59. Północ w większej grupie
Wreszcie normalna pogoda :) Od rana dość ciepło i słonecznie. Umówieni byliśmy w kilka osób w centrum Brzeska na 11. Wyjechałem więc 10:35 żeby na spokojnie sobie dojechać. Przez pierwsze kilka minut było mi raczej zimno ale grzejące słońce i wysiłek szybko zrobiły swoje i przez myśl przeszło, że może, może uda się coś przekręcić na krótko trochę później... Krótko po 11 ruszyliśmy w 6 osób w kierunku północy. Tempo lajtowe, sporo rozmów, z niektórymi widziałem się pierwszy raz w tym roku chyba.
Trasa tradycyjnie wiodła drogami jak najbardziej bocznymi żeby nie musieć zbyt dużo myśleć o samochodach więc jechało się bardzo przyjemnie. Minęliśmy Bielczę i znaleźliśmy się w ogołoconym jeszcze z liści lesie Radłowskim, gdzie napracował się z przodu Adrian. Tuż za lasem skręt w lewo i długa prosta do Wał Rudej. Tutaj atak na wyimaginowaną premię lotną, rozkręcenie do 50km/h i po chwili znów spokój.
Tereny ładne, choć raczej nudnawe, ot płasko i dużo pól w zasięgu wzroku ale w grupie zawsze raźniej. Dojechaliśmy sobie do promu przez Dunajec, gdzie zdecydowałem pościągać rękawki i nogawki, a co, czas na pierwszą opaleniznę ;) Z jednego promu polecieliśmy w kierunku drugiego, tym razem o tyle ciekawego, że płatnego oraz przejeżdżającego przez miejsce, gdzie Dunajec wpada do Wisły. Dwie konkretne rzeki, więc miejsce dość ciekawe.
Za promem przerwa w "Starym Młynie" ale był on zamknięty więc pojechaliśmy dalej na Koszyce. Zjechaliśmy z głownej drogi, aby pokonać tej odcinek bokami. Tym sposobem wjechaliśmy od Świętokrzyskiego, lub też "Kieleckiego" i co? Zaczęło piździć jak w kieleckim. Niestety. Pojawiły się też delikatne pagórki.
W Koszycach znów przerwa i znów zamknięte wszystko więc lecimy na Szczurową. Pod wiatr, spory kawał drogi wojewódzkiej wśród pól, masakra. Odbiliśmy więc do centrum i bokami w kierunku Borzęcina, aby pochować się od wiatru w lesie i między zabudowaniami. Szło nawet nieźle, potem jeszcze gdzieś zrobiliśmy mini objazd przez Rudy Rysie i w Przyborowiu rozdzieliliśmy się, tzn. ja od reszty bo mieszkam trochę w innym miejscu od reszty.
Kręciło się jednak bardzo fajnie w tej pogodzie więc jeszcze postanowiłem trochę dorzucić, sucha setka nie zadowoliła mnie ;) Padło więc na Godów, aby dorzucić metrów w pionie. Cały czas pod wiatr ale w Dębnie zaczął się podjazd i już tak nie przeszkadzało. Na szczycie szybki rzut oka na dość słabe warunki pod względem przejrzystości i lecę w dół. Teraz już mniej więcej z wiatrem aż do domu. Skończyło się na niezłych 131 kilometrach. Bardzo, bardzo udany dzień w super towarzystwie 4 kolegów oraz 1 koleżanki, która dała radę naszemu tempu i pobiła swój rekord na szosie. Jak to mawiają kolarze: chapeau bas!
Żeby tylko tak pogoda już została....
Trasa tradycyjnie wiodła drogami jak najbardziej bocznymi żeby nie musieć zbyt dużo myśleć o samochodach więc jechało się bardzo przyjemnie. Minęliśmy Bielczę i znaleźliśmy się w ogołoconym jeszcze z liści lesie Radłowskim, gdzie napracował się z przodu Adrian. Tuż za lasem skręt w lewo i długa prosta do Wał Rudej. Tutaj atak na wyimaginowaną premię lotną, rozkręcenie do 50km/h i po chwili znów spokój.
Tereny ładne, choć raczej nudnawe, ot płasko i dużo pól w zasięgu wzroku ale w grupie zawsze raźniej. Dojechaliśmy sobie do promu przez Dunajec, gdzie zdecydowałem pościągać rękawki i nogawki, a co, czas na pierwszą opaleniznę ;) Z jednego promu polecieliśmy w kierunku drugiego, tym razem o tyle ciekawego, że płatnego oraz przejeżdżającego przez miejsce, gdzie Dunajec wpada do Wisły. Dwie konkretne rzeki, więc miejsce dość ciekawe.
Za promem przerwa w "Starym Młynie" ale był on zamknięty więc pojechaliśmy dalej na Koszyce. Zjechaliśmy z głownej drogi, aby pokonać tej odcinek bokami. Tym sposobem wjechaliśmy od Świętokrzyskiego, lub też "Kieleckiego" i co? Zaczęło piździć jak w kieleckim. Niestety. Pojawiły się też delikatne pagórki.
W Koszycach znów przerwa i znów zamknięte wszystko więc lecimy na Szczurową. Pod wiatr, spory kawał drogi wojewódzkiej wśród pól, masakra. Odbiliśmy więc do centrum i bokami w kierunku Borzęcina, aby pochować się od wiatru w lesie i między zabudowaniami. Szło nawet nieźle, potem jeszcze gdzieś zrobiliśmy mini objazd przez Rudy Rysie i w Przyborowiu rozdzieliliśmy się, tzn. ja od reszty bo mieszkam trochę w innym miejscu od reszty.
Kręciło się jednak bardzo fajnie w tej pogodzie więc jeszcze postanowiłem trochę dorzucić, sucha setka nie zadowoliła mnie ;) Padło więc na Godów, aby dorzucić metrów w pionie. Cały czas pod wiatr ale w Dębnie zaczął się podjazd i już tak nie przeszkadzało. Na szczycie szybki rzut oka na dość słabe warunki pod względem przejrzystości i lecę w dół. Teraz już mniej więcej z wiatrem aż do domu. Skończyło się na niezłych 131 kilometrach. Bardzo, bardzo udany dzień w super towarzystwie 4 kolegów oraz 1 koleżanki, która dała radę naszemu tempu i pobiła swój rekord na szosie. Jak to mawiają kolarze: chapeau bas!
Żeby tylko tak pogoda już została....
- DST 131.60km
- Czas 05:08
- VAVG 25.64km/h
- VMAX 78.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 798m
- Sprzęt Canyon Ultimate CF SL 9.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj