Wpisy archiwalne w kategorii
Szosa
Dystans całkowity: | 52767.71 km (w terenie 1.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1776:24 |
Średnia prędkość: | 26.90 km/h |
Maksymalna prędkość: | 90.40 km/h |
Suma podjazdów: | 435198 m |
Maks. tętno maksymalne: | 206 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 194 (95 %) |
Suma kalorii: | 134635 kcal |
Liczba aktywności: | 1013 |
Średnio na aktywność: | 52.09 km i 2h 03m |
Więcej statystyk |
126. Tatra Road Race
Przygotowania do startu już w Piątek, aby nie gonić rano w Sobotę. Pobudka 5:15, szybkie espresso, buła z nutellą i pakowanie auta. Ruszyliśmy na Zakopane całą rodziną :) Przyjazd na miejsce tuż przed zamknięciem biura zawodów (korki) ale koniec końców wszystko ok. Szybko się przebrałem, przygotowałem rower, spakowałem bidony i żele i ruszyłem trochę pokręcić przed startem. Spotkałem Dawida więc chwilę z nim pokręcone. 10 minut przed startem decydujemy się zając sobie miejsce na kresce. Aż za dobrze pamiętam zeszły rok w Wiśniczu jak się ustawiłem z tyłu i wyścig miałem przegrany po przejechaniu 20 metrów :)
Krótkie wprowadzenie jednego z organizatorów, samochody obsługi ruszyły i my za nimi. Pierwsza myśl była taka żeby tylko nie wypieprzyć na początku pośród prawie setki startujących. Druga myśl po wyjeździe z terenu hotelu - "ale zajebiście". Zamknięta (początkowo) trasa i prawie stu kolarzy jadących w peletonie. Słychać było jeden wielki szum opon na asfalcie, coś pięknego. Jedna z tych chwil, które ogląda się zazwyczaj w eurosporcie jak jakiś tour pokazują :)
Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem startu honorowego za samochodem pilota wyścigu. Tempo dość niskie. Start ostry nastąpił w Kościelisku po skręcie w prawo z głównej drogi. Ruszyłem do przodu żeby nie dać się zgubić już na samym początku. Od razu na pierwsze danie 1,7km podjazdu ze średnim nachyleniem 10% w kierunku Gubałówki. Przy okazji wjechaliśmy od razu na najwyższą wysokość wyścigu - 1134m n.p.m. Tempo po starcie ostrym bardzo ostre, więc ten odcinek pokonany ze średnią ponad 15km/h (10% nachylenia średnio!). Tempo dość szarpane, ze dwa razy grupa lekko mi się oddalała ale zdołałem zespawać. Tuż przed premią górską tempo poszło już zbyt mocne bo faworyci chcieli powalczyć o nagrody więc nasza grupa podzieliła się na dwie części, a ja wylądowałem w tej drugiej. Próbujemy zespawać na zjeździe, ale w przodzie kilku bardzo mocnych kolarzy skutecznie uciekało. W końcu i tamci się podzieli i na czele zostało bodaj 6 ludzi, którzy między sobą rozegrali podium całego wyścigu. Potem kilku w drugiej grupie i kilku w grupie trzeciej czyli mojej.
Tempo kosmiczne, co by dużo nie mówić po wjeździe na premię górską mieliśmy kilka kilometrów zjazdu i kilka płaskiego. Mi wyszło 14km ze średnią 50km/h. Za miejscowością Ciche drugi podjazd, tym razem lekko ponad 5km i ok. 3,5%. Tutaj też siły wszyscy mieli, więc średnio 26km/h. Wsunąłem pierwszego żela (celowałem żeby je zjadać co 20km). Końcówka podjazdu dość ciężka ale dojeżdżamy wszyscy równo. Na zjeździe grupa tradycyjnie się rozciąga, zjazd dynamiczny, licznik momentami przekracza 70km/h. Po zjeździe znów się łączymy i tym razem ponad 7km podjazdu do miejscowości Ząb. Profil podjazdu podobny jak przez cały dzień: w miarę spokojny początek i dwucyfrowe wartości nachylenia pod koniec. Daje to ostro w kość :)
Mijamy Ząb i wjeżdżamy na 35 kilometrową pętle, którą trzeba będzie pokonać dwa razy. Na początek ponad 6km pięknego zjazdu, cały czas grubo ponad 50km/h. Potem jeden z cięższych podjazdów czyli premia górska pod Pitoniówkę (2,3km @10% i max 17%). W samej końcówce lekko mi brakuje i grupa odjeżdża. Na szczycie łapię szybko wodę i lecę w dół. Wiem, że czeka mnie teraz tryb czasówki żeby złapać grupę, na szczęście teren cały czas opada więc można ciąć. Kontakt wzrokowy cały czas mam więc jest jakaś motywacja. Znów wychodzi kosmos: 6km i średnia 52km/h :) Mijam premię lotną i zaczyna się znów góra, ale grupa przybliża się coraz bardziej. W końcu po ponad 10km udaje się dojść na koło, w samej końcówce podjazdu.
Radość nie trwa długo, bo pogoń pozbawiła mnie sił i tak ostatni podjazd na pętli (5km i 5%) idzie ciężko. Koło trzymam do samej końcówki, gdzie nachylenie rośnie do ponad 15% i tu znów go puszczam. Na dziś to już koniec mojej przygody z kilkuosobową grupką, Do samego końca będę musiał jechać sam z malutkimi wyjątkami w postaci pojedynczych osób. Na końcu pierwszej pętli mam rozstawionych ludzi z bidonem, więc pusty ląduje na poboczu i biorę nowy. Zaczyna się druga pętla, morale trochę niskie bo mam w pamięci wszystkie podjazdy, które znów trzeba pokonać... Ale najpierw ten długi zjazd, udaje się trochę odpocząć. Przez długi czas nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Rozpoczyna się znów 'Pitoniówka', jadę swoim tempem, na górze biorę izotonik i znów mnóstwo zjazdu, na którym jak się okazuje odrabiam sporo straty tych przede mną bo nagle pojawia się na horyzoncie dwóch gości.
Ci są jednak trochę szybsi na podjazdach więc trwa zabawa w kotka i myszkę ;> Dochodzę ich w końcu na najdłuższym podjeździe pętli. W połowie gość na poboczu mówi, że jedziemy w granicach 30 miejsca. To powoduje, że dostaje powera w nogach. Wcinam ostatniego żela z kofeiną i lecę dalej. Dwóch gości wyprzedzam i zostawiam w tyle na zjazdach. Wyjeżdżam z pętli i w głowie siedzi już tylko ostatni podjazd, wisienka na torcie - Słodyczki. Prawie 7km i 5,5% ale im bliżej góry tym bardziej stromo. Męczę okrutnie, cały czas za plecami ktoś się czai, kilka osób niestety mnie wyprzedza ale w dalszym ciągu nie jest źle. W końcu docieram na szczyt i zostaje ostatnie 5km trasy. Najpierw niezwykle niebezpieczny zjazd do Kościeliska. Na końcu doganiam jakiegoś gościa na kilkadziesiąt metrów. Wyjeżdżamy na ostatnie 3km i skręcamy na główną szosę Kościelisko - Zakopane. Na 2km przed metą dochodzą do rywala, chwilę odpoczywam na kole i podejmuję próbę ataku. Element zaskoczenia jest kluczowy i rywal nie daje rady złapać koła. Ja tymczasem wpadam na ostatni kilometr, rower rozkręcam do 70km/h choć jest niemal płasko. Ostatni zakręt i pozostaje 600m do mety lekko pod górę. Przewagę mam jednak wystarczającą i dojeżdżam na metę przed rywalem :) Daje mi to 9 miejsce w kategorii oraz w klasyfikacji open miejsce 34. Docieram do mety jedynie 29 minut po zwycięzcy co dla mnie jest wielkim sukcesem.
Na mecie fajny bufet, świetny makaron i dzielenie się wrażeniami z innymi :) Zostaje jeszcze obejrzeć dekorację i powoli trzeba ruszać w długą podróż do domu. Niezwykle piękny, ciężki dzień.
Kilka słów o samej imprezie Tatra Road Race. Wyścig zorganizowany perfekcyjnie! Trasa okrutnie ciężka, ale o to przecież chodzi :) Zabezpieczenie i oznakowanie doskonałe. Każde skrzyżowanie obstawione przez osp, na trasie krążyło kilka samochodów z obsługi oraz kilka motocykli, które dbały o zabezpieczenie trasy dla czołówki. Przez całą trasę nie musiałem ani razu myśleć o ruchu samochodowym, mogłem skupić się na rywalizacji. Miasteczko wyścigowe w super miejscu i świetnie zorganizowane. Wszyscy super mili, atmosfera odpowiednia, nagrody niezwykle cenne. Ogólnie bez mrugnięcia okiem daje 10 na 10. Do niczego nawet nie siłę nie mogę się przyczepić. A, daje nawet 11 poza skalą, bo z niektórych miejsc na trasie widoki były niemoralnie piękne :P Wracam za rok!
To jeszcze garść dziwnych oraz mniej dziwnych statystyk:
średnia prędkość pod górę - 19,1km/h
średnia prędkość po płaskim - 34km/h
średnia prędkość zjazdów - 48km/h
Czas spędzony na podjazdach - 2:24h
Czas spędzony na płaskim - marne 39 minut
Czas spędzony na zjeżdżaniu - 59 minut
Krótkie wprowadzenie jednego z organizatorów, samochody obsługi ruszyły i my za nimi. Pierwsza myśl była taka żeby tylko nie wypieprzyć na początku pośród prawie setki startujących. Druga myśl po wyjeździe z terenu hotelu - "ale zajebiście". Zamknięta (początkowo) trasa i prawie stu kolarzy jadących w peletonie. Słychać było jeden wielki szum opon na asfalcie, coś pięknego. Jedna z tych chwil, które ogląda się zazwyczaj w eurosporcie jak jakiś tour pokazują :)
Pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem startu honorowego za samochodem pilota wyścigu. Tempo dość niskie. Start ostry nastąpił w Kościelisku po skręcie w prawo z głównej drogi. Ruszyłem do przodu żeby nie dać się zgubić już na samym początku. Od razu na pierwsze danie 1,7km podjazdu ze średnim nachyleniem 10% w kierunku Gubałówki. Przy okazji wjechaliśmy od razu na najwyższą wysokość wyścigu - 1134m n.p.m. Tempo po starcie ostrym bardzo ostre, więc ten odcinek pokonany ze średnią ponad 15km/h (10% nachylenia średnio!). Tempo dość szarpane, ze dwa razy grupa lekko mi się oddalała ale zdołałem zespawać. Tuż przed premią górską tempo poszło już zbyt mocne bo faworyci chcieli powalczyć o nagrody więc nasza grupa podzieliła się na dwie części, a ja wylądowałem w tej drugiej. Próbujemy zespawać na zjeździe, ale w przodzie kilku bardzo mocnych kolarzy skutecznie uciekało. W końcu i tamci się podzieli i na czele zostało bodaj 6 ludzi, którzy między sobą rozegrali podium całego wyścigu. Potem kilku w drugiej grupie i kilku w grupie trzeciej czyli mojej.
Tempo kosmiczne, co by dużo nie mówić po wjeździe na premię górską mieliśmy kilka kilometrów zjazdu i kilka płaskiego. Mi wyszło 14km ze średnią 50km/h. Za miejscowością Ciche drugi podjazd, tym razem lekko ponad 5km i ok. 3,5%. Tutaj też siły wszyscy mieli, więc średnio 26km/h. Wsunąłem pierwszego żela (celowałem żeby je zjadać co 20km). Końcówka podjazdu dość ciężka ale dojeżdżamy wszyscy równo. Na zjeździe grupa tradycyjnie się rozciąga, zjazd dynamiczny, licznik momentami przekracza 70km/h. Po zjeździe znów się łączymy i tym razem ponad 7km podjazdu do miejscowości Ząb. Profil podjazdu podobny jak przez cały dzień: w miarę spokojny początek i dwucyfrowe wartości nachylenia pod koniec. Daje to ostro w kość :)
Mijamy Ząb i wjeżdżamy na 35 kilometrową pętle, którą trzeba będzie pokonać dwa razy. Na początek ponad 6km pięknego zjazdu, cały czas grubo ponad 50km/h. Potem jeden z cięższych podjazdów czyli premia górska pod Pitoniówkę (2,3km @10% i max 17%). W samej końcówce lekko mi brakuje i grupa odjeżdża. Na szczycie łapię szybko wodę i lecę w dół. Wiem, że czeka mnie teraz tryb czasówki żeby złapać grupę, na szczęście teren cały czas opada więc można ciąć. Kontakt wzrokowy cały czas mam więc jest jakaś motywacja. Znów wychodzi kosmos: 6km i średnia 52km/h :) Mijam premię lotną i zaczyna się znów góra, ale grupa przybliża się coraz bardziej. W końcu po ponad 10km udaje się dojść na koło, w samej końcówce podjazdu.
Radość nie trwa długo, bo pogoń pozbawiła mnie sił i tak ostatni podjazd na pętli (5km i 5%) idzie ciężko. Koło trzymam do samej końcówki, gdzie nachylenie rośnie do ponad 15% i tu znów go puszczam. Na dziś to już koniec mojej przygody z kilkuosobową grupką, Do samego końca będę musiał jechać sam z malutkimi wyjątkami w postaci pojedynczych osób. Na końcu pierwszej pętli mam rozstawionych ludzi z bidonem, więc pusty ląduje na poboczu i biorę nowy. Zaczyna się druga pętla, morale trochę niskie bo mam w pamięci wszystkie podjazdy, które znów trzeba pokonać... Ale najpierw ten długi zjazd, udaje się trochę odpocząć. Przez długi czas nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Rozpoczyna się znów 'Pitoniówka', jadę swoim tempem, na górze biorę izotonik i znów mnóstwo zjazdu, na którym jak się okazuje odrabiam sporo straty tych przede mną bo nagle pojawia się na horyzoncie dwóch gości.
Ci są jednak trochę szybsi na podjazdach więc trwa zabawa w kotka i myszkę ;> Dochodzę ich w końcu na najdłuższym podjeździe pętli. W połowie gość na poboczu mówi, że jedziemy w granicach 30 miejsca. To powoduje, że dostaje powera w nogach. Wcinam ostatniego żela z kofeiną i lecę dalej. Dwóch gości wyprzedzam i zostawiam w tyle na zjazdach. Wyjeżdżam z pętli i w głowie siedzi już tylko ostatni podjazd, wisienka na torcie - Słodyczki. Prawie 7km i 5,5% ale im bliżej góry tym bardziej stromo. Męczę okrutnie, cały czas za plecami ktoś się czai, kilka osób niestety mnie wyprzedza ale w dalszym ciągu nie jest źle. W końcu docieram na szczyt i zostaje ostatnie 5km trasy. Najpierw niezwykle niebezpieczny zjazd do Kościeliska. Na końcu doganiam jakiegoś gościa na kilkadziesiąt metrów. Wyjeżdżamy na ostatnie 3km i skręcamy na główną szosę Kościelisko - Zakopane. Na 2km przed metą dochodzą do rywala, chwilę odpoczywam na kole i podejmuję próbę ataku. Element zaskoczenia jest kluczowy i rywal nie daje rady złapać koła. Ja tymczasem wpadam na ostatni kilometr, rower rozkręcam do 70km/h choć jest niemal płasko. Ostatni zakręt i pozostaje 600m do mety lekko pod górę. Przewagę mam jednak wystarczającą i dojeżdżam na metę przed rywalem :) Daje mi to 9 miejsce w kategorii oraz w klasyfikacji open miejsce 34. Docieram do mety jedynie 29 minut po zwycięzcy co dla mnie jest wielkim sukcesem.
Na mecie fajny bufet, świetny makaron i dzielenie się wrażeniami z innymi :) Zostaje jeszcze obejrzeć dekorację i powoli trzeba ruszać w długą podróż do domu. Niezwykle piękny, ciężki dzień.
Kilka słów o samej imprezie Tatra Road Race. Wyścig zorganizowany perfekcyjnie! Trasa okrutnie ciężka, ale o to przecież chodzi :) Zabezpieczenie i oznakowanie doskonałe. Każde skrzyżowanie obstawione przez osp, na trasie krążyło kilka samochodów z obsługi oraz kilka motocykli, które dbały o zabezpieczenie trasy dla czołówki. Przez całą trasę nie musiałem ani razu myśleć o ruchu samochodowym, mogłem skupić się na rywalizacji. Miasteczko wyścigowe w super miejscu i świetnie zorganizowane. Wszyscy super mili, atmosfera odpowiednia, nagrody niezwykle cenne. Ogólnie bez mrugnięcia okiem daje 10 na 10. Do niczego nawet nie siłę nie mogę się przyczepić. A, daje nawet 11 poza skalą, bo z niektórych miejsc na trasie widoki były niemoralnie piękne :P Wracam za rok!
To jeszcze garść dziwnych oraz mniej dziwnych statystyk:
średnia prędkość pod górę - 19,1km/h
średnia prędkość po płaskim - 34km/h
średnia prędkość zjazdów - 48km/h
Czas spędzony na podjazdach - 2:24h
Czas spędzony na płaskim - marne 39 minut
Czas spędzony na zjeżdżaniu - 59 minut
- DST 110.30km
- Czas 03:58
- VAVG 27.81km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 2670m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 lipca 2015
Kategoria Szosa
125. Wprowadzenie do TRR
Krótkie rozkręcenie nogi przed jutrzejszym wyścigiem w Zakopcu :) Zrobiło się zimno, nie dobrze :/
- DST 27.70km
- Czas 01:01
- VAVG 27.25km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 107m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 lipca 2015
Kategoria Szosa
124. Porąbka i Brzesko
Szybki wypad na szosę. Wiało mocno i się chmurzyło mocno. Do Porąbki, tam pętelka potem do Łoniowej i próba segmentu ale wiało w twarz to odpuściłem i wróciłem na kolejne pętle w Porąbce :) Jak już pokrążyłem to Bocheniec, kawałek czwórką do Brzeska i sprint serwisówką po koma. W Mokrzyskach chwila wolniej i znów mocno ostatnie 3km do domu.
- DST 47.80km
- Czas 01:47
- VAVG 26.80km/h
- VMAX 71.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 382m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 lipca 2015
Kategoria Szosa
123. Biesiadki i pepsi
Pętla 'Biesiadki'. Na początek do Mokrzysk i wbiłem na nie otwartą jeszcze obwodnicę. Potem do góry leśną do jajowatego ronda i lecę na Jasień bokami. W Zawadzie przecinam krajówkę i jadę z wiaterkiem do Biesiadek. Na podjeździe mocniejsze tempo ale brakło kilku sekund do koma. Na zjeździe podobnie. Potem już spokojnie do Porąbki, tam przerwa na puszkę pepsi i spokojnym tempem do domu.
do słońca ale i tak robi wrażenie:
do słońca ale i tak robi wrażenie:
- DST 45.30km
- Czas 01:45
- VAVG 25.89km/h
- VMAX 67.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 320m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
122. Nocka
Wyjazd po zachodzie, pierwszy raz z lampami na Canyonie. Okazało się, że jest problem bo uchwyty nie wchodzą na kierownicę (za szeroka). Pojechałem z tylko jedną lampą bo ma szerszy uchwyt i na chama wszedł. Do Porąbki, 6 pętli i powrót już po nocy. Im później tym więcej ludzi na drogach. Biegali, jeździli na rowerach, na rolkach, łazili z kijkami...
- DST 47.90km
- Czas 01:48
- VAVG 26.61km/h
- VMAX 44.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 237m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
121. Rekord Solo, straszliwie ciężki ale piękny dzień
Decyzja o jeździe wyszła dość spontanicznie. Wieczorem przygotowałem rzeczy na wszelki wypadek ale bez musu jazdy. Zdecydować miałem rano. Budzik 6:35 i o dziwo wstaje bez problemu i z chęciami na jazdę. Więc szybkie przebranie, śniadanie i tuż po 7 ruszam. Czuć, że będzie ciepło, choć o tej 7 jeszcze jest przyzwoicie i pusto na drogach. Lecę dość mocno w kierunku Złotej, tempo lekko poniżej 30km/h.
W Złotej pierwszy podjazd, pokonany spokojnie. Bokami lecę w kierunku Lipnicy Murowanej, unikając krajówki. Tutaj trasa pokryła się sporo z tą z przed kilku dni na Przehybę. Czyli na Rajbrot i Żegocinę, a potem sinusoidą do Starego Rybia. Dobrze było mieć ten odcinek za sobą bo ostro daje po tyłku. Dobry na jakieś treningi interwałowe, a nie wyprawę całodniową :) Od Rybia kawałek dobrego zjazdu i za chwilę skręcam na Tymbark. Potoki i coraz większe górki w koło oraz pogoda potęgują wrażenie wakacji :)
W Tymbarku klasycznie odcinek po bruku, przejazd przez rynek i kawałek krajówką. Po chwili jednak odbijam na Zalesie. Tempo idzie dobre, więc wykręcam trzeci czas w stravie nawet o tym nie myśląc :) Na koniec kilka ścian 17% i jestem na premii drugiej kategorii :) Po zjeździe trasa już odbiega od tej znanej. Skręcam bowiem na Kamienice i z bólem lecę z góry bo wiem, że za kilka godzin będę męczył tędy pod górę...
Przelatuje przez Kamienicę i po kilku kilometrach wylatuje przy drodze głównej. W lewo na Sącz, w prawo na Nowy Targ. Skręcam w prawo i znak informuje mnie, że czeka mnie 14 kilometrów do Krościenka nad Dunajecem. Im bliżej tym ruch większy, ludzie wyleźli z domów taki upał ;P W centrum pokaźny korek, ale dość szybko go pokonuje i wylatuje w prawo ponownie na Nowy Targ. Przytrafia się kilka hopek, do tego zaczyna brakować picia więc momentalnie tempo spada i robi się ciężko. Na szczęście w miarę sprawnie docieram do skrętu na Niedzicę. Po kolejnych podjazdach docieram do Czorsztyna i udaje się znaleźć dobrze usytuowany sklep. Kupuje Pepsi, żelki i tymbarka do bidonu.
Ruszam dalej, wreszcie za którymś zakrętem wyłaniają się Tatry. No tak niezbyt ładnie, bo znów widzialność tragiczna ale coś tam widać. Zaczynają się też fajne zjazdy do Niedzicy. Tu znów masa ludzi bo zamek oraz kawałek dalej zapora. Udaje się jednak zostawić ich w tyle i wpadam do Dębna. Przez Dębno przejeżdżam średnio pińcet razy w miesiącu, ale nie przez to Dębno :) Docieram ponownie do głównej, ale męczę się nią jedynie z kilometr. Po tym kilometrze mam skręt na Ochotnicę Górną co oznacza też danie główne dnia - Przełęcz Knurowską, podjazd 48(?) zakrętów czy jakoś tak. W sumie dość krótki (5km) i nie jakiś straszny (6%) ale mimo to 'kultowy'. Może to przez te zakręty? Jest w każdym razie fajnie i ciężko. Po drodze nie ma nic co by podpowiadało ile jeszcze zostało do szczytu, więc ten zjawia się dość nieoczekiwanie. Na górze krótka przerwa i ruszam do Ochotnicy. Teraz czeka mnie kilkanaście kilometrów w dół co zawsze jest miłe :)
Gdzieś tam na dole znów zatrzymuje się w sklepie, ale nie jest kolorowo bo brakuje funduszy. Biorę więc pepsi oraz 1,5L wody smakowej. Musi wystarczyć na pozostałe ... 105km hah :0 Wylatuje do głównej i trasa zaczyna się pokrywać z ranem tyle, że w przeciwnym kierunku. Przełęcz Ostra daje ostro (:>) popalić ale jakoś wmęczam, pomaga skitrany w kieszonce żel :) Na górze dłuższa przerwa, dopijam resztkę pepsi i śmigam w dół do Limanowej. Teraz na szczęście sporo płaskiego/lekko z góry. Za Laskową lecę wzdłuż rzeki, ludzie pływają więc i ja się na chwilę zatrzymuje żeby się oblać wodą. Niestety ta ma temperaturę taką jaka panuje w bidonie więc niewiele to daje.
Picia zaczyna brakować, robi się ciężko, a do tego wkraczam do Ujanowic i na horyzoncie majaczy Sechna. Tu już bez sentymentów, targam na siłę do góry na najlżejszym przełożeniu, klnąc pod nosem żeby to się już skończyło. Kończy się, ale kończy się też coraz bardziej zawartość bidonów. Włączam tryb oszczędzania, nie jest wesoło. Lecę przez Iwkową, zaczyna się podjazd do serpentyn, jadę z żałosną prędkością. Wszystko już boli. Serpentyny zjeżdżam bardzo zachowawczo bo różnie to jest jak człowiek zmęczony. Docieram do krajówki, znów męczący fragment pod górę. Odbijam w prawo na Biesiadki, znów same cholerne hopki. Picie kończy się ostatecznie. Zjeżdżam nie ogarniając już zbytnio co się dzieje do Łoniowej. W Dołach znajduje sklep, wyciągam ostatnią złotówkę i biorę oranżadę na miejscu :D
Lecę dalej, oranżada na długo nie starcza, ale docieram do Porąbki i uzupełniam w końcu wodę u babci ;) Przeżyje. Drugi bidon kranówa i polewam się po całości co dość fajnie pomaga. Z Porąbki bez czarowania - najkrótszą trasą do domu.
Pobijam w ten sposób rekord jazdy solo - 262,8km. Przewyższeń żeby nie wywołać gówno burzy - miliard metrów. Picia poszło 11 bidonów i było to stanowczo za mało! Jedzenia okrutnie mało: żel sis, paczka żelków miśków, jedno pociągnięcie toffi z tubki. Więcej nie dałem rady!
Pada też 8000km w sezonie :)
W Złotej pierwszy podjazd, pokonany spokojnie. Bokami lecę w kierunku Lipnicy Murowanej, unikając krajówki. Tutaj trasa pokryła się sporo z tą z przed kilku dni na Przehybę. Czyli na Rajbrot i Żegocinę, a potem sinusoidą do Starego Rybia. Dobrze było mieć ten odcinek za sobą bo ostro daje po tyłku. Dobry na jakieś treningi interwałowe, a nie wyprawę całodniową :) Od Rybia kawałek dobrego zjazdu i za chwilę skręcam na Tymbark. Potoki i coraz większe górki w koło oraz pogoda potęgują wrażenie wakacji :)
W Tymbarku klasycznie odcinek po bruku, przejazd przez rynek i kawałek krajówką. Po chwili jednak odbijam na Zalesie. Tempo idzie dobre, więc wykręcam trzeci czas w stravie nawet o tym nie myśląc :) Na koniec kilka ścian 17% i jestem na premii drugiej kategorii :) Po zjeździe trasa już odbiega od tej znanej. Skręcam bowiem na Kamienice i z bólem lecę z góry bo wiem, że za kilka godzin będę męczył tędy pod górę...
Przelatuje przez Kamienicę i po kilku kilometrach wylatuje przy drodze głównej. W lewo na Sącz, w prawo na Nowy Targ. Skręcam w prawo i znak informuje mnie, że czeka mnie 14 kilometrów do Krościenka nad Dunajecem. Im bliżej tym ruch większy, ludzie wyleźli z domów taki upał ;P W centrum pokaźny korek, ale dość szybko go pokonuje i wylatuje w prawo ponownie na Nowy Targ. Przytrafia się kilka hopek, do tego zaczyna brakować picia więc momentalnie tempo spada i robi się ciężko. Na szczęście w miarę sprawnie docieram do skrętu na Niedzicę. Po kolejnych podjazdach docieram do Czorsztyna i udaje się znaleźć dobrze usytuowany sklep. Kupuje Pepsi, żelki i tymbarka do bidonu.
Ruszam dalej, wreszcie za którymś zakrętem wyłaniają się Tatry. No tak niezbyt ładnie, bo znów widzialność tragiczna ale coś tam widać. Zaczynają się też fajne zjazdy do Niedzicy. Tu znów masa ludzi bo zamek oraz kawałek dalej zapora. Udaje się jednak zostawić ich w tyle i wpadam do Dębna. Przez Dębno przejeżdżam średnio pińcet razy w miesiącu, ale nie przez to Dębno :) Docieram ponownie do głównej, ale męczę się nią jedynie z kilometr. Po tym kilometrze mam skręt na Ochotnicę Górną co oznacza też danie główne dnia - Przełęcz Knurowską, podjazd 48(?) zakrętów czy jakoś tak. W sumie dość krótki (5km) i nie jakiś straszny (6%) ale mimo to 'kultowy'. Może to przez te zakręty? Jest w każdym razie fajnie i ciężko. Po drodze nie ma nic co by podpowiadało ile jeszcze zostało do szczytu, więc ten zjawia się dość nieoczekiwanie. Na górze krótka przerwa i ruszam do Ochotnicy. Teraz czeka mnie kilkanaście kilometrów w dół co zawsze jest miłe :)
Gdzieś tam na dole znów zatrzymuje się w sklepie, ale nie jest kolorowo bo brakuje funduszy. Biorę więc pepsi oraz 1,5L wody smakowej. Musi wystarczyć na pozostałe ... 105km hah :0 Wylatuje do głównej i trasa zaczyna się pokrywać z ranem tyle, że w przeciwnym kierunku. Przełęcz Ostra daje ostro (:>) popalić ale jakoś wmęczam, pomaga skitrany w kieszonce żel :) Na górze dłuższa przerwa, dopijam resztkę pepsi i śmigam w dół do Limanowej. Teraz na szczęście sporo płaskiego/lekko z góry. Za Laskową lecę wzdłuż rzeki, ludzie pływają więc i ja się na chwilę zatrzymuje żeby się oblać wodą. Niestety ta ma temperaturę taką jaka panuje w bidonie więc niewiele to daje.
Picia zaczyna brakować, robi się ciężko, a do tego wkraczam do Ujanowic i na horyzoncie majaczy Sechna. Tu już bez sentymentów, targam na siłę do góry na najlżejszym przełożeniu, klnąc pod nosem żeby to się już skończyło. Kończy się, ale kończy się też coraz bardziej zawartość bidonów. Włączam tryb oszczędzania, nie jest wesoło. Lecę przez Iwkową, zaczyna się podjazd do serpentyn, jadę z żałosną prędkością. Wszystko już boli. Serpentyny zjeżdżam bardzo zachowawczo bo różnie to jest jak człowiek zmęczony. Docieram do krajówki, znów męczący fragment pod górę. Odbijam w prawo na Biesiadki, znów same cholerne hopki. Picie kończy się ostatecznie. Zjeżdżam nie ogarniając już zbytnio co się dzieje do Łoniowej. W Dołach znajduje sklep, wyciągam ostatnią złotówkę i biorę oranżadę na miejscu :D
Lecę dalej, oranżada na długo nie starcza, ale docieram do Porąbki i uzupełniam w końcu wodę u babci ;) Przeżyje. Drugi bidon kranówa i polewam się po całości co dość fajnie pomaga. Z Porąbki bez czarowania - najkrótszą trasą do domu.
Pobijam w ten sposób rekord jazdy solo - 262,8km. Przewyższeń żeby nie wywołać gówno burzy - miliard metrów. Picia poszło 11 bidonów i było to stanowczo za mało! Jedzenia okrutnie mało: żel sis, paczka żelków miśków, jedno pociągnięcie toffi z tubki. Więcej nie dałem rady!
Pada też 8000km w sezonie :)
- DST 262.80km
- Czas 10:02
- VAVG 26.19km/h
- VMAX 87.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 4002m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 lipca 2015
Kategoria Szosa
120. 7 razy
Do Porąbki, tam 7 pętli i powrót. cóż więcej? Miał być nie wiadomo jaki upał, a ledwo 31,3 stopnia max.
- DST 54.10km
- Czas 02:02
- VAVG 26.61km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 31.0°C
- Podjazdy 280m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
119. Z Marcinem
Po dniu przerwy trza było rozkręcić nogi :) Więc zgadałem się z Marcinem na godzinę 14. Ustaliliśmy, że na początek górki, potem płasko. I tak najpierw do Jastwi i stamtąd na Bocheniec kilka km pod górkę. Spokojny w miarę zjazd i lecimy spokojnie na Niedźwiedzę, jest płasko ale zawiewa. Podjazd do Gwoźdzca bez spiny, trochę zostaje na końcu w tyle ale z kolei lekko nadrabiam na zjeździe. Skręcamy na Sufczyn, robimy też przerwę na fotkę w drodze na kolejny szczyt w Jaworsku :) Zjazd do Łysej Góry też bez świrowania, ale nie było sensu bo wiało w twarz dość konkretnie. W Sufczynie szybka przerwa na sklep i zakup pepsi, którą wypijamy w Biadolinach robiąc piknik na trawie :P Potem już płasko, lecimy na Bielczę i dalej na Borzęcin. Od tego momentu tempo wzrasta bo Marcin się spieszy, więc lecimy konkretnie po zmianach. Odprowadzam kolegę do Sterkowca i sam pokonuje ostatnie 2500m do domu.
- DST 63.00km
- Czas 02:24
- VAVG 26.25km/h
- VMAX 67.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 549m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
118. Przehyba i dwieście w peletonie
Kawał trasy na początek Lipca. Arek zaprosił na 8-9 godzin jazdy bez planu i zjawiło się nas sześciu mimo wczesnej pory. Ruszyliśmy nie wiedząc gdzie jedziemy za Arkiem. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że w planach jest Przehyba. Na początek lecimy bokiem w kierunku Chronowa, tempo nadawali głównie Marcin, Arek i Rafał. Atmosfera wesoła, tempo średnie - przyjemnie. Na zjeździe przed Lipnicą wyskoczyłem sobie do przodu ale peleton nie puścił mnie w odjazd :P
Od centrum jedziemy w kierunku Żegociny, jest kilka hopek. W Żegocinie Rafał z Marcinem zyskali kilkadziesiąt metrów i musiałem zrobić sprinta żeby w ostatniej chwili pokazać, że musimy skręcić w prawo na Kamionną. Od tego momentu kilkanaście kilometrów sinusoidy, dosłownie cały czas w górę i w dół na zmianę. Taki urok tych terenów oraz bocznych dróg. Wyjechaliśmy w Starym Rybiu, tutaj pożegnał się z nami Rafał, który miał ograniczony czas, i pozostała na piątka. Skręciliśmy w kierunku Tymbarku.
Po kilku kolejnych hopach wreszcie kilka minut w miarę płaskiej drogi. W Tymbarku sektor brukowy, starałem się jechać koło 30km/h i było ciężko. A to tylko kilkaset metrów. Nie chcę myśleć jak to wygląda na klasyku typu Paryż-Robuaix, gdzie bruku są całe dziesiątki kilometrów, a tempo dobrze ponad 40km/h.... Po wyjeździe z Tymbarku kierujemy się na Słopnice i czeka nas wiele kilometrów podjazdu, zakończonego 3.3km odcinkiem z nachyleniem średnim 7% i max 17%. Sam podjazd od Słopnic ma 11km i jest sklasyfikowany jako podjazd drugiej kategorii. Od szczytu mamy bardzo ostry zjazd i kolejny kilometr podjazdu w kierunku przełęczy Ostrej.
Na szczyt nie docieramy bo wcześniej skręcamy w prawo. I teraz dla odmiany wiatr w plecy i niemal 18km z górki :) Na początku zyskuje przewagę ale potem czekam na resztę i jedziemy po zmianach cały czas ponad 40-45km/h. Piękna sprawa. Na dole seria trzech rond i danie główne - Przehyba. 3 najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce, jeden z trzech sklasyfikowany poza kategorią (HC bo akurat TdF się zbliża). 13km i 6% średnio ale nachylenie nie jest równe acz stale rośnie. I już na przykład ostatnie 6km to nachylenie niemal 9%, a jest nawet kilometr ze średnim 12% :) Także jest co jechać. Około godzinka spokojnym tempem.
Po 20 minutach wjeżdżamy do lasu i tu zaczyna się zabawa. Dominik zostawia nas wszystkich w tyle, a ja jadę równo z Arkiem. Wsuwam żela i skupiam się na jeździe. Środek tygodnia więc ruch znikomy, ledwie jedna osoba na rowerze minięta. W końcówce robi się ciężko bo zaczynają mnie boleć stopy ale razem z Arkiem jedziemy. Na szczyt docieramy w równą godzinę, 5 minut za Dominikiem i 4 przed Marcinem i Adrianem, którzy są tu pierwszy raz. Wchodzimy na taras przy PTTK i podziwiamy chmury, który zakrywają dokładnie cały widok jaki jest tu na codzień. No cóż....
Po jako takim zregenerowaniu się idziemy jeszcze pod przekaźnik, tu też prawie nic nie widać i po chwili ruszamy w dół. Zjazd w górnej części trudny technicznie - wąska droga, zakręty oraz sporo kamyków i piachu. Wychodzę na drugie miejsce za Arkiem i lecimy dość śmiało. Im bliżej dołu tym szybciej. Na samym dole czekamy długo na resztę - okazuje się, że Adrian złapał gumę jeszcze prawie na górze, ale na szczęście udaje się im wymienić dętkę. Robi się za to dość późno i z zaplanowanego w Nowym Sączu coffee breaka odpadają Marcin i Dominik. Przed Sączem rozdzielamy się więc, oni lecą do domu, a my do centrum na przerwę :)
Mając 120km w nogach kawa i ciastko smakują wyjątkowo :) W końcu i my ruszamy, oczywiście w poważaniu mając drogę krajową - pada na wariant boczny z licznymi hopkami. Pierwszy podjazd do Marcinkowic, potem kawałek płaskiego i ostry kąsek - Chomranice. 1,6km 8% daje popalić zmęczonym nogom. Na górze sklep i pepsi i ruszamy do Ujanowic. Tam kolejna ścianka z pazurem - Sechna. Tylko 0,8km ale 11% :) Tempo kiepskie ale jakoś nam to idzie. Na zjeździe puszczam wodzę fantazji i wykręcam nowy rekordowy dla mnie wynik - 90,4km/h :) Po chwili jesteśmy w znanych dobrze terenach - Kątach, a po chwili podjeżdżamy już do Iwkowej. Na zjeździe tym razem spokojnie :) Jedziemy chwilę krajówką i decyduje się odłączyć od reszty żeby dokręcić bokiem parę kilometrów.
Tak więc Arek z Adrianem lecą już do siebie, a je lecę na Biesiadki znów mając przed sobą kilka małych podjazdów. Śmigam tradycyjnie na Porąbkę, gdzie robię pętelkę i na koniec decyduje jeszcze wmęczyć Bocheniec. O dziwo jest lepiej niż bym mógł przypuszczać. Z dołu zostaje mi już ostatnie 6km do domu. Tak oto wpada najdłuższy dystans w tym roku, najwięsksza ilość przewyższeń oraz maksymalna prędkość :) Ekipa świetna więc i cały dzień super.
Od centrum jedziemy w kierunku Żegociny, jest kilka hopek. W Żegocinie Rafał z Marcinem zyskali kilkadziesiąt metrów i musiałem zrobić sprinta żeby w ostatniej chwili pokazać, że musimy skręcić w prawo na Kamionną. Od tego momentu kilkanaście kilometrów sinusoidy, dosłownie cały czas w górę i w dół na zmianę. Taki urok tych terenów oraz bocznych dróg. Wyjechaliśmy w Starym Rybiu, tutaj pożegnał się z nami Rafał, który miał ograniczony czas, i pozostała na piątka. Skręciliśmy w kierunku Tymbarku.
Po kilku kolejnych hopach wreszcie kilka minut w miarę płaskiej drogi. W Tymbarku sektor brukowy, starałem się jechać koło 30km/h i było ciężko. A to tylko kilkaset metrów. Nie chcę myśleć jak to wygląda na klasyku typu Paryż-Robuaix, gdzie bruku są całe dziesiątki kilometrów, a tempo dobrze ponad 40km/h.... Po wyjeździe z Tymbarku kierujemy się na Słopnice i czeka nas wiele kilometrów podjazdu, zakończonego 3.3km odcinkiem z nachyleniem średnim 7% i max 17%. Sam podjazd od Słopnic ma 11km i jest sklasyfikowany jako podjazd drugiej kategorii. Od szczytu mamy bardzo ostry zjazd i kolejny kilometr podjazdu w kierunku przełęczy Ostrej.
Na szczyt nie docieramy bo wcześniej skręcamy w prawo. I teraz dla odmiany wiatr w plecy i niemal 18km z górki :) Na początku zyskuje przewagę ale potem czekam na resztę i jedziemy po zmianach cały czas ponad 40-45km/h. Piękna sprawa. Na dole seria trzech rond i danie główne - Przehyba. 3 najtrudniejszy podjazd szosowy w Polsce, jeden z trzech sklasyfikowany poza kategorią (HC bo akurat TdF się zbliża). 13km i 6% średnio ale nachylenie nie jest równe acz stale rośnie. I już na przykład ostatnie 6km to nachylenie niemal 9%, a jest nawet kilometr ze średnim 12% :) Także jest co jechać. Około godzinka spokojnym tempem.
Po 20 minutach wjeżdżamy do lasu i tu zaczyna się zabawa. Dominik zostawia nas wszystkich w tyle, a ja jadę równo z Arkiem. Wsuwam żela i skupiam się na jeździe. Środek tygodnia więc ruch znikomy, ledwie jedna osoba na rowerze minięta. W końcówce robi się ciężko bo zaczynają mnie boleć stopy ale razem z Arkiem jedziemy. Na szczyt docieramy w równą godzinę, 5 minut za Dominikiem i 4 przed Marcinem i Adrianem, którzy są tu pierwszy raz. Wchodzimy na taras przy PTTK i podziwiamy chmury, który zakrywają dokładnie cały widok jaki jest tu na codzień. No cóż....
Po jako takim zregenerowaniu się idziemy jeszcze pod przekaźnik, tu też prawie nic nie widać i po chwili ruszamy w dół. Zjazd w górnej części trudny technicznie - wąska droga, zakręty oraz sporo kamyków i piachu. Wychodzę na drugie miejsce za Arkiem i lecimy dość śmiało. Im bliżej dołu tym szybciej. Na samym dole czekamy długo na resztę - okazuje się, że Adrian złapał gumę jeszcze prawie na górze, ale na szczęście udaje się im wymienić dętkę. Robi się za to dość późno i z zaplanowanego w Nowym Sączu coffee breaka odpadają Marcin i Dominik. Przed Sączem rozdzielamy się więc, oni lecą do domu, a my do centrum na przerwę :)
Mając 120km w nogach kawa i ciastko smakują wyjątkowo :) W końcu i my ruszamy, oczywiście w poważaniu mając drogę krajową - pada na wariant boczny z licznymi hopkami. Pierwszy podjazd do Marcinkowic, potem kawałek płaskiego i ostry kąsek - Chomranice. 1,6km 8% daje popalić zmęczonym nogom. Na górze sklep i pepsi i ruszamy do Ujanowic. Tam kolejna ścianka z pazurem - Sechna. Tylko 0,8km ale 11% :) Tempo kiepskie ale jakoś nam to idzie. Na zjeździe puszczam wodzę fantazji i wykręcam nowy rekordowy dla mnie wynik - 90,4km/h :) Po chwili jesteśmy w znanych dobrze terenach - Kątach, a po chwili podjeżdżamy już do Iwkowej. Na zjeździe tym razem spokojnie :) Jedziemy chwilę krajówką i decyduje się odłączyć od reszty żeby dokręcić bokiem parę kilometrów.
Tak więc Arek z Adrianem lecą już do siebie, a je lecę na Biesiadki znów mając przed sobą kilka małych podjazdów. Śmigam tradycyjnie na Porąbkę, gdzie robię pętelkę i na koniec decyduje jeszcze wmęczyć Bocheniec. O dziwo jest lepiej niż bym mógł przypuszczać. Z dołu zostaje mi już ostatnie 6km do domu. Tak oto wpada najdłuższy dystans w tym roku, najwięsksza ilość przewyższeń oraz maksymalna prędkość :) Ekipa świetna więc i cały dzień super.
- DST 211.00km
- Czas 08:33
- VAVG 24.68km/h
- VMAX 90.40km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 3584m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
117. Seta na koniec Czerwca
Na koniec Czerwca w trójkę. Tempo łagodne bo na następny dzień większe plany. Ruszyliśmy jakoś koło 11, na początek oczywiście Bocheniec, dość spokojnie. Zjazd oczywiście mniej spokojnie :> Potem w kierunku Zakliczyna zaliczając po drodze podjazd w Gwoźdzcu. Na rondzie w prawo do centrum i bokami polecieliśmy na Piaski-Drużków. Tam skorzystaliśmy z przeprawy promowej przez Dunajec. Dalej pojechaliśmy przez podjazd w Czchowie na Iwkową, Adrian pięknie poszedł przodem aż go straciliśmy z widoku po jakimś czasie. Na zjeździe z kolei ja przyatakowałem :) Na dole sklep i pepsi i ruszamy leniwie dalej na Tymową. Pod górę dość mocno, a po serpentynach w dół full gas ;] Zero hamulca, dokręcanie i udało się znów wskoczyć na zaszczytne pierwsze miejsce z 67 :) Chwile potem kolejny zjazd, tym razem krajówką do Gnojnika i w centrum uciekamy w bok bo nikt nie ma ochoty jechać w takim dużym ruchu. Kilka hopek od Chronowa do Jasienia. W Jasieniu do domu skręca Adrian, a chwilę potem w Brzesku Marcin. Mi trochę brakuje do setki oraz 1800km w Czerwcu więc jadę dokręcić. Najpierw obwodnica Brzeska pojechana na maksa, potem już spokojnie do Jastwi i bokiem do Porąbki. Honorowa pętla i wróciłem do domu.
- DST 106.30km
- Czas 03:55
- VAVG 27.14km/h
- VMAX 79.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 1228m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze