Wpisy archiwalne w kategorii
Szosa
Dystans całkowity: | 52767.71 km (w terenie 1.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1776:24 |
Średnia prędkość: | 26.90 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 435198 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 194 (95 %) |
Suma kalorii: | 134635 kcal |
Liczba aktywności: | 1013 |
Średnio na aktywność: | 52.09 km i 2h 03m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 27 sierpnia 2015
Kategoria Szosa
175. Rozjazd
Ojjjj ciężko dzień po wyrypie. Rano sporo czasu zeszło na tym żeby rower doprowadzić do właściwego stanu. Też mu się dostało podczas wyprawy... Trasa żadna, po prostu byłem ciekawy jak się jeździ na drugi dzień po czymś takim. Tyłek bolał, i nogi przy wstawianiu z siodła też :)
- DST 16.90km
- Czas 00:40
- VAVG 25.35km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 81m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
174. Od z przed świtu do po zachodzie ;)
Nie wybaczyłbym sobie, gdybym w tym rekordowym i wspaniałym sezonie nie zrobił szalonej życiówki. Więc zrobiłem. Trasa układana już dość dawno temu, miałem to jechać w Lipcu ale wyszło jak wyszło. Wiedziałem, że nikt z okolicy raczej chętny nie będzie (dużo km, mało jazdy po płaskich krajówkach...), a poza tym nie wyobrażam sobie jechać czegoś takiego w towarzystwie. Po prostu. :)
Pobudka o godzinie 3 nad ranem, zrobiłem szybkie espresso, zjadłem dwie kromki z nutellą i równo o 3:33 wyruszyłem z pod domu. Prognozy na tą dobę były niemal idealne: malutki wiatr, ciepło ale brak upału i lekkie zachmurzenie. Trochę w stylu kolegi xtnt bacznie obserwowałem temperaturę. Na starcie 14.8 stopni i mimo to pierwsze 3 kilometry były dość ciężkie bo było mi chłodnawo. Potem jednak się rozgrzałem i już do końca było super mimo tego, że nad ranem temperatura spadła do 10,2 stopnia. Strój letni + nogawki i rękawki dały jednak radę.
Ekwipunek na trasę skromny: dętka, minipompka, łatki, 3 imbusy, 2 żele, 1 batonik, 2 bidony napojów i bodaj 20zł...
Jazda w środku nocy to coś pięknego. Fajna atmosfera, pusto i spokojnie. Pierwszy samochód minąłem dopiero po 18km jazdy! W Porąbce nie mogłem sobie odmówić zrobienia pętli, choć chyba nikt tego nie zauważył :P W Łoniowej wjechałem w strefę silnego zamglenia. Dość szybko wszystko złapało wilgoć ale jakoś nie szczególnie mi to przeszkadzało. Mgły były ciekawym dodatkiem początkowej fazy jazdy.
Podjazd Łoniowa - Złota był wprost magiczny. Brak latarni i brak domów, jedynie droga pod górę i pola oraz lasy po bokach. Do tego wspomniana mgła. Nie mogłem odmówić sobie zatrzymania się i wyłączenia lamp. Cudowna sprawa - zupełna cisza i ciemność. Kawałek wyżej ponownie stop - tym razem bez mgły ale za to pooglądałem piękne, gwieździste niebo. Na horyzoncie pierwsze oznaki nadchodzącego dnia.
Kolejny piękny widok czekał na mnie przed zjazdem do Lipnicy Murowanej - cała dolina widziana z góry pokryta gęstą mgłą. Niezapomniany widok! W Lipnicy zrobiła się już szarówka. W Rajbrocie już na tyle jasno, że lampkę przełączyłem w mniej prądożerny tryb bo i tak drogę widziałem. Zaczął się poranny ruch - ludzie na przystankach, samochody i ja - świr na rowerze :)
Od Żegociny pierwszy poważniejszy test dnia - podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu. Szło jednak bardzo lekko i nawet końcowe metry z dwycyfrowym nachyleniem udało pokonać się dość bezboleśnie. Na górze na punkcie widokowym przerwa bo znów zamurowały mnie poranne widoki na okoliczne doliny i pagórki. Magia. Na wschodzie niebo już mocno pomarańczowe i kwestią minut było pojawienie się tam słońca. Nie czekałem jednak i pognałem w dół w kierunku Limanowej. Zjazd jak zawsze tragiczny - dziury, dziury i jeszcze raz dziury. Do tego wjechałem w podziwiane z góry mgły więc dziur nawet nie było za bardzo widać :D
