88. Jazda indywidualna na czas (20km) w końcu pełen sukces :)
EDIT: czas 29:55, prędkość średnia 40,3km/h. Bikestats kłamie bo nie liczy sekund do średniej, żal.
Od rana upał porządny, o godzinie 11 było już 27 stopni i wtedy zauważyłem, że na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury. Spojrzenie na drzewa - delikatny wiaterek, pada więc decyzja, że próbuje znów swojej walki z czasem na 20 kilometrach. Ubrałem się szybko i ruszam.
Po 500 metrach jestem już na starcie, początek lekko z góry więc rozpędzam rower do 48km/h i jadę. Już czuje, że będzie bolało ale jadę. W Wokowicach pierwsza trudność - skręt o prawie 180 stopni w lewo, patrzę czy nic nie jedzie z tyłu, zjeżdżam maksymalnie do prawej strony i wchodzę jak najszerzej się da. Po wyjściu ogień w korby i na licznik wraca 40km/h. Cisnę dalej, czuje, że lekko zawiewa. Mimo, że w plecy to oddał bym wiele żeby przestało, bo wiem, że od Borzęcina będę płacił za ten wiatr. Skupiam się jednak na dziurawych drogach w Łękach, noga podaje dobrze, cały czas ponad 42km/h, rower wręcz przelatuje nad dziurami :) Docieram do końca wsi, skręt w prawo na Borzęcin i po chwili od nowa dziurawo. Teraz już zawiewa z boku, prędkość delikatnie spada, ale cisnę. Na wysokości stadionu w Borzęcinie mija połowa dystansu, a na liczniku mam 14 minut, czyli nadrobiłem minutę, nie jest źle! Wiem, że ta minuta przyda się strasznie w końcówce.
Za centrum Borzęcina skręt w prawo i dopiero teraz zaczyna się walka. Długa prosta, pośród pól, a więc wiatr robi co chce. Zaciskam zęby, przyjmuje możliwie najbardziej opływową sylwetkę i jadę. Coraz mniej patrzę na asfalt, a coraz więcej w dół, w przednie koło. Czwórka opuszcza licznik, jadę teraz 38-39 na godzinę, ale pamiętam o zapasie minuty. W lesie przed żwirownią najcięższy fragment, trochę nawet krzyczę licząc, że to jakoś złagodzi cholerny ból wszystkiego. Wstaje z siodła bo jadę już 36km/h, tak nie może być. Rozkręcam do 39 nogi palą jak głupie. Centrum Bielczy jest dla mnie jak wybawienie. Skręcam w lewo na przedostatnią prostą. 2 kilometry beznadziejnej walki na totalnie odkrytej i prostej jak od linijki drodze. Wciąż zerkam na licznik i upływające sekundy, szybkie liczenie w głowie mówi mi, że będzie na styk i trzeba cisnąć. Przecież nie przegram tego kilometr przed końcem! W końcu nadchodzi ostatni zakręt w prawo i wpadam na prostą mety. Teraz już bez sentymentów - głowa w dół, i jadę wszystko. Wydaje mi się, że szlag mnie trafi, ale w końcu jest upragniony koniec. Toczę się jeszcze beznadziejnie na rowerze przez kilkadziesiąt metrów aż w końcu się zatrzymuje i jakoś zsiadam. Cyfry na liczniku nic mi nie mówią bo go nie zatrzymałem na mecie, więc szybko zrzucam plik na stravę (jak by wtedy coś poszło nie tak z rejestracją śladu to...). Chwila oczekiwania i jest! 29:55! Realizuje swój mały cel, robię 20 płaskich kilometrów solo poniżej 30 minut. W tamtym roku były to tylko mgliste marzenia :) Po chwili wracam do domu lekko okrężnie, żeby w miarę ochłonąć.
Od rana upał porządny, o godzinie 11 było już 27 stopni i wtedy zauważyłem, że na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury. Spojrzenie na drzewa - delikatny wiaterek, pada więc decyzja, że próbuje znów swojej walki z czasem na 20 kilometrach. Ubrałem się szybko i ruszam.
Po 500 metrach jestem już na starcie, początek lekko z góry więc rozpędzam rower do 48km/h i jadę. Już czuje, że będzie bolało ale jadę. W Wokowicach pierwsza trudność - skręt o prawie 180 stopni w lewo, patrzę czy nic nie jedzie z tyłu, zjeżdżam maksymalnie do prawej strony i wchodzę jak najszerzej się da. Po wyjściu ogień w korby i na licznik wraca 40km/h. Cisnę dalej, czuje, że lekko zawiewa. Mimo, że w plecy to oddał bym wiele żeby przestało, bo wiem, że od Borzęcina będę płacił za ten wiatr. Skupiam się jednak na dziurawych drogach w Łękach, noga podaje dobrze, cały czas ponad 42km/h, rower wręcz przelatuje nad dziurami :) Docieram do końca wsi, skręt w prawo na Borzęcin i po chwili od nowa dziurawo. Teraz już zawiewa z boku, prędkość delikatnie spada, ale cisnę. Na wysokości stadionu w Borzęcinie mija połowa dystansu, a na liczniku mam 14 minut, czyli nadrobiłem minutę, nie jest źle! Wiem, że ta minuta przyda się strasznie w końcówce.
Za centrum Borzęcina skręt w prawo i dopiero teraz zaczyna się walka. Długa prosta, pośród pól, a więc wiatr robi co chce. Zaciskam zęby, przyjmuje możliwie najbardziej opływową sylwetkę i jadę. Coraz mniej patrzę na asfalt, a coraz więcej w dół, w przednie koło. Czwórka opuszcza licznik, jadę teraz 38-39 na godzinę, ale pamiętam o zapasie minuty. W lesie przed żwirownią najcięższy fragment, trochę nawet krzyczę licząc, że to jakoś złagodzi cholerny ból wszystkiego. Wstaje z siodła bo jadę już 36km/h, tak nie może być. Rozkręcam do 39 nogi palą jak głupie. Centrum Bielczy jest dla mnie jak wybawienie. Skręcam w lewo na przedostatnią prostą. 2 kilometry beznadziejnej walki na totalnie odkrytej i prostej jak od linijki drodze. Wciąż zerkam na licznik i upływające sekundy, szybkie liczenie w głowie mówi mi, że będzie na styk i trzeba cisnąć. Przecież nie przegram tego kilometr przed końcem! W końcu nadchodzi ostatni zakręt w prawo i wpadam na prostą mety. Teraz już bez sentymentów - głowa w dół, i jadę wszystko. Wydaje mi się, że szlag mnie trafi, ale w końcu jest upragniony koniec. Toczę się jeszcze beznadziejnie na rowerze przez kilkadziesiąt metrów aż w końcu się zatrzymuje i jakoś zsiadam. Cyfry na liczniku nic mi nie mówią bo go nie zatrzymałem na mecie, więc szybko zrzucam plik na stravę (jak by wtedy coś poszło nie tak z rejestracją śladu to...). Chwila oczekiwania i jest! 29:55! Realizuje swój mały cel, robię 20 płaskich kilometrów solo poniżej 30 minut. W tamtym roku były to tylko mgliste marzenia :) Po chwili wracam do domu lekko okrężnie, żeby w miarę ochłonąć.
- DST 20.00km
- Czas 00:29
- VAVG 41.38km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 11m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentuj