w tym przypadku o 7:50 ;). Umówiliśmy się w Brzesku o 9, więc 8:40 wyruszyłem, żeby spokojnie dojechać. Piękny dzień mnie powitał, słoneczko, cieplutko. Oczywiście wiedziałem, że zwiastuje to potem upalną mordęgę, ale można rzec - w końcu. Jakoś nie chciało to lato przyjść przez długi czas, toteż nie miałem zamiaru narzekać.
W Brzesku byłem minutę przed 9, Grzesiek już czekał, Szymek oraz nowy kolega z Brzeska prawie natychmiast nadjechali i ruszyliśmy do Lipnicy, spotkać kolegę z Bochni. Typowa dojazdówka, więc cisnęliśmy średnio mocnym tempem główną szosą. Za Gnojnikiem podziękowaliśmy jej i bocznymi drogami i dróżkami dojechaliśmy do Lipnicy Murowanej. Kolega już czekał więc bez ceregieli ruszyliśmy dalej.
Jechało się bardzo przyjemnie, tempo w sam raz i tak to przelatywaliśmy przez kolejne wioski i miejscowości. Różnymi tajnymi bocznymi skrótami dostaliśmy się do Łososiny, gdzie w najlepsze startowały i siadały samoloty. My tymczasem brnęliśmy na przód, znów unikając krajówki, za to dorzucając sobie fajne podjazdy. Tym sposobem nawet nie wiem kiedy wjechaliśmy do Chełmca. Znaczyło to, że jesteśmy już na wysokości N. Sącza. Droga przyjemna bo bardzo szeroka, dość mały ruch.
Zajechaliśmy do Gołkowic, ja myślami byłem już w tamtejszym sklepie u stóp początku podjazdu pod Przehybę, gdy pada pytanie "a może tak zmienimy trasę?..." ha. Chłopaki zaproponowali Krościenko i powrót przez Słowację, na co mi oczy się zaświeciły ;] Taka okazja, to musowo zmieniamy trasę. Tak więc pojechaliśmy dalej, na Krościenko nad Dunajcem, zatrzymując się po drodze w sklepie. Kupiłem sobie upragnione Pepsi, które cholernie smakuje w takich sytuacjach :)
Trasa zrobiła się bardzo malownicza, piękne dość spore, zalesione pagórki otaczały wijącą się razem z Dunajcem drogę - poezja. Minęliśmy Tylmanową i zawitaliśmy do Krościenka, które dość szybko minęliśmy na rzecz Szczawnicy :) Tam drugi raz sklep i odpoczynek. Po odsapnięciu pełna na przód na Słowację, przydała się przerwa bo od razu spory podjazd do Lesnicy. Na szczycie kolejna przerwa, podziwianie widoków, piękny widok na Tatry i ... ciemną chmurą, która na dodatek wydawała niepokojące dźwięki ;)
Zjechaliśmy na dół i skręciliśmy jak to było mówione w lewo na Starą Lubovnę. Coś jednak pokręciło się koledze z Brzeska i skręcił w prawo... Gdy nasze czekanie nie przyniosło skutku, zaczęliśmy dzwonić. Połączenie było tragczine i jedyne co ustaliliśmy to to, że kolega jest cały i jedzie.... gdzieś, napewno nie tam gdzie miał jechać bo staliśmy i czekaliśmy dobre 20 minut. Nie wiadomo było co robić, bo nagle kolega odjechał w jednym z dwóch możliwych kierunków na dobre 20-30 minut. Na szczęście wiedzieliśmy, że kolega to dystansowiec, takie jazdy to dla niego nie nowość, więc jedyne co mogliśmy zrobić to pojechać dalej, co jakiś czas bezskutecznie próbując ustalić telefonicznie, gdzie kolega jest. Dziwna sytuacja, bardzo dziwna, ale bywają jak widać i takie. Pojechaliśmy więc, trochę zadziwieni tym co zaszło. Chmury coraz groźniejsze zaczęły się zbierać, zerwał się wiatr, ogólnie nie dobrze.
Jechało się jednak dobrze. W owej Starej Lubovni (to się odmienia jakoś w ogóle??) skręciliśmy na Polskę i na długi 5 kilometrowy podjazd. Z naszej lewej ładna panorama górek i niestety piękny widok lejącego deszczu, zbliżającego się nieuchronnie. Do tego efektowne błyskawice dopełniały groteskowego widoku. Deszcz dopadł nas na początku zjazdu, wyczucie czasu doskonałe... Na zjeździe straciłem bidon, który wyleciał i na dodatek wpadł mi pod tylne koło. Wszystko przy koło 60km/h, z początku myślałem, że mi opona wybuchła :P Bidon został, bo zaczynało coraz bardziej lać, a zanim bym się zatrzymał i targał pod górę to by minęła kupa czasu. Zresztą sam bidon się rozleciał więc odpuściłem. Zjechaliśmy już mokrzy, ale na granicy wyszło słońce.
Piwniczna-Zdrój tam właśnie wjechaliśmy, i tam nadzialiśmy się na okropny odcinek bruku. Odcinek nie długi na szczęście. Dojechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie złapało nas totalne oberwanie chmury. Katastrofa. Zero widoczności, woda wszędzie, zero hamulców, do tego centrum miasta, światła, skrzyżowania i auta. Szybko schowaliśmy się pod dach, ale wody hektolitry. Polało dobre 25 minut, kilka razy walnęło też dość blisko. Po deszczu jakaś kompletna tragedia z jazdą. Zimno. Zimno jak w zimie, a nawet gorzej ;) Nie kontrolowane zgrzytanie zębów to jeden z objawów ;P Szybko na szczęście wpadliśmy do lokalu z kebabami bo cały dzień na batonach i bananach to się nie da. Po zjedzeniu, pierwsze km ciężko masakrycznie, zimno straszliwie. Dopiero po dobrych 10 minutach jako tako się rozgrzałem.
Na światłach przy wylocie na Brzesko niespodzianka. Z prawej strony zajeżdża zgubiony na Słowacji kolega :D Do Brzeska jechaliśmy najprostszą możliwą trasą, czyli krajówką. Na przemian przechodził deszcz i słońce, ale było już ciepło po dobrym rozgrzaniu się. Tempo dobre, choć ponad 200km w nogach. Szybko minęliśmy Łososinę, Czchów i już po chwili 'codzienność' czyli Lewniowa. Do Brzeska kilka km znów główną, bardzo mocna zmiana Grześka i wjazd do centrum. Na koniec przez Jadowniki do Sterkowca z Grześkiem, i do domu już sam. Dumny wjazd na 'kreskę' i koniec ;)
No wyszło trochę inaczej niż miało być. Ale jakże niesamowicie :) Masa nowych terenów, jakiś kosmiczny dla mnie dystans, tylko pogoda zawaliła ale tak to bywa.
Co mnie zdziwiło mało jadłem w trasie. Tak to się prezentuje:
1 banan
2 batoniki musli
0,5 tubki mleka
1 kebab
1 żel
Napoje trochę więcej:
1,5L izotoniku
1L wody smakowej
3x puszka pepsi + po powrocie od razu kolejna.
Oby więcej takich wypraw!
Zaczęło się od planów wypadu na Przehybę za Sączem. Fajnie, pomyślałem, spodobał mi się ten podjazd, choć bardzo ciężki, głównie ze względu na swoją długość (13km). Skoro długa trasa to i trzeba było 'bladym świtem' wstać, w tym przypadku o 7:50 ;). Umówiliśmy się w Brzesku o 9, więc 8:40 wyruszyłem, żeby spokojnie dojechać. Piękny dzień mnie powitał, słoneczko, cieplutko. Oczywiście wiedziałem, że zwiastuje to potem upalną mordęgę, ale można rzec - w końcu. Jakoś nie chciało to lato przyjść przez długi czas, toteż nie miałem zamiaru narzekać.
W Brzesku byłem minutę przed 9, Grzesiek już czekał, Szymek oraz nowy kolega z Brzeska prawie natychmiast nadjechali i ruszyliśmy do Lipnicy, spotkać kolegę z Bochni. Typowa dojazdówka, więc cisnęliśmy średnio mocnym tempem główną szosą. Za Gnojnikiem podziękowaliśmy jej i bocznymi drogami i dróżkami dojechaliśmy do Lipnicy Murowanej. Kolega już czekał więc bez ceregieli ruszyliśmy dalej.
Jechało się bardzo przyjemnie, tempo w sam raz i tak to przelatywaliśmy przez kolejne wioski i miejscowości. Różnymi tajnymi bocznymi skrótami dostaliśmy się do Łososiny, gdzie w najlepsze startowały i siadały samoloty. My tymczasem brnęliśmy na przód, znów unikając krajówki, za to dorzucając sobie fajne podjazdy. Tym sposobem nawet nie wiem kiedy wjechaliśmy do Chełmca. Znaczyło to, że jesteśmy już na wysokości N. Sącza. Droga przyjemna bo bardzo szeroka, dość mały ruch.
Zajechaliśmy do Gołkowic, ja myślami byłem już w tamtejszym sklepie u stóp początku podjazdu pod Przehybę, gdy pada pytanie "a może tak zmienimy trasę?..." ha. Chłopaki zaproponowali Krościenko i powrót przez Słowację, na co mi oczy się zaświeciły ;] Taka okazja, to musowo zmieniamy trasę. Tak więc pojechaliśmy dalej, na Krościenko nad Dunajcem, zatrzymując się po drodze w sklepie. Kupiłem sobie upragnione Pepsi, które cholernie smakuje w takich sytuacjach :)
Trasa zrobiła się bardzo malownicza, piękne dość spore, zalesione pagórki otaczały wijącą się razem z Dunajcem drogę - poezja. Minęliśmy Tylmanową i zawitaliśmy do Krościenka, które dość szybko minęliśmy na rzecz Szczawnicy :) Tam drugi raz sklep i odpoczynek. Po odsapnięciu pełna na przód na Słowację, przydała się przerwa bo od razu spory podjazd do Lesnicy. Na szczycie kolejna przerwa, podziwianie widoków, piękny widok na Tatry i ... ciemną chmurą, która na dodatek wydawała niepokojące dźwięki ;)
Zjechaliśmy na dół i skręciliśmy jak to było mówione w lewo na Starą Lubovnę. Coś jednak pokręciło się koledze z Brzeska i skręcił w prawo... Gdy nasze czekanie nie przyniosło skutku, zaczęliśmy dzwonić. Połączenie było tragczine i jedyne co ustaliliśmy to to, że kolega jest cały i jedzie.... gdzieś, napewno nie tam gdzie miał jechać bo staliśmy i czekaliśmy dobre 20 minut. Nie wiadomo było co robić, bo nagle kolega odjechał w jednym z dwóch możliwych kierunków na dobre 20-30 minut. Na szczęście wiedzieliśmy, że kolega to dystansowiec, takie jazdy to dla niego nie nowość, więc jedyne co mogliśmy zrobić to pojechać dalej, co jakiś czas bezskutecznie próbując ustalić telefonicznie, gdzie kolega jest. Dziwna sytuacja, bardzo dziwna, ale bywają jak widać i takie. Pojechaliśmy więc, trochę zadziwieni tym co zaszło. Chmury coraz groźniejsze zaczęły się zbierać, zerwał się wiatr, ogólnie nie dobrze.
Jechało się jednak dobrze. W owej Starej Lubovni (to się odmienia jakoś w ogóle??) skręciliśmy na Polskę i na długi 5 kilometrowy podjazd. Z naszej lewej ładna panorama górek i niestety piękny widok lejącego deszczu, zbliżającego się nieuchronnie. Do tego efektowne błyskawice dopełniały groteskowego widoku. Deszcz dopadł nas na początku zjazdu, wyczucie czasu doskonałe... Na zjeździe straciłem bidon, który wyleciał i na dodatek wpadł mi pod tylne koło. Wszystko przy koło 60km/h, z początku myślałem, że mi opona wybuchła :P Bidon został, bo zaczynało coraz bardziej lać, a zanim bym się zatrzymał i targał pod górę to by minęła kupa czasu. Zresztą sam bidon się rozleciał więc odpuściłem. Zjechaliśmy już mokrzy, ale na granicy wyszło słońce.
Piwniczna-Zdrój tam właśnie wjechaliśmy, i tam nadzialiśmy się na okropny odcinek bruku. Odcinek nie długi na szczęście. Dojechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie złapało nas totalne oberwanie chmury. Katastrofa. Zero widoczności, woda wszędzie, zero hamulców, do tego centrum miasta, światła, skrzyżowania i auta. Szybko schowaliśmy się pod dach, ale wody hektolitry. Polało dobre 25 minut, kilka razy walnęło też dość blisko. Po deszczu jakaś kompletna tragedia z jazdą. Zimno. Zimno jak w zimie, a nawet gorzej ;) Nie kontrolowane zgrzytanie zębów to jeden z objawów ;P Szybko na szczęście wpadliśmy do lokalu z kebabami bo cały dzień na batonach i bananach to się nie da. Po zjedzeniu, pierwsze km ciężko masakrycznie, zimno straszliwie. Dopiero po dobrych 10 minutach jako tako się rozgrzałem.
Na światłach przy wylocie na Brzesko niespodzianka. Z prawej strony zajeżdża zgubiony na Słowacji kolega :D Do Brzeska jechaliśmy najprostszą możliwą trasą, czyli krajówką. Na przemian przechodził deszcz i słońce, ale było już ciepło po dobrym rozgrzaniu się. Tempo dobre, choć ponad 200km w nogach. Szybko minęliśmy Łososinę, Czchów i już po chwili 'codzienność' czyli Lewniowa. Do Brzeska kilka km znów główną, bardzo mocna zmiana Grześka i wjazd do centrum. Na koniec przez Jadowniki do Sterkowca z Grześkiem, i do domu już sam. Dumny wjazd na 'kreskę' i koniec ;)
No wyszło trochę inaczej niż miało być. Ale jakże niesamowicie :) Masa nowych terenów, jakiś kosmiczny dla mnie dystans, tylko pogoda zawaliła ale tak to bywa.
Co mnie zdziwiło mało jadłem w trasie. Tak to się prezentuje:
1 banan
2 batoniki musli
0,5 tubki mleka
1 kebab
1 żel
Napoje trochę więcej:
1,5L izotoniku
1L wody smakowej
3x puszka pepsi + po powrocie od razu kolejna.
Oby więcej takich wypraw!
- DST 263.20km
- Czas 09:20
- VAVG 28.20km/h
- VMAX 75.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 187 ( 92%)
- HRavg 147 ( 72%)
- Podjazdy 3050m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Działo się...
Świąteczna jazda w dużej grupie. O 9 ruszyliśmy z rynku w Brzesku z kolegami z Bochni. Było nas 7 osób ale jeszcze 2 dołączyły w trasie. Najpierw więc bokiem do Uszwi, gdzie mieliśmy spotkać 8'go kolegę, ale gdy my jechaliśmy bokami z Brzeska, on pojechał główną nam na spotkanie :) Szybki telefon i kilka minut i się spotkaliśmy. Ruszyliśmy kawałek główną do Zawady, potem już bokami na Lewniową. Na podjeździe Szymek łapie gumę. Łatka nie siadła więc dałem mu swoją dętkę i po kilku minutach ruszyliśmy dalej.
W Jurkowie dołączył Grzesiek. Znów kawałek główną i w Czchowie w lewo na prom prze Dunajec do Piasków D. Tam kawałek kiepskiego asfaltu ale jakoś przejechaliśmy. Potem dość długi podjazd przez Rudą Kameralną do Dzierżanin, i fajny zjazd do Paleśnicy.
Od Paleśnicy znów fajnym asfaltem do Jamnej na główny podjazd. Według stravy 1,6km ale średnie nachylenie aż 10%, podjazd robi wrażenie. Podjechaliśmy go jednak w miarę sprawnie. Po chwili kilkaset metrów zjazdu szutrem ale za to potem super asfalt w dół. Poleciałem trochę zbyt agresywnie i naprawdę ledwo ledwo wyrobiłem na dole na zakręcie ;)
W Siekierczynie znów spoko ścianka, i po chwili przerwa na sklep. Ależ się trafił sklep w Bruśniku... Czas tam zatrzymał się jakieś 20 lat temu :) Sklep w prywatnym domu, podwórko w stylu wiejskim i 30 chłopa sobie siedzi, gdzie popadnie i popija piwko :) Zdaje się, że 'uczestniczyli' we mszy, bo kościół kilkaset metrów dalej ;)
Nie przejechaliśmy 200 metrów, gdy zdarzył się kolejny defekt. Bartkowi strzelił łańcuch. Na ratunek znów ja ze spinką, choć on ma 9rz napęd, a spinka do 9rz. Trzeba było jeszcze znaleźć kogoś z narzędziami żeby wybić sworzeń w łańcuchu bo nasze próby z impusem i kamieniami nic nie dały ;) Udało się znaleźć niedaleko gospodarstwo z imadłem i udało się złożyć łańcuch do kupy. Lekko skakało ale bez problemu Bartek dojechał jeszcze dobre kilkadziesiąt km.
W Ciężkowicach odbiliśmy na Kąśną. Po jakimś czasie oderwała się od nas spiesząca się trójka kolegów, a my sobie jechaliśmy dalej. Wiatr dawał w kość, ale jakoś szło, najgorzej koło i za Zakliczynem. Z Zakliczyna do Melsztyna, potem kawałek do góry w Lewniowej, gdzie znów przytrafiła się guma :) Nieźle. Była jednak dętka w zapasie więc się koledzy uporali ze zmianą i pojechaliśmy dalej już tylko we czwórkę, bo reszta też pojechała bo się trochę spieszyli.
W Uszwi zatrzymaliśmy się na stacji, i pojechaliśmy dalej na Nowy Wiśnicz odwieźć kolegów z Bochni. Więc do Bochni przez Wiśnicz, i potem już we dwójkę z Szymkiem czwórką do Brzeska. No i potem już sam do domu :)
Nie spodziewałem się tylu km, no i tylu przygód. Ale jak powiedział jeden z kolegów potem będziemy miło wspominać tą wycieczkę i ma zupełną rację. Było super, jazda w większej grupie to zupełnie inny poziom, jest po prostu świetnie.
Trochę się nawet ujechałem powiem szczerze, na końcu nogi było porządnie czuć.
W Jurkowie dołączył Grzesiek. Znów kawałek główną i w Czchowie w lewo na prom prze Dunajec do Piasków D. Tam kawałek kiepskiego asfaltu ale jakoś przejechaliśmy. Potem dość długi podjazd przez Rudą Kameralną do Dzierżanin, i fajny zjazd do Paleśnicy.
Od Paleśnicy znów fajnym asfaltem do Jamnej na główny podjazd. Według stravy 1,6km ale średnie nachylenie aż 10%, podjazd robi wrażenie. Podjechaliśmy go jednak w miarę sprawnie. Po chwili kilkaset metrów zjazdu szutrem ale za to potem super asfalt w dół. Poleciałem trochę zbyt agresywnie i naprawdę ledwo ledwo wyrobiłem na dole na zakręcie ;)
W Siekierczynie znów spoko ścianka, i po chwili przerwa na sklep. Ależ się trafił sklep w Bruśniku... Czas tam zatrzymał się jakieś 20 lat temu :) Sklep w prywatnym domu, podwórko w stylu wiejskim i 30 chłopa sobie siedzi, gdzie popadnie i popija piwko :) Zdaje się, że 'uczestniczyli' we mszy, bo kościół kilkaset metrów dalej ;)
Nie przejechaliśmy 200 metrów, gdy zdarzył się kolejny defekt. Bartkowi strzelił łańcuch. Na ratunek znów ja ze spinką, choć on ma 9rz napęd, a spinka do 9rz. Trzeba było jeszcze znaleźć kogoś z narzędziami żeby wybić sworzeń w łańcuchu bo nasze próby z impusem i kamieniami nic nie dały ;) Udało się znaleźć niedaleko gospodarstwo z imadłem i udało się złożyć łańcuch do kupy. Lekko skakało ale bez problemu Bartek dojechał jeszcze dobre kilkadziesiąt km.
W Ciężkowicach odbiliśmy na Kąśną. Po jakimś czasie oderwała się od nas spiesząca się trójka kolegów, a my sobie jechaliśmy dalej. Wiatr dawał w kość, ale jakoś szło, najgorzej koło i za Zakliczynem. Z Zakliczyna do Melsztyna, potem kawałek do góry w Lewniowej, gdzie znów przytrafiła się guma :) Nieźle. Była jednak dętka w zapasie więc się koledzy uporali ze zmianą i pojechaliśmy dalej już tylko we czwórkę, bo reszta też pojechała bo się trochę spieszyli.
W Uszwi zatrzymaliśmy się na stacji, i pojechaliśmy dalej na Nowy Wiśnicz odwieźć kolegów z Bochni. Więc do Bochni przez Wiśnicz, i potem już we dwójkę z Szymkiem czwórką do Brzeska. No i potem już sam do domu :)
Nie spodziewałem się tylu km, no i tylu przygód. Ale jak powiedział jeden z kolegów potem będziemy miło wspominać tą wycieczkę i ma zupełną rację. Było super, jazda w większej grupie to zupełnie inny poziom, jest po prostu świetnie.
Trochę się nawet ujechałem powiem szczerze, na końcu nogi było porządnie czuć.
- DST 154.80km
- Czas 05:40
- VAVG 27.32km/h
- VMAX 75.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1435m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Galicja Road Maraton 2014 - piekło Beskidu Wyspowego
14 Czerwca dzień szczególny w moim kalendarzu kolarskim - dzień maratonu w Nowym Wiśniczu. Pobudka o 7:01, ostatnie przygotowania, śniadanie trochę na siłę, rower do samochodu i krótka przeprawa do Wiśnicza na start. Od razu skoczyłem po numer startowy (177) i zająłem się przygotowaniem roweru i tym podobnymi. Na etapie przygotowywania jedzenia i picia zaczaiłem, że nie wziąłem wody :D prochy do rozrobienia miałem ale wody już nie. Szybki namysł i ruszyłem już rowerem do centrum Wiśnicza po picie :)
Koło 9:20 krótka rozgrzewka, i kilka minut potem ruszyłem na miejsce startu. Szybko jednak wróciłem do auta bo zaczęło lać :) Na szczęście po chwili przestało i wszyscy znów zaczęli się ustawiać.
O godzinie 10:00 wspólny start honorowy. Byłem raczej w drugiej połowie stawki, więc zanim ruszyłem czołówka była już kilkaset metrów dalej.
Start niby honorowy ale ogień poszedł. Trzeba było dokręcać żeby złapać kontakt z zawodnikami z przodu. Tętno szalone, nie chciało spaść poniżej 190... Jak się okazało poniżej 185 spadło dopiero po 20km trasy.
Kilka hopek i nastąpił start ostry oraz od razu 4,5km podjazd z premią górską na szczycie. Ogień totalny z przodu, u mnie raczej każdy swoim tempem zacząłem jechać. 45km/h pod górę to nie jest dobry pomysł na pierwszych kilometrach :)
Podjazd na sam początek w miarę łatwy jak na standardy Galicji, więc sobie spokojnie jechałem, z pominięciem jak wspominałem tętna, które dalej szalało. Na premię górską wpadłem tuż za jakimś gościem na którego przypuściłem atak ale ze zbyt twardego przełożenia - więc brakło.
Zdjęcie wykonane przez John Cieślik - Bridgen. Thx!
Na zjeździe dalej sam, ale po nim zaczęła się tworzyć mała grupka, w której jechałem. Dobrze się stało, bo kilka km płaskiego więc w grupie jechało się sprawnie. Na skrzyżowaniu z lewoskrętem koleś z przodu pojechał na wprost mimo, że krzyczeliśmy za nim, że w lewo :) Jeszcze trochę płaskiego i kolejny podjazd. Ciężki do Cichawki z dość dużym nachyleniem. Grupka się lekko rozsypała, na podjeździe trzymałem koło, a nawet byłem szybszy od innych ale traciłem lekko na zjazdach. Jak rok temu.
Po zjeździe od razu kolejny podjazd, do Muchówki tym razem kończący się przy wylocie na drogę wojewódzką. Wojewódzką szliśmy lekko w dół, w małej grupce dość sprawnie choć dołączali z tyłu zawodnicy. Po kilku km skręt w lewo i spory zjazd do Trzciany zakończony bardzo niebezpiecznym fragmentem z ostrym prawym zakrętem. Hamulce miały co robić.
Potem powtórka sytuacji: kolejny duży podjazd z 20% ścianą. Do Zbydniowa. długi i ciężki. Zjazd do Tarnawy i ... podjazd do Starego Rybia. Jeszcze dłuższy i jeszcze cięższy. Zakończony bufetem numer jeden. Na bufet wjechałem sam, wziąłem picie i banana i we trójkę ruszyłem z kolarzami z koszulkami Jaskółka Tarnów :) Jak się okazało z zawodnikami tymi oraz jeszcze z kolarką, którą dogoniliśmy przejechaliśmy razem z bardzo małymi przerwami aż 48km. Fajnie się dobraliśmy :)
Po bufecie mniejsze hopki i trochę zjazdów, potem długi zjazd do Koszar i moment kulminacyjny jak się okazało: podjazd pod Pasierbiec. Skręciliśmy na Pasierbiec i widzimy przed sobą CZARNĄ chmurę. Dosłownie. Zaczęło grzmieć, zaczęło lać strasznie. Na podjeździe nic, ale zjazd na dół po prostu zamienił się w potok. Zjazd tak wolny jak podjazd. Grupka, którą widzieliśmy na początku podjazdu przed nami zdążyła zjechać po suchym, dzięki temu zyskała dobre kilka minut. Nam przepadła szansa na gonienie kogokolwiek. Po trwającym wiecznie zjeździe długi kawał płaskiego z Młynnego do Krosnej. Daliśmy mocne tempo w naszej grupie, a dookoła oberwanie chmury. Woda była wszędzie.
W Krosnej najcięższy podjazd wyścigu. Na początek pionowa ściana, wypłaszczenie zakręt i kolejne kilka takich ścian :) Gdy zdychaliśmy nastąpił kolejny zakręt, a za nim kolejna ściana. Wszystko w granicy 20% Potem skręt w lewo i kolejne kilka ścianek. Każde ponad 15%, między nimi pseudo wypłaszczenie czyli po prostu zamiast 15-20% robiło się 5-10% :D. Nasza koleżanka odjechała lekko do przodu, ja byłem drugi. Na koniec przed bufetem jeszcze jedna cholerna ściana, tak na dobicie :). Na bufecie się nie zatrzymałem, miałem lekką przewagę nad kolegami z grupy ale wiedziałem, że oni zjeżdżają szybciej ode mnie więc postanowiłem czekać na nich na dole. Zjechaliśmy więc z koleżanką na dół, z lekkimi problemami hamulcowymi koleżanka, trochę niebezpiecznie się zrobiło przez moment. Na dole po chwili dołączyli koledzy z Jaskółki i jechaliśmy sobie dalej, choć już nie w komplecie bo koleżanka lekko została.
Kolejny podjazd to serpentyny w Połomie Dużym. W porównaniu z innymi podjazdami ten był całkiem przyjemny i łatwy. Zyskałem sporą przewagę nad kolegami i jak się okazało był do koniec naszej współpracy. Jeden z kolegów miał lekkie problemy więc obaj zostali, a ja pojechałem przez chwilę sam. Przez chwilę bo w Iwkowej na koło siadł jakiś inny kolarz. I tak podjechaliśmy do Iwkowej. Zjazd serpentynami na całe szczęście szybki bo było sucho. Kolega odjechał, inny mnie dogonił, ja dogoniłem jeszcze innego i zostawiłem obu w tyle na podjeździe do Lipnicy. Tamtego wcześniejszego cały czas widziałem z przodu ze 100m. Nie dało rady jednak dogonić.
Ostatni podjazd nadszedł. Swoim tempem, cały czas patrzyłem do tyłu ale nikt nie nadjeżdżał. Na zjeździe do Wiśnicza złapałem dwóch innych kolarzy. Zaczęło bardzo mocno padać miałem problem z utrzymaniem koła, jednak dogoniłem ich w Wiśniczu. Na ostatni kilometr wjechaliśmy razem. Na 200m przed metą zaatakowałem, złapały mnie skurcze ale dałem radę dojechać przed nimi.
Trochę zaskoczyło mnie miejsce. Dopiero 93 lokata, tylko 5 oczek wyżej jak rok temu mimo tego, że dziś średnia wyniosła 26,5 km/h a rok temu 24,6km/h... Poziom musiał być wyższy, no i ten cholerny deszcz zwolnił nas katastrofalnie.
Ale tak czy tak jestem bardzo zadowolony. Przygoda super. Wspólny start przy zamkniętej trasie - bajka. Po prostu można się poczuć jak w pro tourze. 150 kolarzy jedzie całą drogą, skrzyżowania zabezpieczone przez Policję i Straż, super sprawa. Oczywiście tak było tylko przez pierwsze 10km ale zawsze coś. Kawał dobrego ścigania :)
Kolega Grzesiek zajął 19 miejsce Open i 3 w swojej kategorii. Wiedziałem, że trening ze mną się opłacą :PP
Koło 9:20 krótka rozgrzewka, i kilka minut potem ruszyłem na miejsce startu. Szybko jednak wróciłem do auta bo zaczęło lać :) Na szczęście po chwili przestało i wszyscy znów zaczęli się ustawiać.
O godzinie 10:00 wspólny start honorowy. Byłem raczej w drugiej połowie stawki, więc zanim ruszyłem czołówka była już kilkaset metrów dalej.
Start niby honorowy ale ogień poszedł. Trzeba było dokręcać żeby złapać kontakt z zawodnikami z przodu. Tętno szalone, nie chciało spaść poniżej 190... Jak się okazało poniżej 185 spadło dopiero po 20km trasy.
Kilka hopek i nastąpił start ostry oraz od razu 4,5km podjazd z premią górską na szczycie. Ogień totalny z przodu, u mnie raczej każdy swoim tempem zacząłem jechać. 45km/h pod górę to nie jest dobry pomysł na pierwszych kilometrach :)
Podjazd na sam początek w miarę łatwy jak na standardy Galicji, więc sobie spokojnie jechałem, z pominięciem jak wspominałem tętna, które dalej szalało. Na premię górską wpadłem tuż za jakimś gościem na którego przypuściłem atak ale ze zbyt twardego przełożenia - więc brakło.
Zdjęcie wykonane przez John Cieślik - Bridgen. Thx!
Na zjeździe dalej sam, ale po nim zaczęła się tworzyć mała grupka, w której jechałem. Dobrze się stało, bo kilka km płaskiego więc w grupie jechało się sprawnie. Na skrzyżowaniu z lewoskrętem koleś z przodu pojechał na wprost mimo, że krzyczeliśmy za nim, że w lewo :) Jeszcze trochę płaskiego i kolejny podjazd. Ciężki do Cichawki z dość dużym nachyleniem. Grupka się lekko rozsypała, na podjeździe trzymałem koło, a nawet byłem szybszy od innych ale traciłem lekko na zjazdach. Jak rok temu.
Po zjeździe od razu kolejny podjazd, do Muchówki tym razem kończący się przy wylocie na drogę wojewódzką. Wojewódzką szliśmy lekko w dół, w małej grupce dość sprawnie choć dołączali z tyłu zawodnicy. Po kilku km skręt w lewo i spory zjazd do Trzciany zakończony bardzo niebezpiecznym fragmentem z ostrym prawym zakrętem. Hamulce miały co robić.
Potem powtórka sytuacji: kolejny duży podjazd z 20% ścianą. Do Zbydniowa. długi i ciężki. Zjazd do Tarnawy i ... podjazd do Starego Rybia. Jeszcze dłuższy i jeszcze cięższy. Zakończony bufetem numer jeden. Na bufet wjechałem sam, wziąłem picie i banana i we trójkę ruszyłem z kolarzami z koszulkami Jaskółka Tarnów :) Jak się okazało z zawodnikami tymi oraz jeszcze z kolarką, którą dogoniliśmy przejechaliśmy razem z bardzo małymi przerwami aż 48km. Fajnie się dobraliśmy :)
Po bufecie mniejsze hopki i trochę zjazdów, potem długi zjazd do Koszar i moment kulminacyjny jak się okazało: podjazd pod Pasierbiec. Skręciliśmy na Pasierbiec i widzimy przed sobą CZARNĄ chmurę. Dosłownie. Zaczęło grzmieć, zaczęło lać strasznie. Na podjeździe nic, ale zjazd na dół po prostu zamienił się w potok. Zjazd tak wolny jak podjazd. Grupka, którą widzieliśmy na początku podjazdu przed nami zdążyła zjechać po suchym, dzięki temu zyskała dobre kilka minut. Nam przepadła szansa na gonienie kogokolwiek. Po trwającym wiecznie zjeździe długi kawał płaskiego z Młynnego do Krosnej. Daliśmy mocne tempo w naszej grupie, a dookoła oberwanie chmury. Woda była wszędzie.
W Krosnej najcięższy podjazd wyścigu. Na początek pionowa ściana, wypłaszczenie zakręt i kolejne kilka takich ścian :) Gdy zdychaliśmy nastąpił kolejny zakręt, a za nim kolejna ściana. Wszystko w granicy 20% Potem skręt w lewo i kolejne kilka ścianek. Każde ponad 15%, między nimi pseudo wypłaszczenie czyli po prostu zamiast 15-20% robiło się 5-10% :D. Nasza koleżanka odjechała lekko do przodu, ja byłem drugi. Na koniec przed bufetem jeszcze jedna cholerna ściana, tak na dobicie :). Na bufecie się nie zatrzymałem, miałem lekką przewagę nad kolegami z grupy ale wiedziałem, że oni zjeżdżają szybciej ode mnie więc postanowiłem czekać na nich na dole. Zjechaliśmy więc z koleżanką na dół, z lekkimi problemami hamulcowymi koleżanka, trochę niebezpiecznie się zrobiło przez moment. Na dole po chwili dołączyli koledzy z Jaskółki i jechaliśmy sobie dalej, choć już nie w komplecie bo koleżanka lekko została.
Kolejny podjazd to serpentyny w Połomie Dużym. W porównaniu z innymi podjazdami ten był całkiem przyjemny i łatwy. Zyskałem sporą przewagę nad kolegami i jak się okazało był do koniec naszej współpracy. Jeden z kolegów miał lekkie problemy więc obaj zostali, a ja pojechałem przez chwilę sam. Przez chwilę bo w Iwkowej na koło siadł jakiś inny kolarz. I tak podjechaliśmy do Iwkowej. Zjazd serpentynami na całe szczęście szybki bo było sucho. Kolega odjechał, inny mnie dogonił, ja dogoniłem jeszcze innego i zostawiłem obu w tyle na podjeździe do Lipnicy. Tamtego wcześniejszego cały czas widziałem z przodu ze 100m. Nie dało rady jednak dogonić.
Ostatni podjazd nadszedł. Swoim tempem, cały czas patrzyłem do tyłu ale nikt nie nadjeżdżał. Na zjeździe do Wiśnicza złapałem dwóch innych kolarzy. Zaczęło bardzo mocno padać miałem problem z utrzymaniem koła, jednak dogoniłem ich w Wiśniczu. Na ostatni kilometr wjechaliśmy razem. Na 200m przed metą zaatakowałem, złapały mnie skurcze ale dałem radę dojechać przed nimi.
Trochę zaskoczyło mnie miejsce. Dopiero 93 lokata, tylko 5 oczek wyżej jak rok temu mimo tego, że dziś średnia wyniosła 26,5 km/h a rok temu 24,6km/h... Poziom musiał być wyższy, no i ten cholerny deszcz zwolnił nas katastrofalnie.
Ale tak czy tak jestem bardzo zadowolony. Przygoda super. Wspólny start przy zamkniętej trasie - bajka. Po prostu można się poczuć jak w pro tourze. 150 kolarzy jedzie całą drogą, skrzyżowania zabezpieczone przez Policję i Straż, super sprawa. Oczywiście tak było tylko przez pierwsze 10km ale zawsze coś. Kawał dobrego ścigania :)
Kolega Grzesiek zajął 19 miejsce Open i 3 w swojej kategorii. Wiedziałem, że trening ze mną się opłacą :PP
- DST 119.60km
- Czas 04:30
- VAVG 26.58km/h
- VMAX 71.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 196 ( 96%)
- HRavg 168 ( 82%)
- Podjazdy 2200m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Jaworz (921m), Limanowa - czyli dobry sposób na Piątek
Wczoraj zaproponowałem na dziś jakąś przyjemną pętelkę po południu. Dość szybko zebrała się nasza stała ekipa. Dziś okazało się, że ta 'przyjemna pętelka po południu', to grubo ponad 100km, od godz. 13... w sumie jest to już po południu :)
Ja na kilometry zawsze jestem chętny więc plan mi się spodobał.
Ruszyłem 12:38, jak prawie zawsze o wiele za wcześnie. Żeby być na zbiórce idealnie o czasie musiałbym zapieprzać ze średnią 18km/h ;)
Jak na złość noga jednak podawała ponad 30 więc lekko nadłożyłem km. Poczekałem kilka minut i ruszyliśmy w kierunku Łoniowej.
Jazda do Łoniowej spokojna, trochę sobie pogadaliśmy. Potem podjazd do Złotej też podjechany bez spiny. Do Złotej z góry jest fajny zjazd ale dziś jak na złość z każdego zakrętu wyjeżdżały samochody, więc nie dało rady jakoś porządnie się złożyć. A szkoda.
Za Złotą wjechaliśmy na główną w Jurkowie i chwilę potem odbiliśmy na rondzie na Czchów i N. Sącz. Chwilę potem dość bliskie spotkanie z TIRem zaliczyłem. Gość mnie wyprzedzał, ale zanim naczepa mnie minęła to zaczął zjeżdżać z powrotem na swój pas. Powiem tak, że musiałem lewe ramię do siebie przybliżyć żeby uniknąć kontaktu. No miałem jeszcze w obwodzie szutrowe pobocze, ale wolałem taką możliwość zostawić jako ostateczność. Było groźnie, nie powiem ale jakieś tam lekkie pole manewru miałem, i co ważne widziałem co się święci.
Tak więc jechaliśmy przez Czchów, po zmianach naprawdę dobry tempem. Od Jurkowa do Łososiny Dolnej, równo 12km zrobiliśmy średnią 36,1km/h :)
Za lotniskiem w Łososinie odbiliśmy na Ujanowice ale zanim do nich dojechaliśmy to skręciliśmy w lewo na Rojówkę i Chomranice. Tam zaczęły się hopki i nawet większe podjazdy. W Chomranicach ciekawy zjazd, spore nachylenie ale na końcu seria 90 stopniowych zakrętów oraz przejazd kolejowy. Hamulce popracowały ;)
Niedługo potem po chwili płaskiej drogi skręciliśmy w prawo na podjazd dnia czyli Jaworz.
Jaworz jak podpowiada internet to najwyższy szczyt Pasma Łososińskiego w Beskidzie Wyspowym (921m n.p.m).
Na początku spokojne hopki oraz bardzo ciekawy widok na kamieniołom, gdzie wydobywa się piaskowiec.
Zaraz potem właściwy podjazd. Dość ciężki przez kilka fragmentów z porządnymi nachyleniami. Około 2,3km o średnim nachyleniu 11% + ścianki, gdzie trza było przepychać. Pod 20% spokojnie wydaje się mi oraz geocontextowi ;)
Podjechaliśmy do końca asfaltu, a potem hehe weszliśmy w teren ;] Szosa, spdy i my włażący po śliskich kamieniach na jakieś kosmiczne ścianki ;D Potem wleźliśmy na wieżę widokową po schodach bardziej przypominających drabinę :P
Za to na górze widok kapitalny! Szeroka panorama, niestety widoczność bardzo kiepska, bo normalnie to tam pewnie kosmos jest :)
I tak było pięknie.
Po zdjęciach zeszliśmy kawałek w dół, już nie kamieniami ale łąką i na asfalcie wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w dół. Klocki hamulcowe miały kupę roboty.Dopiero na dole dołączył Grzesiek, który ruszył prawie godzinę po nas.
Nastąpiła przerwa na sklep i potem pojechaliśmy na Limanową. Teren już cały czas pagórkowaty. Na jednej hopce zaatakowałem ot tak dla picu. Nogi piekły, a pulsometr zwariował i pokazał 101% tętna :D. Chyba mam źle ten puls obliczony bo nie wiem czy ot tak 101% można osiągnąć. Atak był mocny ale bez przesady.
Z Limanowej udaliśmy się na Piekiełko i Stare Rybie, odwrotnie jak za tydzień pojedzie Galicja Road Maraton. Dość ciężkie podjazdy, dawały się już we znaki ale dawaliśmy radę. W Starym Rybiu superowy zjazd, dość długi. Zaszalałem i jak się okazało wpadł KOM, a nawet nie wiedziałem, że tam segment jest :D 3km @avg 56,5km/h ;]
Potem mijaliśmy Tarnawę, Grabie, Łapanów. Za Łapanowem pojechaliśmy nieznaną mi boczną fajną drogą. Bardzo spokojnie, ale spory kawał pod górę.
Potem już troszkę bardziej znane mi tereny, był Sobolów, Zawada, a potem już w kierunku Nowego Wiśnicza. W Wiśniczu jeszcze szybka przerwa na Pepsi i już w stronę domu, dając fajne mocne tempo. Ostatni framgent do Brzeska zatłoczoną krajówką.
I na koniec przez Jadowniki wróciłem do domu...
No więc fajnie wyszło, rozgrzewka przed maratonem jak trza. 150km i prawie 2km w pionie :) Nowe tereny poznane. Pozytywnie. I nawet nie lało :D
Ja na kilometry zawsze jestem chętny więc plan mi się spodobał.
Ruszyłem 12:38, jak prawie zawsze o wiele za wcześnie. Żeby być na zbiórce idealnie o czasie musiałbym zapieprzać ze średnią 18km/h ;)
Jak na złość noga jednak podawała ponad 30 więc lekko nadłożyłem km. Poczekałem kilka minut i ruszyliśmy w kierunku Łoniowej.
Jazda do Łoniowej spokojna, trochę sobie pogadaliśmy. Potem podjazd do Złotej też podjechany bez spiny. Do Złotej z góry jest fajny zjazd ale dziś jak na złość z każdego zakrętu wyjeżdżały samochody, więc nie dało rady jakoś porządnie się złożyć. A szkoda.
Za Złotą wjechaliśmy na główną w Jurkowie i chwilę potem odbiliśmy na rondzie na Czchów i N. Sącz. Chwilę potem dość bliskie spotkanie z TIRem zaliczyłem. Gość mnie wyprzedzał, ale zanim naczepa mnie minęła to zaczął zjeżdżać z powrotem na swój pas. Powiem tak, że musiałem lewe ramię do siebie przybliżyć żeby uniknąć kontaktu. No miałem jeszcze w obwodzie szutrowe pobocze, ale wolałem taką możliwość zostawić jako ostateczność. Było groźnie, nie powiem ale jakieś tam lekkie pole manewru miałem, i co ważne widziałem co się święci.
Tak więc jechaliśmy przez Czchów, po zmianach naprawdę dobry tempem. Od Jurkowa do Łososiny Dolnej, równo 12km zrobiliśmy średnią 36,1km/h :)
Za lotniskiem w Łososinie odbiliśmy na Ujanowice ale zanim do nich dojechaliśmy to skręciliśmy w lewo na Rojówkę i Chomranice. Tam zaczęły się hopki i nawet większe podjazdy. W Chomranicach ciekawy zjazd, spore nachylenie ale na końcu seria 90 stopniowych zakrętów oraz przejazd kolejowy. Hamulce popracowały ;)
Niedługo potem po chwili płaskiej drogi skręciliśmy w prawo na podjazd dnia czyli Jaworz.
Jaworz jak podpowiada internet to najwyższy szczyt Pasma Łososińskiego w Beskidzie Wyspowym (921m n.p.m).
Na początku spokojne hopki oraz bardzo ciekawy widok na kamieniołom, gdzie wydobywa się piaskowiec.
Zaraz potem właściwy podjazd. Dość ciężki przez kilka fragmentów z porządnymi nachyleniami. Około 2,3km o średnim nachyleniu 11% + ścianki, gdzie trza było przepychać. Pod 20% spokojnie wydaje się mi oraz geocontextowi ;)
Podjechaliśmy do końca asfaltu, a potem hehe weszliśmy w teren ;] Szosa, spdy i my włażący po śliskich kamieniach na jakieś kosmiczne ścianki ;D Potem wleźliśmy na wieżę widokową po schodach bardziej przypominających drabinę :P
Za to na górze widok kapitalny! Szeroka panorama, niestety widoczność bardzo kiepska, bo normalnie to tam pewnie kosmos jest :)
I tak było pięknie.
Po zdjęciach zeszliśmy kawałek w dół, już nie kamieniami ale łąką i na asfalcie wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w dół. Klocki hamulcowe miały kupę roboty.Dopiero na dole dołączył Grzesiek, który ruszył prawie godzinę po nas.
Nastąpiła przerwa na sklep i potem pojechaliśmy na Limanową. Teren już cały czas pagórkowaty. Na jednej hopce zaatakowałem ot tak dla picu. Nogi piekły, a pulsometr zwariował i pokazał 101% tętna :D. Chyba mam źle ten puls obliczony bo nie wiem czy ot tak 101% można osiągnąć. Atak był mocny ale bez przesady.
Z Limanowej udaliśmy się na Piekiełko i Stare Rybie, odwrotnie jak za tydzień pojedzie Galicja Road Maraton. Dość ciężkie podjazdy, dawały się już we znaki ale dawaliśmy radę. W Starym Rybiu superowy zjazd, dość długi. Zaszalałem i jak się okazało wpadł KOM, a nawet nie wiedziałem, że tam segment jest :D 3km @avg 56,5km/h ;]
Potem mijaliśmy Tarnawę, Grabie, Łapanów. Za Łapanowem pojechaliśmy nieznaną mi boczną fajną drogą. Bardzo spokojnie, ale spory kawał pod górę.
Potem już troszkę bardziej znane mi tereny, był Sobolów, Zawada, a potem już w kierunku Nowego Wiśnicza. W Wiśniczu jeszcze szybka przerwa na Pepsi i już w stronę domu, dając fajne mocne tempo. Ostatni framgent do Brzeska zatłoczoną krajówką.
I na koniec przez Jadowniki wróciłem do domu...
No więc fajnie wyszło, rozgrzewka przed maratonem jak trza. 150km i prawie 2km w pionie :) Nowe tereny poznane. Pozytywnie. I nawet nie lało :D
- DST 150.20km
- Czas 05:38
- VAVG 26.66km/h
- VMAX 73.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 206 (101%)
- HRavg 154 ( 75%)
- Podjazdy 1975m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Stwierdzam Czerwiec bo wieje...
Samodzielna jazda. Wiało jak w Marcu. Serio nie wiem co jest grane ale kurde wieje praktycznie codziennie od początku roku. To powinno było przejść w Maju, a dalej piździ. Jechało się raczej kiepsko. Dość chłodno. Wiatr zmienny więc cały czas przeszkadzał.
W planach 80km po płaskim ale 20m po wyjechaniu tak mnie wywiało, że wiedziałem, że albo wracam albo zmieniam plany na górki bo na tych płaskich odkrytych wygwizdowach to skończę z płaczem w rowie :P
Wyszło na dobre bo porządna trasa wyszła. Najpierw spokojnie pod wiatr do Brzeska. Potem bokami unikając głównej do Poręby Spytkowskiej, gdzie odbiłem na Nowy Wiśnicz. W Wiśniczu koleś w golfie mnie chciał przejechać ale to raczej standard. Przejechałem koło stadionu w N. Wiśniczu. Już za 2 tyg. maraton Galicja...
Potem sporo pod górę za Wiśniczem w kierunku Lipnicy. Prawie mi osa się wpakowała do buzi ale na szczęście odbiła się od zęba i spadła na spodenki. Zdążyłem ją 'strzepać' na drogę. uff...
W Lipnicy znów kawałek pod górę ale po chwili dziurawy zjazd do Rajbrotu, gdzie robią kanalizację albo coś bo rozkopane pobocza dokumentnie. W Co drugiej wsi prymicje, setki gałązek tuji powbijane w pobocza z kokardkami... Pojechałem na Żegocinę i dobrym tempem podjechałem Rozdziele. Udało się wskoczyć na drugie miejsce na Stravie, co uznaje za dobry wynik. Na górze nieprawdopodobnie wiało więc się szybko zawinąłem na dół tą samą drogą. Potem super zjazd przez Wojakową aż do Porąbki Iwkowskiej ale po nim najgorszy fragment - podjazd do Iwkowej. Małe nachylenie ale dość długi, zawsze mi daje w kość z jakiegoś powodu. Dziś przejechany na małej koronce, masakra.
Za to po nim zjazd serpentynami do Tymowej, jak zawsze emocjonująco się pędzi ponad 40 po winklach :P
Na koniec przez Lewniową do Łoniowej i przez Porąbkę do domu.
Gdyby nie wiało było by super. Ale i tak było spoko, i wpada sporo km i m w pionie na nowy miesiąc :)
W planach 80km po płaskim ale 20m po wyjechaniu tak mnie wywiało, że wiedziałem, że albo wracam albo zmieniam plany na górki bo na tych płaskich odkrytych wygwizdowach to skończę z płaczem w rowie :P
Wyszło na dobre bo porządna trasa wyszła. Najpierw spokojnie pod wiatr do Brzeska. Potem bokami unikając głównej do Poręby Spytkowskiej, gdzie odbiłem na Nowy Wiśnicz. W Wiśniczu koleś w golfie mnie chciał przejechać ale to raczej standard. Przejechałem koło stadionu w N. Wiśniczu. Już za 2 tyg. maraton Galicja...
Potem sporo pod górę za Wiśniczem w kierunku Lipnicy. Prawie mi osa się wpakowała do buzi ale na szczęście odbiła się od zęba i spadła na spodenki. Zdążyłem ją 'strzepać' na drogę. uff...
W Lipnicy znów kawałek pod górę ale po chwili dziurawy zjazd do Rajbrotu, gdzie robią kanalizację albo coś bo rozkopane pobocza dokumentnie. W Co drugiej wsi prymicje, setki gałązek tuji powbijane w pobocza z kokardkami... Pojechałem na Żegocinę i dobrym tempem podjechałem Rozdziele. Udało się wskoczyć na drugie miejsce na Stravie, co uznaje za dobry wynik. Na górze nieprawdopodobnie wiało więc się szybko zawinąłem na dół tą samą drogą. Potem super zjazd przez Wojakową aż do Porąbki Iwkowskiej ale po nim najgorszy fragment - podjazd do Iwkowej. Małe nachylenie ale dość długi, zawsze mi daje w kość z jakiegoś powodu. Dziś przejechany na małej koronce, masakra.
Za to po nim zjazd serpentynami do Tymowej, jak zawsze emocjonująco się pędzi ponad 40 po winklach :P
Na koniec przez Lewniową do Łoniowej i przez Porąbkę do domu.
Gdyby nie wiało było by super. Ale i tak było spoko, i wpada sporo km i m w pionie na nowy miesiąc :)
- DST 103.60km
- Czas 03:46
- VAVG 27.50km/h
- VMAX 71.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1200m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Przehyba, życiówka, deszcz i inne :)
No i ostre uderzenie na koniec weekendu :) Miał być Ojców w dużej grupie ale prognozy były niepewne i koledzy z Bochni zrezygnowali. My Brzescy wielbiciele gór zmieniliśmy więc plany z płaskiej trasy na bardziej górzystą. Jako cel obraliśmy jeden z najcięższych podjazdów szosowych w Polsce: podjazd pod szczyt górski Przehyba (1175m n.p.m)
Trasa więc na południe, a z południa oczywiście wiało. Nie zraziło nas to i po zmianach pojechaliśmy na przekór wiatru. Trasa niezbyt wymyślna: krajówką z Brzeska do Nowego Sącza. Ruch był bardzo mały więc jechało się całkiem dobrze, choć wywiało nas dość porządnie. Mimo to ładna praca po zmianach zaowocowała tym, że w Sączu średnia wynosiła 30km/h.
Za Starym Sączem zaczął się główny podjazd dnia i walka o premię górską poza kategorią :P
W sumie 12km podjazdu o średnim nachyleniu 7% przy czym pierwsze kilometry są łagodne i powoli przechodzą w dość sztywne ściany. Prawdziwie królewski podjazd jak na nasze warunki no i nie muszę mówić, że był to najcięższy podjazd z jakim miałem do czynienia w mojej 3 letniej 'karierze'.
Profil 2d podjazdu:
Wizja wielu km pod górę chyba źle wpłynęła na psychikę bo początek był dla mnie dość ciężki. Z czasem jednak zacząłem się czuć coraz lepiej. Szymon odpalił rakietę i poszedł do przodu, a Grzesiek miał lekkie problemy i lekko został, więc każdy jechać 'swoje'
Widoki mimo wszechobecnego lasu były piękne więc strzeliłem parę zdjęć podczas jazdy. W końcówce dogonił mnie Grzesiek i na ostatnich parudziesięciu metrach wyprzedził.
Na szczycie chwila odpoczynku, pamiątkowe zdjęcia i gonieni przez kropiący deszcz zaczęliśmy wracać. Zjazd ciężki, bo okazało się, że jest strasznie zimno, ale oprócz tego fajnie, bo dość ciekawa trasa na dół. Trzeba się było pilnować.
Na dole przerwa na sklep i ruszyliśmy znów na Nowy Sącz ale trochę inną drogą. W Sączu przerwa na małą szamę i potem już bez zatrzymań w stronę domu. Postanowiliśmy jechać przez Kurów i Gródek nad Dunajcem, więc czekały nas jeszcze podjazdy. O dziwo poszło wszystko dość sprawnie, w Bartkowej Posadowej zaczęło padać. Od Paleśnicy z wiatrem w plecy zrobiliśmy dość mocny zaciąg i do samego ronda w Zakliczynie udało się zrobić avg. 39 z hakiem. Potem już w zupełnym deszczu podjazd do Gwoźdźca, na zjeździe prawie tak wolno jak na podjeździe bo zimno i pierońsko ślisko.
Przez Łoniową i Porąbkę też całkiem dobrze poszło mimo 170km w nogach, nawet kilka razy mocniej pociągnąłem.
Potem się rozjechaliśmy każdy w swoją stronę i samotnie wróciłem przez Maszkienice do domu, jeszcze na koniec dokręcając brakujące 2,5km do 190. Do 200 nie miałem już ochoty szczerze mówiąc. Lało jak z cebra.
Tak więc życiówka, a nawet kilka bo, najdłuższy dystans, z przewyższeniem nie jestem pewien, ale wjechałem też najwyżej rowerem (1175m).
Tak więc bardzo pozytywnie, mimo tego deszczu na końcu :)
Mapa trasy:
Trasa więc na południe, a z południa oczywiście wiało. Nie zraziło nas to i po zmianach pojechaliśmy na przekór wiatru. Trasa niezbyt wymyślna: krajówką z Brzeska do Nowego Sącza. Ruch był bardzo mały więc jechało się całkiem dobrze, choć wywiało nas dość porządnie. Mimo to ładna praca po zmianach zaowocowała tym, że w Sączu średnia wynosiła 30km/h.
Za Starym Sączem zaczął się główny podjazd dnia i walka o premię górską poza kategorią :P
W sumie 12km podjazdu o średnim nachyleniu 7% przy czym pierwsze kilometry są łagodne i powoli przechodzą w dość sztywne ściany. Prawdziwie królewski podjazd jak na nasze warunki no i nie muszę mówić, że był to najcięższy podjazd z jakim miałem do czynienia w mojej 3 letniej 'karierze'.
Profil 2d podjazdu:
Wizja wielu km pod górę chyba źle wpłynęła na psychikę bo początek był dla mnie dość ciężki. Z czasem jednak zacząłem się czuć coraz lepiej. Szymon odpalił rakietę i poszedł do przodu, a Grzesiek miał lekkie problemy i lekko został, więc każdy jechać 'swoje'
Widoki mimo wszechobecnego lasu były piękne więc strzeliłem parę zdjęć podczas jazdy. W końcówce dogonił mnie Grzesiek i na ostatnich parudziesięciu metrach wyprzedził.
Na szczycie chwila odpoczynku, pamiątkowe zdjęcia i gonieni przez kropiący deszcz zaczęliśmy wracać. Zjazd ciężki, bo okazało się, że jest strasznie zimno, ale oprócz tego fajnie, bo dość ciekawa trasa na dół. Trzeba się było pilnować.
Na dole przerwa na sklep i ruszyliśmy znów na Nowy Sącz ale trochę inną drogą. W Sączu przerwa na małą szamę i potem już bez zatrzymań w stronę domu. Postanowiliśmy jechać przez Kurów i Gródek nad Dunajcem, więc czekały nas jeszcze podjazdy. O dziwo poszło wszystko dość sprawnie, w Bartkowej Posadowej zaczęło padać. Od Paleśnicy z wiatrem w plecy zrobiliśmy dość mocny zaciąg i do samego ronda w Zakliczynie udało się zrobić avg. 39 z hakiem. Potem już w zupełnym deszczu podjazd do Gwoźdźca, na zjeździe prawie tak wolno jak na podjeździe bo zimno i pierońsko ślisko.
Przez Łoniową i Porąbkę też całkiem dobrze poszło mimo 170km w nogach, nawet kilka razy mocniej pociągnąłem.
Potem się rozjechaliśmy każdy w swoją stronę i samotnie wróciłem przez Maszkienice do domu, jeszcze na koniec dokręcając brakujące 2,5km do 190. Do 200 nie miałem już ochoty szczerze mówiąc. Lało jak z cebra.
Tak więc życiówka, a nawet kilka bo, najdłuższy dystans, z przewyższeniem nie jestem pewien, ale wjechałem też najwyżej rowerem (1175m).
Tak więc bardzo pozytywnie, mimo tego deszczu na końcu :)
Mapa trasy:
- DST 190.50km
- Czas 07:15
- VAVG 26.28km/h
- VMAX 70.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 2270m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze