121. Rekord Solo, straszliwie ciężki ale piękny dzień
Decyzja o jeździe wyszła dość spontanicznie. Wieczorem przygotowałem rzeczy na wszelki wypadek ale bez musu jazdy. Zdecydować miałem rano. Budzik 6:35 i o dziwo wstaje bez problemu i z chęciami na jazdę. Więc szybkie przebranie, śniadanie i tuż po 7 ruszam. Czuć, że będzie ciepło, choć o tej 7 jeszcze jest przyzwoicie i pusto na drogach. Lecę dość mocno w kierunku Złotej, tempo lekko poniżej 30km/h.
W Złotej pierwszy podjazd, pokonany spokojnie. Bokami lecę w kierunku Lipnicy Murowanej, unikając krajówki. Tutaj trasa pokryła się sporo z tą z przed kilku dni na Przehybę. Czyli na Rajbrot i Żegocinę, a potem sinusoidą do Starego Rybia. Dobrze było mieć ten odcinek za sobą bo ostro daje po tyłku. Dobry na jakieś treningi interwałowe, a nie wyprawę całodniową :) Od Rybia kawałek dobrego zjazdu i za chwilę skręcam na Tymbark. Potoki i coraz większe górki w koło oraz pogoda potęgują wrażenie wakacji :)
W Tymbarku klasycznie odcinek po bruku, przejazd przez rynek i kawałek krajówką. Po chwili jednak odbijam na Zalesie. Tempo idzie dobre, więc wykręcam trzeci czas w stravie nawet o tym nie myśląc :) Na koniec kilka ścian 17% i jestem na premii drugiej kategorii :) Po zjeździe trasa już odbiega od tej znanej. Skręcam bowiem na Kamienice i z bólem lecę z góry bo wiem, że za kilka godzin będę męczył tędy pod górę...
Przelatuje przez Kamienicę i po kilku kilometrach wylatuje przy drodze głównej. W lewo na Sącz, w prawo na Nowy Targ. Skręcam w prawo i znak informuje mnie, że czeka mnie 14 kilometrów do Krościenka nad Dunajecem. Im bliżej tym ruch większy, ludzie wyleźli z domów taki upał ;P W centrum pokaźny korek, ale dość szybko go pokonuje i wylatuje w prawo ponownie na Nowy Targ. Przytrafia się kilka hopek, do tego zaczyna brakować picia więc momentalnie tempo spada i robi się ciężko. Na szczęście w miarę sprawnie docieram do skrętu na Niedzicę. Po kolejnych podjazdach docieram do Czorsztyna i udaje się znaleźć dobrze usytuowany sklep. Kupuje Pepsi, żelki i tymbarka do bidonu.
Ruszam dalej, wreszcie za którymś zakrętem wyłaniają się Tatry. No tak niezbyt ładnie, bo znów widzialność tragiczna ale coś tam widać. Zaczynają się też fajne zjazdy do Niedzicy. Tu znów masa ludzi bo zamek oraz kawałek dalej zapora. Udaje się jednak zostawić ich w tyle i wpadam do Dębna. Przez Dębno przejeżdżam średnio pińcet razy w miesiącu, ale nie przez to Dębno :) Docieram ponownie do głównej, ale męczę się nią jedynie z kilometr. Po tym kilometrze mam skręt na Ochotnicę Górną co oznacza też danie główne dnia - Przełęcz Knurowską, podjazd 48(?) zakrętów czy jakoś tak. W sumie dość krótki (5km) i nie jakiś straszny (6%) ale mimo to 'kultowy'. Może to przez te zakręty? Jest w każdym razie fajnie i ciężko. Po drodze nie ma nic co by podpowiadało ile jeszcze zostało do szczytu, więc ten zjawia się dość nieoczekiwanie. Na górze krótka przerwa i ruszam do Ochotnicy. Teraz czeka mnie kilkanaście kilometrów w dół co zawsze jest miłe :)
Gdzieś tam na dole znów zatrzymuje się w sklepie, ale nie jest kolorowo bo brakuje funduszy. Biorę więc pepsi oraz 1,5L wody smakowej. Musi wystarczyć na pozostałe ... 105km hah :0 Wylatuje do głównej i trasa zaczyna się pokrywać z ranem tyle, że w przeciwnym kierunku. Przełęcz Ostra daje ostro (:>) popalić ale jakoś wmęczam, pomaga skitrany w kieszonce żel :) Na górze dłuższa przerwa, dopijam resztkę pepsi i śmigam w dół do Limanowej. Teraz na szczęście sporo płaskiego/lekko z góry. Za Laskową lecę wzdłuż rzeki, ludzie pływają więc i ja się na chwilę zatrzymuje żeby się oblać wodą. Niestety ta ma temperaturę taką jaka panuje w bidonie więc niewiele to daje.
Picia zaczyna brakować, robi się ciężko, a do tego wkraczam do Ujanowic i na horyzoncie majaczy Sechna. Tu już bez sentymentów, targam na siłę do góry na najlżejszym przełożeniu, klnąc pod nosem żeby to się już skończyło. Kończy się, ale kończy się też coraz bardziej zawartość bidonów. Włączam tryb oszczędzania, nie jest wesoło. Lecę przez Iwkową, zaczyna się podjazd do serpentyn, jadę z żałosną prędkością. Wszystko już boli. Serpentyny zjeżdżam bardzo zachowawczo bo różnie to jest jak człowiek zmęczony. Docieram do krajówki, znów męczący fragment pod górę. Odbijam w prawo na Biesiadki, znów same cholerne hopki. Picie kończy się ostatecznie. Zjeżdżam nie ogarniając już zbytnio co się dzieje do Łoniowej. W Dołach znajduje sklep, wyciągam ostatnią złotówkę i biorę oranżadę na miejscu :D
Lecę dalej, oranżada na długo nie starcza, ale docieram do Porąbki i uzupełniam w końcu wodę u babci ;) Przeżyje. Drugi bidon kranówa i polewam się po całości co dość fajnie pomaga. Z Porąbki bez czarowania - najkrótszą trasą do domu.
Pobijam w ten sposób rekord jazdy solo - 262,8km. Przewyższeń żeby nie wywołać gówno burzy - miliard metrów. Picia poszło 11 bidonów i było to stanowczo za mało! Jedzenia okrutnie mało: żel sis, paczka żelków miśków, jedno pociągnięcie toffi z tubki. Więcej nie dałem rady!
Pada też 8000km w sezonie :)
W Złotej pierwszy podjazd, pokonany spokojnie. Bokami lecę w kierunku Lipnicy Murowanej, unikając krajówki. Tutaj trasa pokryła się sporo z tą z przed kilku dni na Przehybę. Czyli na Rajbrot i Żegocinę, a potem sinusoidą do Starego Rybia. Dobrze było mieć ten odcinek za sobą bo ostro daje po tyłku. Dobry na jakieś treningi interwałowe, a nie wyprawę całodniową :) Od Rybia kawałek dobrego zjazdu i za chwilę skręcam na Tymbark. Potoki i coraz większe górki w koło oraz pogoda potęgują wrażenie wakacji :)
W Tymbarku klasycznie odcinek po bruku, przejazd przez rynek i kawałek krajówką. Po chwili jednak odbijam na Zalesie. Tempo idzie dobre, więc wykręcam trzeci czas w stravie nawet o tym nie myśląc :) Na koniec kilka ścian 17% i jestem na premii drugiej kategorii :) Po zjeździe trasa już odbiega od tej znanej. Skręcam bowiem na Kamienice i z bólem lecę z góry bo wiem, że za kilka godzin będę męczył tędy pod górę...
Przelatuje przez Kamienicę i po kilku kilometrach wylatuje przy drodze głównej. W lewo na Sącz, w prawo na Nowy Targ. Skręcam w prawo i znak informuje mnie, że czeka mnie 14 kilometrów do Krościenka nad Dunajecem. Im bliżej tym ruch większy, ludzie wyleźli z domów taki upał ;P W centrum pokaźny korek, ale dość szybko go pokonuje i wylatuje w prawo ponownie na Nowy Targ. Przytrafia się kilka hopek, do tego zaczyna brakować picia więc momentalnie tempo spada i robi się ciężko. Na szczęście w miarę sprawnie docieram do skrętu na Niedzicę. Po kolejnych podjazdach docieram do Czorsztyna i udaje się znaleźć dobrze usytuowany sklep. Kupuje Pepsi, żelki i tymbarka do bidonu.
Ruszam dalej, wreszcie za którymś zakrętem wyłaniają się Tatry. No tak niezbyt ładnie, bo znów widzialność tragiczna ale coś tam widać. Zaczynają się też fajne zjazdy do Niedzicy. Tu znów masa ludzi bo zamek oraz kawałek dalej zapora. Udaje się jednak zostawić ich w tyle i wpadam do Dębna. Przez Dębno przejeżdżam średnio pińcet razy w miesiącu, ale nie przez to Dębno :) Docieram ponownie do głównej, ale męczę się nią jedynie z kilometr. Po tym kilometrze mam skręt na Ochotnicę Górną co oznacza też danie główne dnia - Przełęcz Knurowską, podjazd 48(?) zakrętów czy jakoś tak. W sumie dość krótki (5km) i nie jakiś straszny (6%) ale mimo to 'kultowy'. Może to przez te zakręty? Jest w każdym razie fajnie i ciężko. Po drodze nie ma nic co by podpowiadało ile jeszcze zostało do szczytu, więc ten zjawia się dość nieoczekiwanie. Na górze krótka przerwa i ruszam do Ochotnicy. Teraz czeka mnie kilkanaście kilometrów w dół co zawsze jest miłe :)
Gdzieś tam na dole znów zatrzymuje się w sklepie, ale nie jest kolorowo bo brakuje funduszy. Biorę więc pepsi oraz 1,5L wody smakowej. Musi wystarczyć na pozostałe ... 105km hah :0 Wylatuje do głównej i trasa zaczyna się pokrywać z ranem tyle, że w przeciwnym kierunku. Przełęcz Ostra daje ostro (:>) popalić ale jakoś wmęczam, pomaga skitrany w kieszonce żel :) Na górze dłuższa przerwa, dopijam resztkę pepsi i śmigam w dół do Limanowej. Teraz na szczęście sporo płaskiego/lekko z góry. Za Laskową lecę wzdłuż rzeki, ludzie pływają więc i ja się na chwilę zatrzymuje żeby się oblać wodą. Niestety ta ma temperaturę taką jaka panuje w bidonie więc niewiele to daje.
Picia zaczyna brakować, robi się ciężko, a do tego wkraczam do Ujanowic i na horyzoncie majaczy Sechna. Tu już bez sentymentów, targam na siłę do góry na najlżejszym przełożeniu, klnąc pod nosem żeby to się już skończyło. Kończy się, ale kończy się też coraz bardziej zawartość bidonów. Włączam tryb oszczędzania, nie jest wesoło. Lecę przez Iwkową, zaczyna się podjazd do serpentyn, jadę z żałosną prędkością. Wszystko już boli. Serpentyny zjeżdżam bardzo zachowawczo bo różnie to jest jak człowiek zmęczony. Docieram do krajówki, znów męczący fragment pod górę. Odbijam w prawo na Biesiadki, znów same cholerne hopki. Picie kończy się ostatecznie. Zjeżdżam nie ogarniając już zbytnio co się dzieje do Łoniowej. W Dołach znajduje sklep, wyciągam ostatnią złotówkę i biorę oranżadę na miejscu :D
Lecę dalej, oranżada na długo nie starcza, ale docieram do Porąbki i uzupełniam w końcu wodę u babci ;) Przeżyje. Drugi bidon kranówa i polewam się po całości co dość fajnie pomaga. Z Porąbki bez czarowania - najkrótszą trasą do domu.
Pobijam w ten sposób rekord jazdy solo - 262,8km. Przewyższeń żeby nie wywołać gówno burzy - miliard metrów. Picia poszło 11 bidonów i było to stanowczo za mało! Jedzenia okrutnie mało: żel sis, paczka żelków miśków, jedno pociągnięcie toffi z tubki. Więcej nie dałem rady!
Pada też 8000km w sezonie :)
- DST 262.80km
- Czas 10:02
- VAVG 26.19km/h
- VMAX 87.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 4002m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ty te hmm 100g żelków nazywasz jedzeniem????? 100g!!!! JAK do ****?? ;D nie no wypad konkret ;]
gustav - 22:13 poniedziałek, 6 lipca 2015 | linkuj
Szacun wielki- przewyzszenia i srednia przy tym dystansie to prawie jak trasa od nas(z malopolski)nad Baltyk gdzie teraz siedze i to w dobrym tempie pozdrawiam
franz11 - 20:28 niedziela, 5 lipca 2015 | linkuj
Komentuj