91. Wał (Pogórze Rożnowskie)
Wybraliśmy się dziś z Marcinem w okolicę Lubinki i Tuchowa, pozjeżdżać trochę nowych dróg i podjazdów. Start o 8:40 i tuż przed 9 byłem na miejscu spotkania w Jadownikach. Po chwili zjawia się Marcin i ruszamy pod górę na Bocheniec. Nogi ciężkie po ostaniach pogoniach za czasem, ale jakoś szło. Po zjeździe kierujemy się na Gwoździec, jest chwila płaskiego, a potem podjazd. Przed zjazdem do Melsztyna zaproponowałem żebyśmy skręcili w lewo i dojechali do ronda przed Zakliczynem boczną drogą. Coś poszło jednak nie tak i wylądowaliśmy gdzieś w Olszynach, więc trzeba było kawałek targać drogą główną. W Zakliczynie odbijamy na Gromnik i zaraz potem na Lubinkę. Chwilę przed podjazdem skręcamy i jedziemy nową drogą w kierunku wyciągu narciarskiego w Siemiechowie. Całkiem długi i fajny podjazd, z mega fajnymi widokami z góry. Pod stacją narciarską krótka przerwa i ruszamy dalej w kierunku przekaźnika widocznego w oddali. Po dojechaniu osiągamy najwyższy punkt dzisiejszej jazdy ~500m n.p.m. Dalej jedziemy tak lekko na chybił-trafił choć Marcin patrzył co jakiś czas na mapy. Dzięki temu mamy okazję jechać bardzo przyjemnymi, wąskimi drogami. W końcu wyjeżdżamy przy stacji kolejowej w Łowczowie i kierujemy się na Pleśną. Przez kilka kilometrów jedziemy wzdłuż torów, raz za razem przecinając je. Od Pleśnej decydujemy jechać powoli w kierunku Zbylitowskiej Góry i skończyć jazdę na płaskim terenie. Przecinamy czwórkę, zahaczamy o Moście i wpadamy na drogi serwisowe autostrady A4. W Biadolinach sprawdzamy stan liczników, i trzeba trochę dokręcić żeby te symboliczne sto padło. Jedziemy więc do Łoponia, wskakujemy na chwilę na starą czwórkę i zaraz potem odbijamy z powrotem na Biadoliny, ale tym razem przez Perłę. W Wokowicach pada stówa, więc zadowolony zjeżdżam do domu. I znów całkiem sympatyczna trasa, sporo nowych terenów i widoków.
- DST 103.10km
- Czas 04:20
- VAVG 23.79km/h
- VMAX 81.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1188m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
90. Pętla przez Biesiadki z nowym PB
Teoretycznie powinienem dziś był zrobić sobie coś luźnego, ale ochotę miałem znów pocisnąć mocniej. Padło na dawno nie jechaną pętlę przez Biesiadki. Szybko sprawdziłem jaki mam na niej najlepszy czas, następnie zrobiłem ściągę z międzyczasami w charakterystycznych miejscach, przykleiłem na górną rurę i ruszyłem. Początek pod wiatr, ale prędkość powyżej zakładanej, więc było ok. W Brzesku pierwszy pomiar czasu i mam minutę przewagi. Radość nie trwała długo bo na wyjeździe z Brzeska przeraźliwy korek, i straciłem wszystko z nawiązką. Po kilku minutach przedostałem się w końcu za miasto i trzeba było kręcić bardzo mocno żeby nadrobić stracony czas. Skręt z krajówki w Uszwi i na szczęście jest ciągle minuta lepiej niż czas z ubiegłego roku. Teraz już koniec z ruchem samochodowym ale za to zaczęło się robić pod górę. Podjazd w Biesiadkach podjechany żałośnie słabo ale zapas był zrobiony na płaskim - mimo wszystko noga podaje sporo lepiej niż rok temu z okładem. Rondo w Łoniowej, i tu mam 2 minuty z hakiem, więc jest spoko. Trochę odpocząłem na zjeździe i potem już prosto na północ w kierunku domu. Po płaskim całkiem fajnie, cztery dyszki dość często się pojawiały, wiaterek trochę pomagał :) Na zjeździe ze starej czwórki prawie 4 minuty przewagi. Potem na końcu jeszcze hopa w Szczepanowie i wjazd na metę. Pętla pokonana w czasie 1:11 ponad 2 minuty lepiej niż w Maju ubiegłego roku. Szkoda trochę korków w Brzesku, ale i tak powtórkę zrobię jak trochę się zregeneruje :)
- DST 40.60km
- Czas 01:11
- VAVG 34.31km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 230m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
89. Letnie mgły
No to na dobicie jazda wieczorna w grupie. Start o 18:30 najpierw sam do Brzeska, potem w tym samym składzie co ostatnio. Jedziemy bokami na Jasień, potem wąskie, boczne drogi do Poręby. Potem w dalszym ciągu jakimiś bocznymi drogami jedziemy na Wiśnicz Mały, słońce powoli zbliża się ku zachodowi i jest naprawdę pięknie. Zapach lata, specyficzne światło, oraz w końcu zaczynające opadać mgły w dolinach niosące przyjemny chłód, coś fantastycznego :) Widoki śliczne, klimat genialny. Od Wiśnicza jedziemy do Chronowa, a potem już w kierunku domu. Od Brzeska szybkim tempem jadę przez Jadowniki. Super jazda!
- DST 56.60km
- Czas 02:10
- VAVG 26.12km/h
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 516m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
88. Jazda indywidualna na czas (20km) w końcu pełen sukces :)
EDIT: czas 29:55, prędkość średnia 40,3km/h. Bikestats kłamie bo nie liczy sekund do średniej, żal.
Od rana upał porządny, o godzinie 11 było już 27 stopni i wtedy zauważyłem, że na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury. Spojrzenie na drzewa - delikatny wiaterek, pada więc decyzja, że próbuje znów swojej walki z czasem na 20 kilometrach. Ubrałem się szybko i ruszam.
Po 500 metrach jestem już na starcie, początek lekko z góry więc rozpędzam rower do 48km/h i jadę. Już czuje, że będzie bolało ale jadę. W Wokowicach pierwsza trudność - skręt o prawie 180 stopni w lewo, patrzę czy nic nie jedzie z tyłu, zjeżdżam maksymalnie do prawej strony i wchodzę jak najszerzej się da. Po wyjściu ogień w korby i na licznik wraca 40km/h. Cisnę dalej, czuje, że lekko zawiewa. Mimo, że w plecy to oddał bym wiele żeby przestało, bo wiem, że od Borzęcina będę płacił za ten wiatr. Skupiam się jednak na dziurawych drogach w Łękach, noga podaje dobrze, cały czas ponad 42km/h, rower wręcz przelatuje nad dziurami :) Docieram do końca wsi, skręt w prawo na Borzęcin i po chwili od nowa dziurawo. Teraz już zawiewa z boku, prędkość delikatnie spada, ale cisnę. Na wysokości stadionu w Borzęcinie mija połowa dystansu, a na liczniku mam 14 minut, czyli nadrobiłem minutę, nie jest źle! Wiem, że ta minuta przyda się strasznie w końcówce.
Za centrum Borzęcina skręt w prawo i dopiero teraz zaczyna się walka. Długa prosta, pośród pól, a więc wiatr robi co chce. Zaciskam zęby, przyjmuje możliwie najbardziej opływową sylwetkę i jadę. Coraz mniej patrzę na asfalt, a coraz więcej w dół, w przednie koło. Czwórka opuszcza licznik, jadę teraz 38-39 na godzinę, ale pamiętam o zapasie minuty. W lesie przed żwirownią najcięższy fragment, trochę nawet krzyczę licząc, że to jakoś złagodzi cholerny ból wszystkiego. Wstaje z siodła bo jadę już 36km/h, tak nie może być. Rozkręcam do 39 nogi palą jak głupie. Centrum Bielczy jest dla mnie jak wybawienie. Skręcam w lewo na przedostatnią prostą. 2 kilometry beznadziejnej walki na totalnie odkrytej i prostej jak od linijki drodze. Wciąż zerkam na licznik i upływające sekundy, szybkie liczenie w głowie mówi mi, że będzie na styk i trzeba cisnąć. Przecież nie przegram tego kilometr przed końcem! W końcu nadchodzi ostatni zakręt w prawo i wpadam na prostą mety. Teraz już bez sentymentów - głowa w dół, i jadę wszystko. Wydaje mi się, że szlag mnie trafi, ale w końcu jest upragniony koniec. Toczę się jeszcze beznadziejnie na rowerze przez kilkadziesiąt metrów aż w końcu się zatrzymuje i jakoś zsiadam. Cyfry na liczniku nic mi nie mówią bo go nie zatrzymałem na mecie, więc szybko zrzucam plik na stravę (jak by wtedy coś poszło nie tak z rejestracją śladu to...). Chwila oczekiwania i jest! 29:55! Realizuje swój mały cel, robię 20 płaskich kilometrów solo poniżej 30 minut. W tamtym roku były to tylko mgliste marzenia :) Po chwili wracam do domu lekko okrężnie, żeby w miarę ochłonąć.
Od rana upał porządny, o godzinie 11 było już 27 stopni i wtedy zauważyłem, że na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury. Spojrzenie na drzewa - delikatny wiaterek, pada więc decyzja, że próbuje znów swojej walki z czasem na 20 kilometrach. Ubrałem się szybko i ruszam.
Po 500 metrach jestem już na starcie, początek lekko z góry więc rozpędzam rower do 48km/h i jadę. Już czuje, że będzie bolało ale jadę. W Wokowicach pierwsza trudność - skręt o prawie 180 stopni w lewo, patrzę czy nic nie jedzie z tyłu, zjeżdżam maksymalnie do prawej strony i wchodzę jak najszerzej się da. Po wyjściu ogień w korby i na licznik wraca 40km/h. Cisnę dalej, czuje, że lekko zawiewa. Mimo, że w plecy to oddał bym wiele żeby przestało, bo wiem, że od Borzęcina będę płacił za ten wiatr. Skupiam się jednak na dziurawych drogach w Łękach, noga podaje dobrze, cały czas ponad 42km/h, rower wręcz przelatuje nad dziurami :) Docieram do końca wsi, skręt w prawo na Borzęcin i po chwili od nowa dziurawo. Teraz już zawiewa z boku, prędkość delikatnie spada, ale cisnę. Na wysokości stadionu w Borzęcinie mija połowa dystansu, a na liczniku mam 14 minut, czyli nadrobiłem minutę, nie jest źle! Wiem, że ta minuta przyda się strasznie w końcówce.
Za centrum Borzęcina skręt w prawo i dopiero teraz zaczyna się walka. Długa prosta, pośród pól, a więc wiatr robi co chce. Zaciskam zęby, przyjmuje możliwie najbardziej opływową sylwetkę i jadę. Coraz mniej patrzę na asfalt, a coraz więcej w dół, w przednie koło. Czwórka opuszcza licznik, jadę teraz 38-39 na godzinę, ale pamiętam o zapasie minuty. W lesie przed żwirownią najcięższy fragment, trochę nawet krzyczę licząc, że to jakoś złagodzi cholerny ból wszystkiego. Wstaje z siodła bo jadę już 36km/h, tak nie może być. Rozkręcam do 39 nogi palą jak głupie. Centrum Bielczy jest dla mnie jak wybawienie. Skręcam w lewo na przedostatnią prostą. 2 kilometry beznadziejnej walki na totalnie odkrytej i prostej jak od linijki drodze. Wciąż zerkam na licznik i upływające sekundy, szybkie liczenie w głowie mówi mi, że będzie na styk i trzeba cisnąć. Przecież nie przegram tego kilometr przed końcem! W końcu nadchodzi ostatni zakręt w prawo i wpadam na prostą mety. Teraz już bez sentymentów - głowa w dół, i jadę wszystko. Wydaje mi się, że szlag mnie trafi, ale w końcu jest upragniony koniec. Toczę się jeszcze beznadziejnie na rowerze przez kilkadziesiąt metrów aż w końcu się zatrzymuje i jakoś zsiadam. Cyfry na liczniku nic mi nie mówią bo go nie zatrzymałem na mecie, więc szybko zrzucam plik na stravę (jak by wtedy coś poszło nie tak z rejestracją śladu to...). Chwila oczekiwania i jest! 29:55! Realizuje swój mały cel, robię 20 płaskich kilometrów solo poniżej 30 minut. W tamtym roku były to tylko mgliste marzenia :) Po chwili wracam do domu lekko okrężnie, żeby w miarę ochłonąć.
- DST 20.00km
- Czas 00:29
- VAVG 41.38km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 11m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 czerwca 2015
88b. Rozjazd po ITT
Rozjazd po czasówce. Bardzo delikatnie, żeby ochłodzić organizm i ochłonąć.
- DST 17.30km
- Czas 00:46
- VAVG 22.57km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 35m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 czerwca 2015
Kategoria Szosa
87. Wprowadzenie do Czerwca
Krótki standardowy wyjazd na szosę. Najpierw krótki przystanek w Dębnie ;>, a potem do Porąbki. Niestety ktoś wymyslił remont mostu i moja pętla jest nieczynna :0 Trzeba było więc zrobić dłuższą wersję. Po 2 kółkach wjechałem na Godów od groty, potem dalej do Łysej Góry i hopkami wróciłem do krajowej czwórki. Tam z wiatrem aż do Jastwi. Po skręceniu na Sterkowiec mocniejsze tempo na segmencie ale sił starczyło tylko na połowę, więc odpuściłem.
- DST 40.50km
- Czas 01:27
- VAVG 27.93km/h
- VMAX 82.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 271m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
86. Sporo ciężkiego terenu, Czchów, widoki i podjazdy
Koniec Maja w stylu 20 etapu Giro przez kilka kilometrów. Ale po kolei :)
Dziś było nas trzech. Wyruszyłem jakoś koło 10:20 do Jadownik, gdzie zastałem Marcina. Po minucie dojechał Marcin i ruszyliśmy pod górę. Początek dość powoli ale stopniowa się rozkręcaliśmy. W połowie musiałem się zatrzymać bo przesunął mi się czujnik prędkości i licznik pokazywał smętnie 0 km/h.Samochód techniczny dał nowy rower Czujnik poprawiłem i dołożyłem do pieca, żeby dogonić kolegów. Na najstromszym fragmencie zaatakowałem i udało się dojechać kawałek przed resztą. Zjazd jakże by inaczej dość szybki.
Po zjeździe było trochę płaskiego przez Doły i Łoniową. Następnie w Niedźwiedzy podjazd. Tu zaatakował Marcin, a ja tylko patrzyłem jak się oddala i spokojnie dokręciłem swoim tempem. Zjechaliśmy sobie po krótkiej przerwie do Melsztyna, i po chwili przecięliśmy Dunajec wjeżdżając tym samym do Zakliczyna. Marcin poprowadził nas przez centrum i wyjechaliśmy po jakimś czasie w Piaskach Drużków. Zauważyliśmy intrygującą drogę w lewo w las i po chwili wahania padła decyzja 'jedziemy tam'. hehe.
I tu nastąpiło to o czym mówiłem na początku. Po chwili normalnego podjazdu skończył się asfalt. Ale przecież nie będziemy zawracać jak trzepaki, droga musi gdzieś iść :P Po kilkuset metrach dojeżdżamy do asfaltu, tyle, że ów asfalt znów się skończył i został zastąpiony błotnisto-wodno-kamienno-szutrową drogą. W dół. Ostro w dół ;) Ciężko było, ale okazuje się, że szosa radzi sobie i w warunkach terenowych. Klocki pozgrzytały, ale im szybko przeszło. W końcu wyjechaliśmy, kilometr przed miejscem, gdzie skręciliśmy wcześniej hehe :D
Pojechaliśmy więc naprzód, i tym razem świadomie wybraliśmy kolejną sztajfę z szutrowym fragmentem. Początek jeszcze po asfalcie bardzo stromy (~20%), potem odpuściło no ale pojawił się żwir i luźne kamienie. I rynny w poprzek na których wywaliłem się w tamtym roku :) Tym razem było jednak spoko. Wąskimi, spokojnymi i krętymi drogami dotarliśmy do promu w miejscowości Tropie. Za promem kilkaset metrów krajówką ale zaraz potem skręt w kolejną totalnie boczną drogę. Taką z serii, że ja bym nigdy nie skręcił sam :P
Dostaliśmy w nagrodę całkiem spory podjazd i (a jakże) szutrowy fragmencik :) Po lekkim błądzeniu po okolicy wyjechaliśmy w cywilizacji jako takiej, czyli w Porąbce Iwkowskiej. Zrobiliśmy przerwę w sklepie i pojechaliśmy już znanymi terenami dalej, w kierunku Iwkowej. Na podjeździe daliśmy dość fajne tempo, i wykręciłem personal best :) Zjazd serpentynami tym razem w miarę spokojnie, bo zdjęcia :P
Po zjeździe dociągnęliśmy do krajówki, znów kilkaset metrów i zjazd w bok na Lewniową. Oczywiście drogi super wąskie i kręte i z hopkami :) Wyjechaliśmy w końcu w Biesiadkach, zjechaliśmy do Łoniowej i trzeba było pomyśleć o dorzuceniu czegoś bo kilometrów mało, a ochota na jazdę jeszcze była. Więc na szybko wymyśliliśmy podjechanie Godowa (przewyższenia rzecz święta).
Na szczycie krótka przerwa i zjazd na Dębno. Na koniec jeszcze mała dokrętka przez Wokowice i do domu. Super dzień, ciekawa trasa, widoki, wesoło, podjazdy, błądzenie - bajabongo jak się patrzy :) Dla równowagi jutro zrobi się jaką czasówkę i będzie :)
No i koniec Maja. Trochę był dziwny, bo w końcówce załamanie pogody. Mimo wszystko kilometrów wychodzi więcej niż planowałem na początku roku. Licznik zatrzymuje się na 1415, a więc nie jest to najlepszy miesiąc pod tym względem. Zrobiłem za to najwięcej przewyższeń bo 13 747m. Jest dobrze!
Dziś było nas trzech. Wyruszyłem jakoś koło 10:20 do Jadownik, gdzie zastałem Marcina. Po minucie dojechał Marcin i ruszyliśmy pod górę. Początek dość powoli ale stopniowa się rozkręcaliśmy. W połowie musiałem się zatrzymać bo przesunął mi się czujnik prędkości i licznik pokazywał smętnie 0 km/h.
Po zjeździe było trochę płaskiego przez Doły i Łoniową. Następnie w Niedźwiedzy podjazd. Tu zaatakował Marcin, a ja tylko patrzyłem jak się oddala i spokojnie dokręciłem swoim tempem. Zjechaliśmy sobie po krótkiej przerwie do Melsztyna, i po chwili przecięliśmy Dunajec wjeżdżając tym samym do Zakliczyna. Marcin poprowadził nas przez centrum i wyjechaliśmy po jakimś czasie w Piaskach Drużków. Zauważyliśmy intrygującą drogę w lewo w las i po chwili wahania padła decyzja 'jedziemy tam'. hehe.
I tu nastąpiło to o czym mówiłem na początku. Po chwili normalnego podjazdu skończył się asfalt. Ale przecież nie będziemy zawracać jak trzepaki, droga musi gdzieś iść :P Po kilkuset metrach dojeżdżamy do asfaltu, tyle, że ów asfalt znów się skończył i został zastąpiony błotnisto-wodno-kamienno-szutrową drogą. W dół. Ostro w dół ;) Ciężko było, ale okazuje się, że szosa radzi sobie i w warunkach terenowych. Klocki pozgrzytały, ale im szybko przeszło. W końcu wyjechaliśmy, kilometr przed miejscem, gdzie skręciliśmy wcześniej hehe :D
Pojechaliśmy więc naprzód, i tym razem świadomie wybraliśmy kolejną sztajfę z szutrowym fragmentem. Początek jeszcze po asfalcie bardzo stromy (~20%), potem odpuściło no ale pojawił się żwir i luźne kamienie. I rynny w poprzek na których wywaliłem się w tamtym roku :) Tym razem było jednak spoko. Wąskimi, spokojnymi i krętymi drogami dotarliśmy do promu w miejscowości Tropie. Za promem kilkaset metrów krajówką ale zaraz potem skręt w kolejną totalnie boczną drogę. Taką z serii, że ja bym nigdy nie skręcił sam :P
Dostaliśmy w nagrodę całkiem spory podjazd i (a jakże) szutrowy fragmencik :) Po lekkim błądzeniu po okolicy wyjechaliśmy w cywilizacji jako takiej, czyli w Porąbce Iwkowskiej. Zrobiliśmy przerwę w sklepie i pojechaliśmy już znanymi terenami dalej, w kierunku Iwkowej. Na podjeździe daliśmy dość fajne tempo, i wykręciłem personal best :) Zjazd serpentynami tym razem w miarę spokojnie, bo zdjęcia :P
Po zjeździe dociągnęliśmy do krajówki, znów kilkaset metrów i zjazd w bok na Lewniową. Oczywiście drogi super wąskie i kręte i z hopkami :) Wyjechaliśmy w końcu w Biesiadkach, zjechaliśmy do Łoniowej i trzeba było pomyśleć o dorzuceniu czegoś bo kilometrów mało, a ochota na jazdę jeszcze była. Więc na szybko wymyśliliśmy podjechanie Godowa (przewyższenia rzecz święta).
Na szczycie krótka przerwa i zjazd na Dębno. Na koniec jeszcze mała dokrętka przez Wokowice i do domu. Super dzień, ciekawa trasa, widoki, wesoło, podjazdy, błądzenie - bajabongo jak się patrzy :) Dla równowagi jutro zrobi się jaką czasówkę i będzie :)
No i koniec Maja. Trochę był dziwny, bo w końcówce załamanie pogody. Mimo wszystko kilometrów wychodzi więcej niż planowałem na początku roku. Licznik zatrzymuje się na 1415, a więc nie jest to najlepszy miesiąc pod tym względem. Zrobiłem za to najwięcej przewyższeń bo 13 747m. Jest dobrze!
- DST 105.70km
- Czas 04:50
- VAVG 21.87km/h
- VMAX 77.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1670m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
85. Boczne nieznane drogi i ucieczka przed deszczem
Spokojna jazda z Marcinem. Wyjazd opóźnialiśmy bo krótko po 10 nadeszła groźna, ciemna chmura. Na szczęście nie padało i zaczęło się przejaśniać więc ruszyliśmy. Na początek tereny płaskie. Losowo skręcaliśmy w napotkane drogi, dzięki czemu poznaliśmy kilka nowych. W zasadzie byłem w linii prostej jakieś 3-4km od domu, a pierwszy raz w życiu jechałem tymi drogami. Nawet w pewnym momencie nie wiedziałem dokładnie, gdzie jesteśmy :) Potem pojechaliśmy w stronę południową i było kilka hopek w rejonie Grabna. Tam też przerwa na pepsi i żelki. Wtedy też zauważyliśmy kolejną nieciekawie zapowiadającą się chmurę, więc ruszyliśmy w kierunku domu. Końcówka po krajówce, szybkim tempem. Lunęło niecałą godzinę po powrocie ;) Miałem GPS'a ale po 3 kilometrach wszedłem w stravie w ustawienie żeby coś zmienić i nie zauważyłem, że rejestrowanie trasy się zapauzowało :(
- DST 67.50km
- Czas 02:35
- VAVG 26.13km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 420m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 maja 2015
Kategoria Szosa
84. Porąbka, brak gps'a :0
Wczoraj w nocy telefon wyzionął ducha. A wraz z nim gps i strava... No ale nie ma co płakać (zbyt dużo) tylko trza jeździć. Więc pojeździłem. Pokonałem drogi w Porąbce na wszystkie możliwe konfiguracje i sposoby. Podjechałem też godów od groty. Tempo raczej niskie z małymi wyjątkami. Ot taka codzienność :)
fotka z SE k800i :D
fotka z SE k800i :D
- DST 57.00km
- Czas 02:06
- VAVG 27.14km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 260m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
83. Wreszcie
Wreszcie sucho! Wreszcie na Canyonie. Rano przyszły wyczekiwane buty na szosę, ale niestety fatalnie przestrzeliłem z rozmiarem, więc muszę poczekać kilka dni więcej. Po południu umówiłem się na jazdę z Marcinem. Pojechałem do Brzeska i stamtąd ruszyliśmy w trasę. Decyzja zapadła, że robimy podjazdy. Więc na początek Okocim. Sporo frajdy mieliśmy z GoPro, którą sobie kupił Marcin :D Wreszcie będą porządne foty z wspólnych wypraw ;P Po Okocimiu podjazd pod Bocheniec, szyyybki zjazd do Porąbki i od razu rzeźnia pod Godów :D Nagromadzenie podjazdów straszne. Co by więcej nie mówić średnia na górze 21 z hakiem :) Zjechaliśmy do Łysej Góry, i tam ... podjazd do Jaworska. Piękna sprawa, 4 duże podjazdy z rzędu. A nawet 5 bo po zjeździe do Gwoźdzca znów trzeba było pokonać kilka km w górę :) Potem trochę spokoju i płaskiego, chwile pociągnęliśmy mocniej, potem już luźniej. W Porąbce w lewo i targamy pod Bocheniec :) I to był ostatni podjazd dnia. Na koniec pojechałem z Marcinem do Brzeska, tam on sobie skręcił do domu, a ja jeszcze pojechałem do węzła Brzesko i serwisówkami do Mokrzyski. Na koniec mocne 3km do domu ze sprintem na koniec, a jakże :)
- DST 69.50km
- Czas 02:44
- VAVG 25.43km/h
- VMAX 80.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 955m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze