Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2013
Dystans całkowity: | 696.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 23:30 |
Średnia prędkość: | 26.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.00 km/h |
Suma podjazdów: | 6380 m |
Maks. tętno maksymalne: | 198 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 185 (91 %) |
Suma kalorii: | 19662 kcal |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 53.56 km i 2h 36m |
Więcej statystyk |
Galicja Road Maraton
Pierwszy wyścig w życiu. Czekałem na ten start od ... dawna. Wreszcie nadszedł dzień startu poprzedzony pieczołowitym przygotowaniem sprzętu.
Na miejsce startu przyjechałem dość wcześnie bo lekko po 8 rano. Ruch był jeszcze nie wielki. Odebrałem sobie numer startowy + pakiet startowy i trzeba było przeczekać kupę czasu. W międzyczasie przygotowałem rower, siebie i obserwowałem z kim to przyjdzie mi się zmierzyć dziś. Na parkingu dość egzotyczne tablice rejestracyjne, można powiedzieć, że ludzie zjeżdżali z połowy Polski.
Dowiedziałem się, że startuje w grupie H o godz. 10:38, jako piąta grupa. 2 minuty za mną jechał Grzesiek więc było praktycznie jasne, że się z nim spotkam ;).
W końcu nadszedł czas startu. Obserwując odliczanie nie powiem, że lekkiego stres złapałem, choć bardziej była to ekscytacja :P. W końcu zegar pokazał 0 i ruszyliśmy. Grupa trafiła mi się ostra. Już przed startem obserwując kompanów jazdy zauważyłem, że łatwo to nie będzie. W pełni poważni, skupieni kolarze potwierdzili na starcie, że ogień pójdzie od startu. Tak też było. Koło trzymałem przez pierwsze 5km, ale jak kolesie pruli pod górę 45, a pulsometr pokazał 98% maxa to odpuściłem. Daleko bym nie zajechał. Oprócz mnie został jeszcze bodaj jeden gość, z którym jechałem pierwsze kilometry.
W Sobolowie pierwszy większy podjazd. Ja pojechałem sobie spokojniutko, a efektem tego było to, że grupa startująca po nas dopadła nas pod sam koniec podjazdu. Udało się utworzyć niewielki peletonik z kolarzy, którzy poodpadali i tak sobie jechaliśmy w miarę spokojnie. Zauważyłem dziś co bardzo mnie zdziwiło, że byłem dość szybki na podjazdach. Brzmi to jak żart ale sporo odrabiałem do większości ludzi właśnie na podjazdach. Nawet udało mi się lekko uciec choć nie było to moim zamiarem.
W Nieszkowicach dopadł mnie Grzesiek i pociągnąłem z nim kawałek choć po chwili zwolniliśmy żeby zaczekać na kilka osób z tyłu. Po chwili jechaliśmy już w kilku. Na kolejnym sporym podjeździe Grzesiek uciekł do przodu, a ja zostałem z większością swojej grupki. Taki stan rzeczy utrzymał się do jednego z najtrudniejszych podjazdów dnia.
Pojawiła się zza zakrętu ona: długa na 500m ściana, która poniżej 20% nie zeszła (u kolego pokazało miejscami 27%). Od grupki usłyszałem ogólne: "O kur**" :D oraz "Chyba ich poje***o" :P. Najgorszy był fakt, że droga była w kiepskim stanie, do tego wąska, mokra i pełno syfu (kamyczki, piach). Idąc śladem grupy zszedłem więc z roweru i z trudnościami (!) wszedłem z buta do góry. cóż...
Na następnych kilometrach sytuacja zmieniła się o tyle, że jechałem w trochę mniejszej grupie i tak dojechaliśmy do pierwszego bufetu. Szybko się napiłem, chwyciłem banana i i tak się okazało, że grupa mi spierniczyła ;>. Goniłem więc i znów zauważyłem, że po płaskim tracę, a na podjazdach zyskuje. Crazy. W końcu zbliżyłem się dość znacznie i postanowiłem dołączyć na zjeździe. Zjazd był fajny bo dobrej jakości i prosta droga. Dokręciłem ostro przy okazji bijąc rekord prędkości (80km/h :D) i złapałem grupę :).
Później zrobiło się trochę bardziej płasko i tu już nie pamiętam skąd nagle jechaliśmy w siedmiu w tym z jedną zawodniczką :>. Wzdłuż rzeki było przyjemnie i miło i dość szybko ale po chwili odbiliśmy w lewo na danie główne tego dnia: Krosną. Mój Boże masakra :). Na początek pionowa ściana ale krótka więc wjechaliśmy ją bez problemów. Zakręt, drugi zakręt i kolejna ściana, już trochę dłuższa. Koledzy zostali w tyle (:O), zostałem ja i przedemną dwóch. Za chwilę patrzę goście z tyłu pozchodzili z rowerów, jeden przede mną też, a ja prułem (7km/h) dalej. Za tą ścianą czekała kolejna, i potem jeszcze jedna. W końcu mijam gościa na poboczu i mówi: "już prawie koniec, jeszcze 100m". Myślę sobie fajnie, najwyższa pora. Ale skręcam w lewo i co widzę? Kilka kolejnych, trochę co prawda lższejszych ścianek :O. Zaczęły mnie łapać skurcze ale pomyślałem, że kurcze głupio by było tego nie podjechać będąc tak daleko. Więc kręciłem dalej, metr za metrem. Skurcze coraz bardziej chwytały, na placu boju byłem ja i koleś przedemną, reszta z grupy została daleko w tyle. W końcu upragniony szczyt i drugi bufet :D
Postałem kilka minut, wypiłem kilka kubków, oblałem się wodą, porozciągałem nogi i ruszyłem razem z jakąś kolarką w dół. Jazda w dół chyba gorsza od podjazdu. Wysoka trawa, nic nie widać, zakręty, żwirek na drodze. Dla bezpieczeństwa więc powolutku z zaciśniętymi klamkami. Udało się.
Ani się obejrzałem i byłem już w znanych mi terenach. Tu też złapał mnie krzyzs. Jechałem sam, zrobił się podjazd w Iwkokej i strasznie opornie mi szło. Na szczęście udało się podjechać i byłem już na serpentynach w Tymowej. Z Tymowej wciąż sam, zresztą już sam do końca pojechałem dalej na Lipnicę. Przedemną jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy przed Lipnicą dość ostry ale krótki. uff. Potem w Lipnicy odbiłem w prawo na Wiśnicz i tam już ostatni większy, ale dość długi i co gorsza nie chciał się skończyć :D. Te kilometry od Tymowej to istna męczarnia, stopy bolały, skurcze na każdej górce łapały, ale było już naprawdę blisko do mety.
W końcu upragniony Nowy Wiśnicz, jeszcze tylko przez miasto i już byłem na ostaniej górce prowadzącej do mety. Triumfalnie przejechałem kreskę i było po zawodach ;).
Świetna sprawa. Pierwszy mój raz na wyścigu, można się było poczuć jak zawodowiec, od przyjazdu na start i przygotowania roweru po sam wyścig i metę. Dowiedziełem się, że przyjechałem 98. w kategorii open i dopiero 16 w kat. H, ale tak jak mówiłem jak wycinaki na począteku poszili to już ich więcej nie miałem okazji widzieć. Jestem super zadowolony. Udało się podjechać najtrudniejszy podjazd, pobiłem Vmax oraz ilość przewyższeń. Wspomnienia pozostaną na długo :)
Korzystając pozdrawiam też koleżankę Aniutę, którą miałem okazję poznać osobiście :)
Michał Kwiatkowski tryb ON ;P (zdj. Tomasz Głód)
-galicja-2013/#/z11/49.82092,20.42118/osm
Na miejsce startu przyjechałem dość wcześnie bo lekko po 8 rano. Ruch był jeszcze nie wielki. Odebrałem sobie numer startowy + pakiet startowy i trzeba było przeczekać kupę czasu. W międzyczasie przygotowałem rower, siebie i obserwowałem z kim to przyjdzie mi się zmierzyć dziś. Na parkingu dość egzotyczne tablice rejestracyjne, można powiedzieć, że ludzie zjeżdżali z połowy Polski.
Dowiedziałem się, że startuje w grupie H o godz. 10:38, jako piąta grupa. 2 minuty za mną jechał Grzesiek więc było praktycznie jasne, że się z nim spotkam ;).
W końcu nadszedł czas startu. Obserwując odliczanie nie powiem, że lekkiego stres złapałem, choć bardziej była to ekscytacja :P. W końcu zegar pokazał 0 i ruszyliśmy. Grupa trafiła mi się ostra. Już przed startem obserwując kompanów jazdy zauważyłem, że łatwo to nie będzie. W pełni poważni, skupieni kolarze potwierdzili na starcie, że ogień pójdzie od startu. Tak też było. Koło trzymałem przez pierwsze 5km, ale jak kolesie pruli pod górę 45, a pulsometr pokazał 98% maxa to odpuściłem. Daleko bym nie zajechał. Oprócz mnie został jeszcze bodaj jeden gość, z którym jechałem pierwsze kilometry.
W Sobolowie pierwszy większy podjazd. Ja pojechałem sobie spokojniutko, a efektem tego było to, że grupa startująca po nas dopadła nas pod sam koniec podjazdu. Udało się utworzyć niewielki peletonik z kolarzy, którzy poodpadali i tak sobie jechaliśmy w miarę spokojnie. Zauważyłem dziś co bardzo mnie zdziwiło, że byłem dość szybki na podjazdach. Brzmi to jak żart ale sporo odrabiałem do większości ludzi właśnie na podjazdach. Nawet udało mi się lekko uciec choć nie było to moim zamiarem.
W Nieszkowicach dopadł mnie Grzesiek i pociągnąłem z nim kawałek choć po chwili zwolniliśmy żeby zaczekać na kilka osób z tyłu. Po chwili jechaliśmy już w kilku. Na kolejnym sporym podjeździe Grzesiek uciekł do przodu, a ja zostałem z większością swojej grupki. Taki stan rzeczy utrzymał się do jednego z najtrudniejszych podjazdów dnia.
Pojawiła się zza zakrętu ona: długa na 500m ściana, która poniżej 20% nie zeszła (u kolego pokazało miejscami 27%). Od grupki usłyszałem ogólne: "O kur**" :D oraz "Chyba ich poje***o" :P. Najgorszy był fakt, że droga była w kiepskim stanie, do tego wąska, mokra i pełno syfu (kamyczki, piach). Idąc śladem grupy zszedłem więc z roweru i z trudnościami (!) wszedłem z buta do góry. cóż...
Na następnych kilometrach sytuacja zmieniła się o tyle, że jechałem w trochę mniejszej grupie i tak dojechaliśmy do pierwszego bufetu. Szybko się napiłem, chwyciłem banana i i tak się okazało, że grupa mi spierniczyła ;>. Goniłem więc i znów zauważyłem, że po płaskim tracę, a na podjazdach zyskuje. Crazy. W końcu zbliżyłem się dość znacznie i postanowiłem dołączyć na zjeździe. Zjazd był fajny bo dobrej jakości i prosta droga. Dokręciłem ostro przy okazji bijąc rekord prędkości (80km/h :D) i złapałem grupę :).
Później zrobiło się trochę bardziej płasko i tu już nie pamiętam skąd nagle jechaliśmy w siedmiu w tym z jedną zawodniczką :>. Wzdłuż rzeki było przyjemnie i miło i dość szybko ale po chwili odbiliśmy w lewo na danie główne tego dnia: Krosną. Mój Boże masakra :). Na początek pionowa ściana ale krótka więc wjechaliśmy ją bez problemów. Zakręt, drugi zakręt i kolejna ściana, już trochę dłuższa. Koledzy zostali w tyle (:O), zostałem ja i przedemną dwóch. Za chwilę patrzę goście z tyłu pozchodzili z rowerów, jeden przede mną też, a ja prułem (7km/h) dalej. Za tą ścianą czekała kolejna, i potem jeszcze jedna. W końcu mijam gościa na poboczu i mówi: "już prawie koniec, jeszcze 100m". Myślę sobie fajnie, najwyższa pora. Ale skręcam w lewo i co widzę? Kilka kolejnych, trochę co prawda lższejszych ścianek :O. Zaczęły mnie łapać skurcze ale pomyślałem, że kurcze głupio by było tego nie podjechać będąc tak daleko. Więc kręciłem dalej, metr za metrem. Skurcze coraz bardziej chwytały, na placu boju byłem ja i koleś przedemną, reszta z grupy została daleko w tyle. W końcu upragniony szczyt i drugi bufet :D
Postałem kilka minut, wypiłem kilka kubków, oblałem się wodą, porozciągałem nogi i ruszyłem razem z jakąś kolarką w dół. Jazda w dół chyba gorsza od podjazdu. Wysoka trawa, nic nie widać, zakręty, żwirek na drodze. Dla bezpieczeństwa więc powolutku z zaciśniętymi klamkami. Udało się.
Ani się obejrzałem i byłem już w znanych mi terenach. Tu też złapał mnie krzyzs. Jechałem sam, zrobił się podjazd w Iwkokej i strasznie opornie mi szło. Na szczęście udało się podjechać i byłem już na serpentynach w Tymowej. Z Tymowej wciąż sam, zresztą już sam do końca pojechałem dalej na Lipnicę. Przedemną jeszcze dwa podjazdy. Pierwszy przed Lipnicą dość ostry ale krótki. uff. Potem w Lipnicy odbiłem w prawo na Wiśnicz i tam już ostatni większy, ale dość długi i co gorsza nie chciał się skończyć :D. Te kilometry od Tymowej to istna męczarnia, stopy bolały, skurcze na każdej górce łapały, ale było już naprawdę blisko do mety.
W końcu upragniony Nowy Wiśnicz, jeszcze tylko przez miasto i już byłem na ostaniej górce prowadzącej do mety. Triumfalnie przejechałem kreskę i było po zawodach ;).
Świetna sprawa. Pierwszy mój raz na wyścigu, można się było poczuć jak zawodowiec, od przyjazdu na start i przygotowania roweru po sam wyścig i metę. Dowiedziełem się, że przyjechałem 98. w kategorii open i dopiero 16 w kat. H, ale tak jak mówiłem jak wycinaki na począteku poszili to już ich więcej nie miałem okazji widzieć. Jestem super zadowolony. Udało się podjechać najtrudniejszy podjazd, pobiłem Vmax oraz ilość przewyższeń. Wspomnienia pozostaną na długo :)
Korzystając pozdrawiam też koleżankę Aniutę, którą miałem okazję poznać osobiście :)
Michał Kwiatkowski tryb ON ;P (zdj. Tomasz Głód)
-galicja-2013/#/z11/49.82092,20.42118/osm
- DST 110.00km
- Czas 04:28
- VAVG 24.63km/h
- VMAX 80.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- HRmax 198 ( 97%)
- HRavg 165 ( 81%)
- Kalorie 4340kcal
- Podjazdy 2200m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 5 czerwca 2013
Kategoria Szosa
jedna pętla
krótko ;) lekko mży i chłodno niestety. Za ok. 2 tygodnie powinno być dużo lepiej pod względem czasu i mam nadzieję pogody.
- DST 6.40km
- Czas 00:17
- VAVG 22.59km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 149 ( 73%)
- HRavg 122 ( 60%)
- Kalorie 165kcal
- Podjazdy 20m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 czerwca 2013
Kategoria Szosa
Lipnica, Wiśnicz
Odliczanie do maratonu Galicja rozpoczęło się. Zostaje już 6 dni. Dziś nie padało więc wybrałem się zapoznać z samą końcówką maratonu czyli odcinkiem Iwkowa - Nowy Wiśnicz. Plan był ambitny, miało być około 100km i sporo przewyższenia ale już w Złotej dopadła mnie spora ulewa i postanowiłem modyfikować trasę. Pojechałem więc ze Złotej do Gnojnika i dalej do Gosprzydowej omijając spory kawał drogi i górek. Wyjechałem przed Lipnicą i już byłem na szlaku maratonu. W Lipnicy się trochę zapędziłem i pojechałem w złym kierunku ale bardzo szybko zczaiłem, że coś jest nie tak :P
Droga do Wiśnicza dość dobra, będzie trzeba zachować ostrożność jedynie w kilku miejscach. W samym Wiśniczu trochę pobłądziłem ale chyba trafiłem na drogę, gdzie usytuowana będzie meta :).
Po sprawdzeniu wszystkiego pojechałem do domu, kierując się na Lipnicę Dolną i dalej Kobyle. Dobra droga i szybko znalazłem się 'na swoim' w Uszwi. W Brzesku jeszcze przerwa na lody :D i do domu obserwując uważnie ciemną chmurę. W samym Szczepanowie dałem po korbach bo coś zaczynało kropić i tak przeleciałem półwsi miasta 52km/h :D
N.Wiśnicz
N.Wiśnicz
plac Kazimierza w Brzesku:
Mapa
Droga do Wiśnicza dość dobra, będzie trzeba zachować ostrożność jedynie w kilku miejscach. W samym Wiśniczu trochę pobłądziłem ale chyba trafiłem na drogę, gdzie usytuowana będzie meta :).
Po sprawdzeniu wszystkiego pojechałem do domu, kierując się na Lipnicę Dolną i dalej Kobyle. Dobra droga i szybko znalazłem się 'na swoim' w Uszwi. W Brzesku jeszcze przerwa na lody :D i do domu obserwując uważnie ciemną chmurę. W samym Szczepanowie dałem po korbach bo coś zaczynało kropić i tak przeleciałem pół
N.Wiśnicz
N.Wiśnicz
plac Kazimierza w Brzesku:
Mapa
- DST 72.60km
- Czas 02:43
- VAVG 26.72km/h
- VMAX 62.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 197 ( 97%)
- HRavg 145 ( 71%)
- Kalorie 2227kcal
- Podjazdy 430m
- Sprzęt Giant Cadex CFR2
- Aktywność Jazda na rowerze