Przed Limanową dość spory ruch, ale w miarę sprawnie przedarłem się przez centrum i wyleciałem na Kamienicę, odległą według znaku o 20km. Teraz czekała na mnie kolejna przełęcz - Przełęcz Ostra i kolejne kilometry podjazdu. Rześkie powietrze zrobiło jednak swoje i jechało się cudownie. Szybko znalazłem odpowiedni rytm co jest kluczowe przy długich podjazdach. Tym razem nie zrobiłem przerwy na szczycie ale przycisnąłem ostro na długim zjeździe do Kamienicy. Niemal 10 kilometrów w dół z prędkością średnią lekko ponad 50km/h, bajka. I dość wysokie miejsce na stravie nawet ;)
Od Kamienicy do Łącka było dość podobnie - też lekko z górki choć już nie tak szybko. Na horyzoncie coraz wyższe pagórki i znów fajne lokalne mgły okrywające szczyty owych górek. W Łącku wjazd na wojewódzką i 14km do Krościenka nad Dunajcem. Po drodze padła pierwsza setka dnia. W Krościenku dość spokojnie więc szybko opuściłem centrum i pojechałem na Nowy Targ. Po kilku raczej hopkowatych kilometrach w końcu mogłem opuścić średnio przyjemną drogę i skręciłem na Niedzicę. Znów czekało mnie sporo jazdy pod górę ale droga była niemal zupełnie pusta. Widoki zasłonięte przez mgły ale co jakiś czas zaczynało wychodzić słońce :)
Tatr niestety nie ujrzałem więc dzięki temu mogłem skupić się nie zjeździe do zapory w Sromowcach Wyżnych. Na rondzie w lewo, na Zakopane... Tu zaczęły się dla mnie nowe drogi. Najpierw minąłem zabudowania w Niedzicy i już po chwili jechałem bardzo przyjemną i klimatyczną drogą wśród łąk i pagórków. Dopiero tu ściągnąłem rękawki i nogawki. Dojechałem do miejscowości Łapsze Wyżne i musiałem sprawdzić mapę bo lekko się zagubiłem na jednym skrzyżowaniu :) Szybko jednak ruszyłem w dobrym kierunku.
Przez Łapszankę wiele kilometrów pod górę, po jakimś czasie już trochę zaczęło brakować i liczyłem, że zobaczę wypłaszczenie za którymś zakrętem. Zobaczyłem jednak z goła coś innego: znak uwaga stromy podjazd :D Super. Nie było go jednak dużo i jakoś wdrapałem się do góry. Powitał mnie całkiem fajny widok na Tatry, niestety w sporej części zasłonięte były chmurami. Pojechałem dalej, następnym celem na mapie była Bukowina Tatrzańska.
W Bukowinie już koniec obcowania sam na sam z otoczeniem, ludzi strasznie dużo, samochodów oczywiście też. Cóż. Na podjeździe wiele napisów w stylu "Allez Kwiato", "Full gas", "ccc gazu" :) Sam podjazd do Głodówki niesamowicie się dłużył, i jechałem go żenująco powoli. Można rzec, że tu miałem taki mini kryzys.
Zaczął się zjazd z Głodówki, na początku przyjemnie potem jednak niesamowicie się wkurzyłem bo drogowcy zrobili remont i posypali drogą miliardem złowrogich kamyczków. Masakra, płakałem razem z ramą ;) Według mnie to skandal, że zezwala się na takie remonty dróg, nikt nie patrzy na to, że kamyki niszczą ludziom karoserię samochodów, a nam rowery.
Pod znakiem Zakopane oczywiście przerwa i fota. Po to tu przyjechałem hehe. Zjazd do centrum Zakopanego był błędem. Miliard ludzi, kicz, discopolo, migające kolorowe reklamy i wszechobecny szpan. Nienawidzę takich rzeczy. Wiedziałem, że tak będzie ale mimo to wpakowałem się w sam środek tej tandety - na Krupówki. Cóż. Zdecydowanie najgorsza część doby to właśnie pobyt w samym Zakopanem. Droga jest celem :)
Wydostałem się stamtąd jak najszybciej się dało i poleciałem na Kościelisko. Minąłem hotel Mercure z pod którego jeszcze nie tak dawno ruszał wyścig Tatra Road Race. Wspomnienia wróciły, zresztą czekało mnie kilkanaście kilometrów po trasie owego wyścigu. W Kościelisku przerwa w sklepie bo już zaczęło brakować paliwa. Ruszyłem dalej i po chwili podjazd pod Gubałówkę :) Niemal 2 kilometry przy 10% nachylenia średniego. Dało w kość. Na zjeździe strach w oczach i zaciśnięte klamki. Dziury straszne i kurcze niesamowite jest to, że leciałem po tym ledwo 30 na godzinę, a miesiąc temu ponad 70 i jeszcze dokręcałem. Takie rzeczy robią z człowiekiem wyścigi ;)
Zjechałem sobie emocjonującym zjazdem przez Słodyczki i musiałem znów targać na ponad 1000m nad poziomem morza do Zębu. Tam jednak nagroda i kilka długich kilometrów zjazdu aż do miejscowości Szaflary. No w pewnym uproszeniu bo jakieś tam hopki po drodze były jeszcze.
Przeciąłem Zakopiankę i bokami pojechałem na Ostrowsko. Fajny objazd, można ominąć sporo kilometrów zakopianki i centrum Nowego Targu. A droga jest dobra i ma nawet fajne widoki. Kilka kilometrów wojewódzkiej na Nowy Sącz ale oczywiście w Harklowej zjazd w lewo i koleeejny podjazd - Przełęcz Knurowska. Kultowa. Tempo takie sobie, jak na 200km chyba niezłe. Na górze dłuższa przerwa żeby pojeść spokojnie żelki :)
Zjazd przez Ochotnicę, w połowie sklep i znów zawitałem do Łącka. Tym razem jednak miałem nie 90, a 250km na liczniku. Trzeba było pomęczyć do Kamienicy pod górę, a chwilę potem już porządnie walczyć z podjazdem pod Ostrą. Oj ciągnął się ten podjazd, ciągnął... Przed szczytem dorzuciłem do pieca bo skręciłem w lewo na Przełęcz Słopnicką. Nogi zmęczone i pieką? Bum, masz 17% zobaczysz co to piekące nogi ;) Ale wdrapałem się. Nawet jestem skłonny stwierdzić, że lepiej jechało mi się po dwycyfrowych nachyleniach niż po tych jednocyfrowych.
Zjechałem sobie do Zamieścia i skorzystałem ze zjazdu krajówką do miejscowości Młynne. Całkiem niezły zjazd. Potem odbiłem na Laskową i pojechałem całkiem nową jeszcze zamkniętą drogą w kierunku centrum. W centrum szybka cola i lecę na Łososinę Dolną. Postanowiłem mimo wszystko ominąć Sechną hehe, co za dużo górek to nie zdrowo.
Przemęczyłem przez te wszystkie Kąty i Iwkowe i zjechałem serpentynami do Tymowej. Tam znów sklep i ruszam bokiem w kierunku Lewniowej. Już wtedy zacząłem kombinować, gdzie dokręcić do 400. Bo trasa przewidywała jakieś 340km a dokręcać miałem w razie dobrego samopoczucia. Samopoczucie było całkiem dobre więc trzeba było to wykorzystać. Przyjechałem więc do Porąbki, w której zrobiłem ze 3 pętle i zatrzymałem się też w sklepie. Potem poleciałem do Biadolin, tam zrobiłem kawałek wzdłuż torów po czym... wróciłem do Porąbki na kolejną pętle. Kilometry ciągnęły się na tym etapie nieprawdopodobnie. Psychika zaczęła siadać bo wydawało się, że jadę i jadę, a tu ledwie ubyło 3km do celu. Ciężko. Pomogło dopiero szczegółowe opracowanie działania. Ja to jednak potrzebuje mieć plan i wtedy leci. Udało się obliczyć, że aby domknąć 400 muszę śmignąć do Brzeska, tam zrobić dwa pełne przebiegi po obwodnicy Mokrzysk, potem kawałek do ronda i jak wrócę przez Mokrzyskę to pyknie ile ma pyknąć.
Więc pojechałem i kurcze mając plan działania w głowie leciało się lekutko i przyjemnie. W międzyczasie odpaliłem znów lampy. Spostrzegłem się, że właśnie zrobiłem swój pierwszy w życiu trening "od świtu do zachodu", a nawet dłuższy :) Brzesko już o tej porze puste. Dojechałem do obwodnicy i lecę według planu. Sporo miniętych rowerzystów, ludzie korzystają z super drogi zanim zostanie oddana samochodom.
Zrobiłem dwa przebiegi, kawałek do ronda i już widziałem, że plan był idealny. Ostatnie 4 kilometry do domu przeleciały błyskawicznie. Pod bramą lekko ponad 401km, czyli dość nieźle opracowałem plan na te ostatnie dwadzieścia kilka kilometrów :) ufff.
No i tak to było. Pobijam swój najdłuższy przejechany dystans, który do wczoraj wynosił 312km. Teraz jest to 401km. Jest to oczywiście też rekord solo. Pobijam też ilość przewyższeń. z 4000 podniosłem poprzeczkę na 5149m. Piękny dzień :)
Brak upału był ważny. Wypiłem ledwie ok. 5 litrów napojów a straciłem na wadze jedynie 2kg. Podczas wyrypy 262km w Lipcu straciłem prawie 5 kilo a wypiłem sporo więcej.
Trasa przejechana bez większych problemów i kryzysów. Malutki jeden w Bukowinie ale bez tragedii. Teraz wiem, że moja wymarzona trasa w Bieszczady to już nie abstrakcja :) Ale to będzie w przyszłym roku...
zdjęcia kiepskie i nie poustawiane zgodnie z opisem ;)
Trasa:
Pobudka o godzinie 3 nad ranem, zrobiłem szybkie espresso, zjadłem dwie kromki z nutellą i równo o 3:33 wyruszyłem z pod domu. Prognozy na tą dobę były niemal idealne: malutki wiatr, ciepło ale brak upału i lekkie zachmurzenie. Trochę w stylu kolegi xtnt bacznie obserwowałem temperaturę. Na starcie 14.8 stopni i mimo to pierwsze 3 kilometry były dość ciężkie bo było mi chłodnawo. Potem jednak się rozgrzałem i już do końca było super mimo tego, że nad ranem temperatura spadła do 10,2 stopnia. Strój letni + nogawki i rękawki dały jednak radę.
Ekwipunek na trasę skromny: dętka, minipompka, łatki, 3 imbusy, 2 żele, 1 batonik, 2 bidony napojów i bodaj 20zł...
Jazda w środku nocy to coś pięknego. Fajna atmosfera, pusto i spokojnie. Pierwszy samochód minąłem dopiero po 18km jazdy! W Porąbce nie mogłem sobie odmówić zrobienia pętli, choć chyba nikt tego nie zauważył :P W Łoniowej wjechałem w strefę silnego zamglenia. Dość szybko wszystko złapało wilgoć ale jakoś nie szczególnie mi to przeszkadzało. Mgły były ciekawym dodatkiem początkowej fazy jazdy.
Podjazd Łoniowa - Złota był wprost magiczny. Brak latarni i brak domów, jedynie droga pod górę i pola oraz lasy po bokach. Do tego wspomniana mgła. Nie mogłem odmówić sobie zatrzymania się i wyłączenia lamp. Cudowna sprawa - zupełna cisza i ciemność. Kawałek wyżej ponownie stop - tym razem bez mgły ale za to pooglądałem piękne, gwieździste niebo. Na horyzoncie pierwsze oznaki nadchodzącego dnia.
Kolejny piękny widok czekał na mnie przed zjazdem do Lipnicy Murowanej - cała dolina widziana z góry pokryta gęstą mgłą. Niezapomniany widok! W Lipnicy zrobiła się już szarówka. W Rajbrocie już na tyle jasno, że lampkę przełączyłem w mniej prądożerny tryb bo i tak drogę widziałem. Zaczął się poranny ruch - ludzie na przystankach, samochody i ja - świr na rowerze :)
Od Żegociny pierwszy poważniejszy test dnia - podjazd pod przełęcz Widomą w Rozdzielu. Szło jednak bardzo lekko i nawet końcowe metry z dwycyfrowym nachyleniem udało pokonać się dość bezboleśnie. Na górze na punkcie widokowym przerwa bo znów zamurowały mnie poranne widoki na okoliczne doliny i pagórki. Magia. Na wschodzie niebo już mocno pomarańczowe i kwestią minut było pojawienie się tam słońca. Nie czekałem jednak i pognałem w dół w kierunku Limanowej. Zjazd jak zawsze tragiczny - dziury, dziury i jeszcze raz dziury. Do tego wjechałem w podziwiane z góry mgły więc dziur nawet nie było za bardzo widać :D
Przed Limanową dość spory ruch, ale w miarę sprawnie przedarłem się przez centrum i wyleciałem na Kamienicę, odległą według znaku o 20km. Teraz czekała na mnie kolejna przełęcz - Przełęcz Ostra i kolejne kilometry podjazdu. Rześkie powietrze zrobiło jednak swoje i jechało się cudownie. Szybko znalazłem odpowiedni rytm co jest kluczowe przy długich podjazdach. Tym razem nie zrobiłem przerwy na szczycie ale przycisnąłem ostro na długim zjeździe do Kamienicy. Niemal 10 kilometrów w dół z prędkością średnią lekko ponad 50km/h, bajka. I dość wysokie miejsce na stravie nawet ;)
Od Kamienicy do Łącka było dość podobnie - też lekko z górki choć już nie tak szybko. Na horyzoncie coraz wyższe pagórki i znów fajne lokalne mgły okrywające szczyty owych górek. W Łącku wjazd na wojewódzką i 14km do Krościenka nad Dunajcem. Po drodze padła pierwsza setka dnia. W Krościenku dość spokojnie więc szybko opuściłem centrum i pojechałem na Nowy Targ. Po kilku raczej hopkowatych kilometrach w końcu mogłem opuścić średnio przyjemną drogę i skręciłem na Niedzicę. Znów czekało mnie sporo jazdy pod górę ale droga była niemal zupełnie pusta. Widoki zasłonięte przez mgły ale co jakiś czas zaczynało wychodzić słońce :)
Tatr niestety nie ujrzałem więc dzięki temu mogłem skupić się nie zjeździe do zapory w Sromowcach Wyżnych. Na rondzie w lewo, na Zakopane... Tu zaczęły się dla mnie nowe drogi. Najpierw minąłem zabudowania w Niedzicy i już po chwili jechałem bardzo przyjemną i klimatyczną drogą wśród łąk i pagórków. Dopiero tu ściągnąłem rękawki i nogawki. Dojechałem do miejscowości Łapsze Wyżne i musiałem sprawdzić mapę bo lekko się zagubiłem na jednym skrzyżowaniu :) Szybko jednak ruszyłem w dobrym kierunku.
Przez Łapszankę wiele kilometrów pod górę, po jakimś czasie już trochę zaczęło brakować i liczyłem, że zobaczę wypłaszczenie za którymś zakrętem. Zobaczyłem jednak z goła coś innego: znak uwaga stromy podjazd :D Super. Nie było go jednak dużo i jakoś wdrapałem się do góry. Powitał mnie całkiem fajny widok na Tatry, niestety w sporej części zasłonięte były chmurami. Pojechałem dalej, następnym celem na mapie była Bukowina Tatrzańska.
W Bukowinie już koniec obcowania sam na sam z otoczeniem, ludzi strasznie dużo, samochodów oczywiście też. Cóż. Na podjeździe wiele napisów w stylu "Allez Kwiato", "Full gas", "ccc gazu" :) Sam podjazd do Głodówki niesamowicie się dłużył, i jechałem go żenująco powoli. Można rzec, że tu miałem taki mini kryzys.
Zaczął się zjazd z Głodówki, na początku przyjemnie potem jednak niesamowicie się wkurzyłem bo drogowcy zrobili remont i posypali drogą miliardem złowrogich kamyczków. Masakra, płakałem razem z ramą ;) Według mnie to skandal, że zezwala się na takie remonty dróg, nikt nie patrzy na to, że kamyki niszczą ludziom karoserię samochodów, a nam rowery.
Pod znakiem Zakopane oczywiście przerwa i fota. Po to tu przyjechałem hehe. Zjazd do centrum Zakopanego był błędem. Miliard ludzi, kicz, discopolo, migające kolorowe reklamy i wszechobecny szpan. Nienawidzę takich rzeczy. Wiedziałem, że tak będzie ale mimo to wpakowałem się w sam środek tej tandety - na Krupówki. Cóż. Zdecydowanie najgorsza część doby to właśnie pobyt w samym Zakopanem. Droga jest celem :)
Wydostałem się stamtąd jak najszybciej się dało i poleciałem na Kościelisko. Minąłem hotel Mercure z pod którego jeszcze nie tak dawno ruszał wyścig Tatra Road Race. Wspomnienia wróciły, zresztą czekało mnie kilkanaście kilometrów po trasie owego wyścigu. W Kościelisku przerwa w sklepie bo już zaczęło brakować paliwa. Ruszyłem dalej i po chwili podjazd pod Gubałówkę :) Niemal 2 kilometry przy 10% nachylenia średniego. Dało w kość. Na zjeździe strach w oczach i zaciśnięte klamki. Dziury straszne i kurcze niesamowite jest to, że leciałem po tym ledwo 30 na godzinę, a miesiąc temu ponad 70 i jeszcze dokręcałem. Takie rzeczy robią z człowiekiem wyścigi ;)
Zjechałem sobie emocjonującym zjazdem przez Słodyczki i musiałem znów targać na ponad 1000m nad poziomem morza do Zębu. Tam jednak nagroda i kilka długich kilometrów zjazdu aż do miejscowości Szaflary. No w pewnym uproszeniu bo jakieś tam hopki po drodze były jeszcze.
Przeciąłem Zakopiankę i bokami pojechałem na Ostrowsko. Fajny objazd, można ominąć sporo kilometrów zakopianki i centrum Nowego Targu. A droga jest dobra i ma nawet fajne widoki. Kilka kilometrów wojewódzkiej na Nowy Sącz ale oczywiście w Harklowej zjazd w lewo i koleeejny podjazd - Przełęcz Knurowska. Kultowa. Tempo takie sobie, jak na 200km chyba niezłe. Na górze dłuższa przerwa żeby pojeść spokojnie żelki :)
Zjazd przez Ochotnicę, w połowie sklep i znów zawitałem do Łącka. Tym razem jednak miałem nie 90, a 250km na liczniku. Trzeba było pomęczyć do Kamienicy pod górę, a chwilę potem już porządnie walczyć z podjazdem pod Ostrą. Oj ciągnął się ten podjazd, ciągnął... Przed szczytem dorzuciłem do pieca bo skręciłem w lewo na Przełęcz Słopnicką. Nogi zmęczone i pieką? Bum, masz 17% zobaczysz co to piekące nogi ;) Ale wdrapałem się. Nawet jestem skłonny stwierdzić, że lepiej jechało mi się po dwycyfrowych nachyleniach niż po tych jednocyfrowych.
Zjechałem sobie do Zamieścia i skorzystałem ze zjazdu krajówką do miejscowości Młynne. Całkiem niezły zjazd. Potem odbiłem na Laskową i pojechałem całkiem nową jeszcze zamkniętą drogą w kierunku centrum. W centrum szybka cola i lecę na Łososinę Dolną. Postanowiłem mimo wszystko ominąć Sechną hehe, co za dużo górek to nie zdrowo.
Przemęczyłem przez te wszystkie Kąty i Iwkowe i zjechałem serpentynami do Tymowej. Tam znów sklep i ruszam bokiem w kierunku Lewniowej. Już wtedy zacząłem kombinować, gdzie dokręcić do 400. Bo trasa przewidywała jakieś 340km a dokręcać miałem w razie dobrego samopoczucia. Samopoczucie było całkiem dobre więc trzeba było to wykorzystać. Przyjechałem więc do Porąbki, w której zrobiłem ze 3 pętle i zatrzymałem się też w sklepie. Potem poleciałem do Biadolin, tam zrobiłem kawałek wzdłuż torów po czym... wróciłem do Porąbki na kolejną pętle. Kilometry ciągnęły się na tym etapie nieprawdopodobnie. Psychika zaczęła siadać bo wydawało się, że jadę i jadę, a tu ledwie ubyło 3km do celu. Ciężko. Pomogło dopiero szczegółowe opracowanie działania. Ja to jednak potrzebuje mieć plan i wtedy leci. Udało się obliczyć, że aby domknąć 400 muszę śmignąć do Brzeska, tam zrobić dwa pełne przebiegi po obwodnicy Mokrzysk, potem kawałek do ronda i jak wrócę przez Mokrzyskę to pyknie ile ma pyknąć.
Więc pojechałem i kurcze mając plan działania w głowie leciało się lekutko i przyjemnie. W międzyczasie odpaliłem znów lampy. Spostrzegłem się, że właśnie zrobiłem swój pierwszy w życiu trening "od świtu do zachodu", a nawet dłuższy :) Brzesko już o tej porze puste. Dojechałem do obwodnicy i lecę według planu. Sporo miniętych rowerzystów, ludzie korzystają z super drogi zanim zostanie oddana samochodom.
Zrobiłem dwa przebiegi, kawałek do ronda i już widziałem, że plan był idealny. Ostatnie 4 kilometry do domu przeleciały błyskawicznie. Pod bramą lekko ponad 401km, czyli dość nieźle opracowałem plan na te ostatnie dwadzieścia kilka kilometrów :) ufff.
No i tak to było. Pobijam swój najdłuższy przejechany dystans, który do wczoraj wynosił 312km. Teraz jest to 401km. Jest to oczywiście też rekord solo. Pobijam też ilość przewyższeń. z 4000 podniosłem poprzeczkę na 5149m. Piękny dzień :)
Brak upału był ważny. Wypiłem ledwie ok. 5 litrów napojów a straciłem na wadze jedynie 2kg. Podczas wyrypy 262km w Lipcu straciłem prawie 5 kilo a wypiłem sporo więcej.
Trasa przejechana bez większych problemów i kryzysów. Malutki jeden w Bukowinie ale bez tragedii. Teraz wiem, że moja wymarzona trasa w Bieszczady to już nie abstrakcja :) Ale to będzie w przyszłym roku...
zdjęcia kiepskie i nie poustawiane zgodnie z opisem ;)
Trasa:
- DST 401.40km
- Czas 15:19
- VAVG 26.21km/h
- VMAX 78.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 5149m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Kategoria Szosa
173. Klasyk
Powrót dość ciepłej pogody ale za to nie było powrotu pogody bezwietrznej. Dziś klasyka: do Porąbki.
Tam rozegrane zostały dwie lotne premie. 20km przed metą peleton skasował ucieczkę i na metę wpadła cała grupa. Mimo dużej prędkości i ostrego zakrętu 250m przed metą obyło się bez kraksy. Etap rozstrzygnęli pomiędzy sobą sprinterzy, a najlepszy okazał się niezawodny Mark Cavendish. Piotrkol zakończył etap w peletonie bez straty czasowej.
:P Chyba zacznę robić wpisy w stylu relacji z wyścigów. Ciekawie się wymyśla rzeczy :D
Tam rozegrane zostały dwie lotne premie. 20km przed metą peleton skasował ucieczkę i na metę wpadła cała grupa. Mimo dużej prędkości i ostrego zakrętu 250m przed metą obyło się bez kraksy. Etap rozstrzygnęli pomiędzy sobą sprinterzy, a najlepszy okazał się niezawodny Mark Cavendish. Piotrkol zakończył etap w peletonie bez straty czasowej.
:P Chyba zacznę robić wpisy w stylu relacji z wyścigów. Ciekawie się wymyśla rzeczy :D
- DST 39.70km
- Czas 01:26
- VAVG 27.70km/h
- VMAX 63.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 277m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 sierpnia 2015
Kategoria Szosa
172. Auta na tory
Dziś trochę dorzuciłem płaskiego po Borku, a potem rzadko zwiedzanymi drogami przez Porębę. Na Bocheńcu jadę spokojnie do góry, wyprzedza mnie motor mający na liczniku pewnie ze 150km/h. Zaraz zanim jakiś zjebany debil na numerach KT wyprzedził mnie nawet nie na żyletkę bo żyletki by pomiędzy jego zjebanym autem, a mną nie wcisnął. Gonił chyba ten motocykl bo miał z 90-100km/h. Modliłem się wręcz o to żeby stał gdzieś na górze i żebym mógł go zapierdolić gołymi rękami. Niestety nie było go. Gdybym miał taką moc to bez mrugnięcia okiem rozkurwiłbym wszystkie samochody na świecie. Do niczego nie przydatne gówna.
- DST 63.60km
- Czas 02:16
- VAVG 28.06km/h
- VMAX 77.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 687m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 sierpnia 2015
Kategoria Szosa
171. Coś tam
Coś. No właśnie. Powoli kończą mi się pomysły co pisać w blogu skoro 90% jazd jest po tych samych drogach :) Podczas jazdy zupełnie mi to nie przeszkadza ale problem się robi jak robię wpis. A jak robię go po dniu czy dwóch to w ogóle ciężko sobie przypomnieć co się działo podczas jazdy. Więcej mógłbym napisać o tym co było po powrocie: rower poszedł na stojak bo pykło mu znowu 1000km więc podmieniłem łańcuch i przy okazji wyczyściłem resztę napędu. Podregulowałem też przerzutki (w sensie przekręciłem baryłki o 2 obroty bo się linki wyciągnęły). Całkiem nieźle biorąc pod uwagę, że jeżdżę na osprzęcie 11-rzędowym zwanym też "Nie warto, bardzo słaba jakość, koszmar w regulacji, wszystko się psuje, zużywa się po miesiącu i jest koszmarem w eksploatacji, a łańcuchy strzelają co 120km i w ogóle daj sobie spokój". 7000km i jedyne co przy nim musiałem robić to obrócić baryłkę o 2 obroty. Koszmar w eksploatacji...
A z trasy to przypomina się to, że wjechałem znów "nowym" podjazdem na Godów, a potem nim zjechałem. I to było spoko bo zjazd jest całkiem techniczny oraz szybki :)
A zdjęcie robione na nowej obwodnicy Mokrzysk. Mam nadzieję, że nigdy jej nie otworzą dla ruchu samochodów :P
A z trasy to przypomina się to, że wjechałem znów "nowym" podjazdem na Godów, a potem nim zjechałem. I to było spoko bo zjazd jest całkiem techniczny oraz szybki :)
A zdjęcie robione na nowej obwodnicy Mokrzysk. Mam nadzieję, że nigdy jej nie otworzą dla ruchu samochodów :P
- DST 52.30km
- Czas 01:56
- VAVG 27.05km/h
- VMAX 81.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 517m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 sierpnia 2015
Kategoria Szosa
170b. dojazd, przyjazd
Dojazd do Tarnowa bokami czyli serwisówkami. Na Moście w Ostrowie jakiś kretyn mnie strąbił. Nie miał racji bo w tamtym miejscu nie ma ścieżki rowerowej więc niech się schowa. Ścieżką i tak nie jechałem bo tego nie można nazwać nawet ścieżką dla rowerów, zresztą o czym my w ogóle mówimy...
Krótka przerwa przy wiadukcie koło stadionu i pojechałem objazdem. Potem kawałek obwodnicą, zjazd i kilka minut przerwy przed kąskiem głównym dnia o którym w oddzielnym wpisie.
Po wszystkim przyjazd do domu z Bochni. Również bokami czyli przez Krzeczów i Rzezawę w której kładką nowy asfalt, spoko.
Krótka przerwa przy wiadukcie koło stadionu i pojechałem objazdem. Potem kawałek obwodnicą, zjazd i kilka minut przerwy przed kąskiem głównym dnia o którym w oddzielnym wpisie.
Po wszystkim przyjazd do domu z Bochni. Również bokami czyli przez Krzeczów i Rzezawę w której kładką nowy asfalt, spoko.
- DST 51.60km
- Czas 01:55
- VAVG 26.92km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 240m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
170. A może tak czasówka z wiatrem?
Tak mi się wymyśliło wczoraj po walce z wiatrem, że można by się zabawić bo stara czwórka leci prawie prosto jak w mordę strzelił akurat tak jak wieje od kilku dni wiatr. Wieczorem wbijam na Stravę - Dawid pomyślał podobnie i śmignął sobie do Krakowa robiąc fajne prędkości przy okazji. Tak więc przygotowałem rzeczy i do spania.
Pobudka i pierwsze co to widzę, że nie wieje xD lol. Na szczęście zaczęło jak jadłem śniadanie. Pojechałem bokami tak jak pisałem w oddzielnym wpisie. Start w połowie obwodnicy Tarnowa. Od razu czuć, że to jest to: prędkość 45-50km/h spokojnie do utrzymania. Lecę sobie więc. Celem jest dotarcie do oddalonej o 40km Bochni w mniej niż godzinę. Martwią mnie ronda i światła ale zobaczymy jak to będzie w praniu. Obwodnica szybko się kończy i lecę już wylotówką z Tarnowa. Pierwsze światła luzik - zielone. Potem też spoko, choć przelatuje na żółtym, a następne wyłączone na szczęście. Przez mostem na Dunajcu jest z góry, wpada na licznik 75km/h. Jakiś Tir z przodu zwalnia bo radar więc go wyprzedzam z lewej strony :D W Mikołajowicach czerwone więc trzeba postać swoje... Szybko się zbieram i znów jest 45km/h. Dziś bez zwiedzania centrów miast czyli cały czas obwodnicami. Tą w Wojniczu lecę pierwszy raz na rowerze ale jest całkiem spoko. Potem kawałek wspinaczki za Wojniczem więc spadek prędkości do 33-37km/h. W Sufczynie na fuksie bo włącza się zielone tuż przed tym jak musiałbym zwalniać. Przez Dębno środkiem bo koleiny jak diabli ale lecę 50 więc spoko. Jadowniki spoko, w Brzesku lekko musiałem zwolnić ale bez zatrzymania. Na rondzie korek jak cholera ale rowerem można ładnie znaleźć luki i je wykorzystać ;) Znów kawałek podjazdu, jajowate rondo i ostatnia prosta do Bochni :P W Rzezawie wita mnie czerwone światło ale samochodów w zasięgu wzroku nie ma więc udaje, że nie zauważyłem i lecę dalej. Do Bochni wjeżdżam mając czas coś koło 56 minut więc kręcę dalej żeby rekord godzinny jakoś fajnie wyglądał. Wylatuje na Zieloną. Mija równa godzina, a na liczniku 42.9km. Miło.
W sumie nawet fajnie bo nie wiało aż tak jak w ostatnich dniach - jadąc do domu udawało się trzymać te 28-30km/h, a niby było pod wiatr. Także nie jest źle :D
Pobudka i pierwsze co to widzę, że nie wieje xD lol. Na szczęście zaczęło jak jadłem śniadanie. Pojechałem bokami tak jak pisałem w oddzielnym wpisie. Start w połowie obwodnicy Tarnowa. Od razu czuć, że to jest to: prędkość 45-50km/h spokojnie do utrzymania. Lecę sobie więc. Celem jest dotarcie do oddalonej o 40km Bochni w mniej niż godzinę. Martwią mnie ronda i światła ale zobaczymy jak to będzie w praniu. Obwodnica szybko się kończy i lecę już wylotówką z Tarnowa. Pierwsze światła luzik - zielone. Potem też spoko, choć przelatuje na żółtym, a następne wyłączone na szczęście. Przez mostem na Dunajcu jest z góry, wpada na licznik 75km/h. Jakiś Tir z przodu zwalnia bo radar więc go wyprzedzam z lewej strony :D W Mikołajowicach czerwone więc trzeba postać swoje... Szybko się zbieram i znów jest 45km/h. Dziś bez zwiedzania centrów miast czyli cały czas obwodnicami. Tą w Wojniczu lecę pierwszy raz na rowerze ale jest całkiem spoko. Potem kawałek wspinaczki za Wojniczem więc spadek prędkości do 33-37km/h. W Sufczynie na fuksie bo włącza się zielone tuż przed tym jak musiałbym zwalniać. Przez Dębno środkiem bo koleiny jak diabli ale lecę 50 więc spoko. Jadowniki spoko, w Brzesku lekko musiałem zwolnić ale bez zatrzymania. Na rondzie korek jak cholera ale rowerem można ładnie znaleźć luki i je wykorzystać ;) Znów kawałek podjazdu, jajowate rondo i ostatnia prosta do Bochni :P W Rzezawie wita mnie czerwone światło ale samochodów w zasięgu wzroku nie ma więc udaje, że nie zauważyłem i lecę dalej. Do Bochni wjeżdżam mając czas coś koło 56 minut więc kręcę dalej żeby rekord godzinny jakoś fajnie wyglądał. Wylatuje na Zieloną. Mija równa godzina, a na liczniku 42.9km. Miło.
W sumie nawet fajnie bo nie wiało aż tak jak w ostatnich dniach - jadąc do domu udawało się trzymać te 28-30km/h, a niby było pod wiatr. Także nie jest źle :D
- DST 42.90km
- Czas 01:00
- VAVG 42.90km/h
- VMAX 75.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 198m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 20 sierpnia 2015
Kategoria Szosa
169. Wiatr wygrał
Huragan. Nie dało się normalnie jechać. Do tego wiało z 3 kierunków chyba :P Mocny akcent na podjeździe na Godów od Łysej Góry i znacznie poprawiłem swój czas. Na zjeździe zawiało w plecy i uzyskałem aż 86,5 km/h. Potem powrót do zamulania w tempie 23 km/h. Było mi z tym jednak dobrze.
- DST 48.60km
- Czas 02:01
- VAVG 24.10km/h
- VMAX 86.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 483m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 sierpnia 2015
Kategoria Szosa
168. Nowy podjazd
Dostałem info o nowym sposobie wjechania na Godów :) Byłem przekonany, że tam nie ma asfaltu ale okazuje się, że jest. Podjazd świetny wśród sadów. Na wiosnę będzie tam pięknie...
- DST 46.60km
- Czas 01:36
- VAVG 29.12km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 431m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
166. O wschodzie słońca
Pobudka wyjątkowo już o 4:45 rano żeby wyprawić gości w drogę. Jak już poszli to szkoda było wracać spać bo byłem rozbudzony więc szybka decyzja, że idę trochę pokręcić. Wyjazd tuż po godzinie 6. Kapitalna sprawa. Rześko, spokojnie, i bardzo fajne światło. Jechało się super przyjemnie. Zrobiłem sobie lekko ponad godzinkę i wróciłem. Oczywiście po chwili zasnąłem :P
- DST 37.20km
- Czas 01:14
- VAVG 30.16km/h
- VMAX 78.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 340m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze