Wpisy archiwalne w kategorii
Peleton
Dystans całkowity: | 14832.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 546:28 |
Średnia prędkość: | 26.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 145469 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 194 (95 %) |
Suma kalorii: | 44624 kcal |
Liczba aktywności: | 156 |
Średnio na aktywność: | 95.08 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
197. Do Dobczyc na kawę
Dziwna sprawa. Poprzedniego dnia jakoś od słowa do słowa koledzy postanowili jechać do Dobczyc. Też miałem ochotę. Rano patrzę mokro i mżawka. Ale chłopaki piszą, żeby nie odwalać tylko się zbierać i jedziemy :) Więc się zebrałem nie wierząc samemu sobie i ruszyłem.
Mokro. I zimno.
Pierwsze 3 kilometry powtarzałem sobie w kółko: "co ja robię" oraz "po co mi to" :D Ale potem się rozgrzałem i było trochę lepiej. W Jasieniu spotkałem Arka i ruszyliśmy na Kraków po Dominika. W Rzezawie już nie mżyło choć drogi wciąż mokre. Wiatr też się dawał we znaki ale dawaliśmy radę jadąc po zmianach. Za Dąbrową nowe dla mnie drogi. Bardzo fajne bo boczne - mały ruch i prowadzące do samego Krakowa.
Spotkaliśmy Dominika i ruszyliśmy. Okazało się, że jednak wjechaliśmy na teren miasta Krakowa. Dziwne, dopiero drugi raz tam wjechałem na rowerze. Pokierowaliśmy się na Wieliczkę, a potem za znakami i skrótami na Dobczyce. Trafiło się kilka niezłych podjazdów, i zjazdów też choć na nich ostrożnie bo miejscami jeszcze mokro.
Zawitaliśmy do pochmurnych Dobczyc. Zrobiliśmy przerwę w cukierni na kawę i ciastko. I rozmowy o kołach oraz ramach :P Trzeba było się jednak zbierać.
Arek znów pokierował nas na różne fajne boczne drogi po niesamowitych zadupiach :P Ostatecznie wyjechaliśmy przed Kłajem. Tam Dominik skręcił na Kraków, a my w prawo na Bochnię. Droga się od tego momentu pokrywała z tą z rana. Daliśmy sobie mocne zmiany i szybko dotarliśmy do Jodłówki, gdzie w kierunku domu skręcił Arek. Mi pozostało kawałek do Obwodnicy Mokrzysk i ostatnie 4km do domu.
Całkiem nieźle choć pogoda niezwykle przygnębiająca. Canyon uwalony niesamowicie ale od razu go umyłem.
Mokro. I zimno.
Pierwsze 3 kilometry powtarzałem sobie w kółko: "co ja robię" oraz "po co mi to" :D Ale potem się rozgrzałem i było trochę lepiej. W Jasieniu spotkałem Arka i ruszyliśmy na Kraków po Dominika. W Rzezawie już nie mżyło choć drogi wciąż mokre. Wiatr też się dawał we znaki ale dawaliśmy radę jadąc po zmianach. Za Dąbrową nowe dla mnie drogi. Bardzo fajne bo boczne - mały ruch i prowadzące do samego Krakowa.
Spotkaliśmy Dominika i ruszyliśmy. Okazało się, że jednak wjechaliśmy na teren miasta Krakowa. Dziwne, dopiero drugi raz tam wjechałem na rowerze. Pokierowaliśmy się na Wieliczkę, a potem za znakami i skrótami na Dobczyce. Trafiło się kilka niezłych podjazdów, i zjazdów też choć na nich ostrożnie bo miejscami jeszcze mokro.
Zawitaliśmy do pochmurnych Dobczyc. Zrobiliśmy przerwę w cukierni na kawę i ciastko. I rozmowy o kołach oraz ramach :P Trzeba było się jednak zbierać.
Arek znów pokierował nas na różne fajne boczne drogi po niesamowitych zadupiach :P Ostatecznie wyjechaliśmy przed Kłajem. Tam Dominik skręcił na Kraków, a my w prawo na Bochnię. Droga się od tego momentu pokrywała z tą z rana. Daliśmy sobie mocne zmiany i szybko dotarliśmy do Jodłówki, gdzie w kierunku domu skręcił Arek. Mi pozostało kawałek do Obwodnicy Mokrzysk i ostatnie 4km do domu.
Całkiem nieźle choć pogoda niezwykle przygnębiająca. Canyon uwalony niesamowicie ale od razu go umyłem.
- DST 143.20km
- Czas 05:06
- VAVG 28.08km/h
- VMAX 63.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 1058m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
187. Trochę sam i trochę nie sam
Wyruszyłem sam. Było znów raczej chłodno ale za to już tak nie wiało. Najpierw płaskie tereny - Jodłówka, Borek. Potem pojawiły się już pagórki np. podjazd do Poręby Spytkowskiej. Po zjazdach skręciłem sobie w kierunku Uszwi z myślą o zrobieniu pętli przez Biesiadki. Przeciąłem ruchliwą krajówką i już jechałem sobie w kierunku Biesiadek lekko pod górę. Podjechałem spokojnym tempem i po kilku minutach byłem już na zjeździe do Łoniowej. Skręciłem w kierunku Porąbki ale za nim tam dotarłem to z naprzeciwka minął mnie Marcin. Pojechałem więc za nim. Ustaliliśmy, że pojedziemy sobie na Jaworsko - ot klasycznie. Dość dawno nie miałem okazji jechać z kimś. Miła odmiana :)
Podjechaliśmy Jaworsko robiąc w połowie przerwę na sklep. Po zjeździe znów zrobiło się raczej płasko. Pojechaliśmy na Biadoliny, trochę po zmianach, a trochę rozmawiając. Z Biadolin powrót przez Wokowice i Sterkowiec. Tam Marcin skręcił w kierunku Brzeska, a ja w kierunku domu. I dość nieoczekiwanie wpadło całkiem sporo kilometrów.
Podjechaliśmy Jaworsko robiąc w połowie przerwę na sklep. Po zjeździe znów zrobiło się raczej płasko. Pojechaliśmy na Biadoliny, trochę po zmianach, a trochę rozmawiając. Z Biadolin powrót przez Wokowice i Sterkowiec. Tam Marcin skręcił w kierunku Brzeska, a ja w kierunku domu. I dość nieoczekiwanie wpadło całkiem sporo kilometrów.
- DST 84.00km
- Czas 02:58
- VAVG 28.31km/h
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 819m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
157. Rożnów i Bocheniec razy trzy
Poranna seta z Marcinem. Ruszyłem jakoś o 8:50 w kierunku Bocheńca. W Jadownikach zrobili wahadło bo kładą asfalt i stałem dobre 5 minut, więc się spóźniłem. Pojechaliśmy do góry, a potem w kierunku Zakliczyna. Na początku jeszcze fajnie, nawet miejscami fajne chłodne powietrze zawiewało. Od Zakliczyna po zmianach pojechaliśmy na Bartkową-Posadową. Po podjeździe przerwa w sklepie na colę. Potem polecieliśmy na Rożnów. Zahaczyliśmy o zaporę ale długo tam nie siedzieliśmy tylko pojechaliśmy dalej na Tropie. Chwila czekania na prom, a po drugiej stronie rzeki znów pepsi. Po przerwie krajówką do Jurkowa i w kierunku Łoniowej przez Złotą, któej dość dawno nie podjeżdżałem. W Porąbce skręciliśmy znów na Bocheniec, teraz było dość ciężko bo już od asfaltu biło gorącem porządnie aż momentami ciężko było oddech złapać. Od Jadownik do Brzeska krajówką, bo Marcin musiał sobie skoczyć na chwilę do domu, a potem znów na Jadowniki tą samą drogą. I znów padło na Bocheniec żeby przewyższeń było więcej :P Miał być jeszcze podobno Godów ale jednak odpuściliśmy. Nie opuściliśmy za to jeszcze jednej pepsi ;D Potem górą przez Dębno na Sterkowiec i na koniec już sam do domu.
- DST 115.40km
- Czas 04:20
- VAVG 26.63km/h
- VMAX 77.00km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 1346m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
138. Pechowo choć spoko
Dziś jazda z Arkiem. Wyruszyliśmy przed 15. Było w miarę ciepło - do asfaltu jakieś 50 stopni albo troszkę więcej (w niektórych miejscach się topił skubany) Serwisówkami dojechaliśmy do Wierzchosławic i potem klasycznie przez Mikołajowice w kierunku Lubinki. Tempo na podjeździe spokojne, dałem czadu na zjeździe ale ktoś nie pomyślał jak tworzył segment i ustawił koniec kawałek za sklepem w którym się zatrzymaliśmy. Z 20 sekundowej przewagi zrobiło się ponad 20 minuty straty... życie. Jedziemy dalej na Zakliczyn i potem bokami na Piaski-Drużków. Tempo po płaskim dość mocne, Arek dziś nogę miał piękną ;) Odpoczynek na promie i lecimy na Tymową też bokiem. Na górze zauważam na liczniku 0km/h. Patrzę w dół - nie ma czujnika. No $#*@!@#% Niestety nie znalazłem go więc jadę dalej. Na krajówce w Tymowej dodatkowo łapie z tyłu gumę. Super. Zmieniam dętkę, razem z napompowaniem zajmuje mi to 13 minut jak to skrzętnie wyliczył Arek. Jedziemy dalej. Biesiadki, Łoniowa i już po płaskim na Dębno. Tempo bardzo mocne, kręcimy po zmianach choć to Arek dzisiaj się napracował najwięcej. Mi jednak zaczyna już brakować powoli sił. Trudno się dziwić. Ostatnio więcej niż dzień przerwy miałem w połowie Maja. Więcej niż 2 dni w Kwietniu. Ostatnie dwa miesiące to dwa dni bez rowera. A zrobić jazdę w pełni na luzie to u mnie nie da rady. Zawsze jakiś sprint się trafi :)
Zdjęcia ma Arek i nie wiem kiedy dostarczy :P
Zdjęcia ma Arek i nie wiem kiedy dostarczy :P
- DST 107.50km
- Czas 03:45
- VAVG 28.67km/h
- VMAX 76.00km/h
- Temperatura 34.0°C
- Podjazdy 785m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
126. Tatra Road Race
Przygotowania do startu już w Piątek, aby nie gonić rano w Sobotę. Pobudka 5:15, szybkie espresso, buła z nutellą i pakowanie auta. Ruszyliśmy na Zakopane całą rodziną :) Przyjazd na miejsce tuż przed zamknięciem biura zawodów (korki) ale koniec końców wszystko ok. Szybko się przebrałem, przygotowałem rower, spakowałem bidony i żele i ruszyłem trochę pokręcić przed startem. Spotkałem Dawida więc chwilę z nim pokręcone. 10 minut przed startem decydujemy się zając sobie miejsce na kresce. Aż za dobrze pamiętam zeszły rok w Wiśniczu jak się ustawiłem z tyłu i wyścig miałem przegrany po przejechaniu 20 metrów :)
Krótkie wprowadzenie jednego z organizatorów, samochody obsługi ruszyły i my za nimi. Pierwsza myśl była taka żeby tylko nie wypieprzyć na początku pośród prawie setki startujących. Druga myśl po wyjeździe z terenu hotelu - "ale zajebiście". Zamknięta (początkowo) trasa i prawie stu kolarzy jadących w peletonie. Słychać było jeden wielki szum opon na asfalcie, coś pięknego. Jedna z tych chwil, które ogląda się zazwyczaj w eurosporcie jak jakiś tour pokazują :)
Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem startu honorowego za samochodem pilota wyścigu. Tempo dość niskie. Start ostry nastąpił w Kościelisku po skręcie w prawo z głównej drogi. Ruszyłem do przodu żeby nie dać się zgubić już na samym początku. Od razu na pierwsze danie 1,7km podjazdu ze średnim nachyleniem 10% w kierunku Gubałówki. Przy okazji wjechaliśmy od razu na najwyższą wysokość wyścigu - 1134m n.p.m. Tempo po starcie ostrym bardzo ostre, więc ten odcinek pokonany ze średnią ponad 15km/h (10% nachylenia średnio!). Tempo dość szarpane, ze dwa razy grupa lekko mi się oddalała ale zdołałem zespawać. Tuż przed premią górską tempo poszło już zbyt mocne bo faworyci chcieli powalczyć o nagrody więc nasza grupa podzieliła się na dwie części, a ja wylądowałem w tej drugiej. Próbujemy zespawać na zjeździe, ale w przodzie kilku bardzo mocnych kolarzy skutecznie uciekało. W końcu i tamci się podzieli i na czele zostało bodaj 6 ludzi, którzy między sobą rozegrali podium całego wyścigu. Potem kilku w drugiej grupie i kilku w grupie trzeciej czyli mojej.
Tempo kosmiczne, co by dużo nie mówić po wjeździe na premię górską mieliśmy kilka kilometrów zjazdu i kilka płaskiego. Mi wyszło 14km ze średnią 50km/h. Za miejscowością Ciche drugi podjazd, tym razem lekko ponad 5km i ok. 3,5%. Tutaj też siły wszyscy mieli, więc średnio 26km/h. Wsunąłem pierwszego żela (celowałem żeby je zjadać co 20km). Końcówka podjazdu dość ciężka ale dojeżdżamy wszyscy równo. Na zjeździe grupa tradycyjnie się rozciąga, zjazd dynamiczny, licznik momentami przekracza 70km/h. Po zjeździe znów się łączymy i tym razem ponad 7km podjazdu do miejscowości Ząb. Profil podjazdu podobny jak przez cały dzień: w miarę spokojny początek i dwucyfrowe wartości nachylenia pod koniec. Daje to ostro w kość :)
Mijamy Ząb i wjeżdżamy na 35 kilometrową pętle, którą trzeba będzie pokonać dwa razy. Na początek ponad 6km pięknego zjazdu, cały czas grubo ponad 50km/h. Potem jeden z cięższych podjazdów czyli premia górska pod Pitoniówkę (2,3km @10% i max 17%). W samej końcówce lekko mi brakuje i grupa odjeżdża. Na szczycie łapię szybko wodę i lecę w dół. Wiem, że czeka mnie teraz tryb czasówki żeby złapać grupę, na szczęście teren cały czas opada więc można ciąć. Kontakt wzrokowy cały czas mam więc jest jakaś motywacja. Znów wychodzi kosmos: 6km i średnia 52km/h :) Mijam premię lotną i zaczyna się znów góra, ale grupa przybliża się coraz bardziej. W końcu po ponad 10km udaje się dojść na koło, w samej końcówce podjazdu.
Radość nie trwa długo, bo pogoń pozbawiła mnie sił i tak ostatni podjazd na pętli (5km i 5%) idzie ciężko. Koło trzymam do samej końcówki, gdzie nachylenie rośnie do ponad 15% i tu znów go puszczam. Na dziś to już koniec mojej przygody z kilkuosobową grupką, Do samego końca będę musiał jechać sam z malutkimi wyjątkami w postaci pojedynczych osób. Na końcu pierwszej pętli mam rozstawionych ludzi z bidonem, więc pusty ląduje na poboczu i biorę nowy. Zaczyna się druga pętla, morale trochę niskie bo mam w pamięci wszystkie podjazdy, które znów trzeba pokonać... Ale najpierw ten długi zjazd, udaje się trochę odpocząć. Przez długi czas nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Rozpoczyna się znów 'Pitoniówka', jadę swoim tempem, na górze biorę izotonik i znów mnóstwo zjazdu, na którym jak się okazuje odrabiam sporo straty tych przede mną bo nagle pojawia się na horyzoncie dwóch gości.
Ci są jednak trochę szybsi na podjazdach więc trwa zabawa w kotka i myszkę ;> Dochodzę ich w końcu na najdłuższym podjeździe pętli. W połowie gość na poboczu mówi, że jedziemy w granicach 30 miejsca. To powoduje, że dostaje powera w nogach. Wcinam ostatniego żela z kofeiną i lecę dalej. Dwóch gości wyprzedzam i zostawiam w tyle na zjazdach. Wyjeżdżam z pętli i w głowie siedzi już tylko ostatni podjazd, wisienka na torcie - Słodyczki. Prawie 7km i 5,5% ale im bliżej góry tym bardziej stromo. Męczę okrutnie, cały czas za plecami ktoś się czai, kilka osób niestety mnie wyprzedza ale w dalszym ciągu nie jest źle. W końcu docieram na szczyt i zostaje ostatnie 5km trasy. Najpierw niezwykle niebezpieczny zjazd do Kościeliska. Na końcu doganiam jakiegoś gościa na kilkadziesiąt metrów. Wyjeżdżamy na ostatnie 3km i skręcamy na główną szosę Kościelisko - Zakopane. Na 2km przed metą dochodzą do rywala, chwilę odpoczywam na kole i podejmuję próbę ataku. Element zaskoczenia jest kluczowy i rywal nie daje rady złapać koła. Ja tymczasem wpadam na ostatni kilometr, rower rozkręcam do 70km/h choć jest niemal płasko. Ostatni zakręt i pozostaje 600m do mety lekko pod górę. Przewagę mam jednak wystarczającą i dojeżdżam na metę przed rywalem :) Daje mi to 9 miejsce w kategorii oraz w klasyfikacji open miejsce 34. Docieram do mety jedynie 29 minut po zwycięzcy co dla mnie jest wielkim sukcesem.
Na mecie fajny bufet, świetny makaron i dzielenie się wrażeniami z innymi :) Zostaje jeszcze obejrzeć dekorację i powoli trzeba ruszać w długą podróż do domu. Niezwykle piękny, ciężki dzień.
Kilka słów o samej imprezie Tatra Road Race. Wyścig zorganizowany perfekcyjnie! Trasa okrutnie ciężka, ale o to przecież chodzi :) Zabezpieczenie i oznakowanie doskonałe. Każde skrzyżowanie obstawione przez osp, na trasie krążyło kilka samochodów z obsługi oraz kilka motocykli, które dbały o zabezpieczenie trasy dla czołówki. Przez całą trasę nie musiałem ani razu myśleć o ruchu samochodowym, mogłem skupić się na rywalizacji. Miasteczko wyścigowe w super miejscu i świetnie zorganizowane. Wszyscy super mili, atmosfera odpowiednia, nagrody niezwykle cenne. Ogólnie bez mrugnięcia okiem daje 10 na 10. Do niczego nawet nie siłę nie mogę się przyczepić. A, daje nawet 11 poza skalą, bo z niektórych miejsc na trasie widoki były niemoralnie piękne :P Wracam za rok!
To jeszcze garść dziwnych oraz mniej dziwnych statystyk:
średnia prędkość pod górę - 19,1km/h
średnia prędkość po płaskim - 34km/h
średnia prędkość zjazdów - 48km/h
Czas spędzony na podjazdach - 2:24h
Czas spędzony na płaskim - marne 39 minut
Czas spędzony na zjeżdżaniu - 59 minut
Krótkie wprowadzenie jednego z organizatorów, samochody obsługi ruszyły i my za nimi. Pierwsza myśl była taka żeby tylko nie wypieprzyć na początku pośród prawie setki startujących. Druga myśl po wyjeździe z terenu hotelu - "ale zajebiście". Zamknięta (początkowo) trasa i prawie stu kolarzy jadących w peletonie. Słychać było jeden wielki szum opon na asfalcie, coś pięknego. Jedna z tych chwil, które ogląda się zazwyczaj w eurosporcie jak jakiś tour pokazują :)
Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem startu honorowego za samochodem pilota wyścigu. Tempo dość niskie. Start ostry nastąpił w Kościelisku po skręcie w prawo z głównej drogi. Ruszyłem do przodu żeby nie dać się zgubić już na samym początku. Od razu na pierwsze danie 1,7km podjazdu ze średnim nachyleniem 10% w kierunku Gubałówki. Przy okazji wjechaliśmy od razu na najwyższą wysokość wyścigu - 1134m n.p.m. Tempo po starcie ostrym bardzo ostre, więc ten odcinek pokonany ze średnią ponad 15km/h (10% nachylenia średnio!). Tempo dość szarpane, ze dwa razy grupa lekko mi się oddalała ale zdołałem zespawać. Tuż przed premią górską tempo poszło już zbyt mocne bo faworyci chcieli powalczyć o nagrody więc nasza grupa podzieliła się na dwie części, a ja wylądowałem w tej drugiej. Próbujemy zespawać na zjeździe, ale w przodzie kilku bardzo mocnych kolarzy skutecznie uciekało. W końcu i tamci się podzieli i na czele zostało bodaj 6 ludzi, którzy między sobą rozegrali podium całego wyścigu. Potem kilku w drugiej grupie i kilku w grupie trzeciej czyli mojej.
Tempo kosmiczne, co by dużo nie mówić po wjeździe na premię górską mieliśmy kilka kilometrów zjazdu i kilka płaskiego. Mi wyszło 14km ze średnią 50km/h. Za miejscowością Ciche drugi podjazd, tym razem lekko ponad 5km i ok. 3,5%. Tutaj też siły wszyscy mieli, więc średnio 26km/h. Wsunąłem pierwszego żela (celowałem żeby je zjadać co 20km). Końcówka podjazdu dość ciężka ale dojeżdżamy wszyscy równo. Na zjeździe grupa tradycyjnie się rozciąga, zjazd dynamiczny, licznik momentami przekracza 70km/h. Po zjeździe znów się łączymy i tym razem ponad 7km podjazdu do miejscowości Ząb. Profil podjazdu podobny jak przez cały dzień: w miarę spokojny początek i dwucyfrowe wartości nachylenia pod koniec. Daje to ostro w kość :)
Mijamy Ząb i wjeżdżamy na 35 kilometrową pętle, którą trzeba będzie pokonać dwa razy. Na początek ponad 6km pięknego zjazdu, cały czas grubo ponad 50km/h. Potem jeden z cięższych podjazdów czyli premia górska pod Pitoniówkę (2,3km @10% i max 17%). W samej końcówce lekko mi brakuje i grupa odjeżdża. Na szczycie łapię szybko wodę i lecę w dół. Wiem, że czeka mnie teraz tryb czasówki żeby złapać grupę, na szczęście teren cały czas opada więc można ciąć. Kontakt wzrokowy cały czas mam więc jest jakaś motywacja. Znów wychodzi kosmos: 6km i średnia 52km/h :) Mijam premię lotną i zaczyna się znów góra, ale grupa przybliża się coraz bardziej. W końcu po ponad 10km udaje się dojść na koło, w samej końcówce podjazdu.
Radość nie trwa długo, bo pogoń pozbawiła mnie sił i tak ostatni podjazd na pętli (5km i 5%) idzie ciężko. Koło trzymam do samej końcówki, gdzie nachylenie rośnie do ponad 15% i tu znów go puszczam. Na dziś to już koniec mojej przygody z kilkuosobową grupką, Do samego końca będę musiał jechać sam z malutkimi wyjątkami w postaci pojedynczych osób. Na końcu pierwszej pętli mam rozstawionych ludzi z bidonem, więc pusty ląduje na poboczu i biorę nowy. Zaczyna się druga pętla, morale trochę niskie bo mam w pamięci wszystkie podjazdy, które znów trzeba pokonać... Ale najpierw ten długi zjazd, udaje się trochę odpocząć. Przez długi czas nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Rozpoczyna się znów 'Pitoniówka', jadę swoim tempem, na górze biorę izotonik i znów mnóstwo zjazdu, na którym jak się okazuje odrabiam sporo straty tych przede mną bo nagle pojawia się na horyzoncie dwóch gości.
Ci są jednak trochę szybsi na podjazdach więc trwa zabawa w kotka i myszkę ;> Dochodzę ich w końcu na najdłuższym podjeździe pętli. W połowie gość na poboczu mówi, że jedziemy w granicach 30 miejsca. To powoduje, że dostaje powera w nogach. Wcinam ostatniego żela z kofeiną i lecę dalej. Dwóch gości wyprzedzam i zostawiam w tyle na zjazdach. Wyjeżdżam z pętli i w głowie siedzi już tylko ostatni podjazd, wisienka na torcie - Słodyczki. Prawie 7km i 5,5% ale im bliżej góry tym bardziej stromo. Męczę okrutnie, cały czas za plecami ktoś się czai, kilka osób niestety mnie wyprzedza ale w dalszym ciągu nie jest źle. W końcu docieram na szczyt i zostaje ostatnie 5km trasy. Najpierw niezwykle niebezpieczny zjazd do Kościeliska. Na końcu doganiam jakiegoś gościa na kilkadziesiąt metrów. Wyjeżdżamy na ostatnie 3km i skręcamy na główną szosę Kościelisko - Zakopane. Na 2km przed metą dochodzą do rywala, chwilę odpoczywam na kole i podejmuję próbę ataku. Element zaskoczenia jest kluczowy i rywal nie daje rady złapać koła. Ja tymczasem wpadam na ostatni kilometr, rower rozkręcam do 70km/h choć jest niemal płasko. Ostatni zakręt i pozostaje 600m do mety lekko pod górę. Przewagę mam jednak wystarczającą i dojeżdżam na metę przed rywalem :) Daje mi to 9 miejsce w kategorii oraz w klasyfikacji open miejsce 34. Docieram do mety jedynie 29 minut po zwycięzcy co dla mnie jest wielkim sukcesem.
Na mecie fajny bufet, świetny makaron i dzielenie się wrażeniami z innymi :) Zostaje jeszcze obejrzeć dekorację i powoli trzeba ruszać w długą podróż do domu. Niezwykle piękny, ciężki dzień.
Kilka słów o samej imprezie Tatra Road Race. Wyścig zorganizowany perfekcyjnie! Trasa okrutnie ciężka, ale o to przecież chodzi :) Zabezpieczenie i oznakowanie doskonałe. Każde skrzyżowanie obstawione przez osp, na trasie krążyło kilka samochodów z obsługi oraz kilka motocykli, które dbały o zabezpieczenie trasy dla czołówki. Przez całą trasę nie musiałem ani razu myśleć o ruchu samochodowym, mogłem skupić się na rywalizacji. Miasteczko wyścigowe w super miejscu i świetnie zorganizowane. Wszyscy super mili, atmosfera odpowiednia, nagrody niezwykle cenne. Ogólnie bez mrugnięcia okiem daje 10 na 10. Do niczego nawet nie siłę nie mogę się przyczepić. A, daje nawet 11 poza skalą, bo z niektórych miejsc na trasie widoki były niemoralnie piękne :P Wracam za rok!
To jeszcze garść dziwnych oraz mniej dziwnych statystyk:
średnia prędkość pod górę - 19,1km/h
średnia prędkość po płaskim - 34km/h
średnia prędkość zjazdów - 48km/h
Czas spędzony na podjazdach - 2:24h
Czas spędzony na płaskim - marne 39 minut
Czas spędzony na zjeżdżaniu - 59 minut
- DST 110.30km
- Czas 03:58
- VAVG 27.81km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 2670m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
119. Z Marcinem
Po dniu przerwy trza było rozkręcić nogi :) Więc zgadałem się z Marcinem na godzinę 14. Ustaliliśmy, że na początek górki, potem płasko. I tak najpierw do Jastwi i stamtąd na Bocheniec kilka km pod górkę. Spokojny w miarę zjazd i lecimy spokojnie na Niedźwiedzę, jest płasko ale zawiewa. Podjazd do Gwoźdzca bez spiny, trochę zostaje na końcu w tyle ale z kolei lekko nadrabiam na zjeździe. Skręcamy na Sufczyn, robimy też przerwę na fotkę w drodze na kolejny szczyt w Jaworsku :) Zjazd do Łysej Góry też bez świrowania, ale nie było sensu bo wiało w twarz dość konkretnie. W Sufczynie szybka przerwa na sklep i zakup pepsi, którą wypijamy w Biadolinach robiąc piknik na trawie :P Potem już płasko, lecimy na Bielczę i dalej na Borzęcin. Od tego momentu tempo wzrasta bo Marcin się spieszy, więc lecimy konkretnie po zmianach. Odprowadzam kolegę do Sterkowca i sam pokonuje ostatnie 2500m do domu.
- DST 63.00km
- Czas 02:24
- VAVG 26.25km/h
- VMAX 67.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 549m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
118. Przehyba i dwieście w peletonie
Kawał trasy na początek Lipca. Arek zaprosił na 8-9 godzin jazdy bez planu i zjawiło się nas sześciu mimo wczesnej pory. Ruszyliśmy nie wiedząc gdzie jedziemy za Arkiem. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że w planach jest Przehyba. Na początek lecimy bokiem w kierunku Chronowa, tempo nadawali głównie Marcin, Arek i Rafał. Atmosfera wesoła, tempo średnie - przyjemnie. Na zjeździe przed Lipnicą wyskoczyłem sobie do przodu ale peleton nie puścił mnie w odjazd :P
Od centrum jedziemy w kierunku Żegociny, jest kilka hopek. W Żegocinie Rafał z Marcinem zyskali kilkadziesiąt metrów i musiałem zrobić sprinta żeby w ostatniej chwili pokazać, że musimy skręcić w prawo na Kamionną. Od tego momentu kilkanaście kilometrów sinusoidy, dosłownie cały czas w górę i w dół na zmianę. Taki urok tych terenów oraz bocznych dróg. Wyjechaliśmy w Starym Rybiu, tutaj pożegnał się z nami Rafał, który miał ograniczony czas, i pozostała na piątka. Skręciliśmy w kierunku Tymbarku.
Po kilku kolejnych hopach wreszcie kilka minut w miarę płaskiej drogi. W Tymbarku sektor brukowy, starałem się jechać koło 30km/h i było ciężko. A to tylko kilkaset metrów. Nie chcę myśleć jak to wygląda na klasyku typu Paryż-Robuaix, gdzie bruku są całe dziesiątki kilometrów, a tempo dobrze ponad 40km/h.... Po wyjeździe z Tymbarku kierujemy się na Słopnice i czeka nas wiele kilometrów podjazdu, zakończonego 3.3km odcinkiem z nachyleniem średnim 7% i max 17%. Sam podjazd od Słopnic ma 11km i jest sklasyfikowany jako podjazd drugiej kategorii. Od szczytu mamy bardzo ostry zjazd i kolejny kilometr podjazdu w kierunku przełęczy Ostrej.
Na szczyt nie docieramy bo wcześniej skręcamy w prawo. I teraz dla odmiany wiatr w plecy i niemal 18km z górki :) Na początku zyskuje przewagę ale potem czekam na resztę i jedziemy po zmianach cały czas ponad 40-45km/h. Piękna sprawa. Na dole seria trzech rond i danie główne - Przehyba. 3 najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce, jeden z trzech sklasyfikowany poza kategorią (HC bo akurat TdF się zbliża). 13km i 6% średnio ale nachylenie nie jest równe acz stale rośnie. I już na przykład ostatnie 6km to nachylenie niemal 9%, a jest nawet kilometr ze średnim 12% :) Także jest co jechać. Około godzinka spokojnym tempem.
Po 20 minutach wjeżdżamy do lasu i tu zaczyna się zabawa. Dominik zostawia nas wszystkich w tyle, a ja jadę równo z Arkiem. Wsuwam żela i skupiam się na jeździe. Środek tygodnia więc ruch znikomy, ledwie jedna osoba na rowerze minięta. W końcówce robi się ciężko bo zaczynają mnie boleć stopy ale razem z Arkiem jedziemy. Na szczyt docieramy w równą godzinę, 5 minut za Dominikiem i 4 przed Marcinem i Adrianem, którzy są tu pierwszy raz. Wchodzimy na taras przy PTTK i podziwiamy chmury, który zakrywają dokładnie cały widok jaki jest tu na codzień. No cóż....
Po jako takim zregenerowaniu się idziemy jeszcze pod przekaźnik, tu też prawie nic nie widać i po chwili ruszamy w dół. Zjazd w górnej części trudny technicznie - wąska droga, zakręty oraz sporo kamyków i piachu. Wychodzę na drugie miejsce za Arkiem i lecimy dość śmiało. Im bliżej dołu tym szybciej. Na samym dole czekamy długo na resztę - okazuje się, że Adrian złapał gumę jeszcze prawie na górze, ale na szczęście udaje się im wymienić dętkę. Robi się za to dość późno i z zaplanowanego w Nowym Sączu coffee breaka odpadają Marcin i Dominik. Przed Sączem rozdzielamy się więc, oni lecą do domu, a my do centrum na przerwę :)
Mając 120km w nogach kawa i ciastko smakują wyjątkowo :) W końcu i my ruszamy, oczywiście w poważaniu mając drogę krajową - pada na wariant boczny z licznymi hopkami. Pierwszy podjazd do Marcinkowic, potem kawałek płaskiego i ostry kąsek - Chomranice. 1,6km 8% daje popalić zmęczonym nogom. Na górze sklep i pepsi i ruszamy do Ujanowic. Tam kolejna ścianka z pazurem - Sechna. Tylko 0,8km ale 11% :) Tempo kiepskie ale jakoś nam to idzie. Na zjeździe puszczam wodzę fantazji i wykręcam nowy rekordowy dla mnie wynik - 90,4km/h :) Po chwili jesteśmy w znanych dobrze terenach - Kątach, a po chwili podjeżdżamy już do Iwkowej. Na zjeździe tym razem spokojnie :) Jedziemy chwilę krajówką i decyduje się odłączyć od reszty żeby dokręcić bokiem parę kilometrów.
Tak więc Arek z Adrianem lecą już do siebie, a je lecę na Biesiadki znów mając przed sobą kilka małych podjazdów. Śmigam tradycyjnie na Porąbkę, gdzie robię pętelkę i na koniec decyduje jeszcze wmęczyć Bocheniec. O dziwo jest lepiej niż bym mógł przypuszczać. Z dołu zostaje mi już ostatnie 6km do domu. Tak oto wpada najdłuższy dystans w tym roku, najwięsksza ilość przewyższeń oraz maksymalna prędkość :) Ekipa świetna więc i cały dzień super.
Od centrum jedziemy w kierunku Żegociny, jest kilka hopek. W Żegocinie Rafał z Marcinem zyskali kilkadziesiąt metrów i musiałem zrobić sprinta żeby w ostatniej chwili pokazać, że musimy skręcić w prawo na Kamionną. Od tego momentu kilkanaście kilometrów sinusoidy, dosłownie cały czas w górę i w dół na zmianę. Taki urok tych terenów oraz bocznych dróg. Wyjechaliśmy w Starym Rybiu, tutaj pożegnał się z nami Rafał, który miał ograniczony czas, i pozostała na piątka. Skręciliśmy w kierunku Tymbarku.
Po kilku kolejnych hopach wreszcie kilka minut w miarę płaskiej drogi. W Tymbarku sektor brukowy, starałem się jechać koło 30km/h i było ciężko. A to tylko kilkaset metrów. Nie chcę myśleć jak to wygląda na klasyku typu Paryż-Robuaix, gdzie bruku są całe dziesiątki kilometrów, a tempo dobrze ponad 40km/h.... Po wyjeździe z Tymbarku kierujemy się na Słopnice i czeka nas wiele kilometrów podjazdu, zakończonego 3.3km odcinkiem z nachyleniem średnim 7% i max 17%. Sam podjazd od Słopnic ma 11km i jest sklasyfikowany jako podjazd drugiej kategorii. Od szczytu mamy bardzo ostry zjazd i kolejny kilometr podjazdu w kierunku przełęczy Ostrej.
Na szczyt nie docieramy bo wcześniej skręcamy w prawo. I teraz dla odmiany wiatr w plecy i niemal 18km z górki :) Na początku zyskuje przewagę ale potem czekam na resztę i jedziemy po zmianach cały czas ponad 40-45km/h. Piękna sprawa. Na dole seria trzech rond i danie główne - Przehyba. 3 najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce, jeden z trzech sklasyfikowany poza kategorią (HC bo akurat TdF się zbliża). 13km i 6% średnio ale nachylenie nie jest równe acz stale rośnie. I już na przykład ostatnie 6km to nachylenie niemal 9%, a jest nawet kilometr ze średnim 12% :) Także jest co jechać. Około godzinka spokojnym tempem.
Po 20 minutach wjeżdżamy do lasu i tu zaczyna się zabawa. Dominik zostawia nas wszystkich w tyle, a ja jadę równo z Arkiem. Wsuwam żela i skupiam się na jeździe. Środek tygodnia więc ruch znikomy, ledwie jedna osoba na rowerze minięta. W końcówce robi się ciężko bo zaczynają mnie boleć stopy ale razem z Arkiem jedziemy. Na szczyt docieramy w równą godzinę, 5 minut za Dominikiem i 4 przed Marcinem i Adrianem, którzy są tu pierwszy raz. Wchodzimy na taras przy PTTK i podziwiamy chmury, który zakrywają dokładnie cały widok jaki jest tu na codzień. No cóż....
Po jako takim zregenerowaniu się idziemy jeszcze pod przekaźnik, tu też prawie nic nie widać i po chwili ruszamy w dół. Zjazd w górnej części trudny technicznie - wąska droga, zakręty oraz sporo kamyków i piachu. Wychodzę na drugie miejsce za Arkiem i lecimy dość śmiało. Im bliżej dołu tym szybciej. Na samym dole czekamy długo na resztę - okazuje się, że Adrian złapał gumę jeszcze prawie na górze, ale na szczęście udaje się im wymienić dętkę. Robi się za to dość późno i z zaplanowanego w Nowym Sączu coffee breaka odpadają Marcin i Dominik. Przed Sączem rozdzielamy się więc, oni lecą do domu, a my do centrum na przerwę :)
Mając 120km w nogach kawa i ciastko smakują wyjątkowo :) W końcu i my ruszamy, oczywiście w poważaniu mając drogę krajową - pada na wariant boczny z licznymi hopkami. Pierwszy podjazd do Marcinkowic, potem kawałek płaskiego i ostry kąsek - Chomranice. 1,6km 8% daje popalić zmęczonym nogom. Na górze sklep i pepsi i ruszamy do Ujanowic. Tam kolejna ścianka z pazurem - Sechna. Tylko 0,8km ale 11% :) Tempo kiepskie ale jakoś nam to idzie. Na zjeździe puszczam wodzę fantazji i wykręcam nowy rekordowy dla mnie wynik - 90,4km/h :) Po chwili jesteśmy w znanych dobrze terenach - Kątach, a po chwili podjeżdżamy już do Iwkowej. Na zjeździe tym razem spokojnie :) Jedziemy chwilę krajówką i decyduje się odłączyć od reszty żeby dokręcić bokiem parę kilometrów.
Tak więc Arek z Adrianem lecą już do siebie, a je lecę na Biesiadki znów mając przed sobą kilka małych podjazdów. Śmigam tradycyjnie na Porąbkę, gdzie robię pętelkę i na koniec decyduje jeszcze wmęczyć Bocheniec. O dziwo jest lepiej niż bym mógł przypuszczać. Z dołu zostaje mi już ostatnie 6km do domu. Tak oto wpada najdłuższy dystans w tym roku, najwięsksza ilość przewyższeń oraz maksymalna prędkość :) Ekipa świetna więc i cały dzień super.
- DST 211.00km
- Czas 08:33
- VAVG 24.68km/h
- VMAX 90.40km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 3584m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
117. Seta na koniec Czerwca
Na koniec Czerwca w trójkę. Tempo łagodne bo na następny dzień większe plany. Ruszyliśmy jakoś koło 11, na początek oczywiście Bocheniec, dość spokojnie. Zjazd oczywiście mniej spokojnie :> Potem w kierunku Zakliczyna zaliczając po drodze podjazd w Gwoźdzcu. Na rondzie w prawo do centrum i bokami polecieliśmy na Piaski-Drużków. Tam skorzystaliśmy z przeprawy promowej przez Dunajec. Dalej pojechaliśmy przez podjazd w Czchowie na Iwkową, Adrian pięknie poszedł przodem aż go straciliśmy z widoku po jakimś czasie. Na zjeździe z kolei ja przyatakowałem :) Na dole sklep i pepsi i ruszamy leniwie dalej na Tymową. Pod górę dość mocno, a po serpentynach w dół full gas ;] Zero hamulca, dokręcanie i udało się znów wskoczyć na zaszczytne pierwsze miejsce z 67 :) Chwile potem kolejny zjazd, tym razem krajówką do Gnojnika i w centrum uciekamy w bok bo nikt nie ma ochoty jechać w takim dużym ruchu. Kilka hopek od Chronowa do Jasienia. W Jasieniu do domu skręca Adrian, a chwilę potem w Brzesku Marcin. Mi trochę brakuje do setki oraz 1800km w Czerwcu więc jadę dokręcić. Najpierw obwodnica Brzeska pojechana na maksa, potem już spokojnie do Jastwi i bokiem do Porąbki. Honorowa pętla i wróciłem do domu.
- DST 106.30km
- Czas 03:55
- VAVG 27.14km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1228m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
112. Bocheniec, Okocim
Bardzo późny wyjazd, najpierw do Porąbki, potem Bocheniec. W Jadownikach na światłach spotkałem kolegów więc jeszcze z nimi pod Okocim i do Brzeska. Potem powrót przez Jadowniki już przy zachodzącym słońcu.
- DST 40.00km
- Czas 01:26
- VAVG 27.91km/h
- VMAX 80.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 403m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
104. Maszt
Dziś w końcu troszkę większa grupka - było nas 4 i wyszła bardzo fajna trasa. Za cel obraliśmy miejscowość Chorągwica, w której znajduje się taki bardzo wysoki maszt na którym wisi mnóstwo anten :P W Jodłówce zgarnęliśmy Dominika i pojechaliśmy w kierunku Bochni. Trasy nie znałem więc zostawiłem nawigację jednemu z Marcinów ;) Ten pokierował nas różnymi fajnymi, bocznymi drogami. Ominęliśmy Bochnię od północy i wyjechaliśmy w Cikowicach. Stamtąd utrzymując całkiem dobre tempo pojechaliśmy na Kłaj, Targowisko i mając cały czas obok autostradę do miejscowości Staniątki.
W między czasie na horyzoncie pojawił się już cel naszej trasy - Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze Kraków-Chorągwice. Pojawiły się też mniejsze i większe hopki, a my skierowaliśmy się bardziej na południe w kierunku starej czwórki. Przecięliśmy ją na raty i pojawił się całkiem spory podjazd. W sumie niemal 5km pod górę. Tego się nie spodziewałem. Po pokonaniu podjazdu znaleźliśmy się już całkiem blisko celu. Sam maszt, cóż: wysoki :) Porobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, zjedliśmy śniadanie/obiad/kolację i ruszyliśmy z powrotem inną trasą. Bardziej górzystą. Z góry widoki kapitalne na piękny Beskid Wyspowy.
Po chwili kawał niezłego zjazdu ale zakończony skrzyżowaniem z drogą wojewódzką więc trzeba było ostro hamować. Na dole minął nas gość z sakwami i bardzo osobliwie udekorowanym rowerze :) Pokierowaliśmy się bliżej starej czwórki, nawet kilka razy ją przecinając i jadąc nią kilka kilometrów. W Chełmie przerwa na sklep, czyli Pepsi oraz żelki :) i ruszyliśmy dalej w kierunku Łapczycy. Trochę zaczęło kropić więc od Łapczycy jechaliśmy już czwórką. Na obwodnicy Bochni poniosła mnie fantazja i dałem długą mocną zmianę na zjeździe i wypłaszczeniu utrzymując chwilę ponad 70km/h :) Od świateł w Bochni do świateł w Rzezawie tempo nadawali Dominik i Marcin i było naprawdę ostro.
Właśnie światła w Rzezawie nas zatrzymały. Tam w kierunku domu pojechał Dominik, a my po chwili czekania na trzeciego kolegę ruszyliśmy na Brzesko. Chwilę potem o mało nie zostałem z Marcinem rozjechany przez samochód, który wyjechał z podporządkowanej. Marcin minął się na centymetry ze zderzakiem, ja jechałem kilka metrów za nim i tylko gwałtowny unik w lewo uratował mnie przed spotkaniem z maską. I jak tak myślę, to dobrze kurde, że nic akurat nie jechało moim pasem na Brzesko... Choć może wtedy gówniarz w aucie nie wyjechałby prosto w nas.... Do Brzeska już na szczęście spokojnie, choć na podwyższonym ciśnieniu :P Na rondzie opuściłem kolegów i pojechałem w dół ulicą Leśną. Potem serwisówkami do Mokrzyski i ostatnie kilometry do domu.
W między czasie na horyzoncie pojawił się już cel naszej trasy - Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze Kraków-Chorągwice. Pojawiły się też mniejsze i większe hopki, a my skierowaliśmy się bardziej na południe w kierunku starej czwórki. Przecięliśmy ją na raty i pojawił się całkiem spory podjazd. W sumie niemal 5km pod górę. Tego się nie spodziewałem. Po pokonaniu podjazdu znaleźliśmy się już całkiem blisko celu. Sam maszt, cóż: wysoki :) Porobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, zjedliśmy śniadanie/obiad/kolację i ruszyliśmy z powrotem inną trasą. Bardziej górzystą. Z góry widoki kapitalne na piękny Beskid Wyspowy.
Po chwili kawał niezłego zjazdu ale zakończony skrzyżowaniem z drogą wojewódzką więc trzeba było ostro hamować. Na dole minął nas gość z sakwami i bardzo osobliwie udekorowanym rowerze :) Pokierowaliśmy się bliżej starej czwórki, nawet kilka razy ją przecinając i jadąc nią kilka kilometrów. W Chełmie przerwa na sklep, czyli Pepsi oraz żelki :) i ruszyliśmy dalej w kierunku Łapczycy. Trochę zaczęło kropić więc od Łapczycy jechaliśmy już czwórką. Na obwodnicy Bochni poniosła mnie fantazja i dałem długą mocną zmianę na zjeździe i wypłaszczeniu utrzymując chwilę ponad 70km/h :) Od świateł w Bochni do świateł w Rzezawie tempo nadawali Dominik i Marcin i było naprawdę ostro.
Właśnie światła w Rzezawie nas zatrzymały. Tam w kierunku domu pojechał Dominik, a my po chwili czekania na trzeciego kolegę ruszyliśmy na Brzesko. Chwilę potem o mało nie zostałem z Marcinem rozjechany przez samochód, który wyjechał z podporządkowanej. Marcin minął się na centymetry ze zderzakiem, ja jechałem kilka metrów za nim i tylko gwałtowny unik w lewo uratował mnie przed spotkaniem z maską. I jak tak myślę, to dobrze kurde, że nic akurat nie jechało moim pasem na Brzesko... Choć może wtedy gówniarz w aucie nie wyjechałby prosto w nas.... Do Brzeska już na szczęście spokojnie, choć na podwyższonym ciśnieniu :P Na rondzie opuściłem kolegów i pojechałem w dół ulicą Leśną. Potem serwisówkami do Mokrzyski i ostatnie kilometry do domu.
- DST 111.60km
- Czas 04:01
- VAVG 27.78km/h
- VMAX 72.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 981m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze