Wpisy archiwalne w kategorii
>1000m
Dystans całkowity: | 11196.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 427:09 |
Średnia prędkość: | 26.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 144042 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 168 (82 %) |
Suma kalorii: | 36084 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 130.19 km i 4h 58m |
Więcej statystyk |
Jedziemy dalej. powtórka z wczoraj!
W życiu bym nie przypuszczał, że dziś przejadę tyle samo co wczoraj. Jednak Szymek z Grześkiem zaproponowali jazdę i jakoś nie potrafiłem sobie odpuścić :) Co do wyjazdu to byłem pełen obaw bo dzień wcześniej ostre ściganie zaliczyłem, a i dziś jakieś górki się miały pojawić. Ale pojechałem.
Znów się nadziwić nie mogłem, że traciłem do kolegów na płaskim, nawet w pewnym momencie na kole nie potrafiłem usiedzieć, ale na podjazdach już tak nie traciłem. Z Grześkiem jechałem równo i tylko Szymek pruł do przodu ;>
W Czchowie lekko popadało ale później w wcześniej pogoda była dobra. Może trochę duszno, ale słonecznie. A, no i trochę jednak wiało momentami. Przyszło mi poznać kawałek nowych tras i podjazdów ale większa część trasy była mi znana.
Ogólnie było bardzo przyjemnie, choć łatwo nie specjalnie. Cieszę sie jednak, że pojechałem :>
hah i ponad 1000m przewyższenia wyszło. Jestem szalony ;P
Mapa
Znów się nadziwić nie mogłem, że traciłem do kolegów na płaskim, nawet w pewnym momencie na kole nie potrafiłem usiedzieć, ale na podjazdach już tak nie traciłem. Z Grześkiem jechałem równo i tylko Szymek pruł do przodu ;>
W Czchowie lekko popadało ale później w wcześniej pogoda była dobra. Może trochę duszno, ale słonecznie. A, no i trochę jednak wiało momentami. Przyszło mi poznać kawałek nowych tras i podjazdów ale większa część trasy była mi znana.
Ogólnie było bardzo przyjemnie, choć łatwo nie specjalnie. Cieszę sie jednak, że pojechałem :>
hah i ponad 1000m przewyższenia wyszło. Jestem szalony ;P
Mapa
- DST 110.00km
- Czas 04:10
- VAVG 26.40km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 182 ( 89%)
- HRavg 154 ( 75%)
- Kalorie 3550kcal
- Podjazdy 1180m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Galicja Road Maraton
Pierwszy wyścig w życiu. Czekałem na ten start od ... dawna. Wreszcie nadszedł dzień startu poprzedzony pieczołowitym przygotowaniem sprzętu.
Na miejsce startu przyjechałem dość wcześnie bo lekko po 8 rano. Ruch był jeszcze nie wielki. Odebrałem sobie numer startowy + pakiet startowy i trzeba było przeczekać kupę czasu. W międzyczasie przygotowałem rower, siebie i obserwowałem z kim to przyjdzie mi się zmierzyć dziś. Na parkingu dość egzotyczne tablice rejestracyjne, można powiedzieć, że ludzie zjeżdżali z połowy Polski.
Dowiedziałem się, że startuje w grupie H o godz. 10:38, jako piąta grupa. 2 minuty za mną jechał Grzesiek więc było praktycznie jasne, że się z nim spotkam ;).
W końcu nadszedł czas startu. Obserwując odliczanie nie powiem, że lekkiego stres złapałem, choć bardziej była to ekscytacja :P. W końcu zegar pokazał 0 i ruszyliśmy. Grupa trafiła mi się ostra. Już przed startem obserwując kompanów jazdy zauważyłem, że łatwo to nie będzie. W pełni poważni, skupieni kolarze potwierdzili na starcie, że ogień pójdzie od startu. Tak też było. Koło trzymałem przez pierwsze 5km, ale jak kolesie pruli pod górę 45, a pulsometr pokazał 98% maxa to odpuściłem. Daleko bym nie zajechał. Oprócz mnie został jeszcze bodaj jeden gość, z którym jechałem pierwsze kilometry.
W Sobolowie pierwszy większy podjazd. Ja pojechałem sobie spokojniutko, a efektem tego było to, że grupa startująca po nas dopadła nas pod sam koniec podjazdu. Udało się utworzyć niewielki peletonik z kolarzy, którzy poodpadali i tak sobie jechaliśmy w miarę spokojnie. Zauważyłem dziś co bardzo mnie zdziwiło, że byłem dość szybki na podjazdach. Brzmi to jak żart ale sporo odrabiałem do większości ludzi właśnie na podjazdach. Nawet udało mi się lekko uciec choć nie było to moim zamiarem.
W Nieszkowicach dopadł mnie Grzesiek i pociągnąłem z nim kawałek choć po chwili zwolniliśmy żeby zaczekać na kilka osób z tyłu. Po chwili jechaliśmy już w kilku. Na kolejnym sporym podjeździe Grzesiek uciekł do przodu, a ja zostałem z większością swojej grupki. Taki stan rzeczy utrzymał się do jednego z najtrudniejszych podjazdów dnia.
Pojawiła się zza zakrętu ona: długa na 500m ściana, która poniżej 20% nie zeszła (u kolego pokazało miejscami 27%). Od grupki usłyszałem ogólne: "O kur**" :D oraz "Chyba ich poje***o" :P. Najgorszy był fakt, że droga była w kiepskim stanie, do tego wąska, mokra i pełno syfu (kamyczki, piach). Idąc śladem grupy zszedłem więc z roweru i z trudnościami (!) wszedłem z buta do góry. cóż...
Na następnych kilometrach sytuacja zmieniła się o tyle, że jechałem w trochę mniejszej grupie i tak dojechaliśmy do pierwszego bufetu. Szybko się napiłem, chwyciłem banana i i tak się okazało, że grupa mi spierniczyła ;>. Goniłem więc i znów zauważyłem, że po płaskim tracę, a na podjazdach zyskuje. Crazy. W końcu zbliżyłem się dość znacznie i postanowiłem dołączyć na zjeździe. Zjazd był fajny bo dobrej jakości i prosta droga. Dokręciłem ostro przy okazji bijąc rekord prędkości (80km/h :D) i złapałem grupę :).
Później zrobiło się trochę bardziej płasko i tu już nie pamiętam skąd nagle jechaliśmy w siedmiu w tym z jedną zawodniczką :>. Wzdłuż rzeki było przyjemnie i miło i dość szybko ale po chwili odbiliśmy w lewo na danie główne tego dnia: Krosną. Mój Boże masakra :). Na początek pionowa ściana ale krótka więc wjechaliśmy ją bez problemów. Zakręt, drugi zakręt i kolejna ściana, już trochę dłuższa. Koledzy zostali w tyle (:O), zostałem ja i przedemną dwóch. Za chwilę patrzę goście z tyłu pozchodzili z rowerów, jeden przede mną też, a ja prułem (7km/h) dalej. Za tą ścianą czekała kolejna, i potem jeszcze jedna. W końcu mijam gościa na poboczu i mówi: "już prawie koniec, jeszcze 100m". Myślę sobie fajnie, najwyższa pora. Ale skręcam w lewo i co widzę? Kilka kolejnych, trochę co prawda lższejszych ścianek :O. Zaczęły mnie łapać skurcze ale pomyślałem, że kurcze głupio by było tego nie podjechać będąc tak daleko. Więc kręciłem dalej, metr za metrem. Skurcze coraz bardziej chwytały, na placu boju byłem ja i koleś przedemną, reszta z grupy została daleko w tyle. W końcu upragniony szczyt i drugi bufet :D
Postałem kilka minut, wypiłem kilka kubków, oblałem się wodą, porozciągałem nogi i ruszyłem razem z jakąś kolarką w dół. Jazda w dół chyba gorsza od podjazdu. Wysoka trawa, nic nie widać, zakręty, żwirek na drodze. Dla bezpieczeństwa więc powolutku z zaciśniętymi klamkami. Udało się.
Ani się obejrzałem i byłem już w znanych mi terenach. Tu też złapał mnie krzyzs. Jechałem sam, zrobił się podjazd w Iwkokej i strasznie opornie mi szło. Na szczęście udało się podjechać i byłem już na serpentynach w Tymowej. Z Tymowej wciąż sam, zresztą już sam do końca pojechałem dalej na Lipnicę. Przedemną jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy przed Lipnicą dość ostry ale krótki. uff. Potem w Lipnicy odbiłem w prawo na Wiśnicz i tam już ostatni większy, ale dość długi i co gorsza nie chciał się skończyć :D. Te kilometry od Tymowej to istna męczarnia, stopy bolały, skurcze na każdej górce łapały, ale było już naprawdę blisko do mety.
W końcu upragniony Nowy Wiśnicz, jeszcze tylko przez miasto i już byłem na ostaniej górce prowadzącej do mety. Triumfalnie przejechałem kreskę i było po zawodach ;).
Świetna sprawa. Pierwszy mój raz na wyścigu, można się było poczuć jak zawodowiec, od przyjazdu na start i przygotowania roweru po sam wyścig i metę. Dowiedziełem się, że przyjechałem 98. w kategorii open i dopiero 16 w kat. H, ale tak jak mówiłem jak wycinaki na począteku poszili to już ich więcej nie miałem okazji widzieć. Jestem super zadowolony. Udało się podjechać najtrudniejszy podjazd, pobiłem Vmax oraz ilość przewyższeń. Wspomnienia pozostaną na długo :)
Korzystając pozdrawiam też koleżankę Aniutę, którą miałem okazję poznać osobiście :)
Michał Kwiatkowski tryb ON ;P (zdj. Tomasz Głód)
-galicja-2013/#/z11/49.82092,20.42118/osm
Na miejsce startu przyjechałem dość wcześnie bo lekko po 8 rano. Ruch był jeszcze nie wielki. Odebrałem sobie numer startowy + pakiet startowy i trzeba było przeczekać kupę czasu. W międzyczasie przygotowałem rower, siebie i obserwowałem z kim to przyjdzie mi się zmierzyć dziś. Na parkingu dość egzotyczne tablice rejestracyjne, można powiedzieć, że ludzie zjeżdżali z połowy Polski.
Dowiedziałem się, że startuje w grupie H o godz. 10:38, jako piąta grupa. 2 minuty za mną jechał Grzesiek więc było praktycznie jasne, że się z nim spotkam ;).
W końcu nadszedł czas startu. Obserwując odliczanie nie powiem, że lekkiego stres złapałem, choć bardziej była to ekscytacja :P. W końcu zegar pokazał 0 i ruszyliśmy. Grupa trafiła mi się ostra. Już przed startem obserwując kompanów jazdy zauważyłem, że łatwo to nie będzie. W pełni poważni, skupieni kolarze potwierdzili na starcie, że ogień pójdzie od startu. Tak też było. Koło trzymałem przez pierwsze 5km, ale jak kolesie pruli pod górę 45, a pulsometr pokazał 98% maxa to odpuściłem. Daleko bym nie zajechał. Oprócz mnie został jeszcze bodaj jeden gość, z którym jechałem pierwsze kilometry.
W Sobolowie pierwszy większy podjazd. Ja pojechałem sobie spokojniutko, a efektem tego było to, że grupa startująca po nas dopadła nas pod sam koniec podjazdu. Udało się utworzyć niewielki peletonik z kolarzy, którzy poodpadali i tak sobie jechaliśmy w miarę spokojnie. Zauważyłem dziś co bardzo mnie zdziwiło, że byłem dość szybki na podjazdach. Brzmi to jak żart ale sporo odrabiałem do większości ludzi właśnie na podjazdach. Nawet udało mi się lekko uciec choć nie było to moim zamiarem.
W Nieszkowicach dopadł mnie Grzesiek i pociągnąłem z nim kawałek choć po chwili zwolniliśmy żeby zaczekać na kilka osób z tyłu. Po chwili jechaliśmy już w kilku. Na kolejnym sporym podjeździe Grzesiek uciekł do przodu, a ja zostałem z większością swojej grupki. Taki stan rzeczy utrzymał się do jednego z najtrudniejszych podjazdów dnia.
Pojawiła się zza zakrętu ona: długa na 500m ściana, która poniżej 20% nie zeszła (u kolego pokazało miejscami 27%). Od grupki usłyszałem ogólne: "O kur**" :D oraz "Chyba ich poje***o" :P. Najgorszy był fakt, że droga była w kiepskim stanie, do tego wąska, mokra i pełno syfu (kamyczki, piach). Idąc śladem grupy zszedłem więc z roweru i z trudnościami (!) wszedłem z buta do góry. cóż...
Na następnych kilometrach sytuacja zmieniła się o tyle, że jechałem w trochę mniejszej grupie i tak dojechaliśmy do pierwszego bufetu. Szybko się napiłem, chwyciłem banana i i tak się okazało, że grupa mi spierniczyła ;>. Goniłem więc i znów zauważyłem, że po płaskim tracę, a na podjazdach zyskuje. Crazy. W końcu zbliżyłem się dość znacznie i postanowiłem dołączyć na zjeździe. Zjazd był fajny bo dobrej jakości i prosta droga. Dokręciłem ostro przy okazji bijąc rekord prędkości (80km/h :D) i złapałem grupę :).
Później zrobiło się trochę bardziej płasko i tu już nie pamiętam skąd nagle jechaliśmy w siedmiu w tym z jedną zawodniczką :>. Wzdłuż rzeki było przyjemnie i miło i dość szybko ale po chwili odbiliśmy w lewo na danie główne tego dnia: Krosną. Mój Boże masakra :). Na początek pionowa ściana ale krótka więc wjechaliśmy ją bez problemów. Zakręt, drugi zakręt i kolejna ściana, już trochę dłuższa. Koledzy zostali w tyle (:O), zostałem ja i przedemną dwóch. Za chwilę patrzę goście z tyłu pozchodzili z rowerów, jeden przede mną też, a ja prułem (7km/h) dalej. Za tą ścianą czekała kolejna, i potem jeszcze jedna. W końcu mijam gościa na poboczu i mówi: "już prawie koniec, jeszcze 100m". Myślę sobie fajnie, najwyższa pora. Ale skręcam w lewo i co widzę? Kilka kolejnych, trochę co prawda lższejszych ścianek :O. Zaczęły mnie łapać skurcze ale pomyślałem, że kurcze głupio by było tego nie podjechać będąc tak daleko. Więc kręciłem dalej, metr za metrem. Skurcze coraz bardziej chwytały, na placu boju byłem ja i koleś przedemną, reszta z grupy została daleko w tyle. W końcu upragniony szczyt i drugi bufet :D
Postałem kilka minut, wypiłem kilka kubków, oblałem się wodą, porozciągałem nogi i ruszyłem razem z jakąś kolarką w dół. Jazda w dół chyba gorsza od podjazdu. Wysoka trawa, nic nie widać, zakręty, żwirek na drodze. Dla bezpieczeństwa więc powolutku z zaciśniętymi klamkami. Udało się.
Ani się obejrzałem i byłem już w znanych mi terenach. Tu też złapał mnie krzyzs. Jechałem sam, zrobił się podjazd w Iwkokej i strasznie opornie mi szło. Na szczęście udało się podjechać i byłem już na serpentynach w Tymowej. Z Tymowej wciąż sam, zresztą już sam do końca pojechałem dalej na Lipnicę. Przedemną jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy przed Lipnicą dość ostry ale krótki. uff. Potem w Lipnicy odbiłem w prawo na Wiśnicz i tam już ostatni większy, ale dość długi i co gorsza nie chciał się skończyć :D. Te kilometry od Tymowej to istna męczarnia, stopy bolały, skurcze na każdej górce łapały, ale było już naprawdę blisko do mety.
W końcu upragniony Nowy Wiśnicz, jeszcze tylko przez miasto i już byłem na ostaniej górce prowadzącej do mety. Triumfalnie przejechałem kreskę i było po zawodach ;).
Świetna sprawa. Pierwszy mój raz na wyścigu, można się było poczuć jak zawodowiec, od przyjazdu na start i przygotowania roweru po sam wyścig i metę. Dowiedziełem się, że przyjechałem 98. w kategorii open i dopiero 16 w kat. H, ale tak jak mówiłem jak wycinaki na począteku poszili to już ich więcej nie miałem okazji widzieć. Jestem super zadowolony. Udało się podjechać najtrudniejszy podjazd, pobiłem Vmax oraz ilość przewyższeń. Wspomnienia pozostaną na długo :)
Korzystając pozdrawiam też koleżankę Aniutę, którą miałem okazję poznać osobiście :)
Michał Kwiatkowski tryb ON ;P (zdj. Tomasz Głód)
-galicja-2013/#/z11/49.82092,20.42118/osm
- DST 110.00km
- Czas 04:28
- VAVG 24.63km/h
- VMAX 80.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- HRmax 198 ( 97%)
- HRavg 165 ( 81%)
- Kalorie 4340kcal
- Podjazdy 2200m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Rekord! Sobotnie 181,5km
Kolejny z tych niesamowitych rowerowo dni. W Piątek zgadałem się z Szymonem na jazdę jeśli zapowiadany deszcz się nie sprawdzi. Sobotni ranek powitał mnie słońcem i zdecydowaliśmy, że jedziemy. Wyjechałem koło 11:35 i przed południem byłem w Brzesku, gdzie się spotkaliśmy i rozpoczęliśmy jazdę. Na początek pod wiatr pojechaliśmy krajową 75'ką w kierunku Jurkowa ale odbiliśmy sporo wcześniej na Gosprzydową. Spokojna jazda w pierwszych małych hopkach.
Po kilkunastu minutach zawitaliśmy do Lipnicy Murowanej (Znanej z corocznego konkursy palm) i tam skręciliśmy w lewo w kierunku Rajbrotu. Po dalszych kilometrach pierwszy poważny podjazd: Rozdziele. Podjazd zaliczyliśmy i z góry mogliśmy obejrzeć bardzo ładne widoczki. Było stamtąd widać między innymi stację narciarską w Laskowej, do której swego czasu bardzo wiele razy przyjeżdżałem. Stare dzieje. Po chwili wytchnienie na zjeździe w dół, i po kilku chwilach po płaskim zawitaliśmy w Limanowej.
Za Limanową czekał na nas najdłuższy podjazd dnia. Około 7 km porządnego podjazdu po bardzo ciekawej drodze. Ciekawej, gdyż jest to niejako tor wyściwgowy/rajdowy. A więc były 'tarki' na zakrętach, spore barierki i stanowiska sędziów. Udało się dojechać na szczyt niecałą minutę za Szymonem, więc nie jest źle ;>
Po podjeździe, bardzo miły dłuuugo zjazd, częściowo przez bardzo ładny 'wąwóz', bardzo mi się spodobało to miejsce. W dół dojechaliśmy aż do drogi głównej. Chwila na zakupy w sklepie i ruszyliśmy dalej w kierunku Starego Sącza. Przed skrętem na d. wojewódzką ujrzałem znak: w lewo N.Sącz, w prawo Nowy Targ. Jasny gwint całkiem blisko rowerem N. Targu byłem. Bardzo dziwne uczucie :P Główną drogą pojechałem sobie na kole Szymona, więc na luzie aż do S.Sącza. Z daleka zobaczyłem osławioną Przehybę, cholernie ciężki podjazd, który kiedyś spróbuje zdobyć. Ale jeszcze nie dziś i nie z taką formą :P. Po Starym wjechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie trafiliśmy na falę 'czerwonych świateł' ;P. Potem już nie wiele pamiętam bo mnie wszystko zaczęło boleć, picia zaczynało brakować i byłem głodny. Zapachy grilli zewsząd naprawdę nie pomagały.
Gdzieś w okolicy N.Gródka nad Dunajcem trochę polało, ale bez tragedii. Tak czy siak tradycji stało się za dośc, bo gdzie i kiedy bym nie jechał z Szymkiem na dłuższe jazdy to pada :)
Po Gródku i kilku wiochach kiepski asfalt w Paleśnicy, a potem dobry asfalt do Zakliczyna. Z Zakliczyna przjechaliśmy do Melsztyna i zjechaliśmy z głównej w kierunku Gwoźdźca, Łoniowej i Porąbki. Ból wszystkiego przeszedł, i dla odmiany już nic nie czułem :D. Po Porąbce dość szybko znalazłem się w Sterkowcu, gdzie pożegnałem Szymka i szybko podjechałem do Szczepanowa i do domu :). Na kresce ujrzałem piękną tęczę na niebie.
Świetna sprawa. Super trasa, ciekawe i ciężkie podjazdy, fajne towarzystwo i kosmiczy dystans. No czegóż chcieć więcej?
Do kolekcji wpadło też 10 nowych gmin, co daje mi już 41 zaliczonych ;)
Mapa
Mapka bikemap
Widok z miejsc. Rozdziele
Tu też:
Kościół w Limanowej bodaj:
Rynek w Limanowej:
Fajne widoki:
Stary Sącz
Tęcza na mecie
http://www.bikemap.net/pl/route/2132787-18052013-181km-o-d/
Po kilkunastu minutach zawitaliśmy do Lipnicy Murowanej (Znanej z corocznego konkursy palm) i tam skręciliśmy w lewo w kierunku Rajbrotu. Po dalszych kilometrach pierwszy poważny podjazd: Rozdziele. Podjazd zaliczyliśmy i z góry mogliśmy obejrzeć bardzo ładne widoczki. Było stamtąd widać między innymi stację narciarską w Laskowej, do której swego czasu bardzo wiele razy przyjeżdżałem. Stare dzieje. Po chwili wytchnienie na zjeździe w dół, i po kilku chwilach po płaskim zawitaliśmy w Limanowej.
Za Limanową czekał na nas najdłuższy podjazd dnia. Około 7 km porządnego podjazdu po bardzo ciekawej drodze. Ciekawej, gdyż jest to niejako tor wyściwgowy/rajdowy. A więc były 'tarki' na zakrętach, spore barierki i stanowiska sędziów. Udało się dojechać na szczyt niecałą minutę za Szymonem, więc nie jest źle ;>
Po podjeździe, bardzo miły dłuuugo zjazd, częściowo przez bardzo ładny 'wąwóz', bardzo mi się spodobało to miejsce. W dół dojechaliśmy aż do drogi głównej. Chwila na zakupy w sklepie i ruszyliśmy dalej w kierunku Starego Sącza. Przed skrętem na d. wojewódzką ujrzałem znak: w lewo N.Sącz, w prawo Nowy Targ. Jasny gwint całkiem blisko rowerem N. Targu byłem. Bardzo dziwne uczucie :P Główną drogą pojechałem sobie na kole Szymona, więc na luzie aż do S.Sącza. Z daleka zobaczyłem osławioną Przehybę, cholernie ciężki podjazd, który kiedyś spróbuje zdobyć. Ale jeszcze nie dziś i nie z taką formą :P. Po Starym wjechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie trafiliśmy na falę 'czerwonych świateł' ;P. Potem już nie wiele pamiętam bo mnie wszystko zaczęło boleć, picia zaczynało brakować i byłem głodny. Zapachy grilli zewsząd naprawdę nie pomagały.
Gdzieś w okolicy N.Gródka nad Dunajcem trochę polało, ale bez tragedii. Tak czy siak tradycji stało się za dośc, bo gdzie i kiedy bym nie jechał z Szymkiem na dłuższe jazdy to pada :)
Po Gródku i kilku wiochach kiepski asfalt w Paleśnicy, a potem dobry asfalt do Zakliczyna. Z Zakliczyna przjechaliśmy do Melsztyna i zjechaliśmy z głównej w kierunku Gwoźdźca, Łoniowej i Porąbki. Ból wszystkiego przeszedł, i dla odmiany już nic nie czułem :D. Po Porąbce dość szybko znalazłem się w Sterkowcu, gdzie pożegnałem Szymka i szybko podjechałem do Szczepanowa i do domu :). Na kresce ujrzałem piękną tęczę na niebie.
Świetna sprawa. Super trasa, ciekawe i ciężkie podjazdy, fajne towarzystwo i kosmiczy dystans. No czegóż chcieć więcej?
Do kolekcji wpadło też 10 nowych gmin, co daje mi już 41 zaliczonych ;)
Mapa
Mapka bikemap
Widok z miejsc. Rozdziele
Tu też:
Kościół w Limanowej bodaj:
Rynek w Limanowej:
Fajne widoki:
Stary Sącz
Tęcza na mecie
http://www.bikemap.net/pl/route/2132787-18052013-181km-o-d/
- DST 181.50km
- Czas 06:57
- VAVG 26.12km/h
- VMAX 62.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 192 ( 94%)
- HRavg 151 ( 74%)
- Kalorie 5500kcal
- Podjazdy 1600m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
rekordy!
Cóż za dzień. Wybrałem się z Szymonem na rower koło południa. Najpierw krajową czwórką pojechaliśmy do Tarnowa i na obwodnicy Tarnowa przeoczyliśmy zjazd. Dzięki temu wjechaliśmy do gminy Skrzyszów i mogę ją oficjalnie odhaczyć :).
Po zjeździe pojechaliśmy do Tuchowa, a stamtąd przez Lubinkę do Janowic. Następnie w Brzozowej ciężki, kręty podjazd ale udało się go podjechać z czego się cieszę niezmiernie :> i przez Polichty do Ciężkowic. Tam w prawo i pojechaliśmy do Jamnej, gdzie czekał nas kolejny trudny podjazd ale również tym razem przejechany mimo, że w nogach już 100km :). Po podjeździe karkołomny zjazd lasem, między dziurami, samochodami i kropiącym deszczem ;). Chwila grozy, gdy na samym końcu wyrzuciło mnie na zewnątrz na czołówkę z autem, ale udało się z tego wyjść.
Deszcz się rozpadał na dobre ale po kilkunastu minutach przeszedł. W Paleśnicy w lewo w kierunku Filipowic i Dunajca. Chcieliśmy pojechać na prom ale był akurat po drugiej stronie więc +6 km do mostu. Znów zaczęło padać i tym razem lało prawie do ostatnich metrów. Przez Czchów i Jurków główną drogą i w lewo na Złotą. Tu rozjechaliśmy się do domów, mnie czekał jeszcze podjazd do Biesiadek i potem już z górki i po płaskim do domu :)
Udało się pobić najdłuższą trasę o 20km i rekord wynosi teraz 153,7km, udało się również pobić rekord przewyższeń (1450m). Ponadto zaliczyłem kilka gmin do kolekcji (Tarnów, Skrzyszów, Ciężkowice, Pleśna, Gromnik, Tuchów).
No i widzę, że dystans miesięczny pobity: 1060km już :)
Podziękowania dla Szymona za jazdę, sam bym tyle nie przejechał, a i pogadać z kim było :) Mogę sobie życzyć więcej takich wyjazdów :)
#lat=49.884564849191&lng=20.842913798828&zoom=11&maptype=ts_terrain
Po zjeździe pojechaliśmy do Tuchowa, a stamtąd przez Lubinkę do Janowic. Następnie w Brzozowej ciężki, kręty podjazd ale udało się go podjechać z czego się cieszę niezmiernie :> i przez Polichty do Ciężkowic. Tam w prawo i pojechaliśmy do Jamnej, gdzie czekał nas kolejny trudny podjazd ale również tym razem przejechany mimo, że w nogach już 100km :). Po podjeździe karkołomny zjazd lasem, między dziurami, samochodami i kropiącym deszczem ;). Chwila grozy, gdy na samym końcu wyrzuciło mnie na zewnątrz na czołówkę z autem, ale udało się z tego wyjść.
Deszcz się rozpadał na dobre ale po kilkunastu minutach przeszedł. W Paleśnicy w lewo w kierunku Filipowic i Dunajca. Chcieliśmy pojechać na prom ale był akurat po drugiej stronie więc +6 km do mostu. Znów zaczęło padać i tym razem lało prawie do ostatnich metrów. Przez Czchów i Jurków główną drogą i w lewo na Złotą. Tu rozjechaliśmy się do domów, mnie czekał jeszcze podjazd do Biesiadek i potem już z górki i po płaskim do domu :)
Udało się pobić najdłuższą trasę o 20km i rekord wynosi teraz 153,7km, udało się również pobić rekord przewyższeń (1450m). Ponadto zaliczyłem kilka gmin do kolekcji (Tarnów, Skrzyszów, Ciężkowice, Pleśna, Gromnik, Tuchów).
No i widzę, że dystans miesięczny pobity: 1060km już :)
Podziękowania dla Szymona za jazdę, sam bym tyle nie przejechał, a i pogadać z kim było :) Mogę sobie życzyć więcej takich wyjazdów :)
#lat=49.884564849191&lng=20.842913798828&zoom=11&maptype=ts_terrain
- DST 153.70km
- Czas 05:49
- VAVG 26.42km/h
- VMAX 68.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1450m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
rekord przewyższeń, gleba, osa...
Wreszcie pojechałem bardziej na południowe tereny i górki :). Przed 10 wyjechałem w stronę Gwoźdzca i Melsztyna. Kawałek główną drogą i znalazłem się w Zakliczynie, gdzie zaliczyłem ... glebę. Rondo, stoję za golfem, droga się zwalnia koleś przede mną rusza, ja się wpinam, a ten po hamulcach ! :O Ja również żeby mu nie wjechać w tył i nie zdążyłem się wypiąć :/, obyło się bez zniszczeń czy kontuzji ale duma została urażona :P.
Zaraz potem zjechałem z głównej drogi i pojechałem wzdłuż Dunajca przez Stróże, Filipowice i Piaski Drużków. Niespodziewanie wyrósł przede mną spory podjazd, którego nie przewidziałem. Ścianka naprawdę stroma ale pokonałem ją i dostałem w zamiań bardzo fajny widok na Dunajec :), Niestety dalej droga się zamieniła z asfaltowej w kamienną czego nie przewidziałem i musiałem zjechać i wrócić do mostu.
Więc znów wylądowałem na głównej szosie ale zaraz skręciłem w lewo na kolejny most nad Dunajcem w miejscowości Witowice Dolne. Fajny nowy asfalt i szeroki tam :). Zaliczyłem Rożnów i wjechałem do nowo zdobytej gminy: Gródek Nad Dunajcem. Niestety do samego Gródka nie dojechałem. Wcześniej udało się włączyć w poczet gmin gminę Łososina :D, więc 2 nowe do kolekcji :].
W Łękach zjechałem z krajówki i pojechałem w stronę Iwkowej. Nagle przed sobą widzę coś i ostry ból w nodze, pizdła mnie osa :|, no cóż trochę popiekło i przeszło w zasadzie, ciekawe, że przyjąłem to ze stoickim spokojem zważając na fakt mojej fobii przed osami, szerszeniami i podobnym latającym ......
Troszkę na podjeździe do Iwkowej tempo spadło ale miałem już ponad 70 kilo na liczniku. Trochę wytchnienia i frajdy na serpentynach. Potem parę hopek w Gosprzydowej. Dojechałem do '75-tki i nią przez Gnojnik do Zawady Usz. gdzie zjechałem z niej. Przez górkę w Biesiadkach do Łoniowej i już spokojnie do domu.
Nieźle wyszło: ponad 100 km, pobita granica 5000 km w roku i rekordzik przewyższeń: 1320m (pomiar się wacha na różnych serwisach od 1100 do 1400).
Dziś jeszcze mnie czeka 20 km na działkę więc dystans dzienny wyjdzie zacny :D
#lat=49.850650150918&lng=20.68552&zoom=11&maptype=ts_terrain
Zaraz potem zjechałem z głównej drogi i pojechałem wzdłuż Dunajca przez Stróże, Filipowice i Piaski Drużków. Niespodziewanie wyrósł przede mną spory podjazd, którego nie przewidziałem. Ścianka naprawdę stroma ale pokonałem ją i dostałem w zamiań bardzo fajny widok na Dunajec :), Niestety dalej droga się zamieniła z asfaltowej w kamienną czego nie przewidziałem i musiałem zjechać i wrócić do mostu.
Więc znów wylądowałem na głównej szosie ale zaraz skręciłem w lewo na kolejny most nad Dunajcem w miejscowości Witowice Dolne. Fajny nowy asfalt i szeroki tam :). Zaliczyłem Rożnów i wjechałem do nowo zdobytej gminy: Gródek Nad Dunajcem. Niestety do samego Gródka nie dojechałem. Wcześniej udało się włączyć w poczet gmin gminę Łososina :D, więc 2 nowe do kolekcji :].
W Łękach zjechałem z krajówki i pojechałem w stronę Iwkowej. Nagle przed sobą widzę coś i ostry ból w nodze, pizdła mnie osa :|, no cóż trochę popiekło i przeszło w zasadzie, ciekawe, że przyjąłem to ze stoickim spokojem zważając na fakt mojej fobii przed osami, szerszeniami i podobnym latającym ......
Troszkę na podjeździe do Iwkowej tempo spadło ale miałem już ponad 70 kilo na liczniku. Trochę wytchnienia i frajdy na serpentynach. Potem parę hopek w Gosprzydowej. Dojechałem do '75-tki i nią przez Gnojnik do Zawady Usz. gdzie zjechałem z niej. Przez górkę w Biesiadkach do Łoniowej i już spokojnie do domu.
Nieźle wyszło: ponad 100 km, pobita granica 5000 km w roku i rekordzik przewyższeń: 1320m (pomiar się wacha na różnych serwisach od 1100 do 1400).
Dziś jeszcze mnie czeka 20 km na działkę więc dystans dzienny wyjdzie zacny :D
#lat=49.850650150918&lng=20.68552&zoom=11&maptype=ts_terrain
- DST 102.75km
- Czas 04:10
- VAVG 24.66km/h
- VMAX 69.10km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 1320m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Inauguracja Czerwca z dużego 'C'
1 Czerwca był deszczowy i nici z jazdy, za to dziś odrobiłem sobie to z nawiązką. Wybraliśmy się w czwórkę w rejony Lipnicy Murowanej pojeździć po górkach i trochę po trasie maratonu Galicji. Tempo spokojne więc nie przepadłem ;).
Wiedziałem, że gorzej będzie na podjazdach ale nie było ich znowu tak dużo. Pierwszy z nich gdzieś za Chronowem, a przed Lipnicą M. Ścianka praktycznie pionowa... Pierwszą część przejechałem ale po chwilowym wypłaszczeniu zostałem pokonany. Na dodatek zaliczyłem glebę, gdyż nie zdążyłem się wypiąc jak mnie odcięło:P. Resztę podjazdu z buta i nawet jakbym mógł to bym nie podjechał bo nie miałem pomysłu jak się wpiąć na takiej stromiźnie. Potem zjazd i nowy Vmax uzyskany :). 73 km/h ale przyznam że trochę się przestraszyłem i hamulce trochę działały.
Między Lipnicą a Muchówką odbiliśmy w lewo na Rajbrot, i tam bez większych górek. Zaczęło się ponownie w Wojakowej. Najpierw wybraliśmy złą drogę i na ściance znów nieoczekiwanie się musiałem zatrzymać ... iii gleba, tym razem do rowu :D.
Potem już dobra droga ale ciężżżki podjazd. Mniej stromy ale dłuższy niż ten pierwszy. Na szczęście udało się podjechać cały choć chłopaki musieli na mnie poczekać na szczycie :). Potem przez Drużków Pusty, Kąty i w lewo na Iwkową. Kolejny łagodny ale długi podjazd i szalone serpentyny za Iwkową. Aż mnie ciary przeszły po plecach jak w jednym z zakrętów spojrzałem na licznik: 55km/h :O.
Kawałek 75'ką i odbiliśmy na Lewniową i Biesiadki. Potem zjazd do Łoniowej, Doły i Porąbka. Chłopaki pojechali przez Bocheniec do siebie, a ja dokręciłem w Dębnie, Woli, Maszkienicach do setki :D. Ogólnie wyszło 106 km
Wiedziałem, że gorzej będzie na podjazdach ale nie było ich znowu tak dużo. Pierwszy z nich gdzieś za Chronowem, a przed Lipnicą M. Ścianka praktycznie pionowa... Pierwszą część przejechałem ale po chwilowym wypłaszczeniu zostałem pokonany. Na dodatek zaliczyłem glebę, gdyż nie zdążyłem się wypiąc jak mnie odcięło:P. Resztę podjazdu z buta i nawet jakbym mógł to bym nie podjechał bo nie miałem pomysłu jak się wpiąć na takiej stromiźnie. Potem zjazd i nowy Vmax uzyskany :). 73 km/h ale przyznam że trochę się przestraszyłem i hamulce trochę działały.
Między Lipnicą a Muchówką odbiliśmy w lewo na Rajbrot, i tam bez większych górek. Zaczęło się ponownie w Wojakowej. Najpierw wybraliśmy złą drogę i na ściance znów nieoczekiwanie się musiałem zatrzymać ... iii gleba, tym razem do rowu :D.
Potem już dobra droga ale ciężżżki podjazd. Mniej stromy ale dłuższy niż ten pierwszy. Na szczęście udało się podjechać cały choć chłopaki musieli na mnie poczekać na szczycie :). Potem przez Drużków Pusty, Kąty i w lewo na Iwkową. Kolejny łagodny ale długi podjazd i szalone serpentyny za Iwkową. Aż mnie ciary przeszły po plecach jak w jednym z zakrętów spojrzałem na licznik: 55km/h :O.
Kawałek 75'ką i odbiliśmy na Lewniową i Biesiadki. Potem zjazd do Łoniowej, Doły i Porąbka. Chłopaki pojechali przez Bocheniec do siebie, a ja dokręciłem w Dębnie, Woli, Maszkienicach do setki :D. Ogólnie wyszło 106 km
- DST 106.00km
- Czas 04:12
- VAVG 25.24km/h
- VMAX 73.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1000m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze