Wpisy archiwalne w kategorii
Peleton
Dystans całkowity: | 14832.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 546:28 |
Średnia prędkość: | 26.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 145469 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 194 (95 %) |
Suma kalorii: | 44624 kcal |
Liczba aktywności: | 156 |
Średnio na aktywność: | 95.08 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
Jesienna pętla
Piękny dzień, z serii złota polska jesień. Trzeba było to dobrze wykorzystać. Zgadałem się z Szymkiem na 100-120km :) Najpierw ruszyliśmy bokami na Bochnię, którą dość sprawnie udało się przejechać. Dalej pojechaliśmy fajną widokową drogą do Łapczycy, zjechaliśmy do krajówki, ale zaraz potem odbiliśmy z niej na mniej główną drogę. Zaczęły się różne hopki i podjazdy, a także kręte zjazdy, jak na przykład jeden w Grabinie. Tereny przez chwilę zupełnie dla mnie nowe, ale po niedługim czasie wyjechaliśmy w znanych już rejonach Łapanowa.
Za Łapanowem duży podjazd do Tarnawy, potem Stare i Nowe Rybie i w końcu szczyt w Pasierbcu. Stąd kapitalny zjazd do Łososiny, tutaj osiągnąłem dzisiejszego maksa wynoszącego 82,7km/h. W Laskowej przerwa w sklepie, i potem trochę płaskiego aż do Ujanowic.Tu skręciliśmy w bok, i zaczął się kolejny podjazd do Tęgoborza. W Tęgoborzu przecięliśmy krajówkę, i znów zaczęły się schody w rejonach jeziora Rożnowskiego. Nie było jednak na co narzekać, bo widoki fajne, pogoda kapitalna, a podjazdy to przecież sól kolarstwa ;) Zjechaliśmy do głównej w Łososinie Dolnej, ale już po kilku km zjechaliśmy na Witowice Górne. Przejechaliśmy fajną kładką do Tropia i zaczął się następny spory podjazd. Podjazd zakończył się szutrem ale postanowiliśmy kawałek nim pojechać. Zaliczyłem po drodze szlifa, na lecącej po skosie rynnie odwadniającej :P Na szczęście szkody niewielkie, jedynie wstydu sporo się najadłem :P
Z szutru zjechaliśmy w Piaskach Drużków i pojechaliśmy na Zakliczyn. Szybki przejazd z wiatrem przez centrum i nad Dunajcem i zmieniliśmy kierunek na Melsztyn. Przed nami był jeszcze jeden podjazd: do Gwoźdźca. Przed nim szybki sklep i udało się podjechać. Po zjeździe sporo dobrze znanego płaskiego, kilka razy nadaliśmy mocne tempo. Na koniec kawałek czwórką, Szymek pojechał na Brzesko, a ja skręciłem na Szczepanów. I tak oto wyszła bardzo fajna trasa.


Za Łapanowem duży podjazd do Tarnawy, potem Stare i Nowe Rybie i w końcu szczyt w Pasierbcu. Stąd kapitalny zjazd do Łososiny, tutaj osiągnąłem dzisiejszego maksa wynoszącego 82,7km/h. W Laskowej przerwa w sklepie, i potem trochę płaskiego aż do Ujanowic.Tu skręciliśmy w bok, i zaczął się kolejny podjazd do Tęgoborza. W Tęgoborzu przecięliśmy krajówkę, i znów zaczęły się schody w rejonach jeziora Rożnowskiego. Nie było jednak na co narzekać, bo widoki fajne, pogoda kapitalna, a podjazdy to przecież sól kolarstwa ;) Zjechaliśmy do głównej w Łososinie Dolnej, ale już po kilku km zjechaliśmy na Witowice Górne. Przejechaliśmy fajną kładką do Tropia i zaczął się następny spory podjazd. Podjazd zakończył się szutrem ale postanowiliśmy kawałek nim pojechać. Zaliczyłem po drodze szlifa, na lecącej po skosie rynnie odwadniającej :P Na szczęście szkody niewielkie, jedynie wstydu sporo się najadłem :P
Z szutru zjechaliśmy w Piaskach Drużków i pojechaliśmy na Zakliczyn. Szybki przejazd z wiatrem przez centrum i nad Dunajcem i zmieniliśmy kierunek na Melsztyn. Przed nami był jeszcze jeden podjazd: do Gwoźdźca. Przed nim szybki sklep i udało się podjechać. Po zjeździe sporo dobrze znanego płaskiego, kilka razy nadaliśmy mocne tempo. Na koniec kawałek czwórką, Szymek pojechał na Brzesko, a ja skręciłem na Szczepanów. I tak oto wyszła bardzo fajna trasa.



- DST 156.90km
- Czas 05:59
- VAVG 26.22km/h
- VMAX 82.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1846m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Buczyna i nowy Vmax
Kolejny bardzo rowerowy dzień. Odrabianie strat idzie wyśmienicie. Dziś jazda we trójkę. Start o 13, ruszyliśmy krajówką w kierunku Gnojnika. Celem miała być Jamna. W Uszwi skręcamy na boczne drogi i po chwili zmieniamy plany z Jamnej na Buczynę i tamtejszy super zjazd. Przejeżdżamy przez Złotą i kierujemy się na Czchów. Znów trzeba przejechać chwilę ruchliwą drogą krajową, ale po kilku kilometrach zjeżdżamy z niej na dobre.
Czeka nas za to kawał porządnego podjazdu z miejscowości Będzieszyna. 1.5km ze średnim nachyleniem 8%. Podjazd bardzo zmienny, kilka fragmentów lekkich ale kilka z dużą ilością procentów :) Po podjechaniu kierujemy się na dół, ale po chwili zatrzymujemy się i sprawdzamy mapę czy rzeczywiście dobrze się kierujemy. Korzystam z okazji i strzelam fotkę, bo widok piękny. Po sprawdzeniu, zawracamy i jedziemy w inną drogę. Zjeżdzamy do Iwkowej i kierujemy się na Rajbrot. Kilka kilometrów lekkiego podjazdu, ale na tyle lekkiego, że jedzie się dobrze. Atmosfera w naszej 'ucieczce' wesoła :) Do Rajbrotu na koniec mamy kawał dobrego zjazdu, przelatujemy przez centrum i wyłania się następy podjeździk :) Taki urok tych okolic. Płasko? A co to jest płasko?
Wylatujemy w Muchówce, gdzie jest kilkaset metrów dramatycznie złego asfaltu. Tym razem nie zwalniam ale przelatuje przez dziury. Od Muchówki jedziemy bokami i hopami do Zawady. Tam krótka przerwa w sklepie. Niedługo potem jeszcze kawałem podjazdu i przed sobą mamy zjazd w Buczynie. Co w nim takiego ciekawego? 800m i -10% po dość prostej drodze, o dobrym asfalcie, minimalnym ruchu, świetnej widoczności i fajnej przeciw-górce na końcu. Rozkręcam ile 13'tka pozwala, przyjmuje pozycję aero, prędkość jest oszałamiające i po chwili wpadam na podjazd, który pokonuje z rozpędu. Sprawdzam licznik i okazuje się, że jest nowy maks. Dokładnie 88,5km/h, czyli pobijam mój poprzedni (86km/h).
Po zjeździe następuje dość płaski etap trasy. Lecimy na Książnice, przekraczamy starą czwórkę oraz nową czwórkę i wjeżdżamy do Kłaju(?) Stamtąd lecimy po płaskim i pod wiatr do Cikowic, postanawiamy znaleźć kładkę przez rzekę ale jesteśmy po złej stronie lecącej obok magistrali kolejowej E30. Szybka decyzja, wbijamy na nasyp, przekraczamy tory i wędrujemy kawałek po piachu do zejścia na lecącą już po dobrej stronie drogę :) Taki lekki przełaj się zrobił :P Trafiamy na wspomnianą kładkę, lecimy do Bochni, a z niej bokami na Brzesko. Na koniec kilka mocniejszych pociągnięć z Szymkiem i już jesteśmy w Brzesku. Chłopaki lecą do góry, ja odbijam do siebie i po kilku minutach zajeżdżam do domu.
Sądziłem, że Wrzesień będzie stracony po tygodniowej wymuszonej przerwie, ale odrabianie strat poszło bardzo gładko i przyjemnie. W 3 dni zrobiłem 325 km i ponad 3200m w pionie. Całkiem niezły wynik jak dla mnie :)





Czeka nas za to kawał porządnego podjazdu z miejscowości Będzieszyna. 1.5km ze średnim nachyleniem 8%. Podjazd bardzo zmienny, kilka fragmentów lekkich ale kilka z dużą ilością procentów :) Po podjechaniu kierujemy się na dół, ale po chwili zatrzymujemy się i sprawdzamy mapę czy rzeczywiście dobrze się kierujemy. Korzystam z okazji i strzelam fotkę, bo widok piękny. Po sprawdzeniu, zawracamy i jedziemy w inną drogę. Zjeżdzamy do Iwkowej i kierujemy się na Rajbrot. Kilka kilometrów lekkiego podjazdu, ale na tyle lekkiego, że jedzie się dobrze. Atmosfera w naszej 'ucieczce' wesoła :) Do Rajbrotu na koniec mamy kawał dobrego zjazdu, przelatujemy przez centrum i wyłania się następy podjeździk :) Taki urok tych okolic. Płasko? A co to jest płasko?
Wylatujemy w Muchówce, gdzie jest kilkaset metrów dramatycznie złego asfaltu. Tym razem nie zwalniam ale przelatuje przez dziury. Od Muchówki jedziemy bokami i hopami do Zawady. Tam krótka przerwa w sklepie. Niedługo potem jeszcze kawałem podjazdu i przed sobą mamy zjazd w Buczynie. Co w nim takiego ciekawego? 800m i -10% po dość prostej drodze, o dobrym asfalcie, minimalnym ruchu, świetnej widoczności i fajnej przeciw-górce na końcu. Rozkręcam ile 13'tka pozwala, przyjmuje pozycję aero, prędkość jest oszałamiające i po chwili wpadam na podjazd, który pokonuje z rozpędu. Sprawdzam licznik i okazuje się, że jest nowy maks. Dokładnie 88,5km/h, czyli pobijam mój poprzedni (86km/h).
Po zjeździe następuje dość płaski etap trasy. Lecimy na Książnice, przekraczamy starą czwórkę oraz nową czwórkę i wjeżdżamy do Kłaju(?) Stamtąd lecimy po płaskim i pod wiatr do Cikowic, postanawiamy znaleźć kładkę przez rzekę ale jesteśmy po złej stronie lecącej obok magistrali kolejowej E30. Szybka decyzja, wbijamy na nasyp, przekraczamy tory i wędrujemy kawałek po piachu do zejścia na lecącą już po dobrej stronie drogę :) Taki lekki przełaj się zrobił :P Trafiamy na wspomnianą kładkę, lecimy do Bochni, a z niej bokami na Brzesko. Na koniec kilka mocniejszych pociągnięć z Szymkiem i już jesteśmy w Brzesku. Chłopaki lecą do góry, ja odbijam do siebie i po kilku minutach zajeżdżam do domu.
Sądziłem, że Wrzesień będzie stracony po tygodniowej wymuszonej przerwie, ale odrabianie strat poszło bardzo gładko i przyjemnie. W 3 dni zrobiłem 325 km i ponad 3200m w pionie. Całkiem niezły wynik jak dla mnie :)





- DST 117.10km
- Czas 04:23
- VAVG 26.71km/h
- VMAX 88.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1022m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Sam ale nie sam
Wyruszyłem na krótką pętlę. Tempo wolne, odpoczynek po wczorajszej trasie. Pokręciłem się po znanych trasach. Wracając do domu poczekałem na przejechanie pociągu i ruszyłem dalej. Po chwili zawróciłem z powrotem pod stację, zobaczyć czy fajna koleżanka nie przyjechała owym pociągiem ;> Zamiast niej, śmignęli obok Szymek z Grześkiem, więc zabrałem się z nimi. Pojechaliśmy sobie Godów od Dębna, na zjeździe mocne kręcenie, i w końcu złamałem barierę 70km/h prędkości średniej. Teraz na odcinku 1.1km mam czas 58sekund i średnią 70,9km/h :) Max na dziś to aż 84,4km/h. To mój drugi najlepszy wynik :> Po zjeździe kilka mocniejszych szarpnięć przez Porąbkę. Potem odbiłem na Sterkowiec i sam dojechałem do domu. Wyszło całkiem fajnie i miło :)



- DST 55.10km
- Czas 02:01
- VAVG 27.32km/h
- VMAX 84.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 357m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Ostra Limanowska, Tymbark
7:58 dzwoni budzik. Za oknem ponuro, mgliście i wilgotno. I zimno. Ale prognozy dobre, i po skontaktowaniu się z Marcinem zapada decyzja, że jedziemy. 8:40 wyruszam do Brzeska, o tej porze w Niedziele dość pusto. Kilka minut po 9 ruszamy krajówką w stronę Gnojnika. Żeby się rozgrzać zrobiłem długą zmianą aż do Gnojnika, tempo ~32km/h.
Za Gnojnikiem zjeżdżamy z krajówki, i dziurawymi drogami jedziemy przez Gosprzydową do Lipnicy. Jedzie się bardzo przyjemnie, toteż kilometry uciekają. Za Lipnicą kawałek ścianki i zjazd w lewo na Rajbrot. W końcu zrobili tam spory kawał drogi i można się normalnie rozpędzić :) Do Żegociny co chwilę mniejsze i większe hopki. W Żegocinie w lewo i zaczyna się większy podjazd. Cel - Przełęcz Widoma w miejscowości Rozdziele. Jedziemy spokojnie, nie ma się co spinać, to dopiero przedsmak :) Przede mną jedzie sobie Adrian, na ostatnim zakręcie i największym nachyleniu decyduje się przyatakować i udaje się dojechać do góry jako pierwszy.
Na górze w punkcie widokowym chwila przerwy, Marcin częstuje wyśmienitymi batonami energetycznymi domowej roboty :) Zaczynamy zjazd do Laskowej, zjazd byłby super, gdyby nie straszne dziury i koleiny. Wytrzepuje nas konkretnie ale zjeżdżamy cali. Długi fragment drogi prowadzi w dół, dopiero przed Limanową jest lekko pod górkę. Przejeżdżamy szybko przez centrum i już po chwili zaczyna się podjazd pod przełęcz Ostrą, czyli licząc od Limanowej 11km podjazdu o nachyleniu 4%, z czego właściwy podjazd to 6km i 6%.
Tu następuje akcja niczym z TdF. Adrian odjeżdża na jakieś 100m przed nas, ale go spokojnie kontrolujemy. Kolega jednak nie puchnie, więc na kilometr przed końcem lekko przyspieszam i zaczynam go dochodzić. Udaj się siąść na koło, kilkanaście sekund odpoczynku i atakuje. Adrian pozostaje jednak czujny i błyskawicznie przyspiesza i udaje mu się utrzymać koła! Jadę tak chwilę, kolega wychodzi na prowadzenie, zbieram się na kolejny atak. Ten następuje na kilkaset metrów do szczytu. Wstaje z siodła, i daje wszystko, prędkość wzrasta do 29km/h, zyskuje minimalną przewagę ale kolega znów się zrywa i zaczyna dochodzić. Lekko odpuszczam i w końcu daje ostateczny atak, odjeżdżam na jakieś 50m, gdy wydaje mi się, że premia jest moja, widzę, że kolega znów przyspiesza. Robię więc to samo i dopiero po krótkim czasie kolega odpada. Wjeżdżam na szczyt z przewagą 8 sekund, ale w stanie przed zawałowym :P Super walka, dawno takiej frajdy wyścigowej nie miałem :)
Na górze odpoczywamy i ustalamy dalszą trasę. Następuje kawałek zjazdu, ale dość szybko trzeba skręcić w prawo, gdzie czeka nas kawał ściany 15%, jak poinformował nas znak. Ścianę pokonujemy bardzo spokojnie, tym razem Marcin nas urywa i wjeżdża pierwszy. Teraz przed nami ponad 10km zjazdów, i znów Marcin pięknie ucieka i zyskuje kilkaset metrów. Zatrzymujemy się przed Tymbarkiem w sklepie, żeby uzupełnić zapasy, i po chwili ruszamy do Tymbarku. Czeka nas łagdony ale długi podjazd, a potem długi zjazd, bardzo przyjemny.
Mijamy na prędkości Jodłownik i po chwili zaczynamy wspinaczkę do Krasne Lasocice. Po zjeździe kilka km prawie płaskiej drogi, mijamy Łapanów i skręcamy za nim na Sobolów. W Sobolowie kawał solidnego podjazdu, ja z Adrianem zostajemy lekko w tyle, a Marcin niczym lokomotywa wjeżdża na górę. Pełna swoboda ;) Kierujemy się na Nowy Wiśnicz, a po drodze mijamy wiele mniejszych i większych hopek. Czuć je w nogach porządnie. Za Wiśniczem jest już troszkę płaściej, jeszcze 2 małe góreczki, i płasko do Uszwi. Do Brzeska jedziemy bokami. Chłopaki jadą w swoją stronę, a mnie czeka jeszcze 8km do domu. Pokonuje je spokojnie.
Za Gnojnikiem zjeżdżamy z krajówki, i dziurawymi drogami jedziemy przez Gosprzydową do Lipnicy. Jedzie się bardzo przyjemnie, toteż kilometry uciekają. Za Lipnicą kawałek ścianki i zjazd w lewo na Rajbrot. W końcu zrobili tam spory kawał drogi i można się normalnie rozpędzić :) Do Żegociny co chwilę mniejsze i większe hopki. W Żegocinie w lewo i zaczyna się większy podjazd. Cel - Przełęcz Widoma w miejscowości Rozdziele. Jedziemy spokojnie, nie ma się co spinać, to dopiero przedsmak :) Przede mną jedzie sobie Adrian, na ostatnim zakręcie i największym nachyleniu decyduje się przyatakować i udaje się dojechać do góry jako pierwszy.
Na górze w punkcie widokowym chwila przerwy, Marcin częstuje wyśmienitymi batonami energetycznymi domowej roboty :) Zaczynamy zjazd do Laskowej, zjazd byłby super, gdyby nie straszne dziury i koleiny. Wytrzepuje nas konkretnie ale zjeżdżamy cali. Długi fragment drogi prowadzi w dół, dopiero przed Limanową jest lekko pod górkę. Przejeżdżamy szybko przez centrum i już po chwili zaczyna się podjazd pod przełęcz Ostrą, czyli licząc od Limanowej 11km podjazdu o nachyleniu 4%, z czego właściwy podjazd to 6km i 6%.
Tu następuje akcja niczym z TdF. Adrian odjeżdża na jakieś 100m przed nas, ale go spokojnie kontrolujemy. Kolega jednak nie puchnie, więc na kilometr przed końcem lekko przyspieszam i zaczynam go dochodzić. Udaj się siąść na koło, kilkanaście sekund odpoczynku i atakuje. Adrian pozostaje jednak czujny i błyskawicznie przyspiesza i udaje mu się utrzymać koła! Jadę tak chwilę, kolega wychodzi na prowadzenie, zbieram się na kolejny atak. Ten następuje na kilkaset metrów do szczytu. Wstaje z siodła, i daje wszystko, prędkość wzrasta do 29km/h, zyskuje minimalną przewagę ale kolega znów się zrywa i zaczyna dochodzić. Lekko odpuszczam i w końcu daje ostateczny atak, odjeżdżam na jakieś 50m, gdy wydaje mi się, że premia jest moja, widzę, że kolega znów przyspiesza. Robię więc to samo i dopiero po krótkim czasie kolega odpada. Wjeżdżam na szczyt z przewagą 8 sekund, ale w stanie przed zawałowym :P Super walka, dawno takiej frajdy wyścigowej nie miałem :)
Na górze odpoczywamy i ustalamy dalszą trasę. Następuje kawałek zjazdu, ale dość szybko trzeba skręcić w prawo, gdzie czeka nas kawał ściany 15%, jak poinformował nas znak. Ścianę pokonujemy bardzo spokojnie, tym razem Marcin nas urywa i wjeżdża pierwszy. Teraz przed nami ponad 10km zjazdów, i znów Marcin pięknie ucieka i zyskuje kilkaset metrów. Zatrzymujemy się przed Tymbarkiem w sklepie, żeby uzupełnić zapasy, i po chwili ruszamy do Tymbarku. Czeka nas łagdony ale długi podjazd, a potem długi zjazd, bardzo przyjemny.
Mijamy na prędkości Jodłownik i po chwili zaczynamy wspinaczkę do Krasne Lasocice. Po zjeździe kilka km prawie płaskiej drogi, mijamy Łapanów i skręcamy za nim na Sobolów. W Sobolowie kawał solidnego podjazdu, ja z Adrianem zostajemy lekko w tyle, a Marcin niczym lokomotywa wjeżdża na górę. Pełna swoboda ;) Kierujemy się na Nowy Wiśnicz, a po drodze mijamy wiele mniejszych i większych hopek. Czuć je w nogach porządnie. Za Wiśniczem jest już troszkę płaściej, jeszcze 2 małe góreczki, i płasko do Uszwi. Do Brzeska jedziemy bokami. Chłopaki jadą w swoją stronę, a mnie czeka jeszcze 8km do domu. Pokonuje je spokojnie.







- DST 152.90km
- Czas 05:43
- VAVG 26.75km/h
- VMAX 71.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1860m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Trening w grupie
Udało się pojeździć w małym peletonie :) Ruszyliśmy o 14 wraz z Marcinem i Grześkiem na lokalne podjazdy. Brzesko mocno zawalone ale w miarę sprawnie wydostaliśmy się z niego. Pierwszy podjazd do Okocimia 'na rozgrzewkę'. Poczarowałem się trochę z Grześkiem, on szarpnął parę razy, ja też ze 2 i tak sobie wjechaliśmy do Okocimia.
Potem spory kawał kiepskiej jakości asfaltu na zjeździe, wyjątkowo tego nie lubię toteż zostałem spory kawał za resztą. Dopiero po zmianie nawierzchni przyspieszyłem i złapałem kolegów. Zaraz po zjeździe rozpoczynamy drugi podjazd: Bocheniec. Grzesiek ruszył mocno, ale zrezygnował z bicia czasu. I tak ma tam koma.
Póki co ;]
Na zjeździe puściłem wodze fantazji i wykręciłem 81km/h, tak szybko tam jeszcze nie miałem okazji jechać. W Dołach szybki sklep i potem w kierunku Gwoźdźca. Na podjeździe ponarzekaliśmy na to co zrobili drogowcy: całkiem dobrą drogę zalali klejem i wysypali na to miliardy małych kamyczków, z czego miliony z nich się nie przykleiły i latały po ramie, kołach i wszystkim. O szybkim zjeździe tą drogą można zapomnieć.
Z drugiej strony góry natomiast, tam, gdzie szosa to jedna wielka dziura złożona z setek małych dziur nie zrobiono nic... Na owym zjeździe przycisnąłem mocno i udało się wykręcić kom'a :> Po zjeździe nastąpił etap dość płaski. Główną drogą pojechaliśmy aż do Wojnicza, z początku ładnie jadąc po zmianach. Potem Grzesiek na chwilę przystanął (telefon?), i się pociąg rozsypał. W Wojniczu skręt pod wiatr i ciśniemy czwórką na Brzesko.
Zanim nastąpiło Brzesko, zjechaliśmy jednak w bok na Łopoń i Biadoliny. Tu znów ładny zaciąg, póki na koniec nie wyskoczył Grzesiek i pozamiatał nas swoim tempem :P Grześka odwieźliśmy pod dom, a ja w towarzystwie Marcina dojechałem do siebie. Wyszedł fajny trening, porządne tempo, sporo górek i wesoło :)
A zdjęcia dziś dzięki Marcinowi ;)


Potem spory kawał kiepskiej jakości asfaltu na zjeździe, wyjątkowo tego nie lubię toteż zostałem spory kawał za resztą. Dopiero po zmianie nawierzchni przyspieszyłem i złapałem kolegów. Zaraz po zjeździe rozpoczynamy drugi podjazd: Bocheniec. Grzesiek ruszył mocno, ale zrezygnował z bicia czasu. I tak ma tam koma.
Póki co ;]
Na zjeździe puściłem wodze fantazji i wykręciłem 81km/h, tak szybko tam jeszcze nie miałem okazji jechać. W Dołach szybki sklep i potem w kierunku Gwoźdźca. Na podjeździe ponarzekaliśmy na to co zrobili drogowcy: całkiem dobrą drogę zalali klejem i wysypali na to miliardy małych kamyczków, z czego miliony z nich się nie przykleiły i latały po ramie, kołach i wszystkim. O szybkim zjeździe tą drogą można zapomnieć.
Z drugiej strony góry natomiast, tam, gdzie szosa to jedna wielka dziura złożona z setek małych dziur nie zrobiono nic... Na owym zjeździe przycisnąłem mocno i udało się wykręcić kom'a :> Po zjeździe nastąpił etap dość płaski. Główną drogą pojechaliśmy aż do Wojnicza, z początku ładnie jadąc po zmianach. Potem Grzesiek na chwilę przystanął (telefon?), i się pociąg rozsypał. W Wojniczu skręt pod wiatr i ciśniemy czwórką na Brzesko.
Zanim nastąpiło Brzesko, zjechaliśmy jednak w bok na Łopoń i Biadoliny. Tu znów ładny zaciąg, póki na koniec nie wyskoczył Grzesiek i pozamiatał nas swoim tempem :P Grześka odwieźliśmy pod dom, a ja w towarzystwie Marcina dojechałem do siebie. Wyszedł fajny trening, porządne tempo, sporo górek i wesoło :)
A zdjęcia dziś dzięki Marcinowi ;)



- DST 73.60km
- Czas 02:36
- VAVG 28.31km/h
- VMAX 81.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 658m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Ściana Płaczu, nowy Vmax, mocne tempo
Dzień pełen wrażeń i rekordów. Wyjechaliśmy dopiero o 13 z Brzeska, cały czas główną w kierunku Czchowa. W Gnojniku Szymek łapie gumę z przodu, więc chwila przerwy na łatanie. Udaje się i ruszamy dalej. Przed Tymową na podjeździe Grzesiek atakuje, siadam mu na koło i staram się przeżyć. Urywa mnie na samiutkim końcu, prawie się udało ;)
W Jurkowie na rondzie skręcamy na Nowy Sącz i po zmianach lecimy dość mocnym tempem. Z krajówki zjeżdżamy w Łososinie Dolnej, ale tempo cały czas słuszne, i dalej jedziemy 'pociągiem'. Droga do Laskowej większość czasu idzie lekko w górę, ale zaciąg jest i utrzymujemy grubo ponad 30km/h. Po 45km średnia wynosi 32,2km/h. Nieźle.
Właśnie w Laskowej skręcamy na podjazd. Podjazd to jednak mało powiedziane. To jest jakaś kompletnie szalona ściana, bezlitosny rzeźnik. Na początek przez lasek ledwo 20%, więc myślę sobie 'jest ok'. Zaczyna się zakręt, a przed sobą dosłownie widzę asfalt. Masakra! Walczę o utrzymanie się na rowerze, przednie koło niebezpiecznie unosi się do góry, rama skrzypi jakbym jej nie wiem co robił, nogi powoli odmawiają posłuszeństwa. Grzesiek patrzy w licznik i woła: '26, 27, 28%' Po chwili nie daję rady zarówno ja jak i reszta.
Schodzimy z rowerów, Szymek jest najdalej z przodu. Padam na asfalt, odpoczywam. Po chwili trzebajechać iść, wpiąć się nie ma jak. Idziemy kawałek z buta, Grzesiek patrzy w licznik i mówi: jest 30%. Konkretna ściana... Pykam fotki, akurat stoi słup, który przy drodze wygląda jakby leżał :D Stromizna trzyma dobre 300-400m. Po chwili wypłaszcza się do śmiesznych 23%, chłopaki jadą, ja nie daje rady się wpiąć :P Udaje mi się kawałek dalej i kończę ścianę na kołach. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem!
Po wszystkim następuje zjazd do Limanowej, na szczęście nie tak stromy. Do centrum Limanowej jedziemy bardzo wolno, widać, że nogi zamulone konkretnie bo tempo wynosi jakieś 24km/h :) W Centrum przerwa na obiad. Po wyjściu ustalamy dalsze plany, ale we wszystko miesza się wielka ciemna chmura i to ona w dużej mierze decyduje jak jedziemy. W Koaszarach, chmura nas zahacza i oblewa deszczem. Na szczęście pada na tyle krótko, że nie zaczyna lecieć woda z pod kół, i udaje się ujechać z czystymi rowerami i ciuchami ;)
Potem kawał podjazdu do miejscowości Szyk i fantastyczny zjazd. Kilka super zakrętów, spore nachylenie, świruje z pozycją aero, patrzę na licznik, a tu 82km/h. Myślę, że trzeba to wykorzystać, jest jeszcze troszkę zjazdu, pochylam się jeszcze bardziej i ostatecznie licznik wskazuje 86km/h!!! bez kręcenia korbą! Max pobity o 5km/h :)
Tempo w dalszym ciągu dość mocne, cały czas czyha na nas ta ciemna chmura, dodatkowo generuje w pewnym momencie pioruny i grzmoty. Lepszej motywacji nie ma. Przelatujemy przez Łapanów i lecimy na Łapczycę. Z niej do Bochni lecimy krajową czwórką, przez Bochnię i ostatecznie na boczne drogi przez Rzezawę i Jodłówkę. Od końca Bochni tempo już naprawdę kosmiczne, jak na tyle km w nogach. Niczym pociąg na końcówce etapu wyścigu. Cały czas prędkość oscyluje w granicach 40km/h, mocne zmiany, dolny chwyt, ale co się dziwić - zaczyna padać! Nie możemy dać się zlać tak blisko domu!
Za Jodłówką odłączam się od grupy i najkrótszą drogą cisnę do domu. Zauważam, że średnia wynosi lekko ponad 30km/h, więc postanawiam to utrzymać. Udaje się, dowożę świetną średnią z tej jakże emocjonującej trasy :)
W Jurkowie na rondzie skręcamy na Nowy Sącz i po zmianach lecimy dość mocnym tempem. Z krajówki zjeżdżamy w Łososinie Dolnej, ale tempo cały czas słuszne, i dalej jedziemy 'pociągiem'. Droga do Laskowej większość czasu idzie lekko w górę, ale zaciąg jest i utrzymujemy grubo ponad 30km/h. Po 45km średnia wynosi 32,2km/h. Nieźle.
Właśnie w Laskowej skręcamy na podjazd. Podjazd to jednak mało powiedziane. To jest jakaś kompletnie szalona ściana, bezlitosny rzeźnik. Na początek przez lasek ledwo 20%, więc myślę sobie 'jest ok'. Zaczyna się zakręt, a przed sobą dosłownie widzę asfalt. Masakra! Walczę o utrzymanie się na rowerze, przednie koło niebezpiecznie unosi się do góry, rama skrzypi jakbym jej nie wiem co robił, nogi powoli odmawiają posłuszeństwa. Grzesiek patrzy w licznik i woła: '26, 27, 28%' Po chwili nie daję rady zarówno ja jak i reszta.
Schodzimy z rowerów, Szymek jest najdalej z przodu. Padam na asfalt, odpoczywam. Po chwili trzeba
Po wszystkim następuje zjazd do Limanowej, na szczęście nie tak stromy. Do centrum Limanowej jedziemy bardzo wolno, widać, że nogi zamulone konkretnie bo tempo wynosi jakieś 24km/h :) W Centrum przerwa na obiad. Po wyjściu ustalamy dalsze plany, ale we wszystko miesza się wielka ciemna chmura i to ona w dużej mierze decyduje jak jedziemy. W Koaszarach, chmura nas zahacza i oblewa deszczem. Na szczęście pada na tyle krótko, że nie zaczyna lecieć woda z pod kół, i udaje się ujechać z czystymi rowerami i ciuchami ;)
Potem kawał podjazdu do miejscowości Szyk i fantastyczny zjazd. Kilka super zakrętów, spore nachylenie, świruje z pozycją aero, patrzę na licznik, a tu 82km/h. Myślę, że trzeba to wykorzystać, jest jeszcze troszkę zjazdu, pochylam się jeszcze bardziej i ostatecznie licznik wskazuje 86km/h!!! bez kręcenia korbą! Max pobity o 5km/h :)
Tempo w dalszym ciągu dość mocne, cały czas czyha na nas ta ciemna chmura, dodatkowo generuje w pewnym momencie pioruny i grzmoty. Lepszej motywacji nie ma. Przelatujemy przez Łapanów i lecimy na Łapczycę. Z niej do Bochni lecimy krajową czwórką, przez Bochnię i ostatecznie na boczne drogi przez Rzezawę i Jodłówkę. Od końca Bochni tempo już naprawdę kosmiczne, jak na tyle km w nogach. Niczym pociąg na końcówce etapu wyścigu. Cały czas prędkość oscyluje w granicach 40km/h, mocne zmiany, dolny chwyt, ale co się dziwić - zaczyna padać! Nie możemy dać się zlać tak blisko domu!
Za Jodłówką odłączam się od grupy i najkrótszą drogą cisnę do domu. Zauważam, że średnia wynosi lekko ponad 30km/h, więc postanawiam to utrzymać. Udaje się, dowożę świetną średnią z tej jakże emocjonującej trasy :)






- DST 145.40km
- Czas 04:49
- VAVG 30.19km/h
- VMAX 86.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 1300m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
deszcz, jazda z TdP, peleton, setka i woda w sterach.
Pobudka 7:00. O 7:40 wychodzę. Zachmurzenie duże ale sucho. 2km dalej zaczyna lać i leje już do końca. Pojechałem wzdłuż autostrady do Wierzchosławic, potem w ulewnym deszczu, dużym ruchu i robotach drogowych musiałem przedostać się przez Mościce. Bardzo wątpliwa frajda.
Zajechałem pod Gemini wcześnie, mało ludzi, dużo deszczu. Chwilę pojeździłem, zaczynają się zjeżdżać ekipy. Próby dostania bidonu spełzają na niczym: "na mecie", "na starcie nie możemy", mimo to kilku dzieciaków dostaje bez pytania, heh. Robi się zimno, więc jeżdżę tam i z powrotem razem z prosami :).
Następuje start, kolarze jadą objechać galerię, ja ruszam na skróty do głównej drogi. Tam niewiele myśląc dołączam do peletonu TdP :D I jadę, mając przed sobą peleton. Jadę przez Tarnów, nikt do mnie nie strzela, jest ok. Po 5km tempo robi się troszkę za wysokie, przez mokre miasto po dziurach i zakrętach prawie 45km/h, zostaje lekko z tyłu, mimo to, następne 5km do startu ostrego jadę wśród wozów technicznych. Kibice myślą, że jestem z peletonu, dopingują, klaskają, nawołują żeby jechać szybciej :D potem jest długo to samo, trąbki, okrzyki, oklaski, zachęcanie do walki, super sprawa :)
Za startem ostrym tempo wzrasta do prawie 60km/h :D nie ma szans, od razu wszystko mi ucieka. Jadę już sam trasą, w poszukiwaniu bidonów. Jadę tak aż do Uścia Solnego, gdzie ze zdumieniem odkrywam, że na liczniku już ponad 70km. Bidonów nie znajduje, kolekcja się nie powiększy :( Wracam w strugach deszczu do domu. Nieoczekiwanie robię ponad 100km, o jednym bidonie wody i jednym batonie :)
Po umyciu się, biorę się za rower. Okazuje się, że z ramy wylewa się woda, głównie ze sterów, które miały luzy. Oprócz standardowych zabiegów po deszczowych dochodzi rozkręcenie sterów i czyszczenie. Ale rower chodzi pięknie po wszystkim. Długi dzień, dzień na remis: setka na plus, jazda w zawodowym peletonie na plus, ale liczyłem na bidony do kolekcji - minus, i straszliwie nieprzyjemne warunki - minus.
Zajechałem pod Gemini wcześnie, mało ludzi, dużo deszczu. Chwilę pojeździłem, zaczynają się zjeżdżać ekipy. Próby dostania bidonu spełzają na niczym: "na mecie", "na starcie nie możemy", mimo to kilku dzieciaków dostaje bez pytania, heh. Robi się zimno, więc jeżdżę tam i z powrotem razem z prosami :).
Następuje start, kolarze jadą objechać galerię, ja ruszam na skróty do głównej drogi. Tam niewiele myśląc dołączam do peletonu TdP :D I jadę, mając przed sobą peleton. Jadę przez Tarnów, nikt do mnie nie strzela, jest ok. Po 5km tempo robi się troszkę za wysokie, przez mokre miasto po dziurach i zakrętach prawie 45km/h, zostaje lekko z tyłu, mimo to, następne 5km do startu ostrego jadę wśród wozów technicznych. Kibice myślą, że jestem z peletonu, dopingują, klaskają, nawołują żeby jechać szybciej :D potem jest długo to samo, trąbki, okrzyki, oklaski, zachęcanie do walki, super sprawa :)
Za startem ostrym tempo wzrasta do prawie 60km/h :D nie ma szans, od razu wszystko mi ucieka. Jadę już sam trasą, w poszukiwaniu bidonów. Jadę tak aż do Uścia Solnego, gdzie ze zdumieniem odkrywam, że na liczniku już ponad 70km. Bidonów nie znajduje, kolekcja się nie powiększy :( Wracam w strugach deszczu do domu. Nieoczekiwanie robię ponad 100km, o jednym bidonie wody i jednym batonie :)
Po umyciu się, biorę się za rower. Okazuje się, że z ramy wylewa się woda, głównie ze sterów, które miały luzy. Oprócz standardowych zabiegów po deszczowych dochodzi rozkręcenie sterów i czyszczenie. Ale rower chodzi pięknie po wszystkim. Długi dzień, dzień na remis: setka na plus, jazda w zawodowym peletonie na plus, ale liczyłem na bidony do kolekcji - minus, i straszliwie nieprzyjemne warunki - minus.

mokro

Jak widać mokro

pada deeeeszcz

full serwis
- DST 107.20km
- Czas 04:08
- VAVG 25.94km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 247m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Nad jezioro Rożnowskie zahaczając o jakieś szalone ściany :P
Kolejny fajny wypad z ekipą. Upał straszny, full lampa i mocny wiatr nie przeszkodziły w fajnej pętli. Po zjechaniu się ruszyliśmy na Zakliczyn dając na początek dość mocne tempo pod wiatr. Po drodze podjazd do Gwoźdźca, pierwszy z wielu dziś. Przez Zakliczyn prosto w kierunku Sącza, choć oczywiście do Sącza nie dojechaliśmy. Trafił się podjazd w miejscowości Bujne z bardzo zdradliwym zjazdem (niewidzialne koleiny wyrywające kierownice z ręki, coś a'la Contandor :P)
Po chwili przerwa na sklep i już za chwilę pierwsza z ciężkich stromych ścian wynalezione jakoś przez Szymka. Na pierwszy rzut ~1,4km o nachyleniu 13% z maksymalnym nachyleniem na 100m wynoszącym 25% (dane z Geocontext-Profiler). Potem bardzo niebezpieczny kręty zjazd, klocki płakały :D i zaraz potem następna sztajfa. 2,8km o nachyleniu 9% i maks na 100m - znów 25% ale było też 22%, 18% i kilka po 15% :D Wesoło.
Potem za to, sporo kilometrów zjazdu aż do głównej drogi z Sącza. Tam skręciliśmy w prawo na Gródek Nad Dunajcem. Za Gródkiem podjazd do Rożnowa, po którym zrobiliśmy przerwę nad jeziorkiem. Dotarłem tam kilka minut później niż reszta bo zbłądziłem :P Po przerwie mocne tempo do promu w Tropiu i potem krajówką na Jurków, bardzo mocno znów. Wpadł utracony niedawno KOM :)
Na rondzie dość niestandardowo w lewo i znów krajówką w stronę Brzeska. Jeszcze na koniec kawał podjazdu do Tymowej, gdzie zaczęło być kryzysowo, potem na zjeździe do Gnojnika super mocna zmiana Szymka, po zjeździe chwilę ja pociągnąłem, potem kilka zmian i przed samym Brzeskiem jak Grzesiek pociągnąłem - poległem. Jak zwykle pod koniec :P
Kawał nowych terenów zwiedzonych, chillout nad jeziorem :P i mocne tempo. Nogi to czują ;]



Po chwili przerwa na sklep i już za chwilę pierwsza z ciężkich stromych ścian wynalezione jakoś przez Szymka. Na pierwszy rzut ~1,4km o nachyleniu 13% z maksymalnym nachyleniem na 100m wynoszącym 25% (dane z Geocontext-Profiler). Potem bardzo niebezpieczny kręty zjazd, klocki płakały :D i zaraz potem następna sztajfa. 2,8km o nachyleniu 9% i maks na 100m - znów 25% ale było też 22%, 18% i kilka po 15% :D Wesoło.
Potem za to, sporo kilometrów zjazdu aż do głównej drogi z Sącza. Tam skręciliśmy w prawo na Gródek Nad Dunajcem. Za Gródkiem podjazd do Rożnowa, po którym zrobiliśmy przerwę nad jeziorkiem. Dotarłem tam kilka minut później niż reszta bo zbłądziłem :P Po przerwie mocne tempo do promu w Tropiu i potem krajówką na Jurków, bardzo mocno znów. Wpadł utracony niedawno KOM :)
Na rondzie dość niestandardowo w lewo i znów krajówką w stronę Brzeska. Jeszcze na koniec kawał podjazdu do Tymowej, gdzie zaczęło być kryzysowo, potem na zjeździe do Gnojnika super mocna zmiana Szymka, po zjeździe chwilę ja pociągnąłem, potem kilka zmian i przed samym Brzeskiem jak Grzesiek pociągnąłem - poległem. Jak zwykle pod koniec :P
Kawał nowych terenów zwiedzonych, chillout nad jeziorem :P i mocne tempo. Nogi to czują ;]



- DST 133.90km
- Czas 04:40
- VAVG 28.69km/h
- VMAX 69.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 1667m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Zakopane 2014
8:00 PKS Brzesko. Takie było ostateczne ustalenie z
poprzedniego dnia. Zanim jednak o 8:00 ruszyliśmy kilka ostatnich dni
przebiegło pod znakiem ustalenia wariantów dzisiejszej trasy. Było ich wiele.
Każdy chciał dojechać w inny sposób: Najkrócej jak się da, najdłużej jak się
da, tak jak jechał kiedyś... itp. W końcu stanęło na kompromisie i już można
było się zająć przygotowaniami. Strój, jedzenie, podstawowe narzędzia,
sprawdzenie roweru, naładowanie telefonu.
Pobudka tuż przed 7 rano. Pogoda idealna, choć duże ciepło zwiastowało duży upał. O 7:40 ruszyłem z pod domu na rekordowo długą trasę. Muszę przyznać, że czułem spore podekscytowanie. W Brzesku zameldowałem się tuż przed godziną 8, a już po chwili podjechał Szymek. Na Grześka poczekaliśmy sobie 20 minut, ale w końcu ruszyliśmy. Na początek obraliśmy kurs na Nowy Wiśnicz, gdzie czekał na nas czwarty śmiałek wyprawy - Kazimierz. Do Wiśnicza dotarliśmy sprawnie i już w komplecie ruszyliśmy przed siebie. Tempo mocne - cały czas trzymaliśmy 30km/h, mimo sporej liczby hopek. Kierunek nadzorował Kazek, który najlepiej zna te tereny. Po kilkunastu kilometrach wyprawa zaczęła się na poważnie - wjechałem w nieznane dla mnie tereny. Na przodzie jechał Grzesiek z Kazkiem, my z Szymkiem jakoś lekko z tyłu.
W Szczyrzycach pierwszy spory podjazd i pierwszy piękny widok na górze. Nie było jednak czasu na zdjęcie, bo dwójka z przodu cały czas podawała dobre tempo. Nastąpiły zjazdy i pierwsza większa miejscowość na trasie: Kasina Wielka. Nie zatrzymaliśmy się jednak bo i po co :) Od Kasiny trasa prawie bezustannie prowadziła lekko pod górę. Grzesiek i Kazek lekko nam zniknęli, więc jechałem z Szymkiem. Dość szybko dotarliśmy do Mszany Dolnej, która powitała nas sznurem stojących samochodów. Na wylotówce dołączyliśmy do czekających liderów i w komplecie pojechaliśmy w kierunku Rabki Zdrój. Tu raczej jazda bez historii: ot średnio przyjemna krajówka.
W Rabce nic ciekawego, oprócz babki, która chciała mnie rozjechać :) Poza tym typowe miasteczko, miejscami ładnie, miejscami ponuro. Planowo ominęliśmy 'siódemkę' i pojechaliśmy w kierunku Czarnego Dunajca. Przed Rabą Wyżną pykło pierwsze sto kilometrów. Całkiem ciekawie mieć 100km i nie być nawet w połowie drogi :) Chwilę potem robimy pierwszą tego dnia przerwę. 110km i średnia lekko ponad 28km/h. W małym sklepiku kupiliśmy sobie trochę brakującego picia i jedzenia i ruszyliśmy dalej. Po minieciu większego podjazdu całkiem blisko ukazały się Tatry. Niestety widoczność była kiepska, ale mimo to super widok. Minęliśmy Czarny Dunajec i byliśmy na ostatniej prostej do Zakopanego. Prostej tyle, że ciągle pod górę. I z każdym kilometrem coraz bardziej pod górę. Dopiero w Kościelisku osiągnęliśmy szczyt podjazdu i można było polecieć na dół do "zimowej stolicy Polski". Choć polecieć to lekkie nadużycie. Ruch samochodowy i pieszy był tak duży, że prędkości rozwinąć się nie bardzo dało.
W centrum miasta chwilowa narada i pojechaliśmy pozwiedzać kilka rzeczy: przejechaliśmy obok Wielkiej Krokwi. Następnie zatrzymaliśmy się w Zakopiańskiej Biedronce :D Po zakupach kilkanaście minut odpoczynku i szybka przeprawa na Krupówki. Tutaj chwila na ławeczce, kilka zdjęć i ... czas wracać :D
Sprawnie przedostaliśmy na wylotówkę do Nowego Targu i krajową 47'ką pojechaliśmy lekko w dół. Z naprzeciwka sznur samochodów, ale w przeciwnym kierunku droga prawie tylko dla nas. Mimo dziur, tempo ponad 40km/h. Minęliśmy Poronin, Biały Dunajec, a w Szaflarach skręciliśmy w prawo na mniej ruchliwą i znacznie przyjemniejszą drogę. Ową drogą - skrótem dotarliśmy do Ostrowska za Nowym Targiem i drogi wojewódzkiej 969. Znów jednak z ruchliwej trasy skorzystaliśmy tylko przez kilka minut i skręciliśmy na Knurów i Przełęcz Knurowską. Ponad 5km podjazdu, bardzo fajnego bo nachylenie przez cały czas było takie samo. Można było wejść w rytm.
Po dotarciu na szczyt, krótka przerwa i wielokilometrowy łagodny zjazd do Ochotnicy. Tam kolejna tego dnia przerwa na sklep. Wylecialiśmy gdzieś za Tylmanową znów na DW969, ale znów jechaliśmy nią bardzo krótko. Kazek zaproponował zmianę planów i pojechanie przez Limanową. Oznaczało to dodanie dużego pozdjazdu, ale jak szaleć to szaleć, więc w Kamienicy skręciliśmy w kierunku Przełęczy Ostrej. Znalazłem w kieszonce żela, szybko go wsunąłem i jakoś poszło. Najważniejsze to znaleźć swój rytm, nie patrzeć na innych, tylko jechać po swojemu. Na szczycie przerwa, dowiedziałem się, że Rafał Majka wygrał etap TdF :) Zjazd do Limanowej po torze wyścigowym, super winkle :D
W Limanowej wstąpiliśmy tradycyjnie na Kebaba, a ja liczyłem w myślach kilometry i zastanawiałem się czy pęknie ich 300. Wszystko wskazywało na to, że tak. :) Po dłuższej przerwie ruszyliśmy dalej, trasa zrobiła dość płaska co dla mnie oznaczało kłopoty. Bo oto Grzesiek wyszedł na zmianę podał ponad 45km/h. Na takie coś nic nie mogłem poradzić i zostałem w tyle. Kontakt z resztą złapałem w Łososinie Dolnej. Zdecydowaliśmy, że trzeba znaleźć sklep i wypić Pepsi bo każdy opadał powoli z sił. Zapodałem sobie kaloryczną bombę: Pepsi, pół czekolady i banan i dało to fajnego kopa. Na tyle fajnego, że w końcu dałem długą zmianę aż za Czchów.
W Złotej zostałem już tylko z Grześkiem, Szymek pojechałem do siebie inną drogą. Wtoczyliśmy się na górę i niewiele szybciej zjechaliśmy w dół do Łoniowej. Zmęczenie spore, ale swojskie tereny i bliskość celu dodały sił. Dość sprawnie przejechaliśmy Porąbkę, na Woli Grzesiek zjechał do domu i mi zostało ostatnie 6km. Na liczniku już w Porąbce wybiło 300 więc te ostatnie kilometry przejechałem z przyjemnością.
Ostatecznie zakończyło się na 312,4km przejechanych w 10 godzin i 52 minuty. Oprócz tego po drodze trzeba było pokonać 3,3km w pionie. Pogoda dopisała. Nie wiało, nie padało. Może było trochę za ciepło ale to w końcu lato.
Podczas drogi wypiłem 5,5l różnych napojów, zjazdłem 2 żele, banana, batonika, kebaba, pół tubki mleka i jakąś bułkę z biedry. Dość nie dużo chyba.
Tylko jedna kwestia nie daje mi spokoju. Trochę głupio wyszło ze zmianami podczas jazdy. Miks zbiegu okoliczności, mojego niezdecydowania i trasy sprawił, że koledzy mieli mi lekko za złe, że nie dawałem zbyt dużo zmian... I to jest fakt. Dość szczegółowo myślałem nad przebiegiem trasy i rzeczywiście, cholernie dziwnie się działo z tym. Albo po wyjściu na czoło zaczynał się podjazd i się rozsypywaliśmy, albo było skrzyżowanie. Kilka razy doszło do dziwnej sytuacji, gdy jechałem drugi i czekałem na swoją kolej, a chłopaki z tyłu przyspieszali i nas wyprzedzali. Zamiast na zmianie, to znajdywałem się na samym tyle... hmm... Szkoda, że mnie któy wtedy nie opierdzielił to sytuacja była by jasna :P Na szczęście wszystko zostało omówienie, podczas innych tras nic takiego już się nie działo. A jedyne co teraz mi zostaje, to zrehabilitować się w przyszłym roku na podobnej trasie ;)

Gdzieś przed Kościeliskiem

W Zakopanem, widok na góry

Biedronka w stylu górskim i nasze rowery

Zakopane...

Ja

Ochotnica Dolna

chciało się pić strasznie

Przełęcz Ostra. Dziś była tam premia górska poza kategorią :P HC

Ostra

Ja na Ostrej
Pobudka tuż przed 7 rano. Pogoda idealna, choć duże ciepło zwiastowało duży upał. O 7:40 ruszyłem z pod domu na rekordowo długą trasę. Muszę przyznać, że czułem spore podekscytowanie. W Brzesku zameldowałem się tuż przed godziną 8, a już po chwili podjechał Szymek. Na Grześka poczekaliśmy sobie 20 minut, ale w końcu ruszyliśmy. Na początek obraliśmy kurs na Nowy Wiśnicz, gdzie czekał na nas czwarty śmiałek wyprawy - Kazimierz. Do Wiśnicza dotarliśmy sprawnie i już w komplecie ruszyliśmy przed siebie. Tempo mocne - cały czas trzymaliśmy 30km/h, mimo sporej liczby hopek. Kierunek nadzorował Kazek, który najlepiej zna te tereny. Po kilkunastu kilometrach wyprawa zaczęła się na poważnie - wjechałem w nieznane dla mnie tereny. Na przodzie jechał Grzesiek z Kazkiem, my z Szymkiem jakoś lekko z tyłu.
W Szczyrzycach pierwszy spory podjazd i pierwszy piękny widok na górze. Nie było jednak czasu na zdjęcie, bo dwójka z przodu cały czas podawała dobre tempo. Nastąpiły zjazdy i pierwsza większa miejscowość na trasie: Kasina Wielka. Nie zatrzymaliśmy się jednak bo i po co :) Od Kasiny trasa prawie bezustannie prowadziła lekko pod górę. Grzesiek i Kazek lekko nam zniknęli, więc jechałem z Szymkiem. Dość szybko dotarliśmy do Mszany Dolnej, która powitała nas sznurem stojących samochodów. Na wylotówce dołączyliśmy do czekających liderów i w komplecie pojechaliśmy w kierunku Rabki Zdrój. Tu raczej jazda bez historii: ot średnio przyjemna krajówka.
W Rabce nic ciekawego, oprócz babki, która chciała mnie rozjechać :) Poza tym typowe miasteczko, miejscami ładnie, miejscami ponuro. Planowo ominęliśmy 'siódemkę' i pojechaliśmy w kierunku Czarnego Dunajca. Przed Rabą Wyżną pykło pierwsze sto kilometrów. Całkiem ciekawie mieć 100km i nie być nawet w połowie drogi :) Chwilę potem robimy pierwszą tego dnia przerwę. 110km i średnia lekko ponad 28km/h. W małym sklepiku kupiliśmy sobie trochę brakującego picia i jedzenia i ruszyliśmy dalej. Po minieciu większego podjazdu całkiem blisko ukazały się Tatry. Niestety widoczność była kiepska, ale mimo to super widok. Minęliśmy Czarny Dunajec i byliśmy na ostatniej prostej do Zakopanego. Prostej tyle, że ciągle pod górę. I z każdym kilometrem coraz bardziej pod górę. Dopiero w Kościelisku osiągnęliśmy szczyt podjazdu i można było polecieć na dół do "zimowej stolicy Polski". Choć polecieć to lekkie nadużycie. Ruch samochodowy i pieszy był tak duży, że prędkości rozwinąć się nie bardzo dało.
W centrum miasta chwilowa narada i pojechaliśmy pozwiedzać kilka rzeczy: przejechaliśmy obok Wielkiej Krokwi. Następnie zatrzymaliśmy się w Zakopiańskiej Biedronce :D Po zakupach kilkanaście minut odpoczynku i szybka przeprawa na Krupówki. Tutaj chwila na ławeczce, kilka zdjęć i ... czas wracać :D
Sprawnie przedostaliśmy na wylotówkę do Nowego Targu i krajową 47'ką pojechaliśmy lekko w dół. Z naprzeciwka sznur samochodów, ale w przeciwnym kierunku droga prawie tylko dla nas. Mimo dziur, tempo ponad 40km/h. Minęliśmy Poronin, Biały Dunajec, a w Szaflarach skręciliśmy w prawo na mniej ruchliwą i znacznie przyjemniejszą drogę. Ową drogą - skrótem dotarliśmy do Ostrowska za Nowym Targiem i drogi wojewódzkiej 969. Znów jednak z ruchliwej trasy skorzystaliśmy tylko przez kilka minut i skręciliśmy na Knurów i Przełęcz Knurowską. Ponad 5km podjazdu, bardzo fajnego bo nachylenie przez cały czas było takie samo. Można było wejść w rytm.
Po dotarciu na szczyt, krótka przerwa i wielokilometrowy łagodny zjazd do Ochotnicy. Tam kolejna tego dnia przerwa na sklep. Wylecialiśmy gdzieś za Tylmanową znów na DW969, ale znów jechaliśmy nią bardzo krótko. Kazek zaproponował zmianę planów i pojechanie przez Limanową. Oznaczało to dodanie dużego pozdjazdu, ale jak szaleć to szaleć, więc w Kamienicy skręciliśmy w kierunku Przełęczy Ostrej. Znalazłem w kieszonce żela, szybko go wsunąłem i jakoś poszło. Najważniejsze to znaleźć swój rytm, nie patrzeć na innych, tylko jechać po swojemu. Na szczycie przerwa, dowiedziałem się, że Rafał Majka wygrał etap TdF :) Zjazd do Limanowej po torze wyścigowym, super winkle :D
W Limanowej wstąpiliśmy tradycyjnie na Kebaba, a ja liczyłem w myślach kilometry i zastanawiałem się czy pęknie ich 300. Wszystko wskazywało na to, że tak. :) Po dłuższej przerwie ruszyliśmy dalej, trasa zrobiła dość płaska co dla mnie oznaczało kłopoty. Bo oto Grzesiek wyszedł na zmianę podał ponad 45km/h. Na takie coś nic nie mogłem poradzić i zostałem w tyle. Kontakt z resztą złapałem w Łososinie Dolnej. Zdecydowaliśmy, że trzeba znaleźć sklep i wypić Pepsi bo każdy opadał powoli z sił. Zapodałem sobie kaloryczną bombę: Pepsi, pół czekolady i banan i dało to fajnego kopa. Na tyle fajnego, że w końcu dałem długą zmianę aż za Czchów.
W Złotej zostałem już tylko z Grześkiem, Szymek pojechałem do siebie inną drogą. Wtoczyliśmy się na górę i niewiele szybciej zjechaliśmy w dół do Łoniowej. Zmęczenie spore, ale swojskie tereny i bliskość celu dodały sił. Dość sprawnie przejechaliśmy Porąbkę, na Woli Grzesiek zjechał do domu i mi zostało ostatnie 6km. Na liczniku już w Porąbce wybiło 300 więc te ostatnie kilometry przejechałem z przyjemnością.
Ostatecznie zakończyło się na 312,4km przejechanych w 10 godzin i 52 minuty. Oprócz tego po drodze trzeba było pokonać 3,3km w pionie. Pogoda dopisała. Nie wiało, nie padało. Może było trochę za ciepło ale to w końcu lato.
Podczas drogi wypiłem 5,5l różnych napojów, zjazdłem 2 żele, banana, batonika, kebaba, pół tubki mleka i jakąś bułkę z biedry. Dość nie dużo chyba.
Tylko jedna kwestia nie daje mi spokoju. Trochę głupio wyszło ze zmianami podczas jazdy. Miks zbiegu okoliczności, mojego niezdecydowania i trasy sprawił, że koledzy mieli mi lekko za złe, że nie dawałem zbyt dużo zmian... I to jest fakt. Dość szczegółowo myślałem nad przebiegiem trasy i rzeczywiście, cholernie dziwnie się działo z tym. Albo po wyjściu na czoło zaczynał się podjazd i się rozsypywaliśmy, albo było skrzyżowanie. Kilka razy doszło do dziwnej sytuacji, gdy jechałem drugi i czekałem na swoją kolej, a chłopaki z tyłu przyspieszali i nas wyprzedzali. Zamiast na zmianie, to znajdywałem się na samym tyle... hmm... Szkoda, że mnie któy wtedy nie opierdzielił to sytuacja była by jasna :P Na szczęście wszystko zostało omówienie, podczas innych tras nic takiego już się nie działo. A jedyne co teraz mi zostaje, to zrehabilitować się w przyszłym roku na podobnej trasie ;)

Gdzieś przed Kościeliskiem

W Zakopanem, widok na góry

Biedronka w stylu górskim i nasze rowery

Zakopane...

Ja

Ochotnica Dolna

chciało się pić strasznie

Przełęcz Ostra. Dziś była tam premia górska poza kategorią :P HC

Ostra

Ja na Ostrej
- DST 312.40km
- Czas 10:52
- VAVG 28.75km/h
- VMAX 69.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 8800kcal
- Podjazdy 3300m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
z domu na Słowację czyli rekord dystansu :)
Ot tak, ustanawiam swój nowy rekord dystansu. A jak bić rekord to porządnie więc poprawiłem go o ponad 70km :) A jak do tego doszło?
Zaczęło się od planów wypadu na Przehybę za Sączem. Fajnie, pomyślałem, spodobał mi się ten podjazd, choć bardzo ciężki, głównie ze względu na swoją długość (13km). Skoro długa trasa to i trzeba było 'bladym świtem' wstać, w tym przypadku o 7:50 ;). Umówiliśmy się w Brzesku o 9, więc 8:40 wyruszyłem, żeby spokojnie dojechać. Piękny dzień mnie powitał, słoneczko, cieplutko. Oczywiście wiedziałem, że zwiastuje to potem upalną mordęgę, ale można rzec - w końcu. Jakoś nie chciało to lato przyjść przez długi czas, toteż nie miałem zamiaru narzekać.
W Brzesku byłem minutę przed 9, Grzesiek już czekał, Szymek oraz nowy kolega z Brzeska prawie natychmiast nadjechali i ruszyliśmy do Lipnicy, spotkać kolegę z Bochni. Typowa dojazdówka, więc cisnęliśmy średnio mocnym tempem główną szosą. Za Gnojnikiem podziękowaliśmy jej i bocznymi drogami i dróżkami dojechaliśmy do Lipnicy Murowanej. Kolega już czekał więc bez ceregieli ruszyliśmy dalej.
Jechało się bardzo przyjemnie, tempo w sam raz i tak to przelatywaliśmy przez kolejne wioski i miejscowości. Różnymi tajnymi bocznymi skrótami dostaliśmy się do Łososiny, gdzie w najlepsze startowały i siadały samoloty. My tymczasem brnęliśmy na przód, znów unikając krajówki, za to dorzucając sobie fajne podjazdy. Tym sposobem nawet nie wiem kiedy wjechaliśmy do Chełmca. Znaczyło to, że jesteśmy już na wysokości N. Sącza. Droga przyjemna bo bardzo szeroka, dość mały ruch.
Zajechaliśmy do Gołkowic, ja myślami byłem już w tamtejszym sklepie u stóp początku podjazdu pod Przehybę, gdy pada pytanie "a może tak zmienimy trasę?..." ha. Chłopaki zaproponowali Krościenko i powrót przez Słowację, na co mi oczy się zaświeciły ;] Taka okazja, to musowo zmieniamy trasę. Tak więc pojechaliśmy dalej, na Krościenko nad Dunajcem, zatrzymując się po drodze w sklepie. Kupiłem sobie upragnione Pepsi, które cholernie smakuje w takich sytuacjach :)
Trasa zrobiła się bardzo malownicza, piękne dość spore, zalesione pagórki otaczały wijącą się razem z Dunajcem drogę - poezja. Minęliśmy Tylmanową i zawitaliśmy do Krościenka, które dość szybko minęliśmy na rzecz Szczawnicy :) Tam drugi raz sklep i odpoczynek. Po odsapnięciu pełna na przód na Słowację, przydała się przerwa bo od razu spory podjazd do Lesnicy. Na szczycie kolejna przerwa, podziwianie widoków, piękny widok na Tatry i ... ciemną chmurą, która na dodatek wydawała niepokojące dźwięki ;)
Zjechaliśmy na dół i skręciliśmy jak to było mówione w lewo na Starą Lubovnę. Coś jednak pokręciło się koledze z Brzeska i skręcił w prawo... Gdy nasze czekanie nie przyniosło skutku, zaczęliśmy dzwonić. Połączenie było tragczine i jedyne co ustaliliśmy to to, że kolega jest cały i jedzie.... gdzieś, napewno nie tam gdzie miał jechać bo staliśmy i czekaliśmy dobre 20 minut. Nie wiadomo było co robić, bo nagle kolega odjechał w jednym z dwóch możliwych kierunków na dobre 20-30 minut. Na szczęście wiedzieliśmy, że kolega to dystansowiec, takie jazdy to dla niego nie nowość, więc jedyne co mogliśmy zrobić to pojechać dalej, co jakiś czas bezskutecznie próbując ustalić telefonicznie, gdzie kolega jest. Dziwna sytuacja, bardzo dziwna, ale bywają jak widać i takie. Pojechaliśmy więc, trochę zadziwieni tym co zaszło. Chmury coraz groźniejsze zaczęły się zbierać, zerwał się wiatr, ogólnie nie dobrze.
Jechało się jednak dobrze. W owej Starej Lubovni (to się odmienia jakoś w ogóle??) skręciliśmy na Polskę i na długi 5 kilometrowy podjazd. Z naszej lewej ładna panorama górek i niestety piękny widok lejącego deszczu, zbliżającego się nieuchronnie. Do tego efektowne błyskawice dopełniały groteskowego widoku. Deszcz dopadł nas na początku zjazdu, wyczucie czasu doskonałe... Na zjeździe straciłem bidon, który wyleciał i na dodatek wpadł mi pod tylne koło. Wszystko przy koło 60km/h, z początku myślałem, że mi opona wybuchła :P Bidon został, bo zaczynało coraz bardziej lać, a zanim bym się zatrzymał i targał pod górę to by minęła kupa czasu. Zresztą sam bidon się rozleciał więc odpuściłem. Zjechaliśmy już mokrzy, ale na granicy wyszło słońce.
Piwniczna-Zdrój tam właśnie wjechaliśmy, i tam nadzialiśmy się na okropny odcinek bruku. Odcinek nie długi na szczęście. Dojechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie złapało nas totalne oberwanie chmury. Katastrofa. Zero widoczności, woda wszędzie, zero hamulców, do tego centrum miasta, światła, skrzyżowania i auta. Szybko schowaliśmy się pod dach, ale wody hektolitry. Polało dobre 25 minut, kilka razy walnęło też dość blisko. Po deszczu jakaś kompletna tragedia z jazdą. Zimno. Zimno jak w zimie, a nawet gorzej ;) Nie kontrolowane zgrzytanie zębów to jeden z objawów ;P Szybko na szczęście wpadliśmy do lokalu z kebabami bo cały dzień na batonach i bananach to się nie da. Po zjedzeniu, pierwsze km ciężko masakrycznie, zimno straszliwie. Dopiero po dobrych 10 minutach jako tako się rozgrzałem.
Na światłach przy wylocie na Brzesko niespodzianka. Z prawej strony zajeżdża zgubiony na Słowacji kolega :D Do Brzeska jechaliśmy najprostszą możliwą trasą, czyli krajówką. Na przemian przechodził deszcz i słońce, ale było już ciepło po dobrym rozgrzaniu się. Tempo dobre, choć ponad 200km w nogach. Szybko minęliśmy Łososinę, Czchów i już po chwili 'codzienność' czyli Lewniowa. Do Brzeska kilka km znów główną, bardzo mocna zmiana Grześka i wjazd do centrum. Na koniec przez Jadowniki do Sterkowca z Grześkiem, i do domu już sam. Dumny wjazd na 'kreskę' i koniec ;)
No wyszło trochę inaczej niż miało być. Ale jakże niesamowicie :) Masa nowych terenów, jakiś kosmiczny dla mnie dystans, tylko pogoda zawaliła ale tak to bywa.
Co mnie zdziwiło mało jadłem w trasie. Tak to się prezentuje:
1 banan
2 batoniki musli
0,5 tubki mleka
1 kebab
1 żel
Napoje trochę więcej:
1,5L izotoniku
1L wody smakowej
3x puszka pepsi + po powrocie od razu kolejna.
Oby więcej takich wypraw!




Zaczęło się od planów wypadu na Przehybę za Sączem. Fajnie, pomyślałem, spodobał mi się ten podjazd, choć bardzo ciężki, głównie ze względu na swoją długość (13km). Skoro długa trasa to i trzeba było 'bladym świtem' wstać, w tym przypadku o 7:50 ;). Umówiliśmy się w Brzesku o 9, więc 8:40 wyruszyłem, żeby spokojnie dojechać. Piękny dzień mnie powitał, słoneczko, cieplutko. Oczywiście wiedziałem, że zwiastuje to potem upalną mordęgę, ale można rzec - w końcu. Jakoś nie chciało to lato przyjść przez długi czas, toteż nie miałem zamiaru narzekać.
W Brzesku byłem minutę przed 9, Grzesiek już czekał, Szymek oraz nowy kolega z Brzeska prawie natychmiast nadjechali i ruszyliśmy do Lipnicy, spotkać kolegę z Bochni. Typowa dojazdówka, więc cisnęliśmy średnio mocnym tempem główną szosą. Za Gnojnikiem podziękowaliśmy jej i bocznymi drogami i dróżkami dojechaliśmy do Lipnicy Murowanej. Kolega już czekał więc bez ceregieli ruszyliśmy dalej.
Jechało się bardzo przyjemnie, tempo w sam raz i tak to przelatywaliśmy przez kolejne wioski i miejscowości. Różnymi tajnymi bocznymi skrótami dostaliśmy się do Łososiny, gdzie w najlepsze startowały i siadały samoloty. My tymczasem brnęliśmy na przód, znów unikając krajówki, za to dorzucając sobie fajne podjazdy. Tym sposobem nawet nie wiem kiedy wjechaliśmy do Chełmca. Znaczyło to, że jesteśmy już na wysokości N. Sącza. Droga przyjemna bo bardzo szeroka, dość mały ruch.
Zajechaliśmy do Gołkowic, ja myślami byłem już w tamtejszym sklepie u stóp początku podjazdu pod Przehybę, gdy pada pytanie "a może tak zmienimy trasę?..." ha. Chłopaki zaproponowali Krościenko i powrót przez Słowację, na co mi oczy się zaświeciły ;] Taka okazja, to musowo zmieniamy trasę. Tak więc pojechaliśmy dalej, na Krościenko nad Dunajcem, zatrzymując się po drodze w sklepie. Kupiłem sobie upragnione Pepsi, które cholernie smakuje w takich sytuacjach :)
Trasa zrobiła się bardzo malownicza, piękne dość spore, zalesione pagórki otaczały wijącą się razem z Dunajcem drogę - poezja. Minęliśmy Tylmanową i zawitaliśmy do Krościenka, które dość szybko minęliśmy na rzecz Szczawnicy :) Tam drugi raz sklep i odpoczynek. Po odsapnięciu pełna na przód na Słowację, przydała się przerwa bo od razu spory podjazd do Lesnicy. Na szczycie kolejna przerwa, podziwianie widoków, piękny widok na Tatry i ... ciemną chmurą, która na dodatek wydawała niepokojące dźwięki ;)
Zjechaliśmy na dół i skręciliśmy jak to było mówione w lewo na Starą Lubovnę. Coś jednak pokręciło się koledze z Brzeska i skręcił w prawo... Gdy nasze czekanie nie przyniosło skutku, zaczęliśmy dzwonić. Połączenie było tragczine i jedyne co ustaliliśmy to to, że kolega jest cały i jedzie.... gdzieś, napewno nie tam gdzie miał jechać bo staliśmy i czekaliśmy dobre 20 minut. Nie wiadomo było co robić, bo nagle kolega odjechał w jednym z dwóch możliwych kierunków na dobre 20-30 minut. Na szczęście wiedzieliśmy, że kolega to dystansowiec, takie jazdy to dla niego nie nowość, więc jedyne co mogliśmy zrobić to pojechać dalej, co jakiś czas bezskutecznie próbując ustalić telefonicznie, gdzie kolega jest. Dziwna sytuacja, bardzo dziwna, ale bywają jak widać i takie. Pojechaliśmy więc, trochę zadziwieni tym co zaszło. Chmury coraz groźniejsze zaczęły się zbierać, zerwał się wiatr, ogólnie nie dobrze.
Jechało się jednak dobrze. W owej Starej Lubovni (to się odmienia jakoś w ogóle??) skręciliśmy na Polskę i na długi 5 kilometrowy podjazd. Z naszej lewej ładna panorama górek i niestety piękny widok lejącego deszczu, zbliżającego się nieuchronnie. Do tego efektowne błyskawice dopełniały groteskowego widoku. Deszcz dopadł nas na początku zjazdu, wyczucie czasu doskonałe... Na zjeździe straciłem bidon, który wyleciał i na dodatek wpadł mi pod tylne koło. Wszystko przy koło 60km/h, z początku myślałem, że mi opona wybuchła :P Bidon został, bo zaczynało coraz bardziej lać, a zanim bym się zatrzymał i targał pod górę to by minęła kupa czasu. Zresztą sam bidon się rozleciał więc odpuściłem. Zjechaliśmy już mokrzy, ale na granicy wyszło słońce.
Piwniczna-Zdrój tam właśnie wjechaliśmy, i tam nadzialiśmy się na okropny odcinek bruku. Odcinek nie długi na szczęście. Dojechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie złapało nas totalne oberwanie chmury. Katastrofa. Zero widoczności, woda wszędzie, zero hamulców, do tego centrum miasta, światła, skrzyżowania i auta. Szybko schowaliśmy się pod dach, ale wody hektolitry. Polało dobre 25 minut, kilka razy walnęło też dość blisko. Po deszczu jakaś kompletna tragedia z jazdą. Zimno. Zimno jak w zimie, a nawet gorzej ;) Nie kontrolowane zgrzytanie zębów to jeden z objawów ;P Szybko na szczęście wpadliśmy do lokalu z kebabami bo cały dzień na batonach i bananach to się nie da. Po zjedzeniu, pierwsze km ciężko masakrycznie, zimno straszliwie. Dopiero po dobrych 10 minutach jako tako się rozgrzałem.
Na światłach przy wylocie na Brzesko niespodzianka. Z prawej strony zajeżdża zgubiony na Słowacji kolega :D Do Brzeska jechaliśmy najprostszą możliwą trasą, czyli krajówką. Na przemian przechodził deszcz i słońce, ale było już ciepło po dobrym rozgrzaniu się. Tempo dobre, choć ponad 200km w nogach. Szybko minęliśmy Łososinę, Czchów i już po chwili 'codzienność' czyli Lewniowa. Do Brzeska kilka km znów główną, bardzo mocna zmiana Grześka i wjazd do centrum. Na koniec przez Jadowniki do Sterkowca z Grześkiem, i do domu już sam. Dumny wjazd na 'kreskę' i koniec ;)
No wyszło trochę inaczej niż miało być. Ale jakże niesamowicie :) Masa nowych terenów, jakiś kosmiczny dla mnie dystans, tylko pogoda zawaliła ale tak to bywa.
Co mnie zdziwiło mało jadłem w trasie. Tak to się prezentuje:
1 banan
2 batoniki musli
0,5 tubki mleka
1 kebab
1 żel
Napoje trochę więcej:
1,5L izotoniku
1L wody smakowej
3x puszka pepsi + po powrocie od razu kolejna.
Oby więcej takich wypraw!




- DST 263.20km
- Czas 09:20
- VAVG 28.20km/h
- VMAX 75.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 187 ( 92%)
- HRavg 147 ( 72%)
- Podjazdy 3050m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze